Reklama

Papin, Weah i inni. Kontrowersyjne Złote Piłki sprzed lat

redakcja

Autor:redakcja

27 listopada 2021, 11:48 • 10 min czytania 21 komentarzy

Bywają lata, kiedy zdobywca Złotej Piłki może być tylko jeden. Ale często zdarzało się jednak tak, że wybierano z pewnego mniej lub bardziej szerokiego grona niemalże równorzędnych kandydatów. Do Złotej Piłki często wiodła więc nie czysto boiskowa postawa, a – by tak rzec – odpowiednia narracja wokół czyjejś gry. Pewna stojąca za boiskiem historia. Sięgnęliśmy zatem w przeszłość, szukając kontrowersyjnych rozstrzygnięć plebiscytu France Football, o których dyskutować da się do końca świata.

Papin, Weah i inni. Kontrowersyjne Złote Piłki sprzed lat

1986 – IGOR BIEŁANOW

Wiecie, można to rozpatrywać pod kątem: byli lepsi europejscy piłkarze w tamtym roku. Może Lineker. Może Butragueno. Biełanow jest do obronienia – grał faktycznie świetnie. Strzelił hat-tricka na mundialu przeciwko Belgii – ZSRR jednak przegrało w pierwszej rundzie pucharowej. Niemniej Biełanow trafił aż pięciokrotnie na tym turnieju. Dynamo Kijów poprowadził do Pucharu Zdobywców Pucharów, zostając jednym z królów strzelców imprezy. Dynamo wygrało też bardzo mocną ligę sowiecką. Jest to jeden z tych piłkarzy, gdzie gdybyśmy mogli cofnąć się w czasie, chętnie byśmy wybrali się też na jakiś mecz Biełanowa.

Może jeden, może drugi, może siedemnasty.

Reklama

Kontrowersja de facto polega na czym innym. Ballon d’Or była wówczas nagrodą tylko i wyłącznie dla piłkarzy europejskich. Ten sztuczny podział został… może nie skompromitowany, bo mamy szacunek dla osiągnięć Biełanowa, ale jednak wypunktowany w 1986.

No bo to jednak był rok Maradony.

Maradony absolutnie szczytowego.

Maradona 1986 to piłkarski wzór legendy.

Maradona prowadzący Argentynę do mistrzostwa, Maradona zostający bezapelacyjnie najlepszym piłkarzem turnieju, Maradona strzelający legendarnego gola z rajdem przez pół boiska, Maradona błyszczący w Serie A, która wtedy rządziła światem. Wreszcie – Maradona dający Neapolowi chwile takiego uniesienia, które widoczne było chyba jeszcze tylko w ostatnich scenach “Pachnidła”.

Reklama

Redakcja France Football sama strzelała sobie w kolano. Jakakolwiek piłkarska nagroda w 1986 przyznana komukolwiek innemu niż Maradonie traciła rację bytu. W zasadzie Maradona wtedy powinien uznaniowo dostać nawet nagrodę za najlepszego bramkarza polskiej ligi. Ale powiedzmy, że to się jeszcze obroni, ale nagroda mająca ambicje być arcy-prestiżową, ogólnoeuropejską, najważniejszą? W takim roku była tylko gloryfikowanym pucharkiem na lody. Aż dziwne, że tyle lat zajęło jeszcze Francuzom przemyślenie swojego postępowania. Piłkarze spoza Starego Kontynentu nie mogli jej wygrać jeszcze blisko dekadę.

1991 – JEAN PIERRE PAPIN

Ach, Marsylia początku lat dziewięćdziesiątych. Gotowy materiał na porządny serial, w którym tyleż będzie o sukcesach, co o szprycy, układach i tym podobnych. Szalony cyrk Bernarda Tapie był czymś szczególnym, urzeczywistnieniem w sporcie zasady “po trupach do celu”. Ale Marsylii w 1991 wygrać Ligi Mistrzów się nie udało. Przegrała z Crveną zvezdą, ostatnim zwycięzcą najważniejszego klubowego turnieju Starego Kontynentu pochodzącym ze Wschodniej Europy. Papin miał świetny sezon, to prawda, lecz Darko Panczew z Crveny jeszcze lepszy.

Panczew w 1991:

  • strzelił 6 bramek w eliminacjach o Euro 1992, na które Jugosławia awansowała, ale potem przez wojnę na Bałkanach zastąpili ich Duńczycy
  • w sezonie 90/91 strzelił pięć bramek w Pucharze Europy
  • asysta i gol w wygranym przez Crvenę Pucharze Interkontynentalnym, wtedy mającym większą wagę (3:0 z Colo Colo)
  • ponad 40 bramek przez cały rok w lidze serbskiej

Owszem, Papin był królem strzelców Pucharu Europy, ale istniało też drugie dno kontrowersji. Zarzucano wtedy bowiem, że wybierający z premedytacją lekceważą Europę Wschodnią i to w momencie, gdy ta pokazała swoją siłę, a “pompują” własny, francuski rynek. Biorąc pod uwagę ile układów potrafił zrobić w tamtym czasie Tapie, nie zdziwiłoby nas wcale, gdyby mocno lobbował za Złotą Piłką dla Papina. To też kwestia wizerunkowa, budująca mocarstwowość Marsylii. Choć problem Panczewa polegał też na… klasie jego partnerów w ekipie z Belgradu. 42 głosy w plebiscycie otrzymał bowiem on, tyle samo dostał Dejan Savicević, a tylko nieco mniej Robert Prosinecki. Doceniono także Miodraga Belodediciego. Uznanie elektorów zostało więc rozbite.

W efekcie Papin zatriumfował z miażdżącą przewagą nad resztą stawki.

1995 – GEORGE WEAH

George Weah wielkim piłkarzem był. Lubimy gościa, bo potrafił być naprawdę spektakularny. Znajdziemy w tamtych latach napastników znacznie bardziej skutecznych, ale z Weahem jest trochę jak z Ronaldinho dekadę później: gdy już wrzucał piąty bieg, to naprawdę odjeżdżał.

Miał smykałkę do bramek niezapomnianych.

Swoim warsztatem daleko wykraczał poza to, co robiła wówczas dziewiątka. W pewnym sensie był zapowiedzią futbolu, który dopiero miał nadejść – Weah doskonale odnalazłby się w dzisiejszym futbolu, jest siła, jest mobilność, jest inteligencja boiskowa, jest rozegranie, jest szukanie gry głębiej, nie zapominając o tym, żeby królować w szesnastce. Ale 1995 naprawdę nie był jego rokiem. Weah rozpychał się w sezonie 94/95 w Lidze Mistrzów, ale z siedmiu bramek aż sześć strzelił jesienią. Wiosna to gol z Barcą i wypad w półfinale. W lidze francuskiej wiosną 1995 strzelił jednego gola. PSG zdobyło ligowy brąz, poprawiło sobie nastroje pucharem Francji a także pucharem Ligi, ale tu też – Weah ustrzelił zaledwie dwa gole.

W 1995 wraz z Milanem mierzył się z Zagłębiem Lubin. Rozumiemy, że ogranie Miedziowych to zawsze spore osiągnięcie, ale gdyby ogranie lubinian było głównym kryterium Złotej Piłki, to w tym roku byśmy mieli niezłą zagwozdkę.

Oczywiście, Milan z Weahem grał bardzo dobrze w Serie A, liderował na koniec 1995 roku, Weah czasami robił show. Ale czternaście bramek przez cały rok? Nawet pamiętając, że potrafił w lidze włoskiej dać szereg asyst. Taki Klinsmann strzelał więcej, asystował więcej, dorzucał też liczne bramki w barwach Niemiec, życiówka. Litmanen poprowadził Ajax do sezonu, w którym przegrali łącznie jeden mecz, a dzieciarnia dowodzona przez Louisa van Gaala sensacyjnie rzuciła na kolana Milan. I to aż trzykrotnie podczas jednych rozgrywek Ligi Mistrzów. To legendarna drużyna.

Ale w 1995 pierwszy raz dopuszczono do nagrody piłkarzy z innych kontynentów.

Weah więc był trochę symbolem, trochę sygnałem zmiany warty. Został wybrany na fali zmiany reguł. No i fajnie, że wreszcie się zdecydowali – ale mogli na przykład w 1986, wtedy to byłoby naturalne. A tutaj? Przełom się dokonał, lecz akurat nie w tym momencie, co trzeba.

1996 – MATTHIAS SAMMER

Matthias Sammer wygrał w 1996 roku wiele. Euro. Liga niemiecka. Wyjątkowy rok znakomitego piłkarza. Ale w 1996 najlepszym piłkarzem świata był Ronaldo. I widzieli to nawet głosujący, bo Ronaldo, choć pod kątem trofeów nic specjalnego na tle Sammera nie wywalczył, i tak przegrał tylko jednym głosem.

1996 jest najjaskrawszym przykładem przyznania nagrody piłkarzowi w dużej mierze za drużynowe osiągnięcie. Nigdy nie znudzi nam się przypominać: dla zwycięskich drużyn są osobne trofea, też całkiem ładne. Oczywiście doceniamy, to wielka sprawa dokładać cegiełkę jednocześnie w dwóch drużynach, które wspinają się na szczyt – wielkie zasługi. Ale Il Fenomeno w 1996 wszedł na poziom spektakularny, historyczny. Najpierw show w PSV, a potem potwierdzenie wszystkich obietnic w Barcelonie. Był piłkarzem, którego wielu nie pamięta, kojarząc tylko dziewiątkę z Realu – przed kontuzją Ronaldo był piłkarzem totalnym. Biorąc jeszcze pod uwagę jego młody wiek, zupełnie poważnie prognozowano mu, że wyjaśni odwieczną na tamten czas dyskusję:

Pele czy Maradona? Niech się pobiją o drugie miejsce, nastał Ronaldo.

Jeśli dysponować wspomnianą już maszyną czasu i mógł wrócić do 1996, zapewniamy – nawet sam Matthias Sammer wolałby obejrzeć Ronaldo niż Matthiasa Sammera. Ronaldo jednoosobowo pisał historię piłki, niemal każdym swoim ówczesnym meczem.

2001 – MICHAEL OWEN

Pamiętacie “puchar na zachętę” z “Misia”?

Nie, nie twierdzimy, że Michael Owen dostał na zachętę Złotą Piłkę. Ale trochę wydaje się, że została dana na bazie oszałamiającego faktu, że tak młody piłkarz ma już tyle na rozkładzie. Szczególnie, że te dwadzieścia lat temu tak dojrzała gra w tak młodym wieku ważyła więcej. 22-letni Owen był pięć lat po ligowym debiucie. Owen miał za sobą dwa wielkie turnieje. Rokrocznie należał do najlepszych piłkarzy Premier League, był gwiazdą reprezentacji Anglii.

2001 miał świetny. Trzy gole strzelone Niemcom w pamiętnym, eliminacyjnym 5:1 na niemieckiej ziemi. Z Liverpoolem wygrał też Puchar UEFA, jak zwykle strzelał regularnie cały rok. Do tego doszedł Puchar Anglii i Puchar Ligi. Mówiło się o “małym tryplecie”.

Ale też nie możemy nie odnieść wrażenia, że dostał kilka punktów więcej za wiek, za potencjał, nawet za tego głośnego hat-tricka z Niemcami. Za – jakby powiedziano dzisiaj – większe “wow factor”. Większość jest jednak przekonana, że to Raul – w sumie też niewiele starszy, ale jednak – w tamtym roku zasłużył na Złotą Piłkę bardziej. A jeśli nie Hiszpan, to wspaniały Oliver Kahn, który z Bayernem Monachium zwyciężył w Lidze Mistrzów. Choć wiadomo, jak to bywa z golkiperami – ich szanse w tego rodzaju plebiscytach niemalże z zasady są niewielkie w porównaniu do napastników.

2003, 2004 – NEDVED i SZEWCZENKO

Ech. Rozumiemy, że jeszcze mocne były “italiocentryzmy”. Że tak w ogóle Nedved to gość, którego chciałby u siebie każdy trener świata. Że to nawet historia, którą warto opowiedzieć każdemu młodemu piłkarzowi na planecie – Nedved zawsze podkreśla, że nigdy nie był postrzegany jako naturalny talent. Wszystko u niego przyszło tylko i wyłącznie ciężką pracą i niezłomną wiarą. Juve w 2003 przegrało Ligę Mistrzów w finale, wygrało Serie A – na pewno tamten Nedved jest kimś, kogo chciało się oglądać. Jego łzy w końcówce półfinałowego starcia Champions League z Realem – gdy Czech wiedział już, że nadmiar żółtych kartek pozbawi go możliwości występu w spotkaniu decydującym o losach trofeum – łamały serce.

Tak samo jak Szewa, który zdobył w 2004 mistrzostwo Włoch, ale już w takiej Lidze Mistrzów on i Milan zostali ograni niebywałą remontadą Deportivo. I nie brakuje osób, które przekonują, że najlepszy Szewczenko to ten z pierwszych dwóch sezonów po transferze do Rossoneri.

Ale to Thierry Henry i jego The Invicibles napisali w tamtym czasie historię przez wielkie H. I tak, wiemy, że The Invicibles za swój sezon bez porażki zdobyło nagrodę drużynową, mistrza Anglii, no ale to jednak nie przypadek Sammera czy Cannavaro. Henry był absolutną bestią, supergwiazdą tego zespołu. Sezon 03/04 – 39 bramek, 18 asyst. Jesień 2004 znowu niebywała – 20 bramek tylko dla Arsenalu. I co, bo słabsze Euro?

Szewczenko na Euro 2004 nawet nie pojechał.

Można było podyskutować o Deco, który poprowadził Porto do triumfu w Lidze Mistrzów, wykręcając w sezonie 03/04 nierealne blisko trzydzieści asyst, błyszcząc na Euro, przenosząc się do Barcy, gdzie z miejsca stał się ważnym ogniwem. Zgarnął wtedy szereg nagród. Ostatecznie w Ballon d’Or był drugi. Ale Szewa nad tę dwójkę? No nie. To nie wyróżnienie za całokształt kariery, tylko za konkretny rok.

2006 – FABIO CANNAVARO

To prawda, że obrońcy mają gorzej. Robią wielką robotę, a zawsze w plebiscytach przegrywają z napastnikami, pomocnikami i tym podobnymi. Jest więc w tej nagrodzie coś fajnego – oto doceniono wreszcie tych niedocenianych. Nagroda dla Cannavaro jest zarazem uchyleniem kapelusza wszystkim wykonującym czarną robotę stoperom świata. Ale jest też druga strona medalu: ktoś może powiedzieć, że tak właśnie powinno być, obrońcy są mniej cenieni, bo ostatecznie najpiękniejsze w futbolu jest KREOWANIE, a nie wciskanie hamulca ręcznego rywalowi.

Ci, którzy potrafią się przedrzeć, a nie ci, którzy potrafią postawić zasieki.

No i jest też kwestia samego Fabio. Tak naprawdę to był, w przekroju całego roku, Cannavaro słabszy od siebie sprzed kilku lat wcześniej. Cannavaro wygrywający – nie cierpimy tego – trochę za sukces drużynowy Italii w 2006, której pięknie dowodził. Ale mówimy O NAGRODZIE INDYWIDUALNEJ, TO DAJMY JĄ TEMU, KTO NAJLEPIEJ GRAŁ W PIŁKĘ, a nie podciągajmy znowu pod jakąś quasi-drużynówkę.

Cannavaro wielkim stoperem był. Ale w 2006 Ronaldinho był w momencie swojego szczytu. Nie, nie na mundialu, to jasne. Tam rozczarował, choć Brazylia nie odpadła przecież w fazie grupowej, tylko minimalnie poległa w ćwierćfinałowym starciu z Francją. Nie róbmy z Canarinhos kompletnych nieudaczników. W obliczu braku zdecydowanego lidera, konkretnej mega-gwiazdy u Włochów, tym bardziej mógł dostać przestrzeń. Bo Ronaldinho reprezentował wtedy w Barcelonie to, co w piłce najbardziej romantyczne, magiczne, a jednocześnie łączył to ze skutecznością i trofeami. O Brazylijczyku zawsze mówi się. chimeryczny na przestrzeni kariery, ale gdy już szło, no to swoimi meczami zapisywał się na najpiękniejszych kartach historii futbolu.

A jak już upieramy się przy Włochu, no to prędzej Buffon niż Cannavaro.

***

Kontrowersji moglibyśmy wypisać znacznie więcej, bo po prawdzie to jednak często zdarza się, że nie ma oczywistego kandydata. A wtedy przestrzeń do dyskusji zostaje otwarta – dyskusji na lata, nigdy nie dającej się domknąć. Bo też i czasem można odnieść wrażenie, że po to w sporcie drużynowym są nagrody indywidualne. Żeby było o co ciekawie się pokłócić. Przykłady?

2013 rok. Ribery z potrójną koroną na koniec sezonu 12/13. I faktycznie jest koniem pociągowym tej drużyny. Jesienią także jest w absolutnym sztosie. Ale przecież, w tym samym czasie, Ronaldo z Messim – obaj wyprzedzili go w grze o Złotą Piłkę – strzelali mnóstwo bramek i też grali znakomicie. Ostatecznie Złotą Piłkę zgarnął Portugalczyk, choć w 2013 roku nie wywalczył summa summarum ani jednego trofeum.

A 2010? Sneijder święci triumfy z Interem Mourinho, potem jeszcze świetny mundial. Iniesta zostaje bohaterem mistrzostw świata, towarzyszy mu jak zawsze znakomity Xavi. Jednak Złota Piłka pada łupem kosmicznie bramkostrzelnego Messiego.

Powiemy tak: im częściej ból głowy, tym tak naprawdę lepiej, bo to oznacza, że wielu graczy wrzuciło wysoki bieg i jest co oglądać.

CZYTAJ TAKŻE:

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
4
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

21 komentarzy

Loading...