Reklama

Stokowiec wsiada do Fiata Punto. Co czeka go w Zagłębiu?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

21 grudnia 2021, 14:13 • 9 min czytania 42 komentarzy

„Często odnoszę wrażenie, że polscy trenerzy są wsadzani do Fiata Punto i zmuszani do wygrania Rajdu Dakar”, mawia z goryczą w głosie Piotr Stokowiec, który właśnie wrócił do Zagłębia Lubin. Jakim autem jest aktualnie drużyna Miedziowych? Szwankuje silnik, karoseria pokryła się rdzą, przednia szyba wielowarstwowym brudem, a drzwi trochę skrzypią przy otwieraniu, ale kiedy zajrzy się do środka wcale nie ma jakiejś kiły i mogiły – dużo miejsca, wygodne siedzenia, radyjko, szmery-bajery, kierownica na miejscu, kluczyki w stacyjce. Na salony taki samochód nie wjedzie, ale to jeszcze nie szajs na złom. Stokowca czeka w Lubinie misja, na której w pierwszej kolejności powinien skorzystać klub, a dopiero w drugiej on sam. 

Stokowiec wsiada do Fiata Punto. Co czeka go w Zagłębiu?

Piotr Stokowiec został powitany z honorami. Władze klubu zorganizowały oficjalną konferencję prasową, podczas której prezes Michał Kielan i dyrektor Piotr Burlikowski na wszystkie strony komplementowali nowego-starego trenera Zagłębia Lubin. Wszystkim zależało, żeby nie powtórzyć błędów z lipca, kiedy to Miedziowi dopiero na dziesięć dni przed startem ligi zdecydowali się na zaprezentowanie Dariusza Żurawia w roli pierwszego szkoleniowca. Przyznawaliśmy, było to iście innowacyjne rozwiązanie – przygotowywać się do rundy bez sternika na pokładzie.

Jak to się skończyło, wszyscy wiemy – kilkumiesięczny kryzys, czwarta najsłabsza ofensywa i druga najgorsza defensywa w osiemnastozespołowej ligowej stawce, realne widmo spadku i zwolnienie Żurawia po zaledwie kilku miesiącach wspólnej pracy. Stokowiec ma odgonić czarne chmury, wiszące złowrogo nad klubem z Dolnego Śląska.

– Drużyna jest w trudnym momencie, ale jestem ambitnym trenerem. Pierwszy cel to utrzymanie zespołu w Ekstraklasie. Ale na tym się nie zatrzymujemy. Cel długofalowy to powrót Zagłębia Lubin do czołówki, bo tam jest miejsce tego klubu – zapowiedział 49-letni szkoleniowiec.

Jakie wyzwania czekają go w Zagłębiu Lubin?

Reklama

Udowodnić swoją wartość

Czasami, żeby zaczerpnąć wiedzy o warsztacie jakiegoś trenera, dzwonimy do jego byłych podopiecznych i przepytujemy: jak pracuje, jakie ma pomysły, jaką prowadzi narrację, jak reaguje na niego szatnia, jakie kontakty ma z zawodnikami z pierwszego składu, a jakie z rezerwowymi? Rzeczy tego typu. Najczęściej bywa tak, że po drugiej stronie słuchawki słyszymy komplementy albo neutralne historie. To zrozumiałe, bo ludzie nie lubią palić sobie mostów. W przypadku Piotra Stokowca jest zupełnie inaczej, to jakiś skrajny przypadek. Lista byłych piłkarzy, którzy mają do niego jakieś zastrzeżenia, pretensje czy żale jest naprawdę imponująca.

Rafał Wolski nazywał go kłamcą. Marco Paixao zrzucał rasizm. Błażej Augustyn przekonywał, że to tchórz, któremu nie podałby ręki. Milos Krasić chwalił go jako trenera, ale zaraz dodawał, że źle traktuje ludzi i boi się charakternych piłkarzy. Sławomir Peszko posądził go o tyle rzeczy, że sami zastanawialiśmy się, czy zaraz nie wskaże go jako winowajcę śmierci prezydenta Kennedy’ego. Ostry był też Artur Sobiech: „gorszego człowieka niż on nie spotkałem”. Nawet Conrado przekonywał ostatnio, że jego były trener miał staroświeckie podejście do zawodu. To zarzuty mniej lub bardziej poważne, ale wyłania się z nich obraz Stokowca jako człowieka skomplikowanego, trudnego, konfliktowego. Sam zainteresowany sporadycznie odbija piłeczkę, ale nie wchodzi w dłuższe wymiany, bo jego linia obronna jest niezmienna:

– Jestem dojrzałym facetem. Wiele widziałem, wiele przeżyłem, wiele przeszedłem. Dajmy każdemu żyć po swojemu. Natomiast nie chcę wchodzić w narrację, wchodzić do brodzika intelektualnego i w nim się taplać, bo nie mam na to czasu – powiedział nam kiedyś w Weszłopolskich.

