Młody piłkarz to dziś wymarzony kandydat na zięcia. Nie wychyla się. Nie wzbudza kontrowersji. Emanuje grzecznością. Cnotą dla niego jest świadomość miejsca w szeregu, pilne wykonywanie swoich obowiązków, słowo „pokora” potrafi odmienić przez wszystkie możliwe przypadki. Kacper Kozłowski, który odszedł do Brighton, różni się od swoich rówieśników nie tylko jakością piłkarską. Nigdy nie był, nie jest i nie będzie wymarzonym zięciem.
Mało kto mówi o nim, że to łatwy do prowadzenia piłkarz. Jednocześnie każdy docenia jego niecodzienną pewność siebie, która zaprowadziła go do drugiego największego transferu w historii Ekstraklasy. Jego bezczelność. Jego, to chyba dobre sformułowanie, wojtkokowalczykowość.
Kozłowski nie uznaje pokory. Ma swoje zdanie i będzie go bronił. W piłce nie przestraszył się jeszcze niczego. Na boisku zawsze czuje się jak na podwórku, niezależnie czy gra w rezerwach Pogoni, czy na Euro 2020 jako najmłodszy gracz w historii turnieju. Wielokrotnie był posądzany o modelowy materiał na sodówkę, ale ta jeszcze nigdy mu nie odbiła.
W Pogoni mocno pracowali na to, by nie zburzyć jego pewności siebie i jednocześnie by ta nigdy nie urosła to niepokojących rozmiarów. To się udało. Jak wyglądała droga jednego z największych i jednocześnie jednego z bardziej niestandardowych talentów ostatnich lat?
Spis treści
- KIM JEST KACPER KOZŁOWSKI? HISTORIA, SYLWETKA
- "NIE WIDZIAŁEM TAK PEWNEGO SIEBIE PIŁKARZA W TYM WIEKU"
- KACPER KOZŁOWSKI MÓGŁ GRAĆ W LECHU POZNAŃ
- BAYER LEVERKUSEN? A CZEGO WIĘCEJ SIĘ TAM NAUCZĘ?
- HUCZNA IMPREZA I POWRÓT DO BURSY
- SZKOŁA CHLEBA NIE DA
- KACPER KOZŁOWSKI I ODCIĘCIE OD MEDIÓW
- WYPADEK. PIERWSZY POWAŻNY ZAKRĘT KOZŁOWSKIEGO
- OBRAZIŁ SIĘ, GDY NIE MÓGŁ ZAGRAĆ PRZEZ URAZ
- "NO, ŻEBY MU ZARAZ NIE ODBIŁO"
- CZYTAJ TAKŻE:
KIM JEST KACPER KOZŁOWSKI? HISTORIA, SYLWETKA
2018 rok. 14-letni Kacper Kozłowski debiutuje w Pogoni w sparingu z Chemikiem Police. Rok później pojawia się na boisku w meczu Ekstraklasy. Po kolejnych dwóch latach jedzie na Euro. Na zaproszenie na wielki turniej – dla każdego piłkarza będącego ogromnym przeżyciem, a co dopiero dla niepełnoletniego? – reaguje chłodno:
– Powołanie jak każde inne.
Przeskok do najwyższej kategorii młodzieżowej? Przecież jestem dobry, naturalna kolej rzeczy. Pierwszy zespół Pogoni? Piłkarze jak piłkarze. Reprezentacja? Powołanie jak powołanie. Status najmłodszego zawodnika w historii mistrzostw Europy? Nic wielkiego.
Nie ma w tym pozy. Nie ma gry pod publiczkę. Na Kozłowskim jeszcze nic w piłce nożnej po prostu nie zrobiło wrażenia.
– To był pierwszy i ostatni raz, kiedy czułem stres. Miałem dziesięć lat. Bałem się iść na trening. W sumie nie wiem dlaczego, ale się bałem. Od tamtego momentu nie czuję w ogóle stresu. (…) Skoro masz powód do stresu, to znaczy, że jesteś nieprzygotowany. A ja się czuję przygotowany na wszystko, dlatego się nie stresuję.
Kacper Kozłowski o pierwszym treningu w Bałtyku Koszalin.
“NIE WIDZIAŁEM TAK PEWNEGO SIEBIE PIŁKARZA W TYM WIEKU”
– Jako starszy kolega zawsze mówiłem młodszym, że jak już wchodzą do szatni pierwszego zespołu, to nie ma podziału na młodych i starych. Im szybciej będą pewni siebie i szli po swoje, tym lepiej. U Kacpra… takiej rozmowy nigdy nie było. Od pierwszego momentu na boisku był facetem, który wiedział, czego chce. Było to widać na boisku. W szatni może mniej, w niej był raczej spokojny. Nie robiło to na nim wielkiego wrażenia, że ma 15 lat i trenuje z seniorami – opowiada Jarosław Fojut, który wprowadzał Kozłowskiego do Pogoni.
