Reklama

Natalio, nie musisz nic udowadniać. Po prostu ciesz się jazdą

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

09 lutego 2022, 10:29 • 16 min czytania 6 komentarzy

Historia Natalii Maliszewskiej na igrzyskach olimpijskich w Pekinie mogła potoczyć się znacznie bardziej pozytywnie, niż miało to miejsce w rzeczywistości. Mogła, tymczasem przez chaos spowodowany decyzjami organizatorów, jej dotychczasowa obecność w Chinach naznaczona jest bólem, niepewnością i strachem przed tym, co przyniesie następny dzień. Jednak dziś, po siedmiu dniach spędzonych w izolacji, Polka w końcu wystartuje w oficjalnych zawodach. Konkurencje – 1000 m i sztafeta 3000 m – nie są jej specjalnością. Ale po piekle, które zgotowali jej gospodarze, wymaganie od niej jakiegokolwiek wyniku byłoby skrajną ignorancją. Kurczak dziś nie musi rozstawiać rywalek po wirażach toru do short tracku. Chcielibyśmy tylko, żeby każda chwila spędzona na lodzie dawała jej radość. A wtedy i my będziemy cieszyć się razem z nią.

Natalio, nie musisz nic udowadniać. Po prostu ciesz się jazdą

NADZIEJA ZAMKNIĘTA W IZOLATCE

Opowieści o Natalii Maliszewskiej nie sposób rozpocząć inaczej, niż od końca, czyli wydarzeń które miały miejsce na chińskiej ziemi. 26 stycznia zawodniczka wraz z resztą panczenistów wyleciała do Pekinu. Na miejscu miała spokojnie przygotowywać się do olimpijskiego startu. Poznawać lód. Innymi słowy, dopracowywać szczegóły starannie przygotowanego planu „Pekin 2022”. Planu, którego realizacja trwała kilka lat. Na jego zniweczenie zaś wystarczyło kilka dni, bowiem już 29 stycznia Polka otrzymała pozytywny wynik testu na koronawirusa. Zresztą nie była w tym przypadku odosobniona.

Jeszcze przed wylotem atmosfera w kadrach łyżwiarzy szybkich oraz short tracku była bardzo napięta. Okazało się, że COVID-19 dotknął Karolinę Bosiek i Damiana Żurka. Ta dwójka ostatecznie nie wsiadła do samolotu z resztą reprezentantów, lecz wcześniej z nimi trenowała i miała regularny kontakt. Kiedy polscy łyżwiarze zameldowali się w Pekinie i zrobiono im testy, okazało się, że zarażeni zostali Natalia Czerwonka, Magdalena Czyszczoń, Marek Kania, trener Arkadiusz Skoneczny, lekarz Krzesimir Sieczych i Hubert Krysztofiak – szef misji medycznej. No i Maliszewska. Stąd łatwo było wysnuć teorię, że lecący do Pekinu samolot okazał się wirusową bańką.

Ale czy aby na pewno można mówić o tym, że Polacy byli nosicielami wirusa? Ta kwestia nie jest już tak jednoznaczna. Otóż Chińczycy zastosowali bardzo rygorystyczną formę kontroli. Tamtejsze testy w skali punktowej posiadają wyższą granicę tego, czy daną osobę można uznać za niezakażoną. Innymi słowy, badanie w Polsce wskazywało, że zawodnik jest zdrowy. Ale chińska próbka informowała o przypadku zakażenia, który należy odesłać do izolatki. Czyli hotelu znajdującego się spory kawałek od wioski olimpijskiej.

Reklama

Taki los spotkał Natalię, która zapewniała, że nie ma żadnych objawów choroby. Zresztą tak samo jak pozostali panczeniści.

Jeśli chodzi o stan zdrowia, czuję się dobrze. Jestem zdrowa, tylko test mi wyszedł pozytywny. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że tak się stanie, bym się tylko zaśmiała. Jestem okazem zdrowia, nie mam gorączki, na treningach jeździłam normalnie, nie jestem osłabiona, nie miałam w ogóle podejrzeń, że coś takiego mogłoby mi się wydarzyć. […] Jest mi ciężko w to uwierzyć. Czuję się jakby ktoś mnie oszukał- mówiła Aleksandrowi Dzięciołowskiemu w rozmowie z TVP Sport.

JEDNE ZALECENIA, WIELE INTERPRETACJI

W ten sposób rozpoczął się jej wyścig z czasem, bo termin był nieubłagany. 5 lutego ruszały biegi eliminacyjne w short tracku na dystansie 500 metrów. To na nim Maliszewska osiągała największe sukcesy w karierze. Jeżeli przed igrzyskami otwarcie mówiła o swoich aspiracjach medalowych, to miała na myśli właśnie tę konkurencję. Jest aktualną brązową medalistką Pucharu Świata na 500 metrów. Mało tego, w obecnym sezonie triumfowała właśnie na olimpijskim lodowisku w Pekinie. 1000 i 1500 metrów? Jasne, tam też miała wystartować. Nikt nie odmawiał jej szans na dłuższych trasach. Jednak im większy dystans, tym mniejsze ma nadzieje na potencjalny sukces. Nie ujmujemy jej sportowej klasy – po prostu Polka jest przede wszystkim genialną sprinterką.

Na myśl przychodzi nam tu porównanie tych konkurencji do lekkoatletycznych sprintów. Jest grupa biegaczy, która specjalizuje się w biegu na setkę. Spośród nich tylko nieliczni potrafią przebiec 200 metrów na tyle dobrze, by walczyć o medale na najważniejszych imprezach w obu konkurencjach. Zaś biegacze łączący 100, 200 i 400 metrów na mistrzowskim poziomie praktycznie nie występują.

Reklama

Aby opuścić miejsce odosobnienia, Polka potrzebowała uzyskać dwa negatywne testy w ciągu dwóch dni. A te – choć były niejednoznaczne – nie chciały wskazać rezultatu, który stwarzałby możliwość przystąpienia do rywalizacji. Choć w środę – czyli 2 lutego – pojawił się promyk nadziei. W końcu chiński test wskazał upragniony negatyw. Jeszcze tylko jeden taki i Natalia opuściłaby izolacyjne więzienie.

Możecie w tym momencie mówić, czy aby nie przesadziliśmy z tym określeniem – wszak Maliszewska była w hotelu. Ale w gruncie rzeczy, dla profesjonalnego sportowca, który ma szykować się do najważniejszych zawodów w życiu, takie warunki niczym nie różniły się od celi. Weźmy na przykład brak możliwości normalnego treningu – tak potrzebnego zwłaszcza w przypadku panczenistów.

Oni muszą przebywać na lodzie. Chociażby w celu poznania toru, na którym będą startować. Każda tafla jest inna i wymaga specjalnego przygotowania płóz. A to kwestia bardzo indywidualna dla zawodnika. Bez wyczucia lodu i odpowiedniego dopasowania sprzętu o dobrym wyniku można tylko pomarzyć. Kolejna kwestia to pamięć mięśniowa. W short tracku zawodnicy poruszają się z prędkością około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. To powoduje, że na wirażach przeciążenia sięgają 3-4 g! Deska łyżwiarska, z której można korzystać nawet w pokoju, pozwoli utrzymać w pamięci mięśniowej ruch wykonywany na lodowej tafli po linii prostej. Ale nijak nie odwzoruje takich warunków, jak na torze. Tymczasem gospodarze udostępnili zakażonym salkę z rowerami stacjonarnymi.

W kość – i to dosłownie – dawał również kolejny z chińskich środków ostrożności w walce z COVID. Bardzo niskie temperatury w hotelu spowodowane tym, że gospodarze starali się wymusić jak największy przepływ powierza. Dalej za mało, by nazwać tę izolatkę więzieniem? Zatem spójrzcie na smakołyki, jakimi Chińczycy raczyli sportowców z koronawirusowego „hotelu”. Zdjęcia pochodzą z instagramowego profilu Natalii Czerwonki, która przebywała w tym samym miejscu co Maliszewska.