Autokrata. Tyran. Dyktator

Piotr Stokowiec ma swój styl. Selekcjonuje swoich żołnierzy, ale jeśli kogoś nie potrzebuje – ma problem z przedstawieniem mu tego twarzą w twarz. Słyszeliśmy, że po pracy w Lechii, gdzie przecież wcale nie stracił szatni i atmosfera ostatecznie nie był najgorsza, sam doszedł do wniosku, że mimo wszystko musi nad sobą trochę popracować. Jednak nie ma przypadku, że tylu zawodników publicznie na niego narzeka i narzekało, a reszta topowej polskiej stawki trenerskiej ma w tym względzie raczej spokój. Bo tak, akurat temu zaprzeczyć nie można – Piotr Stokowiec ma umiejętności, kompetencje i warsztat sytuujące go w czołówce ekstraklasowych szkoleniowców.

Wybił się świetną pracą w dołującej Polonii Warszawa, ugruntował swoją ekstraklasową powagę średniawą kadencją w Jagiellonii Białystok, a w Zagłębiu i Lechii wypracował sobie rynkową pozycję, która predestynuje go do możliwości snucia, kreślenia i organizowania długofalowych planów własnych i organizacyjnych. W Lubinie (1295 dni) i w Gdańsku (1272 dni) pracował dłużej niż jakikolwiek inny trener tych klubów w XXI wieku. W obu klubach, w obu miastach mówi się o może nie rewelacyjnie, ale na pewno pozytywnie. Kiedy pierwszy raz pracował w Zagłębiu, poprowadził zespół do świetnego trzeciego miejsca w tabeli i przyzwoitej przygody w europejskich pucharach. Kiedy ostatnio pracował w Lechii, umiejscowił zespół w czubie tabeli, zdobył brązowy medal Ekstraklasy, Puchar Polski i Superpuchar Polski. Ostatnia dekada jest więc w jego wykonaniu dobra, ale… no właśnie.

Reklama

Po jakimś czasie zawsze coś nie grało. Poprzednio jego Zagłębie przestało się rozwijać i choć wcale nie wpadło w jakiś tragiczny kryzys, to styl, wyniki i formuła zaczynały się wyczerpywać, a jesienią jego Lechia szykowała się do kolejnego przeciętnego sezonu w przeciętnym stylu z przeciętnymi piłkarzami i dopiero zamienienie Piotrka Stokowca na Tomasza Kaczmarka pokazało, że w gdańskiej szatni drzemie potencjał na ciut więcej niż wegetowanie w środku tabeli. Nie było więc tak, że Stokowiec przegrywał, przewracał się na twarz, ale po prostu obie strony przestawały się rozwijać, męczyły się tymi współpracami, potrzebowały rozwodu i świeżego spojrzenia.

Teraz 49-letni szkoleniowiec usiądzie za sterami stabilnej organizacji, która zabłądziła we własnej koncepcji. Zagłębie robi krok w tył. Przyznaje się do fatalnego poprowadzenia okresu post-stokowcowego. Nie podlega wielkim wątpliwościom, że jego nowy-stary trener to – na warunki Ekstraklasy – lepszy fachowiec niż Mariusz Lewandowski, Ben Van Dael, Dariusz Żuraw, a pewnie też Martin Sevela. Bardziej doświadczony, bardziej obyty, z dużo lepszymi wynikami i z dużo klarowniejszą wizją. Dla niego samego to nie jest wielki krok do przodu, bo nie jest tak, że dostaje klub i zespół z większymi możliwościami niż miało to miejsce wcześniej w jego karierze, ale na pewno dla niego to kolejna okazja, żeby udowodnić swoją wartość i zbudować swój pomnik tam, gdzie w pewnym momencie prawie mu ten monument chciano postawić.

Uratować sezon

Pierwszym zadaniem Stokowca będzie uratowanie sezonu. Od października nie ma w lidze gorszego zespołu niż Zagłębie Lubin. Wszyscy walczą, biją, gryzą się o utrzymanie, tylko nie Miedziowi. Ogarnął się Górnik Łęczna. Poprawiła się Warta Poznań. Niby marny jest Bruk-Bet, ale i on punktuje regularniej. Ba, nawet trawiona wewnętrznymi i zewnętrznymi pożarami Legia pyknęła Zagłębie 4:0. Rzeczywistość jest klarowna i brutalna: ten zespół powinien drżeć o ligowy byt.

Sam Stokowiec też nie mydli oczu. Zresztą, to nie byłoby w jego stylu. Jest inteligentnym, oczytanym facetem, ale ostatnimi laty rzadko popisuje się erudycją, uderzając raczej w tony godne Adama Nawałki. W następnych momentach będzie więc najprawdopodobniej prowadził spójną, nieporywającą, nudną narrację o powolnym podążaniu Zagłębia w stronę zapewnienia sobie utrzymania. I choć kiedyś spadł już z ligi z Miedziowymi, to nie sposób porównać tych dwóch sytuacji, bo wówczas zatrudniano go pod budowanie fundamentów pod powrót do elity. Teraz to zupełnie inny klub.