Niektórzy piłkarze „Portowców” byli wręcz zdziwieni, że „Koziołek” od początku czuje się tak pewnie. Nie pyskował, ale już założenie dziurki starszemu koledze na treningu? Michał Żyro podszedł do niego po takim incydencie i ochlapał go bidonem.
– Ty, nie zakładaj mi dziurek tutaj.
– To po co podbiegasz? – odpowiedział w swoim stylu młody Kacper.
Przylgnął do niego zwrot „daj do wujaszka”. W swoich pierwszych dniach z dorosłą drużyną wołał do starszych zawodników, by ci podali mu piłkę. I gdy ją dostawał, nie było widać po nim żadnych kompleksów. Bo doskonale wiedział, że ta drużyna nie jest dla niego żadnym sufitem.
– To inna szatnia, niż kiedyś. W Pogoni młodzi nie mają ciężko, bo wszyscy wiedzą, jaka jest polityka klubu. To już nie te czasy, gdy młody wchodzi przestraszony. Z Kacprem nie mieliśmy żadnego problemu. Był po prostu pozytywnie bezczelny. Tę jego pewność siebie, czasem cwaniakowanie, braliśmy na wesoło. Bo on był w tym wszystkim naturalny. Nie irytował, raczej każdy miał świadomość, że on po prostu taki jest. Nie robił też z siebie gwiazdy czy wielkiego piłkarza. Nigdy nie traktowaliśmy go jako młodszego, był na równi z nami. Potrafił pożartować, jak były jakieś bardziej poważne sytuacje, to też potrafił poważnie do tego podejść. Jak na swój wiek, jest dojrzały, dużo widzi. Może ci młodzi teraz szybciej dojrzewają? Widać było, że gadasz z chłopakiem, który ma poukładane w głowie – wspomina Adam Frączczak, niegdyś kapitan Pogoni.
– Dziurki na treningu? Byli tacy, którzy mu oddali, a byli tacy, którzy po prostu grali dalej. Na pewno nikt nie reagował agresywnie, bo szanowana była jakość piłkarza. A on to miał. Czy to największy talent, jaki widziałem? Nie wiem. Ale nie widziałem nigdy w Polsce tak pewnego siebie i odważnego zawodnika jak Kacper w jego wieku – dodaje Jarosław Fojut.
Jeszcze dwadzieścia lat temu – w czasach fali i latania starszyźnie po piwo – z takim podejściem Kozłowski miałby pewnie ciężko. Dziś? Zamiast pstryczków w nos było docenienie, że tak szybko łapie, o co w piłce chodzi.
KACPER KOZŁOWSKI MÓGŁ GRAĆ W LECHU POZNAŃ
Kozłowski nie jest skrupulatnie zaprogramowanym produktem akademii. Do pierwszego klubu zapisał się dopiero w wieku 10 lat. Stosunkowo późno. Wcześniej po prostu kopał na podwórku ze starszymi od siebie. Nieszczególnie ciągnęło go też do oglądania piłki w telewizji. Mistrzostw Europy 2012 – miał wtedy dziewięć lat – w zasadzie nie śledził. Jego pierwszym świadomym turniejem polskiej reprezentacji był dopiero ten we Francji. Potem bez stresu wszedł do zespołu zbudowanego na tych samych filarach, co kadra Nawałki. To kolejny dowód na to, jak mocny jest mentalnie.
Kiedy trafił do Bałtyku Koszalin, wszystko zaczęło toczyć się modelowo. To nie tak, że Kozłowski ma tylko wrodzony talent. Trenerzy z jego pierwszych lat wspominają, że po prostu błyskawicznie się wszystkiego uczył. Kiedy brylował na turniejach młodzików, szybko wzbudził zainteresowanie większych klubów.
Dziś Pogoń przelicza pieniądze z zysków za transfer do Brighton, ale równie dobrze mógł to robić Lech Poznań, który jako pierwszy zainteresował się młodym Kacprem. Wypatrzył go na jednym z turniejów. Regularnie zapraszał do siebie. Kiedy Kozłowski jeździł z Koszalina do Poznania, zabijał czas uczeniem się hymnu „Kolejorza”. Znał go na pamięć. W domu Kacpra mieli świadomość tego, że trzeba pozwolić chłopakowi się rozwijać, ale 250 kilometrów w jedną stronę stanowiło pewną przeszkodę. Żeby „Kozioł” grał w Lechu, ten musiał wziąć go do siebie, zapewnić szkołę i internat.
