Rzadko zdarzają się mecze, w których przypadku moglibyśmy napisać obszerną relację, nawet gdybyśmy odpuścili 90 minut tego, co działo się na boisku i skupili się wyłącznie na otoczce. W przypadku Juventusu z Napoli tak było. Najlepsze jest to, że nie chodziło wcale o odwieczną walkę północy i południa Włoch. Wszystko kręciło się bowiem wokół covidowych absurdów.
Odpuścimy wam próbę odszyfrowania wszystkich wątków pokręconej rzeczywistości w Italii. Skrócimy tę opowieść do największego absurdu: przed meczem nie tylko nie wiadomo było czy Napoli przyjedzie do Turynu. Nie wiadomo było nawet, czy piłkarze, których Partenopei zabrali na to spotkanie, będą mogli legalnie wbiec na boisko. To nie żarty, bo włoski sanepid stwierdził, że trzech zawodników Napoli:
- Piotr Zieliński
- Stanislav Lobotka
- Amir Rrahmani
Nie może grać, bo cała trójka powinna przebywać na kwarantannie. To nie żarty, bo sanepidy zablokowały już kilka spotkań obecnej kolejki Serie A, ale neapolitańczycy stwierdzili, że przerobić się nie dadzą. Gdyby bowiem przystali na polecenie sanepidu, ich sytuacja kadrowa byłaby tak zła, że w wyjściowym składzie musiałby się znaleźć jakiś junior.
Dries Mertens znów ratuje Napoli
11 zawodników pierwszego składu, dwóch rezerwowych i paru gości z Primavery (w tym Hubert Idasiak) na doczepkę. Napoli przyjechało do Turynu w mało ekskluzywnym składzie. Fakt, Juventus też miał problemy, bo z gry wypadł duet Leonardo Bonucci – Giorgio Chiellini, pauzowali także inni piłkarze. Ale jednak to goście przyjechali jak na ścięcie. Liczyli się z tym, że będą musieli dać z siebie 150%, żeby wywieźć korzystny wynik z terenu znienawidzonego rywala. Dlatego remis w tym spotkaniu można traktować jako sukces Partenopei. Zwłaszcza że początek meczu wskazywał na potencjalną pewną wygraną Juve. Głównie za sprawą Federico Chiesy, który zawziął się na bycie numerem jeden Bianconerich w pozostałem części sezonu.
- 3. minuta – jego strzał blokuje di Lorenzo
- 12. minuta – jego strzał broni Ospina
- 15. minuta – jego strzał mija słupek
MANUEL LOCATELLI – ODZYSKANA NADZIEJA
„Stara Dama” szukała, krążyła, węszyła wokół pola karnego Napoli. Był przecież także strzał głową Westona McKenniego, który powinien zakończyć się bramką. Amerykanin miał bowiem dużo czasu i miejsca, żeby zamienić korner na gola. Ale jak to w życiu bywa: ty się starasz i harujesz, a sąsiad stówę pod drzwiami znajdzie. Partenopei już w pierwszej groźniejszej sytuacji objęli prowadzenie. Dries Mertens znów okazał się niezawodny. Posłał piłkę między nogami jednego rywala, obok stopy kolejnego, a jeszcze interweniujący Wojciech Szczęsny sprawił, że futbolówka na koniec minęła także Matthijsa de Ligta i zatrzepotała w siatce. Belg to bestia w meczach z topowymi rywalami – w tym sezonie strzelał:
- Interowi
- Lazio x2
- Atalancie
- Juventusowi
Federico Chiesa dopiął swego
Bramka Mertensa była dla Napoli jak zbawienie. Co prawda fajnie byłoby, gdyby w końcówce pierwszej połowy podwyższył wynik, gdy posłał piłkę nad poprzeczką, ale znacznie łatwiej się gra, gdy nie mając 13 ludzi do dyspozycji, możesz bronić przewagi, a nie np. gonić wynik. Zwłaszcza że Juventus nie wygrał jesienią ani jednego ligowego spotkania, w którym jako pierwszy tracił gola. Ok, inna rzecz, że ta przewaga też nie trwała nie wiadomo jak długo. Od początku drugiej części meczu gospodarze atakowali równie mocno, co na starcie spotkania. Chwilę po wznowieniu gry po niezłej akcji Manuela Locatellego groźny strzał oddał Alvaro Morata. A potem znów uruchomił się Chiesa.
- dośrodkowanie Juana Cuadrado
- wybicie piłki przez obrońcę
- Chiesa zgarnia ją i pakuje do bramki
PRZYĆMIĆ DOKONANIA OJCA. SYLWETKA FEDERICO CHIESY
Precyzyjny strzał, Włochowi w końcu siadło. Natomiast później Juventus zrobił typowy Juventus. Strzelony gol zbyt często oznacza dla ekipy z Turynu rozluźnienie i podejście w stylu: mamy czas. W to Napoli graj, bo im dłużej gościom udawało się utrzymywać remis, tym mniejsze było ryzyko, że trzeba będzie kombinować co zrobić, żeby ratować punkty nie mając praktycznie żadnego kozaka na ławce rezerwowych. Juve miało ich paru, wpuściło Paulo Dybalę, Moise Keana, Dejana Kulusevskiego. I wiecie co? I nic, dosłownie nic, bo gospodarze nie dobili zdziesiątkowanego rywala.
Dla Napoli sukces — punkt w takich okolicznościach smakuje podwójnie. Teraz tylko wrócić na południe zanim sanepid zgarnie „Zielka” (przeciętny występ) i spółkę do paki. Dla Juve — porażka. Kolejny kamyczek do ogródka w słabym sezonie.
CZYTAJ TAKŻE:
- Weszło w Neapolu: reportaż z miasta Maradony
- Napoli ma lidera – Piotra Zielińskiego
- Ołtarze i relikwie Neapolu
Juventus – Napoli 1:1 (0:1)
Chiesa 54′ – Mertens 27′
fot. newspix