Ta walka miała się rozstrzygnąć według jednego z dwóch scenariusz. Jeden z nich zakładał, że Francis Ngannou ciężko znokautuje w Ciryla Gane podczas walki wieczoru UFC 270. Drugi – że Francuz dzięki zwinności, szybkości i intelektowi zamęczy i wypunktuje mistrza. Tymczasem Ngannou obronił pas po pięciu rundach, w których pobił swój rekord obaleń i kontrolował rywala w zapasach. Pas wagi muszej na tej samej gali zdobył z kolei Deiveson Figueiredo.
Przedziwnie potoczył się bój o pas wagi ciężkiej. Typowaliśmy tak my w naszej zapowiedzi, typowali niemal wszyscy eksperci zajmujący się MMA, typowali też zawodnicy z rostera UFC – albo Ngannou przez nokaut obroni pas, albo Gane na punkty przejmie tron kategorii ciężkiej UFC. Prawdopodobne było też poddanie Ngannou przez Gane lub decyzja na korzyść Kameruńczyka po 25 minutach obijania się w stójce.
I dwie pierwsze rundy przebiegały zgodnie z oczekiwaniami. Mistrz wyglądał tak, jak w walce ze Stipe Miociciem – czekał na to, aż rywal odsłoni nieco twarz i polował na swój nierealnie silny prawy sierpowy. Raz, dwa razy rozpuścił ręce, ale Gane błyskawicznie odskakiwał w bok lub za siebie, by kąsać “Predatora” frontalnymi kopnięciami na tułów. Gdy Ngannou schodził do swojego narożnika po pierwszej rundzie, wówczas można było dojść do wniosku – hej, to działa, przecież on już ciężko oddycha.
UFC 270. Zmiana taktyki mistrza
W drugiej rundzie Gane poczuł więcej luzu, jego plan na walkę przecież przynosił efekty. Francuz ustawił się bokiem do Ngannou, spróbował obrotowego kopnięcia na głowę, rzucił kolejną obrotówkę na schaby Ngannou, sprawdził dystans kilkoma prostymi. Mistrz wyglądał… czy bezradnie? Aż tak, to chyba nie. Ale sprawiał wrażenie sfrustrowanego. Jednocześnie jednak miał w głowie, że rzucenie się do furiackiego ataku będzie wielkim ryzykiem. Jeśli trafiłby w swoim stylu – byłoby pozamiatane (jak z Overeemem, dos Santosem czy Jairzinho). Ale jeśli by się przeliczył, to oddech na kolejny zryw łapałby do końca tego starcia.
I w trzeciej rundzie wydarzyło się coś, co zaskoczyło wszystkich. Ngannou – predator, mistrz nokautów, aspirujący bokser – zastosował obalenia i zapasy. To trochę tak – tu puszczamy oko do fanów Ekstraklasy – jakby Mariusz Pawelec przestał robić wślizgi. Jakby Tomas Petrasek zaczął dryblować. Albo Luquinhas wbiegałby w pole karne i czekał na dośrodkowania.
I Ngannou widział, że kontrola Gane w parterze ma sens. Francuz zebrał kilka ciosów z góry w trzeciej i czwartej rundzie. W piątej mistrz właściwie już tylko kontrolował pozycję będąc na górze w parterowej grze. Gane próbował dwukrotnie wyłapać staw skokowy i skręcić się z kostką Kameruńczyka, ale nieskutecznie. Ngannou wyglądał raczej jak Kamaru Usman, mistrz wagi półśredniej, który pomagał mu w przygotowaniach. Ale skoro zapaśnik Usman był w stanie znokautować Jorge Masvidala, to dlaczego stójkowicz Ngannou nie byłby w stanie przeleżeć na Gane prawie trzech rund?
Na kratach sędziowskich Ngannou był górą i to on dalej króluje w wadze ciężkiej. A co dalej z “Predatorem”? Jego kontrakt z UFC wygasł po tej walce, a sam Francis chciałby spróbować swoich sił w boksie. Nie chce walczyć za kilkaset tysięcy dolarów. Woli zarobić kilka razy więcej – a w przypadku przymierzanej walki z Tysonem Furym nawet i kilkanaście razy więcej.
Trudno odnieść inne wrażenie, że Ngannou trochę pokrzyżował plany Dany White’a i całego UFC. Gdyby to Gane dziś zwyciężył, wówczas szef organizacji miałby nowego mistrza, nową gwiazdę kategorii ciężkiej. W dodatku pozycja negocjacyjna Ngannou by osłabła i UFC mogłoby mocniej negocjować nowy kontrakt na lepszych dla niego, ale jednak nie zdecydowanie lepszych, warunkach.
A tak? Mistrz zaraz może wymierzyć wizerunkowy policzek organizacji i rzucić MMA – choćby na jakiś czas – na rzecz boksu. Gane pokazał, że choć wciąż jest kapitalnym zawodnikiem, to relatywnie małe doświadczenie w oktagonie wciąż daje o sobie znać w trudnych momentach. Pierwsza jedynka do bilansu porażek została wpisana. A mówią, że już po zmazaniu nienagannego bilansu walczy się łatwiej.
UFC 270. W muszej zmiana warty, czekamy na czwarty bój
Niespodziankę dostaliśmy też w co-main evencie UFC 270. Typowany na delikatnego faworyta Brandon Moreno przegrał przez decyzję z Deivesonem Figueiredo. To była niezwykle ciasna, zacięta i trudna do punktowania walka. Meksykanin i Brazylijczyk mieli swoje momenty. Więcej ciosów zadawał mistrz, ale bomby posyłane przez pretendenta ważyły więcej.
Figueiredo dwukrotnie posłał Moreno na deski. Sprawnie unikał sprowadzeń. I – co ważne – bardzo cierpliwie znosił zmiany rytmu Meksykanina. Istotne było też to, co Brazylijczyk zrobił w dwóch pierwszych rundach: silnie i celnie okopywał postawną nogę rywala, co wyraźnie osłabiło siłę ciosów, szybkość i pewność siebie mistrza.
Ostatecznie sędziowie uznali, że więcej rund wygrał Figueiredo. Ale wygląda na to, że na trylogii starcia o pas wagi muszej się nie skończą. Obaj zawodnicy zapowiedzieli gotowość do czwartej walki. Nowy mistrz zaproponował nawet, gdy ich kolejny pojedynek odbył się w Meksyku, na rodzinnej ziemi Moreno. Jak dla nas – jeśli nadal mają dostarczać nam takie show w bezpośrednich starciach, to niech biją się co tydzień.
UFC 270, wyniki karty głównej:
- Francis Ngannou pokonał przez decyzję Ciryla Gane
- Deiveson Figueiredo pokonał przez decyzję Brandona Moreno
- Michel Pereira pokonał przez decyzję Andre Fialho
- Said Nurmagomedow poddał w 47. sekundzie pierwszej rundy Cody’ego Stamanna
- Michael Morales znokautował w pierwszej rundzie Trevina Gilesa
Zobacz więcej o UFC:
- Jazda po pijaku, doping i wiele innych, czyli Jon Jones i wszystkie jego odpały
- Gdzie jest sufit Mateusza Gamrota?
- Dana White. Oto najpotężniejszy człowiek w świecie MMA
fot. NewsPix