Robert Lewandowski rozgaszcza i rozpycha się w złotym wieku swojej kariery. Nigdy nie był bliższy perfekcji, nigdy nie leciał bliżej słońca. Od dwóch lat próżno szukać lepszego od niego. W wielkim futbolu zaznał już wszystkiego, widział już wszystko, ale wciąż na horyzoncie majaczą się nowe cele do zrealizowania, nęcące rekordy do pobicia, trofea do odebrania. Ale wydaje się też, że to kwestia czasu, żeby Lewy odhaczył kolejne laury w piłce klubowej. Szczyt już tuż-tuż. Co innego sprawa gry dla Polski. Wieloletnie zmagania trzydziestotrzyletniego napastnika w biało-czerwonym trykocie to wciąż niepoukładana, zabałaganiona, mętna, niejednoznaczna opowieść. Wciąż jeszcze pozostaje jednak kilka lat, żeby to wszystko uporządkować, ale czas mija, zegar tyka, a kluczowe decyzje zapadają również teraz.
– Tego lata miałem najlepsze wyniki w mojej karierze. Jeśli przed rokiem miałem 27 lat, to teraz mam 25 lub 26. Moje statystyki w wieku 33 lat są lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Nie tylko kondycja. Wszystkie pomiary na boisku są tak dobre, jak nigdy wcześniej. 33 lata to tylko liczba. Nie pokazuje, ile naprawdę mam lat – mówił Robert Lewandowski w rozmowie z Bildem.
Kapitan reprezentacji Polski opowiadał też swojego czasu na kanale Łączy nas Piłka, że doszedł do takiego momentu w karierze, iż jest w stanie praktycznie bezbłędnie przewidywać zachowania swojego organizmu, doskonale odpowiadać na jego potrzeby i zawczasu przeciwdziałać zagrożeniom dla jego mistrzowskiego funkcjonowania. Przewidywał, że przed nim jeszcze przynajmniej cztery lata gry na najwyższym poziomie. Co oznacza to dla reprezentacji Polski? Ano tyle, że jeśli spełnią się jego zapowiedzi, Lewandowski w topowej formie będzie mógł poprowadzić kadrę w jeszcze trzech wielkich imprezach:
- mistrzostwa świata w Katarze 2022,
- mistrzostwa Europy w Niemczech 2024,
- mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie 2026.
W Katarze będzie miał trzydzieści cztery lata. W Niemczech – trzydzieści pięć. W Ameryce Północnej – trzydzieści siedem. Żyjemy w czasach tak rozwiniętej medycyny sportowej, tak restrykcyjnych diet, tak magicznych sposobów regeneracji i tak szalonego profesjonalizmu, że bez konieczności pobudzania najgłębszych rejonów naszej bujnej wyobraźni możemy zaprojektować sobie przyszłość, w której Lewy dalej strzela w klubie i w kadrze tak często i gęsto, że na ME 2024 czy MŚ 2026 faktycznie dalej będzie mógł pojechać jako jedna z największych światowych gwiazd. Ale futbol to też szalona dynamika, gdzie pół roku to niekiedy cała epoka, więc bezpieczniej trzymać się tego, co tu i teraz.
Dlatego też wybór odpowiedniego selekcjonera na baraże o katarskie mistrzostwa świata i okres następujący bezpośrednio po nich to jedna z najważniejszych decyzji dla historii występów Roberta Lewandowskiego w reprezentacji Polski.
Lewandowski ceni sobie trenerów
Brzmi to jak banał, ale tak też w istocie jest. Lewandowski to facet przyzwyczajony do doskonałości. W ostatniej dekadzie pracował z najwybitniejszymi trenerami na kontynencie. Całkiem niedawno – dość ogólnikowo, ale jednak – wyliczał, ile zawdzięcza Jürgenowi Kloppowi, Pepowi Guardioli, Carlo Ancelottiemu, Juppowi Heynckesowi i Hansiemu Flickowi. Nieprzypadkowo w tym rachunku klubowych szkoleniowców pominął Niko Kovaca, któremu w monachijskim gigancie nie wyszło. Jeśli ktoś się nie sprawdza, polski gwiazdor to wie, tego nie kryje i tego nie akceptuje. Julian Nagelsmann też od czasu do czasu podkreśla, jak kluczowa w jego codziennej pracy jest aprobata dla jego metod największych gwiazd Bayernu z Lewym na czele.
Robert Lewandowski nie lubi tracić czasu, nie odpowiada mu stanie w miejscu, więc dlaczego miałby uwsteczniać się pod wodzą kogoś, kto nie dorasta do swojej roli? Wystarczy spojrzeć w jego statystyki pod wodzą poszczególnych szkoleniowców, żeby zrozumieć, że odkąd wyjechał z Polski, staje się tylko lepszy i lepszy.
Absolutny wybuch to kadencje Flicka i Nagelsmanna. I choć naturalnie wiąże się to z momentem w karierze Lewego, kiedy on sam umie i potrafi najwięcej, to nie bez znaczenia – co przyznaje również sam zainteresowany – są innowacyjne pomysły taktyczne obu niemieckich szkoleniowców nowej fali. To Flick rozbujał skrzydła Bayernu. To Nagelsmanna godnie kontynuuje nastawiony na wskroś ofensywny futbol projekt swojego poprzednika. I tak jak w poprzednich latach często statystyka expected goals w przypadku polskiego snajpera przewyższała faktyczną liczbę zdobytych przez niego goli, tak od trzech sezonów Lewandowski strzela w Bundeslidze więcej niż wskazywałaby rubryka „oczekiwanych bramek” albo przynajmniej tyle samo.
- 2021/22: 23 gole; xG – 23.30
- 2020/21: 41 goli; xG – 32.08
- 2019/20: 34 gole; xG – 31.20
- 2018/19: 22 gole; xG – 33.14
- 2017/18: 29 goli; xG – 27.90
- 2016/17: 30 goli; xG – 30.10
- 2015/16: 30 goli; xG – 28.46
- 2014/15: 17 goli; xG – 17.72
Lewandowski jest piłkarzem zdolnym do wielkich rzeczy, ale nie jest tak, że ciągnie na swoich plecach kolejnych trenerów. Trzeba umieć go wykorzystać.
Jak to bywało w kadrze?
Skrajną głupotą byłoby zestawienie dwóch systemów walutowych i narzekanie, że jak może być pięknie i ładnie, skoro Lewandowski w klubach pracował już z Kloppem, Guardiolą, Ancelottiem, Heynckesem, Flickiem i Nagelsmannem, a w kadrze musiał stykać się z Majewskim, Smudą, Fornalikiem, Nawałką, Brzęczkiem czy Sousą. Piłka klubowa i piłka reprezentacyjna to dwie odrębne historie. Ale postawmy sprawę jasno: jeśli selekcjoner reprezentacji Polski miał pomysł na Lewandowskiego, Lewandowski odwdzięczał mu się golami i stawał się liderem na miarę własnej wielkości.
Z jakiegoś powodu Lewandowski dusił się w palącej boiskowej samotności za Smudy i Fornalika, chwilę później odpalił za kadencji Adama Nawałki, strzelając trzynaście goli w eliminacjach do Euro 2016 i szesnaście bramek w kwalifikacjach do rosyjskich mistrzostw świata, ale zaraz nadszedł czas Jerzego Brzęczka i znów gdzieś zaginął klucz do reprezentacyjnej bramkostrzelności gwiazdora Bayernu. Brzęczek miał (nie)przyjemność prowadzenia reprezentacji w proporcjonalnie dużej liczbie meczów z silnymi przeciwnikami (osiem spotkań z dwudziestu czterech to starcia z Włochami, Holandią i Portugalią), nie miał na te boje żadnego sensownego pomysłu, więc Lewandowski cierpiał, nie strzelał, nie asystował i… złowrogo milczał. Po jego zwolnieniu pisaliśmy więc:
Trzeba będzie stworzyć pomysł na wykorzystanie całego talentu Lewego. Polski snajper zbyt dobry, żeby marnował się tylko w jakiejś ograniczonej roli. I to niezależnie od tego, czy miałaby być to rola lisa pola karnego, głównego rozgrywającego czy – nie daj Boże – geniusza od absorbowania defensywy rywali.
Paulo Sousa przyszedł z jakąś koncepcją. Lewandowskiemu posłużyła zmiana systemu. Poskutkowało przejście na grę dwoma lub nawet trzema napastnikami. Rozkwitli przy nim pracuś Karol Świderski i lis Adam Buksa. Polska nie miała problemów z kreowaniem sytuacji, ze strzelaniem goli. Reprezentacyjny 2021 rok był zresztą nieprzypadkowo dla Lewego najlepszym pod względem liczby zdobytych bramek sezonem od 2015 roku i złotych czasów kadencji Nawałki.
Rok | Mecze | Gole | Asysty |
2021 | 12 | 11 | 4 |
2020 | 4 | 2 | 2 |
2019 | 10 | 6 | 2 |
2018 | 11 | 4 | 2 |
2017 | 6 | 9 | 2 |
2016 | 12 | 8 | 0 |
2015 | 7 | 11 | 3 |
2014 | 6 | 5 | 3 |
2013 | 10 | 3 | 2 |
2012 | 10 | 2 | 1 |
2011 | 11 | 4 | 2 |
2010 | 13 | 6 | 2 |
2009 | 12 | 1 | 2 |
2008 | 4 | 2 | 0 |
I nie, wcale nie chcemy powiedzieć, że Sousa odnalazł jedyny słuszny i właściwy klucz do nóg i głowy Lewandowskiego. Za kadencji Portugalczyka też nie brakowało meczów, kiedy kapitan kadry był kopany i poniewierany, a jego akcje ofensywne ograniczały się głównie do indywidualnych przebłysków geniuszu. Pamiętamy jego gola z Węgrami na wagę remisu. Pamiętamy jego wybitny mecz przeciwko Szwecji, kiedy zbuntował się przeciwko słaniu dziesiątek bezsensownych dośrodkowań w pole karne ekipy Janne Anderssona i wziął sprawy w swoje ręce. Pamiętamy, że ponad połowa strzelonych przez niego goli w minionym roku to spotkania z San Marino i z Andorą. To wszystko ma swoją wymowę…
Co z tymi wielkimi turniejami?
Ale tak naprawdę koniec końców wszystko sprowadza się do jednego: byłoby to na swój sposób rozczarowujące, jeśli Polska na wielkim turnieju nie skonsumowałaby historycznego okresu, w którym jej barwy zakłada najlepszy piłkarz w historii kraju. Lewandowski nie musi mieć kompleksów. Siedemdziesiąt cztery gole w stu dwudziestu ośmiu występach w narodowych barwach to słuszna zdobycz, godny wynik. W poprzednim roku tylko paru zawodników na świecie strzeliło dla swoich reprezentacji więcej goli niż on dla Biało-Czerwonych.
Na pewno nie będzie więc tak, że za czterdzieści lat usiądziemy przy kominkach, spojrzymy na potomnych i smutnym głosem rzucimy: „Ale ten Lewy zawodził w kadrze”. Nie, tak można było roić w czarnych scenariuszach za czasów Smudy czy Fornalika, ale od prawie dekady to już byłaby zwykła niesprawiedliwość. Raz, że Polak załadował dziesiątki bramek w mniej lub bardziej ważnych meczach od czasów kadencji Nawałki. Dwa, że poprzez Euro 2020 odkleił od siebie łatkę gwiazdora, który nie umie grać na wielkich turniejach. Pisaliśmy:
Na Euro 2012 nie był jeszcze gotowy, żeby lśnić najjaśniejszym światłem. Osamotniony, miotający się, gubiący, uzależniony od wsparcia przeciętnych kolegów z mocno przeciętnej ofensywnie kadry Franciszka Smudy. Euro 2016 skończył z jednym trafieniem. Niby w ćwierćfinale, niby z Portugalią, niby we wszystkich innych meczach też potrafił pokazać się z korzystnej strony, ale to wszystko było jakby drugoplanowe. W głównych scenicznych monologach przodowali inni. Ot, na przykład taki Jakub Błaszczykowski, który brał na siebie odpowiedzialność za ofensywę i rozegrał świetny turniej, ale też zmarnował rzut karny decydujący o losach półfinału. Albo Łukasz Fabiański, który wskoczył do bramki za Wojciecha Szczęsnego, wybronił szwajcarską nawałnicę w 1/8, ale przy tym nie wyjął ani jednego karnego w serii z Portugalią. Najlepsze i najgorsze historie pisali inni. No i, na dokładkę, Mistrzostwa Świata 2018. Smutne obrazki. Anna Lewandowska pocieszająca swojego męża po klęsce z Senegalem. Bezradność z Kolumbią. Mundial bez pojedynczego trafienia. Przylgnęła do niego łatka piłkarza, który wybitnie nie radzi sobie na wielkich imprezach. Występem na Euro 2020 oderwał od siebie tę łatkę. Nie był bezradny, nie był przezroczysty, nie był taki, jak wcześniej.
Problem w tym, że zaraz dodawaliśmy, że „najlepszy piłkarz w historii polskiej piłki wciąż nie może ozłocić swojego pomnika”. Bo Polsce nie wypadało zagrać tak kiepsko, odpaść w fazie grupowej i zostać jedną z najgorszych ekip całego turnieju. Aktualnie w realnej perspektywie Lewemu zostają dwa-trzy duże imprezy, na które mógłby jeszcze jechać ze statusem jasno świecącej gwiazdy. I za każdym razem, dopóki będzie zdolny do liderowania polskiej kadrze, powtarzana będzie ta sama śpiewka: a Lato to został królem strzelców mundialu, a Deyna to ma medal z 1974, a Boniek powtórzył jego sukces w 1982…
To musi irytować. Tym bardziej, że w ogóle nie wiadomo, czy Polska pojedzie na katarskie mistrzostwa świata.
Zmazać własny grzech
Bo można marzyć, pisać przyszłościowe scenariusze, projektować sobie idealny świat w wyobraźni, a przecież bój o najważniejszy reprezentacyjny turniej w historii Roberta Lewandowskiego, jedną z jego ostatnich szans na zapisanie się złotymi zgłoskami w historii kadry narodowej wciąż trwa i niedługo wejdzie w decydującą fazę baraży o udział w mistrzostwach świata. Baraży, które są dla Lewego wyjątkowo niewygodne. Bo choć Polska – już klasycznie – miała dużo szczęścia w losowaniu, to jeśli przerżnie mecz z Rosją, Szwecją lub Czechami, to prędzej czy później zaczną się rachunki krzywd i prawd, zacznie się rozliczanie winnych.
Lewandowskiemu już dostało się za nieodpowiedzialne podejście do ostatniego meczu eliminacyjnego z Węgrami – za kuriozalne rozegranie tej sprawy z Paulo Sousą, za żałosne oświadczenie, za bezmyślność całej tej historii. To oczywiście gdybanie, ale jeśli Polska przegra z Rosją w Moskwie, spokojnie będzie można szafować argumentem, że… gdyby nie odpuszczono meczu z Madziarami, to spotkanie ze Sborną odbywało się na przyjaznym polskim terenie i… nawet nie będziemy kończyć, sami wiecie, jak taką narrację łatwo przyjąć za obowiązującą.
Lewandowski, pytany o odejście Sousy i zbliżające się baraże, odpowiada bardzo ostrożnie. Ma świadomość, że sytuacja się pokomplikowała, że baraże będą trudne. Bo wcale prawdopodobny jest scenariusz, w którym udział polskiej reprezentacji za czasów Lewandowskiego prezentować się będzie w następujący sposób:
- mistrzostwa świata 2010 – brak udziału,
- mistrzostwa Europy 2012 – faza grupowa,
- mistrzostwa świata 2014 – brak udziału,
- mistrzostwa Europy 2016 – ćwierćfinał,
- mistrzostwa świata 2018 – faza grupowa,
- mistrzostwa Europy 2020 – faza grupowa,
- mistrzostwa świata 2022 – brak udziału.
Oznaczałoby to trzy wielkie klęski, trzy klęski i jeden bardzo dobry występ, którego też jednak nie sposób historycznie ochrzcić mianem sukcesu w obliczu medali MŚ i IO z przełomu lat 70. i 80. Na Lewandowskim ciąży więc duża presja. Wielcy piłkarze muszą błyszczeć na wielkich turniejach. A już na pewno przechodzić baraże o udział w tych wielkich czempionatach, jeśli w ogóle do nich trafiają. Tak to zapamiętuje historia. Ale my wiemy jedno: Lewandowskiego, bez sprawnie funkcjonującego zespołu wokół siebie i przytomnego selekcjonera na ławce trenerskiej, będzie tylko się irytował i męczył.
Wybór selekcjonera zdefiniuje dużo
Żadną tajemnicą i sensacją nie jest fakt, że zdanie i opinia Roberta Lewandowskiego mają niebagatelny wpływ na pracę kolejnych selekcjonerów.
Adam Nawałka, napędzany paliwem dobrych wyników, znajdował aprobatę w oczach Lewego, nawet kiedy pewne pomysły nie wypalały, a jego drużyna wpadała w mniejsze lub większe kryzysy. Szczególnie podczas eliminacji do rosyjskich mistrzostw świata bywały momenty, kiedy jeszcze na murawie Lewandowski potrafił dywagować z Nawałka na temat taktyki, rozwiązań czy schematów. Nie wstydzili się tego. Obaj podążali w tym samym kierunku. Kiedy jednak niepiękną katastrofą okazały się mistrzostwa świata, gwiazdor nie bał się zagrzmieć, że o porażce zdecydowały „źle dobrane personalia i niefunkcjonująca odpowiednio taktyka”.
Inaczej było za Jerzego Brzęczka. Słychać i widać było napięcia i nieporozumienia między selekcjonerem i największą gwiazdą jego drużyny. Sama mimika kapitana kadry analizowana była przez miliony oczu, co tylko pogłębiło kryzys wizerunkowy pięćdziesięcioletniego trenera i przyspieszyło jego zwolnienie.
A jeszcze inaczej za Paulo Sousy, którego Lewandowski autentycznie zdawał się cenić. Właściwie to pierwszy raz widzieliśmy, żeby gwiazdor Bayernu tak często i tak odważnie stawał za koncepcją jakiegoś szkoleniowca. Wspierał go medialnie po pierwszych poślizgnięciach. Podkreślał, że widzi cel i sens kontynuowania współpracy po przegranym Euro. Prowadził z nim wspólna medialną narrację wokół jesiennych zgrupowań. Komplementował jego warsztat. Lewandowski uwiarygadniał Sousę, aż ten wypiął się na wszystkich i czmychnął do Brazylii.
I taka jest właśnie jego siła. Jednym słowem, jednym gestem, jednym golem trzydziestotrzyletni snajper może zdziałać bardzo wiele na korzyść albo niekorzyść każdego przyszłego selekcjonera reprezentacji Polski. Każdy musi się z nim liczyć, każdy musi się w niego wsłuchiwać, każdy musi mieć na niego pomysł, każdy musi przekonać go swoim pomysłem i warsztatem. I choć nie jest to łatwe, to jest to absolutnie kluczowe, żeby nie zmarnować złotego okresu kariery Roberta Lewandowskiego i kolejnych następujących po nim lat. W innym wypadku byłoby to największe piłkarskie marnotrawstwo tego stulecia w Polsce. I to jest wielka odpowiedzialność.
Czytaj więcej:
- Wreszcie doceniony. Lewandowski piłkarzem roku FIFA The Best
- Stadion Śląski gospodarzem finału barażów o mundial
- Robert Lewandowski w 2021 roku: killer, lider, kosmita
Fot. Newspix