PSYCHICZNA DEWASTACJA

Ale najgorsza była samotność połączona z niepewnością co do dalszych losów. Młodsza z sióstr Maliszewskich jest bardzo kontaktową, energiczną osobą. W niczym nie zawiniła, że znalazła się akurat w takim położeniu, bo – jeszcze raz podkreślmy – zgodnie z europejskimi testami była osobą zdrową. Tymczasem tkwiła zamknięta w kilkunastu metrach kwadratowych, z małym promyczkiem nadziei – jednym, negatywnym testem. Promyczkiem, który następnego dnia zgasł, kiedy kolejny wynik testu okazał się pozytywny. Wówczas tylko cud mógł sprawić, że Natalia pojawiłaby się nazajutrz na linii startu w biegu eliminacyjnym na 500 metrów…

Jeżeli oglądaliście Grę o Tron, to być może pamiętacie z tego serialu wątek Theona Greyjoya, który zostaje wzięty do niewoli przez Ramsaya Boltona. Po jakimś czasie Greyjoyowi nadarza się okazja do ucieczki. I kiedy wydaje mu się, że jest o krok od odzyskania wolności, cała akcja okazuje się wielką mistyfikacją sadystycznego Boltona, a Theon ponownie ląduje w zamku oprawcy. W poczuciu beznadziei, odchodzący od zmysłów i zniszczony psychicznie.

A teraz wyobraźcie sobie, że nasza zawodniczka w nocy z czwartku na piątek leżała w łóżku zupełnie załamana. Pogodzona z tym, że jutro będzie mogła tylko bezradnie oglądać w telewizji konkurencję, w której miała powalczyć o życiowy sukces. Tymczasem w środku nocy nastąpił niespodziewany zwrot akcji.

– Czułam się tak, jakby nagle w tym hotelu izolacyjnym padły kamery i ja mam 30 sekund na to, żeby się stamtąd wydostać. Ktoś po prostu po mnie przyszedł nagle o 3 w nocy, prawie zapinał mi walizkę i kazał mi po prostu wyjść z tego pokoju. Powiedział mi: tak, możesz wychodzić. Ja wtedy zdębiałam, nie wiedziałam, co się dzieje. Tylko zapytałam, czy on to mówi naprawdę, bo trzy godziny wcześniej – o północy – też przyszedł do mnie i powiedział, że mogę wyjść, ale nie mogłam – mówiła Maliszewska przed kamerą Eurosportu.

Tego nie spodziewał się absolutnie nikt – na czele z nią samą. Pomimo, że w dalszym ciągu nie posiadała wymaganych dwóch negatywnych testów, nagle znalazła się w wiosce olimpijskiej. Dosłownie za kilkanaście godzin miała otrzymać szansę wyjazdu na upragniony tor. Chociaż w dalszym ciągu była tak zestresowana całą sytuacją, że spała w kurtce. Tak jakby była przygotowana na najgorsze – że za chwilę ponownie wróci do izolatki. Ale godziny mijały, a Maliszewska ku swojej uciesze nadal przebywała wśród kadrowiczów.

Na jakiej podstawie została wypuszczona z hotelu izolacyjnego? To zagadnienie tłumaczy nam menadżer zawodniczki, Jakub Jaworski: – Na organizatorów były naciski z różnych organizacji. Oczywiście, to są informacje nieoficjalne – jedyne, co zostało przekazane oficjalnie, to komunikat PKOl. Zamieszanie wynika prawdopodobnie z interpretacji przepisów, które zawarte są w Playbooku – księdze zasad dotyczących przebiegu igrzysk podczas pandemii. Okazuje się, że różne organizacje mogą inaczej interpretować ten sam przepis.

Istotnie, nie tylko PKOl oraz członkowie Polskiej Misji Olimpijskiej walczyli o swoich zawodników. Przeciwwskazania wobec aż tak restrykcyjnych norm walki z koronawirusem zgłaszały praktycznie wszystkie komitety, a nawet sam MKOl. W dodatku niektóre z nich odnosiły sukces w walce z regulacjami gospodarzy, co inne reprezentacje wykorzystywały jako precedens. Bo skoro zawodnik drużyny X jest warunkowo zwalniany z kwarantanny, to dlaczego ten z drużyny Y ma dalej na niej przebywać?

Szerokim echem obił się przypadek Kim Meylemans. Belgijska saneczkarka przed wylotem do Pekinu badała się na obecność koronawirusa kilkanaście razy. Za każdym razem wynik wychodził negatywny. Ale zaraz po przylocie do Pekinu otrzymała pozytyw. Następny test był negatywny, a kolejne nie wskazywały jednoznacznego wyniku. Po trzech dniach izolacji, Kim miała zostać przeniesiona do wioski olimpijskiej, ale do specjalnie oddzielonej części.

– Byliśmy w drodze do wioski olimpijskiej, lecz ambulans do niej nie skręcił. Pojechaliśmy do kolejnego hotelu izolacyjnego. […] Zapewne zostanę tu przez kolejne siedem dni, będąc testowana kilka razy dziennie – wyznała zrozpaczona w krótkim filmiku, który udostępniła na Instagramie – Nie jestem pewna, czy wytrzymam dwa tygodnie olimpijskich zmagań, cały czas pozostając w izolacji.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Kim Meylemans (@kimmeylemans)

Po materiale Belgijski Komitet Olimpijski oraz MKOl błyskawicznie interweniowały, obawiając się o zdrowie psychiczne zawodniczki. Jak się okazało – skutecznie. Meylemans mogła chociaż wrócić do wioski olimpijskiej i trenować na torze – chociaż w odosobnieniu. Oczywiście, takich przykładów było więcej i to między innymi dzięki nim Maliszewska mogła wrócić do swoich kolegów.

Jak bardzo chcielibyśmy, żeby cała izolacyjna saga Polki zakończyła się właśnie tego dnia – 5 lutego, w momencie kiedy pojawia się na starcie swej ukochanej pięćsetki…

Niestety, nic podobnego nie miało miejsca, a mentalna gehenna Maliszewskiej, którą sprawili jej gospodarze, sięgnęła szczytu. Oto bowiem kolejny raz została przetestowana i ten test przyniósł wynik pozytywny. Zwalniając ją z izolacji, Chińczycy dali jej nadzieję, a następnie sami bezceremonialnie ją zniszczyli. Natalia musiała powrócić do hotelowego więzienia, w dodatku załamana podwójnie. Wszak w obliczu chaosu organizacyjnego związanego z koronawirusowymi restrykcjami nie wiedziała, czy przerwanie kwarantanny i pozytywny wynik testu poza hotelem poskutkuje tym, że będzie musiała od nowa zaczynać odsiadkę.

Nawet nie potrafimy sobie wyobrazić tego, przez co przechodziła w tamtym momencie. Wpis, który udostępniła w swoich mediach społecznościowych, już nie brzmiał jak głos rozgoryczonego sportowca. To były słowa człowieka, którego zniszczono psychicznie…

WSPARCIE

Ale Natalia – choć oczywiście w tym wszystkim jej osoba była najważniejsza – nie była odosobniona w swoim cierpieniu.

Postawcie się na miejscu innych reprezentantek z kadry short tracku, które właśnie straciły swoją liderkę. A przede wszystkim dobrą koleżankę, z którą funkcjonują w jednej grupie przez niemalże trzysta dni w roku.

Postawcie się na miejscu Piotra Michalskiego, naszego mistrza Europy z tego roku, który startował będzie w łyżwiarstwie szybkim. A prywatnie narzeczonego Maliszewskiej. Co czulibyście, gdyby wasza ukochana osoba, znajdując się kilka-kilkanaście kilometrów dalej, przeżywała istne katusze, a wy nic nie moglibyście zrobić? Przecież ten facet w poprzednim tygodniu w nocy nie mógł zmrużyć oka. I mimo wszystko musiał rywalizować na lodzie.

Wreszcie wyobraźcie sobie, co musiała czuć Patrycja Maliszewska – starsza siostra Natalii. Na przestrzeni całej kariery zdecydowanie jej największa opoka, przyjaciółka i idolka w jednym. Wzór nie tylko w sporcie, ale ogólnie – w życiu. I to od dzieciństwa, gdyż Natalia już jako mała dziewczynka nie opuszczała na krok o siedem lat starszej siostry. Dosłownie, dla Patrycji momentami bywało to wręcz uciążliwe Niekiedy, by móc spędzić czas z rówieśniczkami, ale bez młodszej siostry, udawała, że ucina sobie drzemkę. Kiedy mała Natalia również szła do spania, Patrycja mogła wyjść bez niej z domu.

Oczywiście, to za jej sprawką młoda złapała bakcyla na ściganie się na lodzie. Chociaż wcześniej uprawiała… taniec towarzyski. I bardzo dobrze, że nastąpił taki przeskok zainteresowań. Białystok, z którego rodzina pochodzi, jest nazywany polską stolicą short tracku. Zresztą młodsza z sióstr Maliszewskich z dumą mówi, że pochodzi ze stolicy Podlasia. Chociaż disco polo bynajmniej nie należy do jej ulubionych gatunków muzyki.

– Na lodowisku w Białymstoku Patrycja miała wielki billboard, kiedy zdobyła pierwszy medal mistrzostw Europy [w 2011 r. – dop. red.]. Widziałam ją na następnym billboardzie, kiedy zdobyła kolejny medal mistrzostw Europy. Kiedy byłam dzieckiem i patrzyłam na te zdjęcia, myślałam sobie, że kiedyś też chcę tam zawisnąć. W 2019 roku tak właśnie się stało – mówiła Natalia w wywiadzie opublikowanym na kanale YouTube „Za Linią Mety”.

Wtedy młodsza siostra wyrównała osiągnięcie swojej idolki i również została mistrzynią Starego Kontynentu. Co ciekawe, obie dokonały tej sztuki w tym samym miejscu – holenderskim Dordrechcie. Z tym że Patrycja, jako starsza, wywalczyła swój tytuł w 2015 roku. Ale Natalia prędko przebiła swoją siostrę pod względem sukcesów. Kiedy to ona została mistrzynią Europy, w tym samym roku wygrała klasyfikację Pucharu Świata na dystansie 500 metrów.

Patrycja miała o wiele większy wpływ na karierę siostry, niż bycie wyłącznie tą, która zachęciła ją do założenia łyżew. Kiedy w 2015 roku Natalia stwierdziła, że w Polsce nie czyni żadnych postępów, wyjechała do Calgary w Kanadzie, gdzie trenowała Patrycja. Problem polegał na tym, że starsza z sióstr, jako już utytułowana zawodniczka, na swój obóz za Oceanem otrzymała wsparcie związku. W przypadku młodszej była to jej decyzja, sfinansowana za pieniądze rodziców. A taka samowolka nie spodobała się krajowemu środowisku, które postawiło wówczas dwudziestoletnią zawodniczkę pod ścianą. Gdyby w Kanadzie jej się nie udało, równie dobrze mogłaby zawiesić łyżwy na kołku.

– Wtedy nie wiedziałam, jak bardzo ta decyzja odbije się na mnie, jako na młodej zawodniczce. Stres był niesamowity. Przez zmianę strefy czasowej, z samego rana dostawałam maile, że zostałam wyrzucona z kadry, z centralnego systemu szkolenia, że muszę oddać sprzęt… nie było łatwo. Ale kiedy wracam myślami do tego, jakie decyzje podjęłam, to nie zmieniłabym kompletnie nic – wspominała.

Tylko ona sama wie, jak nieocenione okazało się wtedy wsparcie Patrycji, która była na miejscu. Młodsza z sióstr Maliszewskich ma też szczęście do symboliki miejsc. Dwa lata po przełomowym wyjeździe do Kanady, wywalczyła w tym kraju srebrny medal mistrzostw świata. Następnie wygrała swoje pierwsze w życiu zawody z cyklu Pucharu Świata. A rozgrywały się one w… Calgary.

Czy po tych wszystkich przeżyciach może zatem dziwić to, że starsza siostra, która zawsze się nią opiekowała, w wywiadzie po sobotnim występie w eliminacjach na 500 metrów, z napisanym na maseczce „NAT”,po prostu zalała się łzami?

CIESZ SIĘ JAZDĄ, KURCZAKU

Jakub Jaworski: – Historia Natalii wpłynęła na wszystkich. Kibice short tracku czy łyżwiarstwa szybkiego mieli poczucie niesprawiedliwości, stąd ta sprawa odbiła się szerokim echem. Nieco łatwiej uzmysłowić sobie, jakie poczucie bezradności mogła mieć Natalia, kiedy pomyślimy o tym, jak wiele trzeba poświęcić, żeby w ogóle wystartować na igrzyskach. Odebrano jej możliwość startu przez coś, na co nie miała wpływu. A do tego dochodzi aspekt niekonsekwencji organizatorów – kiedy okazuje się, że przez odpowiednie naciski pozasportowe, można skrócić czas przebywania w izolacji, to tylko potęguje to uczucie. Kiedy Natalia znalazła się w wiosce i trenowała z grupą, to sztab, pozostali kadrowicze i kibice odetchnęli z ulgą.

Nazwanie takiego rozstrzygnięcia pozytywem byłoby niestosowne, ale ujmijmy rzecz w ten sposób – przynajmniej nie doszło do najgorszego z możliwych scenariuszów. Czyli przedłużenia kwarantanny o kolejny tydzień. Tym sposobem, po wszystkich traumach jakie przeszła reprezentantka Polski, w końcu my, kibice, otrzymaliśmy dobrą wiadomość.

Lecz choć uśmiech na jej twarzy cieszy, to w pierwszych wypowiedziach po powrocie na lód w Natalii było słychać niepewność. Ale po tym co przeszła, nie można dziwić się takiemu zachowaniu. Trzeba je zrozumieć. Ta dziewczyna przeżyła tydzień piekła. Brak normalnego treningu. Posiłki będące dosłownie niesmacznym żartem. Samotność łącząca się ze stresem tak, że nie wiadomo od czego można bardziej oszaleć. A wszystko to podlane chaosem informacyjnym i nadzieją na start podsyconą wyprowadzką z izolatki, która wyglądała jak ucieczka z więzienia. Na koniec odebranie prawa udziału w ulubionej konkurencji i ponowny – choć chwilowy – powrót do hotelu. Lata przygotowań zrujnowane nie ze swojej winy. Niejeden zawodnik po takich bombach od życia po prostu rzuciłby ten sport w cholerę.

Tymczasem ona zakłada łyżwy i staje na lodzie. Być może ze łzami w oczach. Mówiąc otwarcie – tak, jak przed igrzyskami o medalu – że mentalnie jest rozbrojona. Ale chce walczyć, nie poddaje się. Pomimo tego, że absolutnie nikt nie miałby pretensji, gdyby odpuściła te igrzyska, zbojkotowała je. Jej pierwszym występem będzie bieg eliminacyjny na 1000 metrów. Początek konkurencji zaplanowano na 12:44 polskiego czasu. Z kolei o 13:45 odbędą się biegi sztafet damskich na 3000 metrów.

Jakub Jaworski tłumaczy nam kłopoty, jakie może napotkać Maliszewska, która po lodowisku śmiga dosłownie od kilku dni: – Short track jest bardzo trudnym sportem pod względem wyczucia lodu. Głównymi częściami naszego sportu są umiejętność wykorzystywania siły odśrodkowej i umiejętność przenoszenia ciężaru ciała na odpowiednie miejsca płozy. Płoza jest wyprofilowana w bardzo konkretny sposób, ale do każdego lodu dostosowuje ją się trochę inaczej. To, jak będzie sobie radzić Natalia i jak szybko wróci czucie mięśniowe i czucie lodu, należy do kwestii technicznych. Miała kilka okazji by przebywać na lodzie i nieco się do niego przyzwyczaić. Na pewno ma swoje wnioski na temat tego, jak powinna po nim jeździć. To wszystko służy temu, by na starcie zadziałały automatyzmy.

Wobec tego, czy od Polki można wymagać jakiegokolwiek wyniku, biorąc pod uwagę jej chińskie perypetie?

– Nie wiemy, w jaki sposób cała sytuacja wpłynęła na jej formę fizyczną. Ona nie zapomniała, jak jeździ się na łyżwach, a treningi przebiegają bardzo dobrze. Pod tym względem wygląda całkiem nieźle. Natomiast wyglądanie całkiem nieźle, a poziom potrzebny do startu w finale igrzysk olimpijskich, to dwie różne rzeczy. Na wiele pytań poznamy odpowiedzi dopiero podczas startów Natalii – mówi Jaworski.

My jednak żywimy wobec Maliszewskiej kilka nadziei. Chcielibyśmy zobaczyć Natalię, która cieszy się jazdą. Tego energicznego Kurczaka – jak nazywają ją koledzy z reprezentacji – który absolutnie nic nie musi, ale może sprawić niespodziankę. Dziewczynę, która będzie mieć frajdę ze ścigania się po lodowym torze z rywalkami. Jeżeli pokona nawet tę pierwszą przeszkodę w postaci biegu eliminacyjnego – kłaniamy się w pas. Jeżeli nie – bylibyśmy skrajnymi ignorantami, gdybyśmy w obliczu problemów, na które ona sama nie miała wpływu, mieli pretensje spowodowane niezadowalającym rezultatem.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!
Polecane

Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
9
Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Komentarze

6 komentarzy

Loading...