Ile sportowo straci Pogoń na odejściu Kozłowskiego?
Opowiada Mirosław Kowalczyk, dziś dyrektor sportowy MKP Szczecinek: – Byłem w Lechu skautem na pomorskie i zachodniopomorskie. Trafiłem na Kacpra, gdy pojechał na turniej z Bałtykiem Koszalin. Jeśli dobrze pamiętam, był w piątej klasie. Pogoń była na tym turnieju pierwsza, Bałtyk Koszalin drugi. Kacper od razu się wyróżniał wraz z Adrianem Bukowskim. Podjąłem temat, rozmawiałem na turnieju z jego ojcem. Zgłosiłem go do Lecha. Był pod obserwacją. Po kilku miesiącach obaj trafili do nas na testy. Adrian był chyba dwa razy, a Kacper jeździł i jeździł – turnieje, obozy, mecze. Później trafił jeszcze na ogólnopolskie testy, gdzie było dwunastu zawodników. Okazało się, że decyzja odnośnie do Kozłowskiego była w gestii pana Krzysztofa Chrobaka. Monitorowałem, dlaczego nie angażują się bardziej w Kozłowskiego. W każdym razie po tych testach w Lechu, drugiego dnia, pojechał na testy do Pogoni. Rozmawiam z jego ojcem, a on mówi, że już go przyjęli i będzie grał w Szczecinie. Wystarczyły jedne testy. I wie pan – tu jeździ kilka miesięcy po całej Polsce i nie biorą go na stałe, jedzie do Pogoni i od razu go biorą. W Szczecinie nie było tematu, że trzeba go testować. Przyjechał i go wzięli. I tak się skończyła przygoda Lecha z Kozłowskim.
– Zabrakło wiary w chłopaka i determinacji, żeby nie tylko jeździł jako jeden z wielu, ale po prostu był na stałe? – dopytuję.
– Pan Jaros, skaut Lecha przez kupę lat, mówił, że decyzja jest na tak. Tylko nie było konkretów. Ojciec Kacpra mi zgłasza: “muszę jeździć cztery razy w miesiącu z Koszalina do Poznania, zostawić chłopaka, potem za dwa dni wrócić po niego i zabrać go z powrotem do Koszalina”. Mówił, że już nie ma pieniędzy na paliwo, bo to co tydzień było tysiąc kilometrów. Przekazywałem to władzom Lecha, ale jakoś się to wszystko zlewało. Góra odpuściła ten temat i tak wyszło.
Pogoń zachęcała przez długie miesiące. W stałym kontakcie z ojcem piłkarza był Dariusz Adamczuk. Mimo że piłkarz napalił się na Lecha, to Pogoń go doceniła. Kiedy więc Kacper i jego ojciec stwierdzili, że nie będą czekać na to, aż Lech się określi, od razu dograno formalności w Szczecinie.
BAYER LEVERKUSEN? A CZEGO WIĘCEJ SIĘ TAM NAUCZĘ?
Podobno najgorsze, co można powiedzieć młodemu piłkarzowi, to że ma talent. Bo może zbyt mocno w to uwierzyć i przestać pracować. Z łatką „niezwykle zdolnego” Kozłowski mierzy się… w zasadzie od kiedy zaczął grać w piłkę. Zmieniała się tylko skala. Najpierw doceniano go w województwie, po kilku latach znalazł się na radarze praktycznie wszystkich największych klubów w Europie.
Kozłowski nigdy nie podpalał się tym, że interesują się nim większe marki. Widać to zresztą po jego wyborze – Brighton to oczywiście klub w najlepszej lidze świata, ale też środowisko do zaliczenia naturalnego kroku. W spekulacjach przewijało się pół Europy. Liverpool. Tottenham. Manchester United. Juventus. Borussia Dortmund.
Jeszcze jako znacznie młodszy chłopak, często był zapraszany na testy do wielkich marek. Pojechał na przykład do Bayeru Leverkusen – czyli topowej akademii, która wypuściła ostatnio w świat Kaia Havertza czy Floriana Wirtza. Potrenował, zobaczył niemieckie standardy, po czym wrócił i stwierdził, że zostaje w Pogoni, bo nie nauczy się niczego więcej w Leverkusen niż Szczecinie. Niespecjalnie zaimponował mu ten wielki świat. Z drugiej strony, przed obecnym sezonem mówił wprost, że odchodzi. Za rok albo za pół roku.
Pytamy Piotra Łęczyńskiego – trenera Kacpra z U-15 i U-18 – o to, jak reagował na to nieustanne klepanie po plecach: – Nigdy nie miał z tym problemu. Mimo że jest nazywany krnąbrnym zawodnikiem – i tak rzeczywiście było we wcześniejszych latach – to cechował się dużą dojrzałością i świadomością. Nie dało się go oszukać, że jest słaby. Po prostu. Sporo osób rzeczywiście klepało go po plecach, ale to go tylko napędzało. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Kozioł to Kozioł i on zna swoją wartość. Inni chłopcy nigdy nie odbierali tego jak nadmierne obnoszenie się. On po prostu jest sobą. I to nie jest tak, że na różne rzeczy mu się pozwalało czy przymykało oczy. Musieliśmy nauczyć się Kacpra.
Sławomir Rafałowicz, szef skautów Pogoni, uderza w podobne tony: – Szum go pozytywnie nakręca, a nie przytłacza. Słuchając różnych transmisji, czytając artykuły, wszędzie dało się wyczytać: on coś w sobie ma. A Kacper ma ten balans. Wie, że się o nim mówi, a na boisku dalej ma luz. Nie przytłacza go to w żaden sposób. Mówiąc o mentalności często mówimy o profilu “ciężko pracuje”. To jedna para kaloszy. Druga jest taka, że trzeba wytrzymać presję. Ilu znamy piłkarzy, którzy zapowiadali się, ale głowa, presja, 20 tysięcy ludzi na trybunach, zabijało zawodnika. U Kacpra jest odwrotnie – im więcej ludzi na trybunach, tym go to bardziej nakręca, chociaż w pandemii też dawal radę. To chyba genetyka, nie wiem jak to inaczej nazwać. Albo ktoś genetycznie ma cechy przywódcze, pewność siebie, albo nie ma. Czasem wychodzą one z wiekiem, a u Kacpra były od razu. Pojechał na reprezentację i to może nie jest tak, że zjadł ją na śniadanie, ale chłop nie pękł w meczach Euro. No to kurczę pieczone! 17-latek! Gdy wchodził do kolejnych zespołów, to otwierał drzwi z futryną. Dlatego dalej nie wiemy, czy następny klub będzie jego sufitem.
HUCZNA IMPREZA I POWRÓT DO BURSY
To nie tak, że droga Kozłowskiego była usłana różami i krnąbrny małolat nie przysporzył żadnych problemów wychowawczych. Pierwsza lampka zapaliła się po jednej z rozmów z Kostą Runjaiciem. Młody piłkarz przyjechał na trening skuterem. Trener spokojnie wytłumaczył mu, że nie powinien tego robić, bo jazda motocyklem po mieście to ryzyko niepotrzebnej kontuzji. Na drugi dzień Kozłowski… znowu przyjechał skuterem.
Został przeniesiony za karę do rezerw. Prawdziwy sygnał ostrzegawczy „Kozioł” wysłał wtedy, gdy w wieku 16 lat dostał od Dariusza Adamczuka możliwość przeprowadzenia się do jego mieszkania w Szczecinie. Trafił do jednego lokum z Hubertem Turskim. Dyrektor pionu sportowego Pogoni posiada w Szczecinie nieruchomości na wynajem. Obaj mieszkali wcześniej w bursie salezjańskiej. Przeprowadzka do normalnego mieszkania miała być formą docenienia dla chłopaków, którzy czynią postępy w pierwszej drużynie.
Co zrobili Kozłowski z Turskim w pierwszych dniach w nowym miejscu? Imprezę. I to dość grubą, bo mieszkanie wyglądało po niej jak pobojowisko. Pochłonięci małolacką zabawą piłkarze nie przewidzieli jednego: że życzliwi sąsiedzi mogą donieść właścicielowi – będącemu de facto ich przełożonym – o tym, że dzieciaki bawią się trochę za mocno.
Zamiast samodzielnego mieszkania, obaj musieli wrócić w ramach kary do bursy. Obaj zostali też na kilka tygodni przeniesieni do rezerw. O tym jak na młodych zawodników wpływał Kosta Runjaić pisał “Przegląd Sportowy”:
“Sztab szkoleniowy I drużyny przygotował prezentację dla zawodników. Posadził ich w szatni, a na ekranie pojawiały się czyste, zadbane mieszkania i można było wybrać, do której ze światowych gwiazd należą. Leo Messi, Cristiano Ronaldo, Zlatan Ibrahimović, Antoine Griezmann itd. Po kilku takich slajdach pokazały się zdjęcia zaniedbanych pokoi czy kuchni, z pleśnią w lodówce. W tym wypadku do wyboru byli tylko Kozłowski z kolegami. Ponoć młokos zrobił się cały czerwony ze wstydu…”
SZKOŁA CHLEBA NIE DA
Nie wszystkim podoba się też podejście Kozłowskiego do szkoły. On sam twierdzi, że nie przystąpi do matury, bo ona mu nie da chleba. Plan B? Nie potrzebuje go, jest przekonany, że w piłce wszystko świetnie się ułoży.
– Często miał swoje zdanie. Pierwszy przykład z brzegu – potrafił pokłócić się jednego dnia z kilkoma nauczycielkami, bo były problemy ze zwolnieniem go z ostatniej lekcji ze szkoły. On powiedział, że dla niego trening jest najważniejszy, musi wyjść i koniec. Mieliśmy gorącą linię z panią wychowawczynią. Tak był właśnie postrzegany: jako ten, który ma swój cel – zostać wielkim zawodnikiem – i zrobi wszystko, żeby go osiągnąć, nie zwracając kompletnie uwagi na to, w jakiej jest grupie – wspomina Piotr Łęczyński, który prowadził Kozłowskiego w grupach młodzieżowych.
– Kacprowi – mówiąc delikatnie – czerwony pasek nigdy nie groził. Pewnym problemem w prowadzeniu go było uzmysłowienie mu, że należy mieć w młodym wieku plan B i szkoła na pewno mu pomoże. Sumiennie walczył z naszym podejściem. Twierdził, że nie potrzebuje planu B, bo będzie piłkarzem. Do prymusów nie należał, ale jeśli miał coś zdać, to też nie było z tym dużego problemu. Siadał, uczył się, zaliczał. Ale zdecydowanie chętniej zabierał torbę na trening niż plecak do szkoły – dodaje.
KACPER KOZŁOWSKI I ODCIĘCIE OD MEDIÓW
Ekscesy wychowawcze skończyły się na kilku wybrykach, podejście do szkoły… No, jego nie udało się zmienić, w Pogoni wyszli z założenia, że skoro to nie jest olewanie szkoły z lenistwa, a po prostu skupienie się na piłce, to nic z tym nie zrobią. Kolejną przestrzenią, w której „Kozioł” mógł wdepnąć na minę, były kontakty z mediami. Zagrożenia istniały dwa. Pierwsze – że powie za dużo i przylgnie do niego podobna łatka, co do wczesnego Kamila Grabary. Drugie – że skala zainteresowania mediów zwyczajnie go przytłoczy.
– Gdybyśmy czysto teoretycznie przyjęli, że Kacper byłby dostępny dla wszystkich, którzy chcieli zrobić z nim wywiad, czy materiał o nim, to prawdopodobnie nie trenowałby przez kilkanaście dni, bo nie miałby na to czasu. Mówię to oczywiście z przymrużeniem oka, natomiast faktem jest, że w okresie Euro codziennie otrzymywałem po kilka-kilkanaście próśb o wywiady, udział w programie, czy materiał. Tematyka wszelka: od “Pytania na śniadanie”, przez media sportowe, po prasę katolicką. Każdy chciał mieć Kacpra u siebie. Zupełnie się temu nie dziwię, tak działa rynek mediów – opowiada nam dyrektor pionu komunikacji i PR Pogoni, Krzysztof Ufland.
“Chcę być najlepszy na świecie”. Wywiad z Kacprem Kozłowskim
Swoją pracę w tym zakresie wykonał Tomasz Kaczmarek, dziś trener Lechii, wcześniej asystent Kosty Runjaicia. Z jednej strony – pielęgnował w Kacprze jego pewność siebie, z drugiej – próbował uświadomić mu, by nie poszła ona w złym kierunku, bo jedną czy drugą głupią wypowiedzią może szybko zepsuć sobie wizerunek.
– To jeszcze młody chłopak, więc nieco naiwnie podchodził do niektórych tematów. Pytałem go: chcesz mówić publicznie o tym, jak kochasz ciężką pracę czy może o tym, że chodziłeś na wagary? Musiał zastanowić się nad tym, w jaki sposób chce pokazywać tę pewność siebie. My, widząc go codziennie na treningach, wiedzieliśmy, że to pracowity i pokorny chłopak. Ale osoba, która go nie zna, mogła wyrobić sobie o nim zdanie na podstawie jednego wywiadu. Jego wypowiedzi mogą mieć też wielki wpływ na rówieśników – opowiada Kaczmarek.
W Pogoni wyszli więc z założenia, że ograniczą wywiady z Kozłowskim do minimum. Piłkarz udziela się rzadko, aktywności medialne są mu wybierane bardzo selektywnie.
– Poniekąd wynika to z poprzednio omawianej przeze mnie sytuacji: musieliśmy pomóc mu w tym okresie, by mógł skupić się na treningach i grze. Szumu wokół Kacpra było bardzo dużo i naszą rolą było to, by odpowiednio do tego tematu podejść. Medialność jest oczywiście ważna, ale Kacper przede wszystkim jest zawodowym sportowcem i wciąż jest na początku swojej piłkarskiej drogi. Trzeba też wziąć pod uwagę, że wówczas był jeszcze niepełnoletni. Działaliśmy tu w porozumieniu z pionem sportowym i z perspektywy czasu uważam, że ta decyzja była bardzo dobra. A Kacper nic na tym nie stracił, bo siłą rzeczy i tak było go wszędzie pełno dzięki dokonaniom sportowym, a w trakcie swojej kariery – o ile będzie chciał – jeszcze zdąży poważnie i świadomie zaistnieć w mediach – opowiada Krzysztof Ufland.
Niektórzy mogli złapać się za głowę, gdy „Super Express” opublikował słynne słowa Kozłowskiego o Jurgenie Kloppie. W Pogoni docierali do pełnego nagrania, by sprawdzić, czy rzeczywiście piłkarz mógł palnąć taką głupotę. Szybko wyszło, że słowa zostały wyciągnięte z kontekstu i ich wydźwięk był zupełnie inny. Z drugiej strony… idealnie pasowały do charakteru Kozłowskiego.
Właśnie między innymi tego obawiano się, ograniczając mu kontakty medialne. Że zostanie źle zrozumiany, ale będzie pasowało to do szerszego kontekstu krnąbrnego zawodnika.
WYPADEK. PIERWSZY POWAŻNY ZAKRĘT KOZŁOWSKIEGO
Najpoważniejszym zakrętem na karierze Kozłowskiego – i to dosłownie – był wypadek, w którym brali udział też Maciej Żurawski i Marcel Wędrychowski. To Kozłowski ucierpiał najbardziej. Siedział z przodu, gdy doszło do zderzenia w drodze na trening.
– Pamiętam moment uderzenia. Potem jako jedyny straciłem przytomność. Miałem wstrząs mózgu. Ocknąłem się, gdy mnie wyciągali z auta. To było straszne uczucie. Wyszedłem z samochodu, a tam Kozioł leży na ulicy, Maciek z rozciętą głową, ktoś go prowadził… W pewnym momencie zacząłem się bać o życie klubowych przyjaciół. Ogromny szok – opowiada Marcel Wędrychowski.
Wypożyczony do Górnika piłkarz darł się wniebogłosy. Był przekonany, że stracił zęby. – Pamiętam, jak głowa Maćka zwisała przy kierownicy. Byłem na takiej adrenalinie, że wyszedłem z tego samochodu o własnych siłach. I nagle… wszystko mnie zaczęło boleć. Położyłem się na ulicy – opowiadał nam z kolei sam Kozłowski. – Potem się śmiałem, bo mi podali leki. Dostałem głupiego Jasia. Wypadek, karetka, a ja chodzę i się śmieję – wspomina już na wesoło. Choć po wypadku do śmiechu było mu tylko do momentu, aż nie zeszły leki. Historia zakończyła się złamaniem trzech kręgów lędźwiowych, gorsetem ortopedycznym i kilkoma miesiącami rehabilitacji.
Wypadek nie spowodował u niego lęku przed jazdą samochodem. Zapytany o auto, jakie sprawi sobie po zdaniu prawka, odpowiedział:
– Normalne auto – Mercedes C-Klasa, dwudrzwiowy.
Normalne auto. Mercedes. Cały Kozłowski. Ktoś może pomyśleć, że ma nie po kolei w głowie. Inny spojrzy szerzej, że jest totalnie zafiksowany na karierę pokroju największych zawodników w Europie i posiadanie Mercedesa nie jest dla niego niczym szczególnym.
Przy okazji anegdota w podobnym stylu, którą przywołuje „Przegląd Sportowy”. Gdy Kozłowski dochodził do siebie po wypadku, zszedł do rezerw na sparing z Jeziorakiem Szczecin. Po godzinie gry dostał sygnał, że wchodzi na boisko. Przed wejściem na plac rzuca w stronę ławki:
– Idę pokopać z juniorami.
Pół godziny wystarczyło mu, by strzelić bramkę.
OBRAZIŁ SIĘ, GDY NIE MÓGŁ ZAGRAĆ PRZEZ URAZ
Kozłowski wbrew pozorom potrafi słuchać. Ma swoje zdanie, przedstawi je, często się nie zgodzi, ale gdy ktoś do niego trafi, to chętnie skorzysta ze wskazówek.
– Rozmowy z nim były pewnym wyzwaniem. I nie były łatwe. Trzeba było być do nich bardzo dobrze przygotowanym, bo Kacper nie jest chłopakiem, który od razu się ze wszystkim zgadza. Ale potrafi słuchać, gdy przedstawi mu się bardzo dokładnie, dlaczego coś będzie dla niego dobre – opowiada Tomasz Kaczmarek.
To też znamienne słowa: rozmowy z 17-latkiem stanowią dla trenera jakieś wyzwanie i trzeba się do nich dobrze przygotować.
Zdarzało się, że temperować Kacpra musiała drużynowa starszyzna.
– Pamiętam jedną sytuację, gdy trener Buryta zdenerwował się na niego i Huberta Turskiego. Przyszli dosłownie pięć minut przez zbiórką na trening na siłownię. Mieliśmy z nimi rozmowę, że wszyscy na nich liczymy, wchodzi przepis o młodzieżowcu, oczekujemy od nich, by nie przychodzili na ostatnią chwilę i zaczynali trening nieprzygotowani. Normalna rozmowa, bez krzyków, żeby mieli świadomość, jak są ważni dla klubu – opowiada Adam Frączczak.
I dodaje: – Kacper zawsze lubił zostawiać po sobie talerze. Siedział w narożniku w szatni. Jak ktoś miał urodziny, albo debiutował, to przynosił ciasto. Akurat przy jego miejscu były półeczki. Zawsze tam zostawiał talerzyk. Trochę z nim walczyliśmy, oczywiście nie chciał się przyznać, ale to wszystko raczej na śmiechy. Dostał po uszach, ale już później dbał o porządek!
Trener Łęczyński wspomina z kolei, że Kozłowski potrafił się zirytować na trenerów, gdy ci oszczędzali go z powodu kontuzji.
– Wiedział, że jest mocny i dzięki temu jak trzeba było coś powiedzieć starszemu chłopakowi z zespołu, czy też z drużyny przeciwnej lub niestety sędziom, był pierwszy, żeby odpyskować. Było kilka drobnych sytuacji, ale nie były one groźne. Przypominam sobie jego bardzo kwaśną minę, wręcz obrażenie się, gdy przez kontuzję nie mógł zagrać na mistrzostwach Polski kadr wojewódzkich. Miał uraz, niegroźny, chcieliśmy go oszczędzić. Po raz kolejny przekonaliśmy się, jak zależy mu na grze w każdym meczu i nieważne, czy z bolącą nogą. Były krzywe miny, musieliśmy długo mu tłumaczyć, że to nie jest najlepszy pomysł, by wyszedł w podstawowym składzie. Ale finalnie wszedł na końcówkę i strzelił jeszcze dwie bramki, a cały turniej zakończyliśmy mistrzostwem – opowiada trener grup młodzieżowych Pogoni.
“NO, ŻEBY MU ZARAZ NIE ODBIŁO”
Te wszystkie opisane historie sprowadzają się do tego, że Kozłowskiego trzeba było prowadzić w sposób szczególny. Nie można było zabić w nim pewności siebie, która tyle mu daje i tak bardzo go wyróżnia. A jednocześnie trzeba było uważać, by podsycać jej zbyt mocno, by ego młodzieżowca nie osiągnęło nigdy niepokojącego pułapu. Gdy przeprowadzałem wywiad z czwórką młodzieżowców Pogoni, chciałem zapytać o to, któremu z nich najbardziej grozi sodówka. Nie zdążyłem dokończyć pytania, a wszyscy zgodnie stwierdzili, że Kozłowskiemu. Na żarty, ale to jednak sporo mówiło. Po prostu wiele osób obawiało się, że ten moment – moment sodówki Kozłowskiego – jest nieunikniony.
Miał nadejść tysiąc razy, ale wciąż nie widać go na horyzoncie.
– Trafienie do pierwszego zespołu potrafiło być sufitem dla jakiegoś zawodnika, a my chcielibyśmy, by to była podłoga. Niejeden zadurzał się płynnym rozwojem. Kacper trafił dość szybko do rezerw, za chwilę stał się jedną z ważniejszych osób w tym zespole i trafił do pierwszej drużyny, a potem dosyć szybko do pierwszej reprezentacji. Widzimy, jak to szybko się odbywa. Prowadząc go miałem obawy: czy to nie za szybko? Może potrzeba przystopować? – dzieli się refleksją Piotr Łęczyński.
– Ale każde wyzwanie, jakie stawialiśmy mu jako trenerzy, wypełniał w stu procentach i zaraz stawał się jedną z najważniejszych osób w zespole. Jak każdy młody chłopak, miał swoje różne dziwne zachowania, ale wszystko w granicach normy. Przez jego charakter, świadomość i cel, raczej nie widziałem u niego zagrożeń. On nigdy nie chciał być królem strzelców CLJ czy ważną postacią w drugim zespole. Miał zawsze wysokie wymagania wobec siebie. Często zarażał młodych chłopaków tym, że trzeba celować wyżej. Gdy pojechaliśmy na mistrzostwa Polski, nie myślał tylko o pierwszym meczu. Głośno mówił, że przyjechał po złoty medal. To mu pomagało i pomaga. Pierwsza drużyna Pogoni nigdy nie była dla niego sufitem. I klub, do którego trafi, też nie będzie jego ostatnim klubem w Europie – dodaje.
Podobne zdanie ma Sławomir Rafałowicz:
– Mógł odfrunąć, gdy miał 15 lat i się bawił z seniorami w III lidze. Robił zwodziki, zamachy, siateczki, balansik. Przechodzisz o szczebel, kontrakt progresywnie rośnie, więc idą za tym większe pieniądze. Wchodzisz do pierwszego zespołu, też możesz odlecieć. A tu jednak zrobił progres. Występ na Euro – to samo. Mówimy cały czas o chłopaku, który niedawno został pełnoletni. Jeśliby odfrunął, nie przebijałby tych kolejnych drzwi. Trener Runjaić jest wymagający, nie przymknąłby oka na to, że ktoś jest talentem, ale nie daje tego z siebie na treningach. Kacper jest młody, ma fantazje, hormony buzują, pojawiają się sympatie. Przeżywa to, co każdy z nastolatków. A on wychodząc na mecze dalej przebijał swój sufit, przechodził kolejne etapy wyważając drzwi z futryną. Może jeszcze nie jest kluczową postacią reprezentacji, ale nie mówmy, że bycie najmłodszym piłkarzem w historii mistrzostw Europy nie jest wyważeniem drzwi. Chłopak jest na krzywej wznoszącej. Nie było jeszcze żadnego momentu załamania. Oby był zdrowy i trzeba pozytywnie patrzeć, niech przebija kolejne sufity.
– Podobało mi się to, co powiedział kiedyś Robert Lewandowski, że w Polsce pewność siebie jest mylona z arogancją. Jak ktoś jest pewny swojej wartości, to mówimy, że jest zarozumiały. A na zachodzie, szczególnie w Stanach, warto głośno mówić o tym, że jest się dobrym. U nas postrzega się to albo tak, że odfrunie, albo że jest arogancki. Chłopak widzi, że mając 18 lat daje sobie radę na poziomie Ekstraklasy i w reprezentacji, więc jest pewny sobie.
Kozłowski mówił z kolei w wywiadzie dla Weszło: – Czułem też czasami podejście na zasadzie: no, żeby zaraz mu nie odbiło. Mam wrażenie, że dużo ludzi tak reaguje: zaraz mu odbije sodówka. Jaka sodówka? Jeśli ma się poukładane w głowie, wie się, że jest się dobrym, pokazuje się to w każdym meczu, no to nie ma zagrożenia, że odbije sodówka.
Wielokrotnie udowodnił, że warto mu wierzyć.
***
Mam nadzieję, że ten tekst oddaje obraz niecodziennego charakteru Kozłowskiego. Charakteru jakże dalekiego od typowego młodego polskiego piłkarza. Jeśli ktoś go nie zna, może pomyśleć sobie na podstawie wyrwanych z kontekstu historii, że to niepoukładany młokos, któremu sodówka wylewa się uszami. Jeśli jednak osadzi je w szerszym kontekście, dojdzie do wniosku, że to wypadki przy pracy nad idealnym planem, który się powiódł.
On taki po prostu jest. To jego sposób bycia.
Coś, co pomaga, a nie szkodzi.
Bo niecodzienna pewność siebie nigdy nie była podszyta butą czy arogancją. W niczym nie przeszkodziła. Wymowne są tu rozważania osób z jego otoczenia. Błyskawicznie przeskoczył do U-18? Nie odwaliło. Stał się szybko gwiazdą rezerw? Dalej się rozwijał. Zaczął grać w Ekstraklasie? Cały czas ten sam chłopak. Wystąpił na Euro? Nic się nie zmieniło. Pogoń dostała do oszlifowania diament. I to wcale nie było oczywiste, że go oszlifuje. Tymczasem wyszło niemalże idealnie.
Sam Kozłowski jest przekonany, że to dopiero początek. Jasno określa swoje cele („chcę być najlepszy w całej drużynie, w Europie, a niedługo na świecie”). Ten miks pewności siebie, bezczelności, miłości do piłki i jednocześnie pokory do pracy może zaprowadzić go bardzo daleko.
Do pozycji najlepszego piłkarza na świecie?
Pewnie nie. Ale dlaczego nie mierzyć wysoko?
JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK