Reklama

Karnowski: Sochan potrafi być na parkiecie wszędzie!

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

19 marca 2022, 12:12 • 9 min czytania 13 komentarzy

Jeremy Sochan jest polską nadzieją na NBA. Niespełna 19-letni koszykarz występuje obecnie w uniwersyteckiej drużynie Baylor i bierze udział w March Madness, turnieju, który śledzą całe Stany. Poprzednim Polakiem błyszczącym tym poziomie był Przemek Karnowski. W 2017 roku wraz z Gonzagą zaszedł do wielkiego finału uczelnianych rozgrywek. To właśnie z nim porozmawialiśmy o chłopaku, którym zachwycamy się nie tylko my, ale i Amerykanie.

Karnowski: Sochan potrafi być na parkiecie wszędzie!

Śledzenie poczynań Sochana polega nie tylko na obserwowaniu go na boisku, ale również… sprawdzaniu jego fryzury. Polak grał już – jak możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej – z zielonymi włosami. A także niebieskimi – wtedy założył żółte buty, aby, tworząc kolorystykę flagi Ukrainy, okazać wsparcie naszym wschodnim sąsiadom w obliczu wojny.

Koszykarz, którego początki i talent przybliżyliśmy Eksperci przewidują, że może zostać wybrany w pierwszej rundzie draftu.

Obecnie Sochan – wraz ze swoją uczelnią Baylor – gra w March Madness, najważniejszym turnieju w uczelnianej koszykówce, który co roku przyciąga miliony amerykańskich miłośników basketu. W pierwszej rundzie drużyna Polaka pokonała Norfolk State. Dzisiaj zmierzy się z North Caroliną (początek o godzinie 17:10, transmisja w C+).

Przed tym meczem porozmawialiśmy z Przemkiem Karnowskim, który w przeszłości prezentował się świetnie podczas March Madness, wygrał też nagrodę imienia Kareema Abdula Jabbara dla najlepszego środkowego uczelnianych rozgrywek. W ciągu ostatnich lat jego karierę zahamowały jednak kontuzje. Poza parkietem znajdował się niemal trzy lata. Do gry wrócił na dobrą sprawę… w ubiegłym tygodniu. W poniższej rozmowie poruszyliśmy zatem nie tylko wątek Sochana i March Madness, ale powrotu do zdrowia oraz determinacji Przemka. Zapraszamy do lektury.

Reklama

KACPER MARCINIAK: Masz typ, jaki kolor włosów zaprezentuje teraz Jeremy?

PRZEMYSŁAW KARNOWSKI: Nie mam pojęcia, ale na pewno będzie ciekawy (śmiech).

Ostatnio był różowy. Oglądałeś mecz jego Baylor?

Tak, choć nie cały, bo mieliśmy trening. Myślę, że zagrał naprawdę bardzo dobrze. Wiadomo, że mecz z drużyną rozstawioną z szesnastką, kiedy Baylor to jedynka, nie wydaje się specjalnie wymagający. March Madness rządzi się jednak własnymi prawami. Trzeba dobrze wejść w turniej, być skupionym i awansować dalej. Wpadki się w końcu zdarzają.

Presja była na pewno większa niż we wcześniejszych meczach. A Sochan wszedł w March Madness “z buta”.

Oczywiście, presja jest większa. A on na dodatek jest pierwszoroczniakiem. Bycie w rotacji zespołu, granie na wysokim poziomie, przyczynianie się do wygranych, to już sztuka. Może być zatem z siebie zadowolony. Ale to jest szybko rozgrywany turniej, trzeba już myśleć o następnych meczach. Myślę, że dokładnie takie ma nastawienie.

Reklama

To turniej, w którym zmęczenie naprawdę narasta, aż oddychasz rękawami? Ty to przeżyłeś, doszedłeś aż do finału. 

Do March Madness przygotowujesz się cały sezon. To najważniejsza część rozgrywek, nie można patrzeć na zmęczenie. Natomiast to nie tylko granie dwóch meczów w tygodniu, ale też podróżowanie. Jeśli dobrze radzisz sobie w March Madness, to po każdych dwóch wygranych meczach latasz jednego z miasta do drugiego. My w 2017 roku graliśmy najpierw w Salt Lake City, potem w San Jose, a Final Four miało miejsce w Phoenix.

Atmosfera podczas tego święta koszykówki jest wyjątkowa.

Trudno ją porównywać z czymkolwiek innym. Jak zaczyna się March Madness, to wszyscy absolwenci, którzy chodzili do danych szkół, przyłączają się do zabawy i dopingują swoje zespoły. Jako zawodnik wiesz, że na trybunach będą ludzie, którzy też chodzą, lub chodzili do tej samej uczelni co ty. Kiedy ja grałem w Gonzadze, to kibice wręcz podróżowali po Stanach razem z nami. Czy byliśmy w Seattle, czy w Los Angeles, czy San Jose, dało się wyczuć ich wsparcie oraz atmosferę March Madness.

Zwyczajni studenci podczas March Madness są w trakcie roku akademickiego?

Tak, ale to czasami nie jest dla nich przeszkodą. Pamiętam, że jak my – po raz pierwszy w historii szkoły – graliśmy w Final Four, to niektórzy profesorowie albo dawali uczniom wolne, albo podczas zajęć puszczali mecz na projektorze. Zdarzają się też studenci, którzy robią sobie – powiedzmy – wagary i lecą do danego miasta, żeby wspierać swoją uczelnianą drużynę.

Trudno się im dziwić. Możesz mieć kolegę, który nagle gra w koszykówkę w ogólnoamerykańskiej telewizji. A nawet kiedy kończysz edukację, to przecież nie odcinasz się od swojej uczelni.

Przywiązanie do szkoły jest spore, ale chodzi również o ludzi. Poznajesz studentów, osoby pracujące na uczelni czy w jej sekcjach sportowych. Masz z nimi do czynienia na co dzień przez kilka lat. Ja grałem w Gonzadze, która nie miała drużyny futbolu amerykańskiego, więc tak naprawdę wszyscy byli skupieni na koszykówce. To też zbudowało więzy.

Wreszcie, po pięciu latach przerwy, w March Madness bierze udział polski koszykarz.

Bardzo się cieszę, że Jeremy jest obecny, gra, pokazuje się z bardzo pozytywnej strony. Akurat mam kontakt z jednym z asystentów w Baylor, który wcześniej pracował w Gonzadze. Czasami ze sobą piszemy, więc wiem, jak dobrze Jeremy pracuje na co dzień.

Już przed startem sezonu słyszałeś od niego pochwały na temat Sochana?

Tak, ale takie rzeczy przed startem rozgrywek to co innego. Ten sezon musiał się zacząć, a on musiał poczuć akademicką koszykówkę. Tak na dobrą sprawę nie miał wiele czasu na przetarcie się, bo pierwsze mecze startują w listopadzie. Tym bardziej brawa dla Jeremy’ego, że już w swoim pierwszym roku w NCAA odnalazł się świetnie.

A co w jego grze ci się szczególnie podoba?

Jest bardzo wszechstronny. Może bronić mniejszych zawodników, może przepychać się z podkoszowymi, pomóc w obronie, zebrać piłkę, kogoś zablokować. Tak naprawdę na parkiecie potrafi być wszędzie. Widać też, że pracował nad swoim rzutem za trzy punkty, co na pewno wyjdzie mu na dobre. W pierwszym meczu w March Madness trafił 2 z 4 oddanych trójek.

Obserwujemy naprawdę dynamicznie rozwijającą się karierę. W ubiegłym roku Sochan debiutował w reprezentacji Polski, teraz walczy w March Madness, na horyzoncie pojawia się NBA.

Bez dwóch zdań. Na pewno jest tego wszystkiego świadomy. My – jako kibice – nie możemy jednak też wywierać na nim dodatkowej presji. Jeżeli będzie gotowy w tym roku zgłosić się do draftu NBA i powalczyć o swoje, to na pewno powinien to zrobić. Natomiast ewentualną sytuację, w której zostanie jeszcze rok w NCAA, też będzie trzeba zrozumieć.

Decyzji podobno na razie nie podjął. 

Wiele się jeszcze może zmienić na plus, albo na minus. Ważna będzie oczywiście końcówka sezonu w NCAA, pozostałe mecze w March Madness. Wiem też, że w związku ze zmianą przepisów, zawodnicy mogą pójść na przeddraftowe treningi, porozmawiać z ludźmi z NBA, a potem ewentualnie wrócić na uczelnię. To też opcja, z której może skorzystać Jeremy.

W kolejnym meczu w March Madness Baylor Sochana zmierzy się z North Caroliną.

Oglądałem wczoraj mecz North Caroliny, grała naprawdę dobrze. Jest niżej rozstawiona w turnieju niż zazwyczaj, ale to jednak dalej markowa szkoła, z bardzo dobrym trenerem. Na pewno może sprawić problem Baylor.

Grzechem byłoby cię nie spytać o Cheta Holmgrena. To być może największy koszykarski talent, który nie gra jeszcze w NBA. Tak jak ty w latach 2012-2017 – jest środkowym Gonzagi.

Widziałem go przedwczoraj w akcji. Wypełnił statystyki w tak naprawdę każdej kolumnie. Pomógł zespołowi, jak tylko mógł. Gonzaga miała zresztą trochę problemów, przeciwnicy się postawili, ale cieszy mnie, że to udało jej się wygrać.

Wracając do Cheta: on już przed pójściem do Gonzagi znajdował się w przeddraftowych zestawieniach z topowymi numerami. Ma nie tylko świetny sezon indywidualnie, ale i drużynowo. Jeśli zajdą daleko w March Madness, to wyłącznie umocni swoją pozycję wśród skautów z NBA.

To ciekawe, że Gonzaga ma takiego zawodnika. Paręnaście lat temu nie była uważana za czołową drużynę w NCAA. Wiele zmieniło twoje pokolenie, postawienie na Europejczyków.

Gonzaga znajduje się w mniejszym mieście, Spokane, liczącym z dwieście tysięcy osób. Ludzie z nią związani musieli więc pomyśleć nad innym modelem budowania drużyny. Postawili na zawodników z Europy. Ale nie tylko. Bo mieli przecież Ruiego Hachimurę z Japonii czy Oumara Ballo z Mali. Szukali graczy na całym świecie.

To wszystko zaczęło się od Ronny’ego Turiafa w 2005 roku. I generalnie większość zawodników spoza USA to byli podkoszowi. Ja, Kelly Olynyk, Domantas Sabonis. Myślę, że to pokazało wysokim koszykarzom, również amerykańskim, że Gonzaga stawia na środkowych, daje im szansę do pokazania się w ataku. Jest przecież sporo uczelni, gdzie wygląda to inaczej – rozgrywający bierze piłkę i rządzi całą grą.

Chet Holmgren więc może brał to wszystko pod uwagę. Poza tym słyszałem, że jego dobrym kolegą jest Jalen Suggs, który grał w ubiegłym roku w Gonzadze, a potem trafił z czołowym numerem draftu w NBA do Orlando Magic.

W ubiegłym tygodniu po niemal trzech latach walki z kontuzjami wróciłeś do koszykówki. Rozegrałeś dwa mecze w barwach Twardych Pierników Toruń.

To był ciężki i długi okres. Mam za sobą sporo zabiegów, rehabilitacji, chodzenia o kulach, które dla takiej dużej osoby jak ja jest szczególnie uciążliwe. Teraz jednak biegam, skaczę. Cieszę się, że mogłem wrócić do tego, co kocham. I mam nadzieję, że zdrowie nie będzie mnie opuszczało.

Ten powrót był przeplatany upadkami? Leczyłeś jedną kontuzję, a potem pojawiał się kolejny problem?

Wyglądało to tak, że po sezonie 2018/2019 w Toruniu wiedziałem, że mam dwa urazy, którymi muszę się zająć. I wiedziałem, że czeka mnie długa rehabilitacja. Potem, kiedy byłem już gotowy, żeby trenować na wysokich obrotach, pojawił się koronawirus i wszystko na pół roku zostało zamknięte. Nie miałem więc nawet gdzie grać, musiałem ten okres przeczekać.

A kiedy już w drugiej połowie 2020 roku podpisałem kontrakt ze Stelmetem Zielona Góra, okazało się, że muszę mieć zabieg na drugie kolano. Nie było to dla mnie łatwe. Zdecydowałem się jednak na niego, chciałem walczyć. Kolejna rehabilitacja była bardzo długa, pojawiło się też kilka komplikacji. Myślałem, że uda mi się wrócić do gry pod koniec zeszłego roku, ale niestety załapałem się dopiero na końcówkę sezonu. Mam nadzieję, że z Toruniem uda mi się awansować do playoffów. I trochę te rozgrywki dla siebie oraz zespołu przedłużyć.

Miałeś po drodze wątpliwości? Czy jednak motywacja do gry w koszykówkę pozostała niezachwiana?

Motywacja zawsze była. Są gorsze i lepsze dni. Oczywiście, kiedy pasmo negatywnych rzeczy jest tak długie, to na pewno może to w ciebie uderzyć. Trzeba było wstawać każdego dnia i robić postępy. Ja przez długi czas nawet nie mogłem biegać. Sam nie wiedziałem, jak to wszystko się zakończy. Byłem pozytywnie nastawiony, ale nie miałem pewności, co do mojej przyszłości w tym sporcie.

Możesz grać kompletnie bez bólu?

Na tę chwilę czuję się dobrze. Czasami coś się pojawia, ale ogólnie nie narzekam. Trenuję z zespołem, od półtora miesiąca biorę udział w grach pięciu na pięciu. No i udało mi się zagrać w dwóch ostatnich ligowych meczach, z czego bardzo się cieszę.

Gdzie teraz sięgają twoje marzenia, cele, jeśli chodzi o koszykówkę?

Obecnie zależy mi przede wszystkim na tym, żeby być zdrowym. A jeśli będę zdrowy, to postaram się odbudować tę karierę. Trudno mi powiedzieć, czy będę grał w drugiej lidze, w PLK, czy w Eurolidze. Nie mam pojęcia. Tyle było tej niepewności, kiedy leczyłem urazy, że staram się już nie skupiać na dalekiej przyszłości. Tylko tym, co mam teraz. Chcę pracować codziennie, żeby było lepiej, żeby odzyskać rytm meczowy.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
9
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Inne sporty

Komentarze

13 komentarzy

Loading...