Reklama

Ubóstwo prezydenta Weaha

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

17 grudnia 2020, 17:35 • 16 min czytania 22 komentarzy

Liberia pogrąża się w nędzy i beznadziei, a on nagrywa piosenki, które nie robią wielkiej furory. Obiecywał nowe miejsca pracy i dźwignięcie gospodarki, a w kraju kwitnie bezrobocie i inflacja. Za jego kadencji regularnie marnotrawione są grube miliony dolarów amerykańskich. Administrację obsadza ludźmi skompromitowanymi w poprzednim systemie, umoczonymi w korupcję lub odpowiedzialnymi za zbrodnie z czasów wojny domowej. Nie chce wydać swojego oświadczenia majątkowego, zarazem przekonując o identyfikowaniu się z biedotą, wychodząc na zwykłego hipokrytę. Kiedy w 2017 roku George Weah wygrywał wybory prezydenckie, zastępując na stanowisku noblistkę, Ellen Johnson Sirleaf, Liberyjczycy wiązali z nim olbrzymie nadzieje. W końcu przywódcą państwa zostawał zdobywca Złotej Piłki z 1995 roku, który wybił się z liberyjskiej nędzy i został wspaniałym piłkarzem. Ale nie wyszło. Bilans połowy kadencji Weaha jest druzgocący. 

Ubóstwo prezydenta Weaha

***

Prezydent Geroge Weah nagrał piosenkę. Trzecią w ciągu roku. Zatytułował ją wdzięcznie – „Mr. Liar Man”.

Nie ma sensu oceniać ani linii melodycznej, ani tekstu, ani emisji głosu, ani sposobu użycia nowoczesnych technologii korekcji wysokości dźwięku. Ludzie i tak nie zwracali na to uwagi. Ich ten kawałek rozwścieczył. Dwie wypowiedzi dla Front Page Africa:

Eric Myers – mieszkaniec Monrowii: Jestem bardzo rozczarowany. Jeśli nasz prezydent chce zajmować się muzyką, myślę, że byłoby lepiej, gdyby zrezygnował z prezydentury i kontynuował karierę w nowej branży. Może pójdzie mu lepiej. Liberyjczycy wybrali prezydenta, a nie piosenkarza. Odkąd został wybrany, to już trzeci raz, kiedy tworzy muzykę, zamiast rządzić. Czuję się oszukany. Liberyjczycy oczekują działania. Planu, a w chwili, gdy słuchałem tej piosenki, przyszło mi do głowy, że prezydentowi brakuje pomysłu i że nie ma planu dla mieszkańców Liberii. 

Reklama

Mary Kerkula – studentka Uniwersytetu Liberii: Niech prezydent skupi się na rzeczywistych kwestiach dotykających ludność Liberii, bo dla nas nie ma znaczenia, czy śpiewa ładnie, czy śpiewa brzydko. Jeśli chce być muzykiem, niech zrezygnuje i rozpocznie karierę muzyczną. Nie możemy mieć prezydenta, który myśli tylko o tym, żeby pójść do studia i sobie pośpiewać. Ludzie głosowali na niego, żeby zmieniał ich życia, a nie zmieniał muzyczne trendy. 

Takich głosów jest więcej. Dużo więcej. George Weah stracił młodych. Młodych, którzy trzy lata wcześniej uczynili go prezydentem.

***

Jesienią 2017 roku niósł go wiatr zmian.

Kończyła się druga kadencja Ellen Johnson Sirleaf w roli prezydentki Liberii, która przez dwanaście lat zrobiła na tyle dużo dla unormowania stosunków społecznych w swojej ojczyźnie, że w 2011 roku, wraz z Leymah Gbowee i Tawakkulą Karman, otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. W uzasadnieniu tej decyzji szwedzka akademia napisała tak: „Za ich pokojową walkę o bezpieczeństwo kobiet i o prawo kobiet do pełnego uczestnictwa w budowaniu pokoju”. I to właśnie budowanie pokoju było jej największą zasługą. Kiedy w 2005 roku przejmowała władzę, będąc zarazem historycznie pierwszą kobieta w roli przywódczyni afrykańskiego państwa, Liberia pogrążona była w głębokim kryzysie po wieloletniej wojnie domowej, zapoczątkowanej jeszcze w latach 80.

***

To długa historia. W skutek tej wojny domowej zginęło ponad 250 tysięcy osób. Miliony straciły dach nad głową. Wszystko dlatego, że o władze bili się Charles Taylor i Prince Johnson. A właściwie o spuściznę po Samuelu Doe, w którego rządzie ten pierwszy długo był ministrem, a ten drugi obalając go torturował na mnóstwo bestialskich sposobów, po czym odciął mu ucho, które skonsumował – dla niepoznaki popijając piwem. Brzmi to absurdalnie, ale doskonale pokazuje skalę czynów, do których zdolni byli nie tylko Johnson i Taylor, ale również ich ludzie w całym kraju.

Mnóstwo liberyjskich kobiet zostało zgwałconych (niektóre źródła pisały o 2/3 w całym kraju!). Mnóstwo dzieci brało udział w walkach, co trwale odbiło się na ich psychice i determinowało ich dalsze losy. Uczyniło ich na zawsze skażonymi demonami wojny, o czym pięknie pisał swojego czasu Ryszard Kapuściński, że żadna bestia nie może równać się z dzieckiem z karabinem. Około dwadzieścia procent mieszkańców Liberii to kalecy, a w kraju mieszka niecałe pięć milionów ludzi.

Reklama

***

Wojna była wszędzie i nawet jej koniec, zakończony interwencjami organizacji międzynarodowych i osądzeniem zbrodniarzy, nie zmienił za wiele. Cały kraj w zgliszczach. Skażona woda pitna. Susze. Bieda. Nędza. Olbrzymie bezrobocie. Liczne epidemie. Brak dostępu do edukacji, do opieki medycznej, do czegokolwiek. Jedna wielka beznadzieja. I wtedy nadzieję dała Ellen Johnson Sirleaf. Wiedziała, że w Liberii wygrywa się wybory mówiąc do ludzi najbiedniejszych. Startowała z hasłem: „Ellen, to nasz człowiek”. Ludzie ją lubili. Przez dwanaście lat zapewniła Liberii podstawową wartość: poczucie bezpieczeństwa. Tego, że mężczyzna ma prawo żyć, że na kobietę nie czeka gwałciciel, a na dziecko karabin.

Problem w tym, że te dwanaście lat wystarczyło, żeby ludzie zaczęli marzyć o czymś więcej niż pokój. Chcieli wyjść z biedy. Nadszedł wiatr zmian, a wraz z nim George Weah.

***

Pierwszy olbrzymi gwiazdor z Czarnego Lądu. Jedyny, który zdobył Złotą Piłkę. Konkretnie w 1995 roku. Był wtedy piłkarzem Milanu – może nie wielkim strzelcem, nawet nie najlepszym napastnikiem lat 90. i najwybitniejszym piłkarzem w historii tego klubu, ale na pewno postacią niebanalną i nieszablonową. Idol liberyjskiej społeczności. Facet, który wywodził się z obrzydliwych slumsów. Clara Town w Monrowii. Obszar bagienny. Miejsce nękane chorobami i dramatycznym przeludnieniem. Wszędzie brud i śmieci. Własność prywatna nie istniała. Co twoje, to moje, co moje, to twoje w najgorszym możliwym sensie – bez pytania, bez pozwolenia, bez komunikacji. Czysty darwinizm. Przetrwali tylko najsilniejsi.

Siedemdziesiąt pięć tysięcy mieszkańców Clara Town korzystało z jedenastu publicznych toalet. Komfort życia nie istniał. Ale George Weah miał ogromny talent. I on dał mu wielkość. Nigdy nie zapomniał o tym, skąd pochodził, choć był moment, że zachłysnął się europejską sławą. Blichtr i przepych Monako, Paryża, Mediolanu i Londynu mu imponował. Zarabiał grubą kasę i żył za grubą kasę. Dosyć szybko się jednak otrząsnął i choć dalej żył luksusowo, to zaczął inwestować w poprawę poziomu życia w ojczyźnie, zarazem czynnie angażując się w promocję Liberii na świecie. Dbał też o wyniki reprezentacji, która pod jego wodzą – grał, trenował, sponsorował – była o krok od awansu na Mistrzostwa Świata 2002.

***

Nieprzypadkowo, kiedy wystartował w wyborach prezydenckich w 2005 roku, czyli wtedy, kiedy ostatecznie wygrała Ellen Johnson Sirleaf, mnóstwo ludzi oddało na niego swój głos. Właściwe to Weah wygrał pierwszą turę z 30% głosów i był wielkim faworytem do wygrania całych wyborów. Co poszło nie tak? Ano zaczęto mocno deprecjonować jego intelekt i zdolności przywódcze. Podkreślano jego brak doświadczenia w zarządzania państwem. Krótko: może i super piłkarz, ale do prezydentury brakuje mu kompetencji.

Weah zaczął się kompromitować. Tworząc wokół siebie aurę świeżości, otoczył się ludźmi ze starego układu, również tymi, którzy rozpętywali wojnę domową. Pokazał fałszywy dyplom angielskiej uczelni, która za pieniądze wydawała konkretne tytuły, co szybko zostało wykryte i obśmiane. A kiedy przegrał z Ellen Johnson Sirleaf, przez kilka pierwszych miesięcy nie uznawał wyników wyborów, ogłaszając się prawowitym prezydentem, bo tak mu się podobało.

Wtedy też pierwszy raz jego byli koledzy z boiska zaczęli podkreślać, że Weah już w szatni przejawiał autorytarne zapędy i może lepiej, żeby trzymał się z dala od polityki. Ale on nic sobie z tego nie robił. Kiedy uznał, że faktycznie poległ w wyborach, postanowił się dokształcić na amerykańskim uniwersytecie i zdobywać doświadczenie w liberyjskiej polityce. W 2o11 roku został kandydatem na wiceprezydenta Kongresu na rzecz Demokratycznych Zmian przy Winstonie Tubmanie. Trochę później wygrał w wyborach do senatu z synem Ellen Johnson Sirleaf. Budował kapitał. Prowadził kampanie w całym kraju. Jeździł, przekonywał, wparowywał do domów obywateli Liberii.

I tak zbudował sobie poparcie, które dało mu zdecydowane zwycięstwo w wyborach w 2017 roku. Pokonał w nich dotychczasowego prezydenta Josepha Boakaia, który nie miał szans z Weahem pod żadnym względem – ani barwności (ksywka „Śpioch” nieprzypadkowa), ani talentu retorycznego, ani energii, ani koniunktury.

Weaha wybrali przede wszystkim młodzi ludzie. Poparło go 2/3 ludności Liberii uprawnionej do głosowania.

***

Zaprzysiężenie Weaha było spektakularne.

– Moim prezydenckim zadaniem nie będzie opowiadanie kłamstw w elokwentny sposób, a podejmowanie jakościowych decyzji. Poświęcę sześć lat mojej kadencji do poprawienia życia najbiedniejszych. 

Tym kupił sobie ludzi. Przekonywał, że będzie walczył z korupcją. Że pozbawi wpływów wszystkich tych, którzy wzbogacali się na zwykłych ludziach. Obiecał pozyskanie środków na budowanie dróg, wiedząc, że wykluczenie komunikacyjne nie pozwala Liberii się rozwijać. Ludzie kupili jego mit. Mit sukcesu. Uwierzyli, że jego rządy będą czymś nowym. Kontrastem do dwunastoletniej kadencji Ellen Johnson Sirleaf, która choć zaprowadziła w Liberii pokój, to była też twarzą skupionych na sobie elit, które nie były w stanie skutecznie przeciwdziałać wszechobecnej biedocie, epidemii eboli z 2014 roku i społecznemu rozczarowaniu.

Martin Caparros, jeden z najwybitniejszych reporterów naszego wieku, opisywał swoją podróż do Monrowii w „Księżyc. Od nowiu do nowiu” jako traumatyczne doświadczenie. Brak latarni, bieżącego dostępu do prądu i wody. Bumelanci i złodzieje na każdej ulicy. Emerytowani żołnierze i wyrośnięte dzieciaki czekające na powrót wojny, żeby znów móc pozwolić sobie na samowolkę, rabunki, gwałty i bogacenie się cudzą tragedią.  Zapuszczone osiedle, opuszczone budynki, panująca wszędzie beznadzieja. Pisał:

„Świat jeden pełen nędzy, skrajnej nędzy: dzielnice ubogich ukazują tę nędzę niemal wszędzie. Nie widziałem jednak miejsca, w którym tak ubogie, tak zniszczone byłyby dzielnice bogatych”

Weah dawał nadzieję. Nadzieję na odbudowę. Na powrót turystyki, na stworzenie nowych miejsc pracy, bo duża część Liberyjczyków zatrudniona była w lokalnej administracji, za marne pieniądze (80% społeczeństwa żyje za mniej niż 93 pensy dziennie) i bez perspektyw na jakąkolwiek stabilizację. Nadzieja na lepsze jutro, nadzieja na odmianę, nadzieja na powrót złotych lat powojennych (po II Wojnie Światowej Liberia przeżywała okres wielkiej hossy), to powtarzało się w jego kampanii.

Ale to już jasne, że Weah skończył się na nadziei.

***

Drobnych grzeszków popełnił mnóstwo. Wiele na samym początku swojej kadencji. Już pal licho, że nie chciał złożyć oświadczenia majątkowego, co skrzętnie wykorzystała nieprzychylna mu opozycja, podkreślając, że pan prezydent jest hipokrytą, skoro tak dużo mówi o losie biednych, a sam żyje w luksusach, mając na koncie grube miliony, których się wstydzi. Pal licho, że pierwsze państwowe odznaczenia przyznał Arsenowi Wengerowi i Claude’owi Le Royowi, którzy choć bardzo przyczynili się do rozwoju jego kariery piłkarskiej, to z Liberią mieli tyle wspólnego, ile Weah z politycznym wyczuciem. To wszystko dało się jeszcze przeżyć. Liberyjczycy największy żal do swojego nowego prezydenta mieli za to, że nie umie odciąć się nie tylko od wpływów Ellen Johnson Sirleaf, ale też dawniejszych watażków.

Weah nie ukrywa, że wiele zawdzięcza Samuelowi Doe, który w latach 80. siłą przejął władzę w Liberii, przez dekadę ją terroryzował. Zarazem inwestował kupę państwowego szmalu w futbol, co przyczyniło się również do rozwoju talentu późniejszego zdobywcy Złotej Piłki, który zamordowanemu byłemu przywódcy liberyjskiego państwa składa regularnie hołdy po dziś dzień.

Jedziemy dalej.

W partii, z której się wywodzi, pracowało wielu ludzi, uwikłanych w system korupcyjny, z którym Weah miał walczyć.

Mało?

Zostawił w rządzie wielu ludzi z administracji prezydentki Sirleaf, w tym jej syna, o którym wcześniej powiedział, że musi stracić pracę.

Jeszcze mało?

Na stanowisko wiceprezydenta mianował Jewel Howard Taylor, byłą żonę Charlesa Taylora – wojennego zbrodniarza. Przyłożył on rękę do zamordowania setek tysięcy ludzi i do końca życia będzie siedział w londyńskim więzieniu, ale światowe media sądzą, że jego wpływ na liberyjską polityką dalej jest znaczący. Jest to całkowicie absurdalna sytuacja, jeśli poznamy cały kontekst „znajomości” Weaha z Taylorem.

***

Opisywaliśmy to kilka lat temu tak: 

– ONZ powinien przejąć kontrolę nad Liberią. Tylko to może sprawić, że Liberyjczycy znowu uwierzą w demokrację, że znowu w tym kraju będą przestrzegane prawa człowieka – mówił Weah na łamach magazynu Times 20 maja 1996. Wielu w Liberii uznało te słowa jako akt zdrady. Dokładnie ten tok myślenia przyświecał też Charlesowi Taylorowi.

„Zabił moją matkę, zabił mojego ojca, ale i tak na niego zagłosuję”.

Hasło wyborcze Charlesa Taylora, gdy skończyła się wojna domowa. Autentycznie, z takim szedł do wyborów (sprawdźcie sami jeśli nie wierzycie), trudno o wymowniejszy symbol kultury politycznej Liberii. To Taylor wojował z Doe, dowodził zwycięskimi rebeliantami. Egzekucję Doe kazał transmitować w TV. Z Liberii uczynił prywatny folwark, swoją skarbonkę i harem.

– Coś ty naopowiadał w Timesie?

Dramatyczny telefon od kuzynki niedługo po wywiadzie. Słowa, które wypowiedział Weah były albo bardzo odważne, albo bardzo głupie i nieodpowiedzialne. Przecież gwiazdor miał w Liberii rodzinę, a krajem rządził szaleniec.

Może liczył na swoją aurę gwiazdy, myślał, że cokolwiek zrobi będzie nad nim rozłożony parasol ochronny. Król George, uwielbiany przez całą Liberię, duma i chwała, nietykalny. Cóż, dla Charlesa Taylora nie ma ludzi nietykalnych i wjechał wraz ze swoimi ludźmi do willi Weaha. Dwie kuzynki George’a, które tam mieszkały, zostały zgwałcone. Cała posiadłość spalona. Auta zabrane, a Taylor przez lata jeszcze jeździł furami piłkarza, szczególnie upodobawszy sobie Porsche Boxter.

Żeby to dobrze zrozumieć trzeba byłoby zagłębić się w meandry afrykańskiej mentalności, rozumienia rzeczywistości, długoletnie tradycje i zażyłości, a i tak pewnie człowiek nie umiałby zrozumieć motywacji, które kierowały Weahem, kiedy mianował żonę Taylora na swoją wiceprezydentkę.

***

Fragment wywiadu George’a Weaha dla DW.

Czy uważasz, że współpraca z Jewel Howard Taylor była dobrym pomysłem?

Tak, to dobry pomysł, to moja dobra koleżanka z senatu. Jest pracowitą kobietą i to nieważne, że to była żona Taylora. Jest Liberyjką, zdolną, wykwalifikowaną i Liberyjczycy ją kochają. Wierzę też w równość płci, więc uważam, że kobieta jako wiceprezydentem może się sprawdzać.

Utrzymujesz bezpośredni kontakt z Charlesem Taylorem?

Nie. Ale myślę, że Taylor ma kontakt ze swoją rodziną. Mają w końcu razem syna.

Wiele osób, zwłaszcza mieszkańców Sierra Leone, jest rozczarowanych i mówi, że jesteś związany z rodziną Taylora.

Nie mam osobistego związku z Charlesem Taylorem. Ale członkowie jego rodziny nie są moimi wrogami. To, co wydarzyło się podczas wojny, stało się. Myślę, że każdy, kto uczestniczył w wojnie domowej, mylił się, ale ostatecznie musimy wspierać pokój. Jestem synem Afryki, wszyscy jesteśmy synami Afryki, wszyscy żałujemy tego, co się stało.

Porozmawiajmy o korupcji i nepotyzmie. Wiele osób twierdzi, że aby zdobyć stanowisko w rządzie, trzeba znać kogoś w rządzie. Jak walczyłbyś z korupcją? 

Zna mnie każdy Liberyjczyk.

***

Niedługo później w jednym z wywiadów dla liberyjskich mediów Jewel Howard Taylor przyznała, że nie odcina się od byłego męża i uważa, że kraj powinien wrócić do polityki prowadzonej przez Charlesa Taylora.

Symboliczne. Znamienne. Symptomatyczne.

***

To były pierwsze rysy na wizerunku nowego prezydenta, który jednak miał zdolność przełamywania ich za pomocą symbolicznych gestów. Głównie piłkarskich i finansowych – niezwykle ostentacyjnych. Opium dla ludu. Pierwszy przykład. Wrzesień 2018 roku. Wypełniony stadion w Monrowii. Reprezentacja Liberii podejmuje reprezentację Nigerii. George Weah wychodzi na boisko w pierwszym składzie. Mecz ma być jego oficjalnym pożegnaniem z kadrą. Pożegnaniem niebanalnym, bo były gwiazdor ma pięćdziesiąt jeden lat. Wytrzymuje prawie osiemdziesiąt minut. Schodzi z boiska. Dostaje owacje do stojąco, które nie milkną już do końca spotkania.

Zastrzeżony zostaje jego numer.

Piękne obrazki.

Prezydent się bawi, a wraz z nim cały naród.

***

Drugi przykład. Dziennikarz BBC opisuje zaproszenie na towarzyską gierkę Weaha ze zwykłymi ludźmi. Podobno to regularne. Wszystko jest cudowne, piękne, ale angielski reporter zadaje parę pytań i szybko dowiaduje się, że drużyna Weaha zawsze wygrywa i to wcale raczej nie dlatego, że zawsze jest lepsza. Ludzie boją się go dotykać.

– To jakiś dekret, że ma pan zawsze wygrywać? – pyta dziennikarz BBC.

– Nie, po prostu jestem wybitnym dryblerem, boją się naciąć – odpowiada błyskotliwie najlepszy piłkarz 1995 roku.

Trzeci przykład. Po wygranej 3:1 gierce, Weah zaprasza dziennikarza BBC i jego kamerzystę na przejażdżkę rządowym konwojem i obiad w restauracji. W drodze samochód zatrzymuje się kilka razy, żeby liberyjski prezydent mógł pokazać Anglikom kilka swoich pomników, usytuowanych w samym środku slumsów i wysypisk śmieci. Na miejscu czeka już kilkadziesiąt osób, prawdopodobnie wynajętych przez pałac prezydencki, skandujących hasła pochwalne na jego cześć. Propaganda w czystym tego słowa znaczeniu. Ale to nie wszystko. Po wszystkim, kamerzysta informuje Weaha, że śpieszy się na lotnisko i niestety musi opuścić towarzystwo, bo grozi mu spóźnienie się na samolot do ojczyzny. Prezydent tylko się uśmiecha, informuje, że aeroplan nie odleci, dopóki on na to nie pozwoli, ale żeby nie robić zamieszania, wsadzi kamerzystę w rządowy samochód i ekspresowo zawiezie go na miejsce.

Pokazówka.

***

Problem w tym, że nawet pokazówki nie zawsze mu wychodzą. I można byłoby to zlekceważyć, gdyby chodziłoby o jakiś drobny gest, małe nadużycie władzy, a nie zmarnowanie dwudziestu pięciu milionów dolarów państwowych oszczędności trzymanych w nowojorskim banku. O co chodziło? Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, poparcie społeczne malało, rozgoryczenie narodu rosło, więc Weah wymyślił sobie, że pokaźną kwotą zasili państwową gospodarkę. Nikt nie oponował, doradcy milczeli, więc jak wykminił, tak zrobił. Po świętach nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że dwadzieścia pięć milionów wyparowało równie szybko, jak zostało wyjęte, a gospodarka, jak słabowała, tak słabowała.

Efekt?

George Weah zwolnił paru doradców finansowych. I tyle.

Niby skandal, a jednak sprawa nijak miała się do tego, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej. To był sam początek jego kadencji. Jednym z ostatnich ruchów administracji Ellen Johnson Sirleaf było zamówienie olbrzymiej, milionowej kwoty liberyjskich dolarów w szwedzkich i chińskich mennicach, gdzie odbyło się masowe drukowanie, po którym pieniądze zostały statkami przewiezione do portu w Liberii. Problem w tym, że pieniądze zniknęły. Nie dojechały do banku. Ot, były, były, aż zniknęły. Gdzie? Gdzieś na drodze do banku. Nikt nie był w stanie wskazać konkretów.

W kraju, w którym dostęp do informacji jest mocno ograniczony, sprawa długo nie trafiała do zwykłych ludzi, a władza próbowała wszystko zbyć milczeniem lub przerzucać się winą ze starą administracją, która przecież w dużej mierze zasiliła szeregi nowej. Przez jakiś czas po prostu zamieciono wszystko pod dywan. Historia wróciła dopiero wtedy, kiedy protestować zaczęli młodzi ludzie, którzy poczuli się oszukani, a jako że byli to głównie wyborcy Weaha, to ten musiał zareagować i po kilku niezależnych śledztwach kasa się odnalazła.

Ale niesmak pozostał.

***

Tym bardziej, że Liberyjczycy są zmęczeni. Trzy lata kadencji Weaha niczego nie zmieniły. Na ulicach wśród śmieci, brudu, nędzy i biedy postawione zostały tylko nowe pomniki. Pomniki byłego piłkarza, który nie zbawił państwa jako prezydent. Za jego kadencji Liberia pogrążyła się w jeszcze większym kryzysie. Wielka inflacja. Rosnący w zatrważającym tempie dług publiczny. Gwałtowny wzrost cen żywności i paliw. Banki nie są obecnie w stanie płacić deponentom, a wynagrodzenia urzędników, którzy stanowią większość zatrudnionych w kraju, są regularnie opóźnione i coraz mniejsze.

Z kraju, w momencie wielkiego wyborczego zwycięstwa Weaha, wycofał się też ONZ, który dawał robotę setkom tysięcy ludzi. Mnóstwo ludzi wylądowało na ulicy bez środków do życia i jakichkolwiek perspektyw na lepsze jutro.

Taka jest cena wolności i pokoju.

***

Rozczarowani ludzie wyszli na ulicę. Policja potraktowała ich armatkami wodnymi i gazem łzawiącym, a dziesiątki demonstrantów zostały zabrane do szpitala po starciach z funkcjonariuszami. Do szpitala, którego stan jest nieporównywalnie gorszy niż stan najpodlejszej europejskiej placówki.

Ale taka jest właśnie rzeczywistość tego kraju.

Mówią, że to największa uliczna demonstracja w tym kraju od ponad dekady, a wówczas w Liberii działy się przecież rzeczy, które nie śniły się wielu filozofom.

Co w tym czasie robił George Weah? Nagrywał piosenki i przygotowywał referendum w sprawie wprowadzania zmian w konstytucji. Co chce zmieniać? Rozszerzyć prawo przyjmowania liberyjskiego obywatelstwa. Skrócić kadencje prezydenta z sześciu do pięciu lat. Kosmetycznie przełożyć termin wyborów. I może ma to jakieś polityczne uzasadnienie, może jego doradcy uznali, że właśnie takie ruchy są w tej chwili niezbędne pogrążonego w nędzy państwu, ale jedno jest pewne: lud ocenił zasadność tego referendum bardzo nisko.

Według ludzi to marnotrawienie publicznych pieniędzy, które mogłyby przydać się w walce z nędzą.

Zarazem, z dnia na dzień, umiera nadzieja w kadencję George’a Weaha.

Po trzech latach zawiódł wszystkich, których miał zbawić.

***

Widzę to waszych oczach, widzę to waszych twarzach. Widzę, że płaczecie. Ale muszę powiedzieć wam, że nie ma powodów, żeby płakać. 

GEORGE WEAH

JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

22 komentarzy

Loading...