Iga Świątek się nie zatrzymuje, a na jej liczniku widnieje już liczba 14. Tyle wygranych meczów z rzędu ma aktualnie Polka! – Nigdy wcześniej nie miałam takiej serii, nie wiem, gdzie jest mój limit – mówi sama Świątek. Więc, jak twierdzi, stara się myśleć, że limitu nie ma. I takimi meczami, jak ten z Coco Gauff udowadnia, że może tak faktycznie jest. Iga w dwóch setach pokonała Amerykankę i awansowała do ćwierćfinału turnieju w Miami. W 1/8 męskich rozgrywek zameldował się za to broniący tytułu Hubert Hurkacz.
Młoda gwiazda kontra… młodsza gwiazda
Iga Świątek 31 maja skończy 21 lat. Przed nią w teorii jeszcze ponad dekada gry na najwyższym poziomie, w trakcie której – w co gorąco wierzymy – powinna zdobyć wiele trofeów. Coco Gauff ma za to 18 lat, a brylować w seniorskich rozgrywkach zaczęła… w sumie w tym samym czasie co Polka. I jasne, na razie ma swoje ograniczenia, nie jest w stanie wejść na najwyższy z możliwych poziomów. Ale miejsce w TOP 20 rankingu i dwa wygrane turnieje na koncie w takim wieku to już wynik znakomity.
Coco gwiazdą tenisa w pewnym sensie jest dłużej niż Iga. Jasne, o Polce od dawna wiedziano, że ma większy potencjał, a po wygranej w juniorskim Wimbledonie w 2018 roku czekano na to, co pokaże w seniorskiej rywalizacji. Do momentu triumfu w Roland Garros 2020 nie była jednak choćby w części tak medialna na świecie, jak niektóre z jej rówieśniczek, czy – na przykładzie Coco – nawet młodszych tenisistek.
Dlaczego? Prosta sprawa. Gauff to Amerykanka, nierzadko porównywana do sióstr Williams. Bo podobna z budowy, bo też potrafi grać niesamowicie mocno i przejmować inicjatywę w meczu. Owszem, nadal ma jeszcze braki w regularności – zwłaszcza przy forehandzie, który niezmiennie sprawia jej problemy – ale jej nazwisko zna każdy fan tenisa i to od momentu, gdy Coco miała ledwie 15 lat. A że Stany Zjednoczone to wielki rynek, to gdy tylko Gauff zadziwiła świat po raz pierwszy – czyli w 2019 roku po pokonaniu Venus Williams – jej twarz od razu znalazła się wszędzie, a ona sama stała się rozchwytywana przez reklamodawców.
I mimo że nie podpisała wtedy tylu kontraktów, co na przykład Emma Raducanu, to jedno było pewne – obserwowaliśmy narodziny gwiazdy.
Iga na ten status musiała pracować dłużej i właściwie uzyskała go dopiero w tym roku. Owszem, po wygraniu turnieju wielkoszlemowego już była wielka, ale jeszcze w zeszłym roku nie potrafiła ustabilizować formy na tyle, by budzić aż takie zainteresowanie. Teraz, gdy seryjnie wygrywa mecze, wspięła się na szczyt rankingu, a do tego jest uwielbiana przez media, gwiazdą stała się w pełni. A że sama jest bardzo młoda, to pojedynki z tenisistkami młodszymi od niej, które też zapracowały już na ten status, trafiają jej się rzadko.
Dlatego byliśmy ciekawi dzisiejszego meczu – drugiego w ich wspólnej historii – bo może się okazać, że to zaczątek rywalizacji, którą oglądać będziemy przez kolejne sezony.
Pełna kontrola
Jeśli tak by się miało stać, to cóż – Iga już na starcie ma w tej rywalizacji sporą przewagę. W Rzymie w ubiegłym roku wygrała w dwóch setach, ale w pierwszym Coco postawiła naprawdę twarde warunki. Dziś Polka też potrzebowała dwóch partii, tyle że jej poziom od poprzedniego pojedynku jeszcze się podniósł, a ten Amerykanki raczej pozostał taki sam. Dlatego spotkanie na kortach w Miami było głównie popisem jednej tenisistki.
Nie oznacza to, oczywiście, że Coco nie istniała na korcie. Potrafiła zagrać naprawdę znakomicie, często starała się zaskakiwać Igę zmianami tempa, ruszała do siatki, dobrze się broniła, potrafiła świetnie skontrować zagrania Polki. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie mocny, szybki serwis, to mogłaby przegrać jeszcze bardziej okazale. Świątek niemal co gema serwisowego Amerykanki miała bowiem break pointy, choć długo nie potrafiła ich wykorzystać. Sama zresztą o tym wspomniała w pomeczowej rozmowie na korcie.
– Ten mecz był podobny do naszego pierwszego. Pierwszy set był bardzo wyrównany. Czułam, że miałam w nim dużo szans, by przełamać ją wcześniej, ale Cori świetnie używała swojego serwisu. Ma wielkie umiejętności, z miesiąca na miesiąc będzie coraz lepsza. To trudna przeciwniczka, cieszę się, że udało mi się zachować skupienie. Coco miała swoją publikę, ale i ja miałam na trybunach polskich kibiców, więc dziękuję im za wsparcie – mówiła Polka.
