Reklama

Paweł Czapiewski – najszybsza pchła w Polsce. Czy ktoś pobije jego rekord na 800 m?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

30 marca 2022, 19:23 • 18 min czytania 4 komentarze

Jest autorem jednego z najbardziej niespodziewanych rekordów w polskiej lekkoatletyce. Był bardzo dobrym biegaczem, ale sam przyznaje, że nie jest w stanie pojąć tego, jakim cudem Adam Kszczot czy Marcin Lewandowski nie pobiegli ośmiuset metrów szybciej, niż on. Obaj już zresztą nie zdołają poprawić rezultatu Pawła Czapiewskiego. Pierwszy z nich w tym roku zakończył karierę. Drugi zbliża się ku jej końcowi i skupia się na dystansie 1500 metrów. Czapiewski obchodzi dziś 44. urodziny, zaś jego rekord Polski na 800 metrów w sierpniu będzie świętować oczko. Z tej okazji zastanawiamy się, jak długo wynik 1:43.22 pozostanie rekordowy. Bo choć jedno pokolenie biegaczy sobie z nim nie poradziło, to nie znaczy, że obecnie brakuje kandydatów do pobicia tego rezultatu.

Paweł Czapiewski – najszybsza pchła w Polsce. Czy ktoś pobije jego rekord na 800 m?

NAJSZYBSZA PCHŁA W POLSCE

– Idzie mocno Czapiewski. Czapiewski i Sepeng* – Sepeng został, Kenijczycy. Czapiewski, kapitalny bieg Polaka, proszę państwa! Będzie trzeci! Będzie medal! Coś niewiarygodnego, brawo, brawo, to jest po prostu wielka niespodzianka! – krzyczał Włodzimierz Szaranowicz, kiedy Paweł Czapiewski w swoim stylu, na ostatniej prostej zapewniał sobie brązowy medal mistrzostw świata w Edmonton w 2001 roku.

Bo istotnie, międzynarodowy sukces Polaka był ogromną niespodzianką. Popularny „Czapi” był czołowym średniodystansowcem w kraju. W trakcie kariery aż pięciokrotnie zostawał mistrzem Polski na 800 metrów, a do tego dorzucił trzy srebrne medale oraz jeden brązowy. Na początku XXI wieku krajowy układ sił na tym dystansie był prosty. Ze zdrowym Pawłem Czapiewskim niewielu rodaków było w stanie rywalizować. Kiedy biegacz ze Stargardu w dodatku znajdował się w formie, wtedy żaden Polak nie mógł mu dorównać.

Jednak wydawało się, że na arenie międzynarodowej nie odniesie sukcesów. Tak naprawdę, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Bywali zawodnicy szybsi od niego, wielu było też o wiele bardziej wytrzymałych.

Reklama

– Jako młody zawodnik usłyszałem po badaniach wydolnościowych, że do 800 metrów w ogóle się nie nadaję, ewentualnie 1500 metrów może być dla mnie. Ale jakoś to „nienadawanie się” mi nie wychodziło – wspominał sam zainteresowany w wywiadzie na łamach magazynu ORŁY, który wydaliśmy pod patronatem Grupy ORLEN.

Z kolei kiedy rozmawialiśmy ze Zbigniewem Królem, legendarnym trenerem biegów średniodystansowych, który prowadził Czapiewskiego, a później też Adama Kszczota, a teraz pracuje z Patrykiem Dobkiem, szkoleniowiec powiedział nam, że Pawła wyróżniała budowa somatyczna. Był średniego wzrostu, ale posiadał bardzo długi krok. To pozwalało mu utrzymać się za znacznie wyższymi biegaczami. Jednak poza tym elementem – no, nic szczególnego. Swoją drogą, o tym jakie relacje łączą obu panów, niech świadczy fakt, że Paweł do dziś potrafi wyrecytować z pamięci numer telefonu do trenera Króla. A przecież karierę zakończył już dawno temu – w 2012 roku, po nieudanej próbie wyjazdu na igrzyska.

– Wydawałoby się, że Paweł nie miał niczego takiego, czym by przebijał innych zawodników. On nie miał prawa biegać tak dobrze, jak biegał. Ale to chyba jak w myśl tej zasady, że pchła ponad trzydzieści razy przeskakuje samą siebie. Według naukowców to niemożliwe, a ona to robi, bo o tym nie wie. Więc Czapiewski jakoś zawsze kojarzy mi się z tą pchłą – mówił nam Król.

