Mateusz Bartolewski latem ubiegłego roku zaliczył przeskok z III ligi do Ekstraklasy, gdy zamieniał Ruch Chorzów na Zagłębie Lubin. Pierwszy sezon miał ciężki, grał sporadycznie, ale w tym stał się jednym z pewniaków w składzie „Miedziowych”. Z 23-letnim obrońcą rozmawiamy o okrzepnięciu w polskiej elicie, groźbie kolejnego rozczarowania u kibiców Zagłębia, zablokowanym transferze przez Ruch, wyjątkowym golu, zmianie pozycji i niedocenieniu w Pogoni Szczecin. Zapraszamy.
Zapłaciłeś już frycowe w Ekstraklasie?
Sądzę, że tak. Pierwszy sezon był dla mnie średni, grałem niewiele. Cały czas trenowałem, byłem do dyspozycji, a szansę dostawałem wtedy, gdy Sasza Balić z jakiegoś powodu wypadał. To w zasadzie moje jedyne mecze plus Puchar Polski, z którego szybko odpadliśmy. Latem przyszedł nowy trener, widzi we mnie potencjał, daje mi się bardziej wykazać i dzięki temu mogę więcej pokazać na boisku. Myślę, że jakieś zaufanie u niego już zdobyłem.
Miałeś wkalkulowane takie początki w Zagłębiu?
Początkowo tak. Wiedziałem, że tego należy się spodziewać, że taka jest kolej rzeczy, zwłaszcza dla kogoś przychodzącego z III ligi. Musiałem się zaadaptować do innego poziomu treningów i innych wymagań. Kiedy jednak zimą zaczął się okres przygotowawczy i pojechaliśmy na zgrupowanie do Turcji, czułem już, że zrobiłem naprawdę duży progres, czułem się lepszym zawodnikiem. Może jeszcze tylko taktycznie nie do końca miałem wszystko poukładane. Liczyłem, że mimo wszystko wiosną dostanę trochę więcej szans. Wyszło tak, że przez cały sezon zaliczyłem 10 meczów ligowych, z czego połowę w wyjściowym składzie. Nie wiem, czy trener miał do mnie jakieś zastrzeżenia, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie traciłem chęci do pracy, a swoją sytuację tłumaczyłem sobie tym, że widocznie nadal czegoś mi brakuje. Dziś są tego efekty.
Jak już grałeś, to wykorzystywałeś szansę?
Mniej więcej byłem zadowolony, choć wiedziałem, że generalnie nie jest to wszystko, co mogę pokazać. Jak na pierwsze mecze w Ekstraklasie było jednak dobrze. Gdy występowałem od początku, ani razu nie przegraliśmy. Nie czułem jeszcze pełnej swobody, wolałem grać bezpiecznie, nie ryzykowałem, ale uważam, że prezentowałem niezłą, stabilną formę.
Co na początku stanowiło największe wyzwanie?
Szybkość podejmowania decyzji. W Ekstraklasie rzadko masz więcej czasu na spokojne przyjęcie i pomyślenie, co zrobić dalej. Trzeba reagować natychmiastowo i to w mądry sposób. Z tym miałem na początku największy problem. Teraz jest znacznie lepiej, odczuwam większą pewność i luz na boisku. Na samym starcie czułem także różnicę dotyczącą przygotowania fizycznego. Treningi siłowe były bardziej wymagające w porównaniu do tego, co robiliśmy w Ruchu.
W tym sezonie jesteś w zasadzie pewniakiem do składu. Przyszedł Dariusz Żuraw, który otrzymał wytyczne, aby wprowadzać więcej młodych zawodników i na pewno na tym korzystasz.
Uważam, że ogólnie po pierwszym sezonie i swoją postawą na treningach, w jakimś stopniu zasłużyłem na poważniejszą szansę. I chyba pokazałem się do tej pory z na tyle dobrej strony, że mogę mówić o wykorzystaniu tej szansy. Myślę, że teraz grałbym nawet bez tych wytycznych.
Nie wiem, czy się zgodzisz, ale moim zdaniem na razie można cię chwalić przede wszystkim za postawę w ofensywie.
Zgodzę się. Nadal muszę poprawiać swoją grę w defensywie, dużo nad nią pracuję. Kiedyś byłem zawodnikiem ofensywnym, dopiero w Ruchu Chorzów zacząłem być lewym obrońcą. Z natury ciągnie mnie do przodu, lubię atakować. Czasami sprawia to, że muszę bardziej uważać na wydarzenia w tyłach i poświęcać im więcej uwagi.
Patrząc na tu i teraz, Zagłębie raczej nie może narzekać na liczbę punktów, biorąc pod uwagę liczbę problemów na wszystkich pozycjach w polu.
Mieliśmy sporo kontuzji, ciągle coś się działo, więc można powiedzieć, że nasz aktualny dorobek odzwierciedla to, jak wyglądaliśmy. Nie oddaje natomiast pełni naszego potencjału, on jest znacznie większy. Widzę to na treningach, po poziomie poszczególnych zawodników. Początek był całkiem dobry, ostatnio za łatwo tracimy punkty. Nie zawsze wszystko się dobrze układa. W paru przypadkach traciliśmy naprawdę strasznie głupie gole, które zabierały zwycięstwa.