Wyrównane spotkanie trwało dziś jednak tylko do momentu, w którym Idze wreszcie udało się uzyskać przełamanie – czyli siódmego gema. Potem Coco jeszcze powalczyła, sama miała break pointa, ale Polka znakomicie się obroniła, wygrała swój serwis… i po chwili zamknęła seta przy podaniu rywalki, 6:3. Drugą partię obie zaczęły dobrze, od gładko wygranych własnych gemów. Tyle że przy stanie 1:1 Coco kompletnie się zacięła. Wydawała się zniechęcona, rozdrażniona. W pewnym momencie zanotowała niezłą liczbę… przegranych punktów z rzędu. Było ich aż 13. Innymi słowy – przez ponad trzy gemy z rzędu nie zdobyła ani punktu.
Piłkę wygrała w końcu przy stanie 6:3 5:1. I to by było na tyle, bo niedługo potem Iga zamknęła mecz i awansowała do ćwierćfinału turnieju w Miami. To już jej czternaste zwycięstwo z rzędu, a w Miami w trzech rozegranych meczach nie straciła na razie seta. – Jestem szczęśliwa, że udaje mi się utrzymywać dobrą formą. To pierwszy raz, gdy mam taką serię, nie wiem, gdzie właściwie mam limit. Staram się myśleć, że go nie ma – mówiła Iga po meczu.
I cóż, patrząc na jej ostatnie mecze, my też myślimy, że tego limitu nie ma.
Hubert walczy o obronę tytułu
W zeszłym sezonie w Miami Hubert Hurkacz – który uwielbia Florydę i za każdym razem, gdy tam gra, to pokazuje – osiągnął największy sukces w swojej karierze wygrywając turniej rangi ATP 1000. W tym sezonie przystąpił więc do gry jako obrońca trofeum i… punktów rankingowych. To drugie jest o tyle ważne, że ta jedna impreza stanowi ogromną część jego ogólnego dorobku (nieco ponad 3500 punktów). Awans do jej dalszych faz byłby więc przez Huberta z pewnością mile widziany, choć wiadomo – presja jest duża.
Na razie jednak Polak zdaje się dobrze sobie z nią radzić.
W meczu II rundy, którym rozpoczął grę w turnieju, spokojnie pokonał Arthura Rinderknecha. Pierwszy poważny sprawdzian dla Huberta miał jednak nadejść dziś, gdy po drugiej stronie siatki stanął 28-letni Asłan Karacjew, rewelacja poprzedniego sezonu. Jak się okazało, Rosjanin (grający, oczywiście, bez flagi swojego kraju, na taki bowiem krok zdecydowały się ATP i WTA) faktycznie sprawił Polakowi problemy.
Choć w pierwszym secie to raczej Hurkacz dyktował warunki, miał też szanse na przełamanie Karacjewa, ale długo mu się to nie udawało. Dopiero przy stanie 6:5 Rosjanin sam wręczył mu kluczowy dla losów seta punkt i Hubert na przerwę między partiami schodził prowadząc 1:0. Wtedy do głosu doszły jednak dwie rzeczy – rozluźnienie Polaka i ambicja Rosjanina, który od razu na początku drugiego seta przełamał Hurkacza. I choć Hubert później był już w stanie spokojnie utrzymywać własne podania, to ten jeden przegrany gem okazał się decydujący – Karacjew wygrał seta 6:4.
To nas jednak nie niepokoiło tak bardzo, jak fakt, że Polak wydawał się rozdrażniony, nerwowy. A zwykle gdy widywaliśmy go w takim stanie, kończyło się to dla niego źle. I mało brakowało, by tym razem było podobnie – już w pierwszym gemie trzeciego seta Hubert musiał bronić dwóch break pointów. Zrobił to skutecznie i wyraźnie się tym nakręcił, bo chwilę później sam przełamał rywala, a potem utrzymał serwis. Nagle było już 3:0 dla Huberta, a sytuacja rysowała się w niezwykle jasnych dla Polaka barwach.
I think I served pretty good today 😉🎾@MiamiOpen #MiamiOpen pic.twitter.com/T3LwT0M210
— Hubert Hurkacz (@HubertHurkacz) March 28, 2022
Tym bardziej, że Hubert nie zamierzał oddać serwisu, którym w większości gemów pracował wprost doskonale. Karacjew, widząc to, próbował zresztą uciec się do brudnych sztuczek – choć wyraźnie nic mu nie dolegało, przed ostatnim gemem serwisowym Polaka poprosił nagle o przerwę medyczną, którą dodatkowo przeciągał, próbując wybić tym naszego tenisistę z rytmu Nie spodobało się to ani Hubertowi, ani publiczności.
Ten pierwszy złość takim zachowaniem rywala przekuł jednak w zwycięstwo. Po tym, jak Rosjanin wrócił na kort, po prostu wyserwował sobie gema. W następnej rundzie czeka go zresztą możliwy pojedynek na serwisy właśnie – po drugiej stronie siatki stanie bowiem Lloyd Harris, inny gość zdolny posyłać asy z niesamowitą regularnością.
Iga Świątek – Coco Gauff 6:3, 6:1
Hubert Hurkacz – Asłan Karacjew 7:5, 4:6, 6:3
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: