Wreszcie koniec najgłośniejszej opery mydlanej tego sezonu NBA. Od samego startu rozgrywek jednym z najczęściej wymienianych nazwisk za oceanem jest Kyrie Irving, mimo że przez większość sezonu nie występował on na koszykarskich parkietach. Wszystko przez fakt, że zdecydował się nie przyjmować szczepionki przeciw Covid-19. Przez całą długość sezonu sytuacja w tej kwestii na tyle się zmieniała, że tej nocy Amerykanin wreszcie zagra w meczu domowym.
BEZLITOSNE PRZEPISY
Cała sprawa dotyczyła występów Irvinga w swojej hali, nowojorskiej Barclays Center na Brooklynie. Burmistrz Nowego Jorku zarządził bowiem, że niezaszczepieni sportowcy z tego miasta nie mogą brać udziału w meczach na terenie miasta. Nie mogą też trenować, ani przebywać z drużyną w trakcie uprawiania sportu. Tym samym sztab szkoleniowy Nets stanął przed wyborem – pozwolić Irvingowi grać tylko na wyjazdach lub całkowicie odsunąć go od drużyny.
Wybrano tę drugą opcję, decydując się na stabilizację. Sytuacja, w której jedna z gwiazd zespołu gra tylko w meczach wyjazdowych byłaby mocno niezdrowa. Zdecydowano więc, że czekamy, aż będzie mógł występować w każdym spotkaniu lub całkowicie z niego rezygnujemy. Zawodnik pozostał nieugięty w kwestii podejścia do szczepień, władze Nowego Jorku nie chciały naruszać panujących przepisów, więc sprawa stała w miejscu.
Irving tracił więc kolejne tysiące dolarów za nierozgrywanie meczów, a zespół nie do końca wiedział co się z nim dzieje. Jego kariera stanęła na zakręcie, bo podobnej sytuacji wcześniej sport jeszcze nie widział. Zaczęło się przeciąganie liny i sprawdzanie kto pierwszy odpuści swoje postulaty. Irving się zaszczepi, czy może władze Nowego Jorku pozwolą mu grać mimo braku przyjęcia szczepionki?
Ostatecznie nikt nie zmieniał swoich poglądów, a zawodnik i tak wybiegł na parkiet. Wszystko przez problemy personalne w zespole Steve’a Nasha. W okresie świąteczno-noworocznym NBA była bombardowana kolejnymi przypadkami koszykarzy zakażonych na koronawirusa. Niektóre mecze były odwoływane, czasami drużyny musiały grać w okrojonym składzie, bez swoich liderów. Jedną z drużyn, która najbardziej ucierpiała, byli właśnie Brooklyn Nets. W obliczu problemów kadrowych, trener nowojorczyków postanowił wyciągnąć asa z rękawa i sięgnąć po Irvinga, który mógłby pomagać przynajmniej na wyjazdach. Wszystko było robione w myśl zasady „wszystkie ręce na pokład”.
Debiut rozgrywającego w tym sezonie nastąpił 5 stycznia w meczu przeciwko Indianie Pacers. Wszystkie kamery w hali w Indianapolis były skierowane w jego kierunku, wszyscy śledzili każdy jego krok. Irving zagrał prawie 32 minuty, rzucił 22 punkty, a Nets odnieśli zwycięstwo. Był to ewidentnie przełom w całej sprawie.
ABSURD GONI ABSURD
Od tego momentu rozgrywający regularnie wybiegał na parkiet w meczach wyjazdowych, notując bardzo dobre występy. W jego grze nie było widać skutków długiej przerwy. Wręcz przeciwnie, w obliczu wielu kontuzji w zespole Irving nim dyrygował i robił wszystko, by Nets w trudnym okresie odnieśli jak najwięcej zwycięstw. W połowie marca doszło jednak do kolejnego odcinka serialu w związku ze statusem Irvinga jako zawodnika niezaszczepionego. Burmistrz Nowego Jorku zmienił przepisy, pozwalając niezaszczepionym kibicom wchodzić na trybuny Barclays Center. W trakcie meczów nie musieli też oni nosić maseczek. Generalnie mówiąc – nastąpiło poluzowanie restrykcji.
W efekcie zmian powstała absolutnie abstrakcyjna i patologiczna sytuacja. Irving wciąż nie był bowiem dopuszczony do gry w meczach, ale mógł już przebywać w hali w ich trakcie. Mało tego, w drużynie gości nowojorskich drużyn mogli występować zawodnicy niezaszczepieni. Jaki więc sens miało trzymanie rozgrywającego Nets poza parkietem? Sam zainteresowany pojawił się na hali swojej drużyny przy okazji konfrontacji z drugim nowojorskim zespołem – New York Knicks. Fani zareagowali na jego widok owacją i okazaniem wsparcia. Oglądał on mecz z pierwszego rzędu, przebywał jak najbliżej parkietu, ale wciąż nie mógł wbiec na niego w sportowej koszulce i rzucić kilka trójek, rozdać parę asyst.
Supporting the squad. pic.twitter.com/rt71gU5Ww7
— Brooklyn Nets (@BrooklynNets) March 13, 2022
Umówmy się, nie była to normalna sytuacja. Burmistrz Nowego Jorku został postawiony przed ogromną presją z uwagi na wprowadzanie zupełnie nielogicznych przepisów. W mocnych słowach wypowiedział się sam Kevin Durant, gwiazda Brooklyn Nets. – Po prostu wydaje mi się, że ktoś próbuje na siłę coś pokazać, przypomnieć o swoim autorytecie. Wszyscy szukają uwagi i wydaje mi się, że właśnie tego chce teraz burmistrz. Wszyscy jesteśmy zdezorientowani. Na początku sezonu ludzie nie rozumieli co się dzieje, ale teraz wygląda to po prostu głupio – powiedział Durant.
Teraz okazało się, że to właśnie presja wymogła na burmistrzu zmianę zasad i pozwolenie niezaszczepionym sportowcom na udział w wydarzeniach sportowych na równi z osobami zaszczepionymi. Tak się składa, że decyzję o dopuszczeniu ich do normalnej rywalizacji podjął on na kilkanaście dni przed startem ligi baseballowej, której zawodnicy cierpieliby na wcześniejszych przepisach. Niejako rykoszetem zyskał też Irving, który skorzysta na całej sytuacji i wreszcie będzie mógł wystąpić w meczu domowym. Huczny debiut w Barclays Center jest planowany na dzisiejszą noc, gdy na Brooklyn przyjadą Charlotte Hornets.
NETS BĘDĄ MOCNIEJSI
Nieobecności Kyriego odbijały się szerszym echem z uwagi na fakt jak głośne były jego występy w wyjazdowych spotkaniach. 8 marca przeciwko Hornets zaliczył występ 50-punktowy, by kilka dni później, tuż po sytuacji z obecnością na hali w trakcie meczu z Knicks, rzucić 60 oczek Orlando Magic. Tym samym pobił rekord Brooklyn Nets w liczbie punktów zdobytych przez jednego zawodnika w meczu NBA. To tylko pokazuje jak ważnym członkiem zespołu jest Irving i jak bardzo może na niego liczyć Steve Nash przed ostatnimi meczami sezonu. W dotychczasowych 21 spotkaniach wyjazdowych w tym sezonie Irving notował średnie na poziomie prawie 28 punktów, 4 zbiórek i 5 asyst.
Jego wkład do końca sezonu zasadniczego będzie o tyle ważniejszy, że sytuacja Nets w tabeli konferencji wschodniej wcale nie wygląda kolorowo. Zajmują oni dopiero 8. miejsce, które gwarantuje im jedynie możliwość zagrania w fazie play-in. Tą drogą mogą dostać się do fazy play-off, jednak z tak niskim rozstawieniem będą zmuszeni napotkać na swojej drodze wszystkich najgroźniejszych rywali w drodze do ewentualnego mistrzostwa.
Jeszcze przed sezonem spekulowano, jak dziwnie będzie wyglądać sytuacja, w której Irving w trakcie pojedynczej serii play-off może występować jedynie w meczach wyjazdowych. Na szczęście dla niego, na samym finiszu rozgrywek okazuje się, że jeśli tylko pozwoli mu zdrowie, będzie mógł zagrać w prawie każdym meczu. Jedynym wyjątkiem pozostaje hala w Toronto, z uwagi na inne przepisy panujące w Kanadzie. Nets mogą spotkać się z Raptors w fazie play-in. Dopuszczenie go do udziału w meczach domowych to niewątpliwie zwycięstwo zdrowego rozsądku. Po wszystkich zawirowaniach zabranianie mu występów na nowojorskim parkiecie po prostu nie broniło się w żaden sposób.
Czytaj więcej o NBA:
- Karnowski: Sochan potrafi być na parkiecie wszędzie!
- Zabawa na boisku i poza nim. Czy „Winning Time” przyniesie rewolucję?
- Steph Curry, czyli lider rewolucji. Rekord NBA jest jego
Fot. Newspix