W dodatku Czapiewski nigdy nie był tytanem pracy. Jak twierdził, jego organizm źle reagował na za duże obciążenia. Kiedy był zajechany, na bieżni nie mógł nic zdziałać. Chociaż potrafi przyznać, że momentami jemu samemu też brakowało profesjonalizmu. To wynikało również z warunków, które panowały w polskiej lekkoatletyce, kiedy „Czapi” stawiał pierwsze kroki, kraj był świeżo po upadku PRL-u. W postkomunistycznej Polsce lat dziewięćdziesiątych można było tylko pomarzyć o warunkach treningowych, które posiadali najlepsi zawodnicy na świecie. Kontuzje? Kiedy zawodnik był dobry, trenerzy nie chcieli poświęcić cennych kilku tygodni, by wypadł z rytmu treningowego. A poza tym, wiadomo, że urazy zaczynają się od złamania otwartego. Wszystko inne można rozbiegać…

FINSZ IM. PAWŁA CZAPIEWSKIEGO

Dla kibiców był postacią fascynującą. Biegi z udziałem Czapiewskiego oglądało się niczym kolejną część filmu „Rocky”, nagrywaną na żywo na stadionie lekkoatletycznym. Startował w czasach świetnych zawodników, przy których był zupełnym outsiderem. Za konkurentów posiadał Wilsona Kipketera, Jurija Borzakowskiego, Andre Buchera czy Nilsa Schumanna – rówieśnika z Niemiec, który sensacyjnie wywalczył olimpijskie złoto w Sydney. Do tego dodajmy plejadę jak zwykle mocnych Kenijczyków. Świetne pokolenie zawodników z Republiki Południowej Afryki. Takich, jak Hezekiel Sepeng – pierwszy czarnoskóry sportowiec z RPA, który wywalczył medal olimpijski. Srebro w Atlancie, w biegu na 800 metrów.

Reklama

Nasz rodak miał z kim przegrywać, a jednak kilka razy sprawił sensację na europejskim czy nawet światowym polu. I za każdym razem scenariusz jego biegu rozgrywał się podobnie. Po starcie Czapiewski zostawał z tyłu. Na pierwszych trzystu metrach w zasadzie starał się jakkolwiek utrzymać w walce o czołowe lokaty. Postronni widzowie, oglądając na bieżni poczynania bladoskórego Polaka z charakterystyczną czupryną loków na głowie, nie raz utwierdzali się w przekonaniu, że będzie on tłem dla rywali.

A później przychodziło ostatnie 200 metrów biegu. I „Czapi” włączał turbo. Dysponował jedną z najmocniejszych końcówek biegów w całej stawce. Pod tym względem mógł się z nim równać tylko wspomniany już Borzakowski – mistrz olimpijski z Aten. Jeżeli tylko rywale nie narzucili zbyt mocnego tempa biegu na samym początku, mogli spodziewać się ułańskiej szarży Polaka, rozpędzonego na ostatniej prostej. Dokładnie tak, jak miało to miejsce podczas halowych mistrzostw Europy w Wiedniu w 2002 roku, gdzie ograł Andre Buchera, zdobywając złoty medal.

Swoją drogą o tym, jakim lekkoduchem był Czapiewski, świadczy anegdota, którą opowiadał na naszych łamach. Otóż Polak mógłby spóźnić się na bieg finałowy. Wszystko przez… Marka Plawgę i grę Deluxe Ski Jump. Czy też, jak kto woli – „Małysza”.

– Tam była skocznia w Słowenii, największa. I Marek Plawgo pobił rekord na moim komputerze. Wkurzyłem się i chyba ze dwie godziny siedziałem, żeby go przebić, ale nie wychodziło mi. Nagle słyszę pukanie do drzwi, otwieram, a tu trener mówi, że już musimy iść. Na szczęście to nie były skoki narciarskie, więc wyszykowałem się w pięć minut, wziąłem plecak i poszedłem. Ale gra komputerowa i oderwanie głowy na pewno pomogło. Wszyscy mówią, jak to trzeba się koncentrować przed startem, a ważne jest właśnie, żeby za dużo nie myśleć.

„Co za zmysł taktyczny! Ależ on to rozegrał! Może i ustępuje rywalom pod względem fizycznym, jednak to genialny strateg!”. Czapiewski często spotykał się z takimi opiniami na temat swoich startów. Chociaż one same bardzo schlebiają zawodnikowi, to Paweł ma bardziej krytyczną opinię o swoim stylu biegania. Twierdzi, że nigdy nie był mistrzem taktyki. Przeciwnie – biegał bardzo jednowymiarowo, stawiając wszystko na finisz. Ten udawał się w zależności od tego, jak dużo energii Polak zdołał zachować. Czasami wystarczało to do wygrywania prestiżowych mityngów, dwa razy dało medale z imprez międzynarodowej rangi. Lecz w gruncie rzeczy, sposób na pokonanie Polaka był prosty w założeniach. Wystarczyło mocno przycisnąć na początku i nie za bardzo opaść z sił. Oczywiście, łatwo to powiedzieć. W rzeczywistości skuteczna dominacja na dystansie ośmiuset metrów od początku do końca biegu, jest zarezerwowana wyłącznie dla najlepszych.

REKORD

Jak już powiedzieliśmy, Czapiewski biegał z najlepszymi zawodnikami. Świetnymi nie tylko w swoich czasach, ale i w całej historii biegu na 800 metrów w ogóle. W dodatku w 2001 roku Polak znajdował się w genialnej formie. 7 sierpnia w Edmonton wywalczył brązowy medal mistrzostw świata, ustępując tylko Bucherowi oraz Wilfredowi Bungei. O ile Szwajcar nie dał szans reszcie stawki i przekroczył linię mety z czasem 1:43.70, o tyle drugi Kenijczyk dosłownie czuł na plecach oddech Czapiewskiego. Jego czas – 1:44.55 – był o zaledwie osiem setnych lepszy od rezultatu Polaka, który na prostej zbliżał się do niego z każdym kolejnym susem.

Obsada biegu w Edmonton była szalenie mocna. Wystąpiło w nim trzech zawodników, którzy w swojej karierze wygrywali olimpijskie złoto i kolejnych dwóch, którzy zdobyli srebrne medale. Ale brakowało w nim dwóch głośnych nazwisk. Kipketer z powodu kontuzji odpuścił właściwie cały sezon, zaś Borzakowski po prostu zrezygnował z udziału w mistrzostwach świata.

Ale za to pojawił się dziesięć dni później na zawodach w Zurychu. Dwudziestoletni wówczas Rosjanin uchodził za ogromny talent – zresztą na początku roku wywalczył tytuł halowego mistrza świata. Stąd wszyscy ostrzyli sobie zęby na jego pojedynek z Bucherem – świeżo upieczonym mistrzem ze stadionowego biegania. Łącznie z ulubieńcem miejscowej publiczności, w biegu wzięło udział siedmiu finalistów z Edmonton. W tym oczywiście Czapiewski. Ale to Rosjanin był dla Polaka bardzo istotnym zawodnikiem. Jurij posiadał znacznie większe możliwości biegowe, był kreowany na wschodzącą gwiazdę ośmiuset metrów i taką zresztą później został. Ale obydwaj mieli bardzo podobny styl biegania, bazujący na mocnym finiszu.

Polak tak wspominał ten start oraz reakcje po nim:

– Połówkę pobiegłem w 51,70, czyli prawie trzy sekundy wolniej niż prowadzący Andre Bucher. Miałem do niego chyba czterdzieści metrów straty. Tamtego dnia startował też Jurij Borzakowski. Biegł w podobnym tempie co ja, miałem więc takiego prywatnego zająca. Pamiętam, że jak wpadłem na metę i pokazał się wynik 1:42,55 Buchera, a ja byłem zaraz za nim [Polak był piąty – przyp. red.[, to już wtedy wiedziałem, że pobiegłem kosmiczny wynik jak na polskie warunki.

Kiedy podali 1:43,22, byłem w wielkim szoku. To był wprost niewyobrażalny wynik w naszym systemie myślenia, ponieważ poprzedni rekord Ryszarda Ostrowskiego 1:44,38 miał już tyle lat [padł w 1985 roku – przyp. red.]. Dla nas dobrym wynikiem było już 1:46, a tutaj nagle 1:43,22. Jak się mój kolega dowiedział, ile nabiegałem, to mu długopis z ręki wypadł, bo akurat trening rozpisywał. To był szok. Jak wygrana w Totka, coś co będzie bardzo ciężko powtórzyć. Chociaż co ciekawe, ja tego wyniku nigdy nie traktowałem nawet jako swojej życiówki, tylko jako… lot w kosmos.

ODPARŁ ATAK KSZCZOTA I LEWEGO

Istotnie, taki wynik okazał się czymś, co bardzo ciężko powtórzyć. Ale chyba sam Czapiewski nie spodziewał się, że jego rekord przetrwa tak długo.

– Kiedy pobiłem rekord w Zurychu to śmiałem się, że Szwajcarzy dali mi na niego dziesięć lat gwarancji – powiedział nam dzisiejszy solenizant, kiedy zadzwoniliśmy, by porozmawiać o rekordowym biegu. – Po dziesięciu latach Adam Kszczot omal go nie pobił, zabrakło mu osiem setnych.

Okazało się, że rekord przetrwał znacznie dłużej, niż tylko dziesięć lat. Dziś ten wciąż żywy rezultat mógłby sobie legalnie zamówić piwo w barze. A kiedy w kalendarzu wybije data 17 sierpnia, mógłby nawet zrobić to w Stanach Zjednoczonych, gdyż w tym roku minie już dwadzieścia jeden lat od najlepszego biegu Czapiewskiego. Paweł, który już od dziesięciu lat przebywa na sportowej emeryturze, sam zastanawia się, jakim cudem ten rekord przetrwał tak długo. Bo chociaż jego rezultat jest najlepszym, jaki dane było osiągnąć Polakowi na tym dystansie, to on sam nie ma wątpliwości co do tego, że nad Wisłą mieliśmy lepszych biegaczy.

Jeżeli spojrzymy na listę trzydziestu najlepszych polskich wyników** na 800 metrów, to będzie dość monotonna lektura. Spośród wszystkich czasów aż osiemnaście należy do Marcina Lewandowskiego. Autorem dziewięciu z nich jest Adam Kszczot. Po dwa z nich posiadają Patryk Dobek oraz właśnie Paweł Czapiewski. Przy czym Dobek, brązowy medalista olimpijski z Tokio, występuje na dystansie 800 metrów dopiero od zeszłego sezonu. Będzie miał jeszcze trochę okazji, by jego nazwisko kilkukrotnie zagościło w pierwszej trzydziestce najszybszych polskich biegów – być może nawet na pierwszym miejscu.

Natomiast spośród dwóch najlepszych wyników Czapiewskiego jeden – co chyba oczywiste – znajduje się na pierwszym miejscu. 1:43.22 – rekord Polski. Z kolei jego drugi najlepszy rezultat w życiu – 1:44.32 – okupuje 29. lokatę. Czyli sam koniec tego zestawienia. To przepaść, a niżej wcale nie jest lepiej. Do czołowej pięćdziesiątki w sumie załapały się cztery występy Czapiewskiego. W pierwszej setce jest ich dziewięć.

– Kiedy pobiłem rekord, w polskich biegach panowała posucha. Jeden z trenerów powiedział mi wtedy, że nie urodzi się drugi taki, który poprawi ten wynik. 1:43.22 – wtedy w Polsce to był kosmos. Ale potem pojawili się Adam i Marcin, i z tego względu jestem zdziwiony, że mój rekord się utrzymał. Oni byli ode mnie po prostu lepsi. A jednak nie udało im się pobiec szybciej – mówi nam sam zainteresowany.

Bo nie ma się co oszukiwać – Kszczot i Lewandowski są znacznie lepszymi biegaczami. Mieli bardziej stabilną formę, byli nauczeni większego profesjonalizmu, a pod względem sukcesów „Czapi” nie może się z nimi równać. Gdybyśmy mieli wyliczyć średnią arytmetyczną z dziesięciu czy dwudziestu najlepszych występów wymienionej trójki, to wynik Czapiewskiego znajdowałby się daleko w tyle. Ale ten jeden, jedyny bieg miał najlepszy. Co zatem decyduje o tym, by taki start po prostu wypalił?

Czapiewski: – Przede wszystkim trzeba być przygotowany na taki wynik. Ale decydujący jest skład biegu i to, jak się on ułoży, jak jest prowadzony. Ja w rekordowym biegu zająłem piąte miejsce. Rywale tak zasuwali, że od początku do końca mogłem biec po pierwszym torze. Pogoda również ma znaczenie. Adam z pewnością był najlepiej przygotowany spośród wszystkich polskich biegaczy zdolnych pobić rekord. Ale wszystkie z powyższych elementów mu nie zagrały w jednym momencie na tyle, by tego dokonać.

Jako ciekawostkę dodajmy, że Adam Kszczot w swoim najlepszym występie, w którym uzyskał czas 1:43.30 – pobiegł 800 metrów szybciej, niż Czapiewski. Zapytacie – zaraz, ale jak? A no tak, gdybyśmy potraktowali ten dystans bardzo dosłownie. Lecz na bieżni rzadko kiedy zdarza się sytuacja, w której zawodnik pokonuje dokładnie 800 metrów. Czyli od startu do mety biegnie na pierwszym torze, zaraz przy linii. Kszczot w swoim biegu na ostatnim łuku musiał wynieść się na zewnętrzny tor, by wyprzedzać zawodników. Przez to de facto przebiegł kilka metrów więcej, niż Czapiewski, który w Szwajcarii mógł trzymać się linii. I tak szansa na rekord Polski przeszła mu koło nosa.

Jeżeli poza wspólnym dystansem coś jeszcze łączy Kszczota i „Czapiego”, to niestety są to igrzyska olimpijskie. Olimpijski medal to niespełnione marzenie Adama, który swój udział w najważniejszych imprezach czterolecia dwa razy kończył w półfinale. Z kolei Czapiewskiego w trakcie kariery nie omijały kontuzje. Na igrzyska w Atenach w ogóle nie pojechał. Notorycznie miał problem z rozcięgnem podeszwowym. To odbijało się na jego wynikach oraz małej liczbie startów. w efekcie nie zdołał uzyskać kwalifikacji do Grecji.

Inaczej było cztery lata później. W 2008 roku powrócił do życiowej formy. Czy mógł liczyć na medal? Trudno powiedzieć, ale czas zwycięzcy – 1:44.65 – którym okazał się Wilfred Bungei, nie powalał na kolana. Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że przy bardzo wolnym biegu, finisz Polaka dałby mu krążek. Jednak w Pekinie Czapiewskiego „zabiła” atmosfera wioski olimpijskiej. Wbrew woli trenera, Polak został w niej umieszczony na dziesięć dni przed startem. I to zupełnie sam, gdyż reszta reprezentacji przyjeżdżała później. Przez tak długi czas oczekiwania na występ, Czapiewski po prostu się spalił psychicznie. Bieg eliminacyjny, w którym niezależnie od czasu awans dawały dwa pierwsze miejsca, ukończył na trzecim miejscu, ze stratą dwóch setnych sekundy do drugiego zawodnika. Musiał liczyć na dobry czas, lecz sam bieg był wolny, stąd Polak nie dostał się dalej.

Jakże podobne rozczarowanie przeżył osiem lat później Adam Kszczot, który w półfinale w Rio zajął trzecie miejsce. Awans do finału przegrał o zaledwie pięć setnych sekundy…

– Trener Król też czuje niedosyt. Mówi, że ja głupio przegrałem w Pekinie, a potem Adam głupio przegrał w Rio. Bo w półfinale dał się podpalić Rudishy i na finiszu zabrakło mu kilku setnych, by awansować do najważniejszego biegu. A w nim też mógł mieć medal – mówił Czapiewski na łamach magazynu ORŁY.

KTO I KIEDY POBIJE REKORD?

Ale skoro już jesteśmy przy Zbigniewie Królu, to zapewne jego olimpijski niedosyt został nieco ugaszony po tokijskich igrzyskach. Oto bowiem Patryk Dobek, zawodnik który przez większość kariery biegał 400 metrów przez płotki, zdecydował się zmienić specjalizację na bieganie dwukrotnie dłuższego dystansu – i to bez przeszkód. Dosłownie i w przenośni, gdyż wyniki, które Polak osiągał na bieżni sugerowały, że niewielkie doświadczenie w niczym nie przeszkadza mu w osiąganiu fantastycznych rezultatów. Dobek wydaje się być stworzony do tego dystansu. Udowodnił to w Tokio, gdzie wywalczył brązowy medal olimpijski. Pierwszy polski indywidualny krążek w biegach od czasów złota Bronisława Malinowskiego, które legendarny biegacz wywalczył w Moskwie na 3000 metrów z przeszkodami.

– Obecnie, zdecydowanie najbliżej pobicia rekordu jest Patryk Dobek. Liczę na to, że mu się uda, ale jak już wspomniałem – to kwestia zgrania kilku elementów – mówi nam Czapiewski.

Dobek zdaje się mieć wszystko, by ustanowić nowy rekord Polski. Szybko się uczy, potrafi mądrze biegać taktycznie, nie nadkładając metrów na trasie, a przeszłość w bieganiu krótszych dystansów sprawia, że posiada mocny finisz. Ponadto, jest w dobrym wieku – ma dwadzieścia dziewięć lat. Lecz należy zwrócić uwagę na to, że chociaż Patryk w krótkim czasie osiągnął spektakularny sukces i zapewne wciąż ma sporo do udowodnienia na tym dystansie, to czasu nie zatrzyma. Przed nim jeszcze zaledwie kilka lat biegania, które pozwalałoby ustanowić nowy rekord Polski. Niestety, ale metryka jest nieubłagana. I choć granica maksymalnej sprawności fizycznej sportowca z roku na rok idzie w górę, to trudno wyobrazić sobie, aby Dobek ustanawiał rekord kraju później, niż w wieku 32-33 lat.

Pod tym względem o wiele lepiej prezentują się nasze dwie największe nadzieje biegów średniodystansowych – Krzysztof Różnicki i Kacper Lewalski. Obydwaj z rocznika 2003.

Pierwszy z nich wzbudził sensację w 2020 roku, kiedy zdobył tytuł mistrza Polski seniorów. Tym samym sprawił sobie fajny prezent z okazji siedemnastych urodzin, które obchodził dzień wcześniej.

Jak wielkim talentem jest Różnicki? Kiedy zapytaliśmy o niego Zbigniewa Króla, ten mimowolnie porównał jego wyniki do rezultatów… Czapiewskiego.

Tylko tyle panu powiem, że Paweł Czapiewski – który był mistrzem Europy – rekord życiowy na czterysta metrów miał 48,20. A Różnicki pobiegł chyba w okolicach 47,40, czyli prawie sekundę szybciej. Ta skala szybkości na krótszym dystansie jest dobrym prognostykiem do przewidzenia wyników na dłuższych dystansach. […] Jeżeli będzie dobrze prowadzony, to może być niedługo groźny dla wszystkich na świecie – mówił nam Król.

Od tego wywiadu minął rok, ale kilka informacji, które podał w nich Król, zdążyło się zdezaktualizować. Rekord Różnickiego na 400 metrów obecnie wynosi 47.11. Na docelowym, dwukrotnie dłuższym dystansie, młody Polak czyni równie imponujące postępy. W zeszłym sezonie, biegnąc podczas 67. ORLEN Memoriału Kusocińskiego, wykręcił czas 1:44.51. Wprawdzie zajął piąte miejsce, a całe show skradł nie kto inny jak Patryk Dobek, który również ustanowił swoją życiówkę (1:43.73). Ale pokonanie ośmiuset metrów w czasie poniżej 1:45 to ogromny wyczyn jak na osiemnastolatka.

– Według mnie Różnicki to największy talent od czasów Borzakowskiego. Strasznie żałowałem, że nie pojechał na igrzyska – mógł być tam w finale i naprawdę namieszać – mówi Czapiewski.

Dodajmy, że Różnicki celowo opuścił igrzyska w Tokio. Razem z trenerem Krzysztofem Królem (zbieżność nazwisk ze Zbigniewem Królem przypadkowa) doszli do wniosku, że jego czas na igrzyskach jeszcze przyjdzie. Na razie Polak musi się rozwijać. Co nie znaczy, że Różnicki w zeszłym sezonie nie pokazał się na arenie międzynarodowej. Polak wziął udział w mistrzostwach Europy juniorów (do 19. roku życia). W Tallinnie nie dał szans rywalom, zdobywając mistrzowski tytuł z ponad sekundą przewagi nad drugim zawodnikiem.

Tym sposobem przechodzimy do drugiego talentu polskich biegów średniodystansowych. Wicemistrzem Europy juniorów został Kacper Lewalski. Rówieśnik Różnickiego nie wywołał takiej sensacji w środowisku biegowym, gdyż nie posiadał aż tak mocnego wejścia w seniorskie bieganie. Kiedy Krzysztof wygrywał z krajową czołówką na mistrzostwach Polski, Kacper nawet tam nie startował. Ale w lipcu dał nam nadzieję, że Różnicki nie jest żadnym samorodkiem, a w naszym kraju talentów nie brakuje.

Czapiewski: – Lewalski stanowi dla mnie zaskoczenie. Junior biegający 1:44 to jest totalny szok. A tu się okazuje, że mamy dwóch takich.

Lewalski udowodnił swój ogromny potencjał podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej, który rozgrywał się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Czyli tym samym miejscu, w którym niecałe półtora miesiąca wcześniej Dobek i Różnicki poprawili swoje najlepsze wyniki. Kacper ukończył swój bieg na drugiej pozycji, w czasie 1:44.84.

Zatem czy w przyszłości będziemy mogli liczyć na to, że któryś z Polaków poprawi rezultat Pawła Czapiewskiego?

– Rekord może zostać pobity w każdej chwili. Są ku temu kandydaci, tacy jak Patryk Dobek czy biegacze z młodej fali. Mocno kibicuję chłopakom, żeby pobili mój wynik. Kiedy ja ustanawiałem ten czas, byłem w pierwszej trzydziestce najszybszych biegaczy na 800 metrów w historii. Dziś jestem już poza pierwszą pięćdziesiątką, a Polacy przecież są potęgą jeżeli chodzi o ten dystans. Wypadałoby zejść z rekordem kraju do czasu poniżej 1:43.00 – mówi obecny rekordzista Polski.

Wspomniane zejście poniżej granicy 1:43.00 wcale nie wydaje się nierealne. Zwłaszcza w obliczu rozwiązań technologicznych, które obecnie oferuje lekkoatletyka. W Tokio biegacze poruszali się po nowym rodzaju bieżni, która bardziej responsywnie reaguje na każdy postawiony krok, oddając zawodnikowi więcej energii. W dodatku dziś praktycznie każdy biegacz jest uzbrojony w obuwie z karbonową płytką, którego konstrukcja również wpływa na lepsze rezultaty. Dawni mistrzowie nie mieli dostępu do tego rodzaju sprzętu, co nie wszystkim się podoba. Usain Bolt zapytany o zdanie powiedział, że nowe technologie nie są fair wobec sportowców, którzy wcześniej ustanawiali rekordy.

A jak na technologiczną rewolucję w lekkoatletyce spogląda Czapiewski?

– Nowy sprzęt sprawa, że szanse chłopaków rosną. Ale nowinki wprowadzone w obuwiu mi się nie podobają. To technologia, która całkowicie zmieni lekkoatletykę. Najbardziej było to widać w biegu na 400 metrów przez płotki. Wkładki powodują, że dystans pomiędzy płotkami można pokonać w trzynaście kroków – tak zrobił to Karsten Warholm w Tokio. W moim odczuciu, technologia zmienia się w zły sposób. Co do bieżni, to okej – kiedyś biegano na żużlu, później przyszedł tartan, rozumiem ewolucję. Ale w przypadku nawierzchni, warunki dla wszystkich wciąż są takie same. Natomiast wkładki mogą być różne, bo będziemy obserwować dalszy postęp technologii. To może zaburzyć jedną z najlepszych cech lekkoatletyki – wymierność wyników – mówi „Czapi”.

Jednak takie podejście nie wynika z jakiejkolwiek bojaźni o własny wynik. Nasz rozmówca powiedział wyraźnie, że bardzo by chciał zobaczyć nowy rekord Polski na 800 metrów. Bo to znaczyłoby, że doczekaliśmy się kolejnego fantastycznego biegacza, który jest w stanie rywalizować ze światową czołówką o medale wielkich imprez.

A poza tym…

– Na starym sprzęcie zawszę będę rekordzistą! – śmieje się Czapiewski.

I tego wyczynu z pewnością nikt dzisiejszemu jubilatowi już nie zabierze.

SZYMON SZCZEPANIK

* Jako ciekawostkę dodajmy, że pan Włodzimierz, którego bardzo szanujemy, zapewne w przypływie emocji… pomylił zawodników z RPA. Sepeng biegł na szarym końcu. Zawodnik, którego mijał Czapiewski, to rodak Sepenga – Mbulaeni Mulaudzi.

** Właściwie, to wzięliśmy pod uwagę 31 najlepszych wyników. Na 29. pozycji znalazły się trzy takie same rezultaty, nie wypadało jednego wyrzucać.

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
2
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
0
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu
Anglia

Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Maciej Szełęga
1
Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...