Zagłębiu grozi kolejny sezon w środku tabeli, w którym nie walczy ani o utrzymanie, ani o puchary.
Tak to na tę chwilę się przedstawia i pewnie wielu myśli, że znowu czeka nas to samo. Raz wygrają, raz przegrają i jakoś się sezon dokończy. My naprawdę nie wychodzimy na boisko z nastawieniem „co będzie, to będzie”. Chcemy wygrywać, chcemy być wysoko w tabeli.
Regularnie notujecie większe wpadki. W trwającym sezonie było już 0:3 z Wisłą Kraków, 0:4 z Wisłą Płock, 2:4 ze Stalą Mielec – wszystko na wyjeździe. Jak już się wydaje, że jest nieźle, szybko sprowadzacie kibiców na ziemię.
Tak to niestety wygląda, ale nie umiem stwierdzić, co jest tego przyczyną. Faktem jest, że wyniki mamy w kratkę i ktoś może przecierać oczy ze zdziwienia, bo nie poznaje drużyny, którą widział tydzień temu w dobrej dyspozycji.
Trafiłeś do Ekstraklasy latem 2020 roku, ale mogło się to stać już rok wcześniej.
Miałem ofertę z innego klubu, ale Ruch Chorzów nie dał mi odejść i zablokował transfer. Na początku czułem żal do działaczy, nie ukrywam. Chciałem skorzystać z tej propozycji i pójść do Ekstraklasy. Miałem nieco pod górkę, jednak nie traciłem przekonania, że mój moment i tak nadejdzie. Szkoda tylko, że straciłem trochę czasu.
W jakim sensie miałeś pod górkę?
No w tym, żeby odejść. Ruch nie podszedł do tego na zasadzie „dobrze, Mateusz, masz rację, musisz się rozwijać i iść do przodu, powodzenia”. Nie puszczono mnie, mimo że Ruch spadł do III ligi i na początku nawet nie było wiadomo, czy przystąpi do rozgrywek, pierwsze kolejki mieliśmy przełożone. W Ekstraklasie byłbym jeszcze młodzieżowcem, więc tym bardziej czułem rozczarowanie, ale nie mogłem tego w nieskończoność rozpamiętywać i potem robiłem swoje. Ogólnie mam duży szacunek do klubu z Chorzowa, rozwinąłem się w nim i wypromowałem. W tamtym momencie jednak nasze stanowiska się rozmijały.
Klub, który się tobą interesował, nie próbował podbijać stawki?
Nie pamiętam szczegółów, ale Ruch rzucił zaporową cenę, całkowicie nierealną. Jeśli się nie mylę, chodziło o milion euro. Abstrakcyjna kwota za chłopaka ze spadkowicza z II ligi. Miała ona dać do zrozumienia, że nie jestem na sprzedaż.
Skończyło się na tym, że przyszedłeś do Zagłębia na zasadzie wolnego transferu po wygaśnięciu kontraktu. Od marca nie grałeś, bo III liga nie dokończyła wówczas sezonu z powodu koronawirusa, co musiało utrudnić początki w nowym miejscu.
Na pewno mi to sprawy nie ułatwiło. Ruch znał moje stanowisko, nie chciałem przedłużyć umowy, ale nie wiedziałem, czy przejdę do klubu z Ekstraklasy. W Zagłębiu zaliczyłem dwie konsultacje i dopiero po nich zostałem jego piłkarzem.
Po pozostaniu w Ruchu pojawiały się czarne myśli, że uciekła ci życiowa szansa?
Nie. Myślałem zupełnie inaczej. Byłem przekonany, że się przebiję. Powiedziałem sobie i rodzinie, że nie odpuszczę, dopóki nie zagram w Ekstraklasie i będę do tego dążył, choćby nie wiadomo co. Kiedyś miałem z tatą układ, że będę próbował go przebić. Śmiał się, że nigdy mi się nie uda wyjść ponad starą II ligę, w której on grał. Chciał mnie trochę zmotywować. – Zobaczysz, ojciec – powtarzałem. No i udało się. Po fakcie tata oddał szacun synowi i chodził dumny.
Piłkarsko kto jest lepszy?
Pomidor (śmiech). W siatkonodze parę razy złoił mi tyłek. Dawno nie graliśmy, nie wiem, jak byłoby dziś, ale kiedyś dawał mi przy takich okazjach cenne lekcje.
Miałeś inne opcje z Ekstraklasy?
Nie. Zresztą, gdy Zagłębie było zdecydowane, to nie myślałem o innych klubach. Wiedziałem, jak dobrym miejscem do rozwoju jest Zagłębie, jakie panują w nim warunki. Uważałem, że to idealne miejsce na wykonanie kolejnego kroku.
W Ruchu dałeś się zapamiętać z gola strzelonego ROW-owi Rybnik po kilkudziesięciometrowym rajdzie. To był impuls czy coś, co masz zamiar powtarzać?
Chłopaki śmiali się, że przyjechał Messi z Chorzowa. Czasami mam momenty, w których odpalę coś niekonwencjonalnego jak na tę pozycję, wyłączę myślenie i znienacka ruszę na bramkę. Co będzie, to będzie, ruszyłem, minąłem ze czterech i wyszło idealnie. Euforia. Generalnie staram się grać z głową, bardziej na chłodno. Szczególnie dziś moja rola na boisku raczej nie pozwala mi na takie zachowania.
Trener Łukasz Bereta wspominał, że zimą miałeś trudności z grą w sparingach przy sztucznym świetle. Koledzy śmiali się, że zapomniałeś soczewek i widzisz dwie piłki.
Faktycznie koryguję wzrok soczewkami kontaktowymi, natomiast w grze absolutnie nie stanowi to problemu. Nie robi mi różnicy czy gramy wieczorami czy w dzień, aczkolwiek były czasami szyderki w szatni jak nie miałem soczewek, można było się z tego pośmiać. W każdym razie, wzrok adaptuje mi się do każdych warunków, nie mam tu żadnych ograniczeń.
Zapewne doceniasz to, co masz obecnie po przejściach w Ruchu, gdy klub długo nie płacił.
Gdyby jeszcze mówiono jasno, że za miesiąc wszystko zostanie wyrównane, można byłoby coś zaplanować. A tak to człowiek za bardzo nie był przygotowany na takie scenariusze, nie zdążyłem też odłożyć czegoś na kupkę, bo nie miałem z czego. No i w Ruchu dostałem jedną wypłatę, minęły dwa miesiące bez innych wpływów i pojawiły się problemy z jednym czy drugim rachunkiem. To było jednak chwilowe. Mimo wszystko już jakieś pierwsze poważniejsze pieniądze zarabiałem jak na swój wiek, radziłem sobie i mogłem się samodzielnie utrzymać.
Jak wyjaśnić twoje wędrówki po Polsce? Byłeś przecież w Pogoni Szczecin, które słynie w ostatnich latach ze szkolenia i promowania młodzieży. Nie widziałeś tam perspektyw?
No właśnie mam trochę żalu do Pogoni. Przeszedłem do „Portowców” z AP Szczecinek, byłem w zespole z Centralnej Ligi Juniorów. Dwa razy z rzędu zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski. Uważam, że rozwijałem się, szedłem do przodu. Wszystko przebiegało w dobrym tempie. Wielu moich kolegów dostawało zaproszenia na treningi z pierwszą drużyną. Niektórzy dziś już nawet nie grają w piłkę. Ja nigdy nie zostałem zaproszony, żebym zobaczył, jak to wszystko wygląda i smakuje. Najwyraźniej nie dostrzegano we mnie wystarczającego potencjału. Później musiałem przejść artroskopię kolana, na jakiś czas wypadłem z obiegu. Grałem już wtedy w rezerwach Pogoni i stwierdziłem, że mogą być problemy z powrotem do rytmu meczowego, bo do „dwójki” często schodzili zawodnicy z Ekstraklasy. Zdecydowałem się na przenosiny do Stilonu Gorzów Wielkopolski. Prowadził go trener Adam Gołubowski, który wcześniej sprowadzał mnie do Szczecina. Spędziłem tam rok, odbudowałem się – również mentalnie. Stamtąd wybiłem się do drugoligowego Ruchu Chorzów, wpadłem w oko Dariuszowi Fornalakowi podczas testów.
Wyjściowo przychodziłeś do Ruchu jako pomocnik?
Tak, w tej roli zadebiutowałem, a w trakcie meczu miałem się przesunąć do obrony. Od tamtej chwili trenowałem już jako boczny obrońca i tak też grałem.
Jak zareagowałeś na tę zmianę?
Z dużym entuzjazmem, zwłaszcza że staraliśmy się grać ofensywną piłkę, dzięki czemu mogłem biegać dość wysoko, co mi się podobało. Musiałem jednak pracować nad postawą w defensywie i, jak wspominałem, muszę nadal. Wciąż do poprawy jest gra jeden na jeden, odpowiednie ustawianie się. To moje wnioski, trener Żuraw nie wypominał mi tych kwestii, ale czuję, że mogę być lepszy w tym zakresie.
Przetarcie w niższych ligach ci pomogło czy wolałbyś przejść drogę od juniorów do Ekstraklasy w jednym klubie?
Fakt, iż musiałem się wspinać krok po kroku też miał swoje dobre strony. Wiele się nauczyłem, dość szybko zaliczyłem przetarcie w seniorskiej piłce. Na pewno jednak nie odleciałbym, gdybym na przykład w Pogoni przebił się do Ekstraklasy. To już jednak zależy od człowieka. Niektórzy ledwo co zadebiutują i już mają objawy sodówki. Byłem wychowywany z pokorą, mam szacunek do pracy.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ TAKŻE:
- Dariusz Żuraw: Porywam się z motyką na słońce [WYWIAD]
- Filip Starzyński: Nigdy nie byłem bezczelny. Taki mam charakter i nic na to nie poradzę [WYWIAD]
- Łukasz Poręba: Trener powiedział mi: talentem nie będziesz grał [WYWIAD]
Fot. FotoPyk