Stokowiec wraca na znane, nie będzie musiał się aklimatyzować. Może współpracować z dobrze sobie znanym Piotrem Burlikowskim. Dostanie oczekiwane wzmocnienia podczas zimowego okienka transferowego i kilka tygodni spokoju podczas styczniowych obozów przygotowawczych. Wrócą pewnie opowieści o „mikrocyklach”, w których tak lubuje się Stokowiec, wrócą jego standardy i o utrzymanie powinno być znacznie łatwiej.

Wprowadzać młodzież, rozwijać zawodników

Piotr Stokowiec potrafi wprowadzać młodzież i potrafi rozwijać zawodników. Za te dwie umiejętności ceniono go najwyżej w Zagłębiu Lubin. Za poprzedniej kadencji wypromował Krzysztofa Piątka i Filipa Jagiełłę, odrestaurował Łukasza Janoszkę, ustabilizował formę Arkadiusza Woźniaka, wprowadził Jarosława Kubickiego, rozwinął Maciej Dąbrowski, magicznie odbudował Filipa Starzyńskiego, dał zadebiutować Jarosławowi Jachowi, odkrył Alana Czerwińskiego, odblokował Jakuba Świerczoka. I choć w pewnym momencie odwrócił się trochę od promowania młodzieży w Lubinie, a potem w Lechii też różnie z tymi młodzieżowcami bywało, to ostatecznie Stokowiec swojej dobrej ręki do nieopierzonych i zagubionych piłkarzy nikomu udowadniać nie musi. A w dzisiejszym Zagłębiu jest z tym problem.

Zawodzą młodzi. Niespodziewanie loty obniżył Patryk Szysz. Kamil Kruk dostaje szanse w młodzieżówce, ma potencjał, ale w lidze wpisuje się w biedę defensywy Miedziowych. Łukasz Poręba też stanowi o sile młodzieżówki, interesują się nim poważne zachodnie kluby, ale jesień zaliczył najwyżej przeciętną. Mateusz Bartolewski już nie jest najmłodszy, a przy tym dalej dosyć nierówny. Adam Ratajczyk zaliczył jeden jedyny udany występ w tym sezonie – ten z Wisłą Kraków. Karol Podliński to kolejna zawodząca dziewiątka w systemie Zagłębia. Kacper Chodyna nie może znaleźć formy z jesieni ubiegłego roku. Łukasz Łakomy to ponoć duży talent, którego Miedziowi podkradli Legii, ale niewiele z tego wynika. Patryk Kusztal, Oliwier Sławiński, Kacper Lepczyński zaliczają epizody, do tego niezbyt obiecujące.

Zawodzą starzy. Cieniem samego siebie jest Filip Starzyński. Rozpęd zgubił Sasa Żivec. Nic nie zostało po Jewgieniju Baszkirowie z obiecujących lubińskich początków. Sasa Balić lubi pograć ostro, ale wcale nie musi walić przeciwników po twarzach. Wydaje się, że ani Ilia Żigulew, ani Erik Daniel, ani Tomas Zajic to też nie są tacy parodyści, na jakich czasami w rundzie jesiennej wyglądali. Jest też paru gagatków – te wszystkie Solery i Panticie – i im też Stokowiec będzie musiał się przyjrzeć, bo może wyjdzie tak, że pod jego okiem będą z nich jeszcze ludzie. Może…

Piotr Stokowiec bywa okrutny, bywa trudny, ale umie tworzyć zespoły. Nawet z niezbyt ekskluzywnych piłkarzy. I tego odmówić mu nie można.

Przywrócić sens istnienia Zagłębiu

To odejście Piotra Stokowca zapoczątkowało korozję lubińskiego auta. Jego poprzednia kadencja to czas ciągłego rozwijania klubowej koncepcji. Zagłębie poważniało. Zagłębie liczyło się w stawce. Zagłębie przyciągało przyzwoite nazwiska. Zagłębie promowało zawodników. Zagłębie miało sens. A potem ten sens zaczęło tracić. Mariusz Lewandowski nie był wystarczająco doświadczonym fachowcem, żeby wejść w buty swojego poprzednika. Bena Van Daela zgubiła własna pycha. Martin Sevela sam przyznawał, że mentalność jego drużyny sytuowała ją w środku stawki. Miedziowi stali się regularnie nieregularni. Dwie porażki, dwa zwycięstwa, remis, dwie porażki, dwa zwycięstwa. I tak w kółko. Raz w górnej części tabeli, raz w dolnej części tabeli. Prosta droga donikąd.

Otrzeźwienie przyszło w ostatnim półroczu. Nagle okazało się, że Zagłębie nie zawsze będzie ciepłą, bezpieczną, komfortową przystanią dla wszystkich tych, którzy chcą w tej lidze po prostu wegetować. Letnie rojenia byłych władz klubu o funkcjonowaniu bez wyznaczania celu sportowego najlepiej i najdobitniej wyśmiała rzeczywistość, dlatego też Zagłębie jest tu, gdzie jest i zatrudnia trenera, którego zwolniło cztery lata temu. Klub powinien na tym zyskać, a Stokowiec? On zacznie być rozliczany dopiero, kiedy Zagłębie odzyska jakąkolwiek tożsamość i wróci do liczenia się w walce o cele godne własnego potencjału.

Czytaj więcej:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

42 komentarzy

Loading...