Reklama

„Deprecjonowanie wczesnych etapów szkolenia w Polsce to bzdura”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

21 listopada 2021, 13:15 • 13 min czytania 21 komentarzy

Kiedy miał 14 lat, zaczął prowadzić dzienniki treningowe. Czerpał wiedzę od różnych fachowców w Anglii, aż w końcu w wieku 18 lat zaczął przygodę trenerską i wrócił do Polski. Czasami prowadził nawet 5-8 treningów dziennie i poznawał realia pracy z najmłodszymi dziećmi, juniorami, seniorami, a nawet kobietami. Dzisiaj, po 11 latach zdobywania wszechstronnej wiedzy, został dyrektorem akademii Jagiellonii Białystok. Rafał Matusiak obrał drogę, której brakuje mu wśród polskich szkoleniowców. Rozmawiamy o braku specjalistów na najniższych szczeblach, rozwoju akademii „Jagi”, jej specyficznym położeniu, deprecjonowaniu poziomu grassroots, usunięciu tabel przez PZPN, problemach szkolenia w Polsce, słowach Paulo Sousy i pomysłach na poprawę. Zapraszamy.

„Deprecjonowanie wczesnych etapów szkolenia w Polsce to bzdura”
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Ciekawa jest twoja droga. Od trenera najmłodszych roczników do dyrektora akademii.

To może robić wrażenie, aczkolwiek podjęcie pracy z młodszymi rocznikami to była moja decyzja. Zdałem sobie sprawę na pewnym etapie życia, że chcę działać w piłce juniorskiej z myślą, że w odpowiednim czasie być może będę chciał zostać dyrektorem. Wiedziałem jednak, że aby pełnić taką funkcję, muszę zdobyć w sobie poczucie w stylu „okej, jestem specjalistą w każdej dziedzinie”. Mowa tu o wszystkich szczeblach: dziecięcym, młodzieżowym i seniorskim. W Jagiellonii chciałem zacząć od samego dołu, żeby uzupełnić swoje deficyty. Co prawda przed przyjściem do klubu miałem okazję poznać realia bycia pierwszym trenerem czy asystentem w piłce seniorskiej, ale większość swojego czasu poświęciłem na piłkę dziecięcą i młodzieżową. Sumując, zależało mi na zdobyciu jak największej wiedzy w każdym aspekcie.

Często słyszę, że na najniższych szczeblach szkolenia brakuje specjalistów. Trenerzy lgną do piłki seniorskiej, wolą omijać trenowanie dzieci.

Nie ma przypadku w tym, że trenerzy chcą jak najszybciej uciekać do piłki seniorskiej. Praca w piłce dziecięcej i młodzieżowej jest mało opłacalna. Taki trener zarabia 200, 300 czy 500 zł miesięcznie, a na poziomie seniorskim w 5. lidze mógłby liczyć na cztery razy większe zarobki. Aspekt finansowy tworzy zatem kuszącą różnicę. Druga rzecz to fakt, że każdemu marzy się praca przy pełnych stadionach w świetle jupiterów. Wielu trenerów myśli o tym w pierwszej kolejności, a uważam, że najpierw trzeba w tym świecie odnaleźć swoje miejsce. Sprawdzić, co robi się dobrze.

Nie ukrywam, że kiedyś również chciałem pracować z seniorami na wysokim szczeblu. Zacząłem jednak analizować samego siebie i zadałem sobie pytanie: kim jestem jako osoba? Doszedłem do wniosku, że najlepiej odnajduję się w budowaniu czegoś, co później rozrasta. W piłce seniorskiej nie zawsze miałbym na to czas. Dlatego obrałem taki kierunek i naprawdę zachęcam trenerów, żeby próbowali znaleźć swoją drogę. Żeby jednak móc stwierdzić, co chce się robić, trzeba złapać doświadczenie na różnych poziomach. Ja w roli trenera mam już 11 lat doświadczenia, a wciąż jestem młody. Dość szybko zdążyłem posmakować wszystkiego, dlatego podjęcie świadomego wyboru nie stanowiło dla mnie problemu.

Pazdan: Turcja? Jeśli płacą trzy razy więcej niż w Polsce, to można poczekać na kasę (WYWIAD)

Reklama
Przejmujesz funkcję dyrektora po Sławomirze Kopczewskim. Domyślam się, że o ile pewne rzeczy w akademii pozostaną takie same, o tyle swoje piętno będziesz chciał odcisnąć.

Od pierwszego dnia współpracy z trenerem Kopczewskim zaczęliśmy budować dobre relacje. Podobało mi się, że z biegiem czasu daje mi coraz trudniejsze zadania do wykonania. Byłem trenerem, potem koordynatorem, a następnie dyrektorem ds. szkolenia. Dzisiaj dyrektorem akademii w dużej mierze dzięki temu, że byłem do tej roli odpowiednio przygotowywany. To nie było tak, że nagle dostałem coś za darmo.

Co do zmian – przy decyzjach w obrębie działania akademii, które były podejmowane w tym roku czy nawet wcześniej, miałem swój udział. Trener Kopczewski darzył mnie dużym zaufaniem i wiele rzeczy ze mną konsultował. Oczywiście nie ja miałem ostatnie słowo, ale zawsze mogłem się wypowiedzieć. Czułem, że to, co mówię, ma znaczenie. Nie ze wszystkim się zgadzaliśmy, choć taka różnica zdań pomagała w znalezieniu złotego środka. W końcu obaj tak samo myśleliśmy i nadal myślimy o dobru Jagiellonii.

Tak więc nie spodziewałbym się rewolucji a ewolucji. Podpisuję się pod ostatnimi zmianami w akademii, więc teraz nastąpi jedynie ich kontynuacja. Oprócz spraw sportowo-szkoleniowych będę miał teraz na głowie również sprawy organizacyjne, co mnie cieszy, bo jestem na to gotowy. W poprzednim roku zbudowaliśmy plan rozwoju akademii na najbliższe lata i tego będę się trzymał.

Jagiellonia szkoli na tyle dobrze, że gruntowane zmiany nie są potrzebne?

Nie mamy podejścia na zasadzie „Jagiellonia szkoli świetnie, nic więcej nie trzeba robić”. Rzeczywiście szkolimy dobrze, to mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, ale jeśli nie będziemy się rozwijać z każdym miesiącem, to za rok będziemy szkolić słabo. Piłka ciągle się zmienia, więc tak samo my musimy się zmieniać i przewidywać. Zresztą – szkolenie młodych ludzi to właśnie sztuka przewidywania. Pewne zmiany już zaszły i na pewno nie będzie tak, że wraz z moim przejęciem funkcji dyrektora ludzie wokół zobaczą odwracanie różnych aspektów do góry nogami.

Zadaliśmy sobie kilka trudnych pytań: w jakim miejscu jesteśmy, jak chcemy wyglądać, do czego dążymy. Szukamy innowacji, analizujemy różne rozwiązania, wprowadzamy większe lub mniejsze modyfikacje. W szkoleniu przede wszystkim trzeba wiedzieć, po co wprowadza się daną zmianę. Nie chodzi o to, żeby robić zmianę dla zmiany.

Chcecie powalczyć o miano najlepszej akademii w kraju? Wydaje się, że macie ku temu warunki.

Powiem nieskromnie, że już teraz jesteśmy jedną z najlepszych akademii w kraju. Widzę, jak bardzo się poświęcamy, że podwyższać swój sufit. Metodologia, kultura pracy w klubie, wiedza i ambicje – to wszystko stoi u nas na wysokim poziomie. Ale chcę zaznaczyć, że z nikim nie chcemy konkurować. Ścigamy się z samymi sobą. Mamy plan, który chcemy realizować. Mogę powiedzieć, że plan trzyletni, taki w krótszym wymiarze, który rozpisaliśmy rok temu, został zrealizowany w ciągu 12 miesięcy. To fenomenalne, że wyprzedziliśmy zaplanowany rozwój o dwa sezony.

Reklama

Kolejny plan zamyka się w 2025 roku. Mam nadzieję, że tak samo uda się wprowadzić go w życie. Dla mnie ważny jest fakt, że wiemy, gdzie i kim jesteśmy. Oraz – co najważniejsze – kim chcemy być. Tak naprawdę projekt akademii nie będzie skończony nigdy. W pewnym momencie znów usiądziemy do stołu, żeby omówić wprowadzanie kolejnych elementów.

Masz w planach położenie nacisku na rozwój konkretnych elementów w szkoleniu piłkarzy?

Bardzo ważnym elementem będzie dla mnie umiejętność lepszego identyfikowania talentu. Uważam, że nie tylko jako Jagiellonia, ale też jako spora część piłkarskiego świata mamy z tym problem. Chcemy trochę inaczej „zaprogramować” głowy naszych trenerów, żeby lepiej potrafili określić prawdziwy talent. To bardzo istotne. Zalezy mi na zwiększeniu prawdopodobieństwa osiągania sukcesów przez chłopaków. Ale to też nie jest tak, że wszystko robię sam. Stworzyliśmy dział metodologii, w którym omawiamy kierunek rozwoju w wymiarze sportowym i organizacyjnym akademii.

Wiadomo – efekt nie przyjdzie z dnia na dzień. To długi proces. Najpierw pewne rzeczy muszą zafunkcjonować, a zanim staną się zauważalne i powtarzalne, musi minąć wiele czasu. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, choć nie chcę, żeby te słowa brzmiały jak tania wymówka. Mówiąc to samo np. za trzy lata, chciałbym już pokazać powtarzalne efekty naszej pracy.

Quintana: Dani ma nadwagę, kontuzję, jest stary, nie da rady. Nie! Mogę pomóc Jagiellonii (WYWIAD)

Na pewno słyszałeś wypowiedzi Paulo Sousy i Roberta Lewandowskiego o szkoleniu w Polsce. Zapytam cię o tę kwestię z innej strony: twoim zdaniem PZPN może mieć realny wpływ na to, jak wygląda ten aspekt? Wiesz, Zbigniew Boniek zawsze dawał do zrozumienia, że w to, co źle funkcjonuje w klubach, nie może ingerować.

Poruszyłeś dobry temat, a fajnym przykładem w tej dyskusji jest przepis o młodzieżowcu. Uważam, że ten ruch PZPN-u był potrzebny piłkarskiej społeczności w Polsce, aby przekonać większą liczbę klubów, że warto stawiać na młodych zawodników. Udowodnić, że oni nie muszą obniżać jakości w zespole. Niestety, moim zdaniem, z biegiem czasu zaczęła dochodzić do głosu mroczna strona tego przepisu. To znaczy: gdy najlepszy młodzieżowiec występuje na boisku, kolejnych trzech-czterech dobrych siedzi na ławce rezerwowych, a ci przeciętni grają w zespole rezerw. To sprowokowało sytuację, w której rozwijamy jednego wybitnego młodzieżowca, podczas gdy dobrych tracimy, bo nie grają regularnie. Natomiast kolejnych kilku przeciętnych rozwijamy w rezerwach.

Dobrzy nie mają miejsca na granie i rozwój. Są na tyle dobrzy, żeby być w kadrze, ale nie na tyle, żeby grać w pierwszym składzie. Często występuje kolizja między meczami pierwszego zespołu i drużyny rezerw, więc ci, którzy są za słabi na pierwszy zespół i czasami nawet nie wyróżniają się w rezerwach, grają właśnie w rezerwach. Doprowadziliśmy do kuriozalnej sytuacji, dlatego też ten przepis zaczął mi trochę przeszkadzać. Uważam, że wielu fajnych chłopaków, którzy mogliby dostawać cenne minuty, najzwyczajniej w świecie się marnuje. Rozumiem, że w kadrze meczowej musi być przynajmniej kilku młodych piłkarzy, bo trener chce być przygotowany na ewentualną roszadę. Powoli jednak powinniśmy wychodzić z tego przepisu jako przymusu. Powinniśmy prędzej dążyć do punktowania, nie karania. Poszukać rozwiązania, które będzie gratyfikowało kluby za stawianie na młodzieżowców.

Co do słów Roberta Lewandowskiego i naszego selekcjonera – nie ma co się oszukiwać. Wiele mamy jeszcze do zrobienia, a szczególnie na poziomie grassroots. Bardzo często spotykam się z opiniami w mediach społecznościowych czy w trakcie rozmów z trenerami pracującymi w mniejszych ośrodkach, że mają miejsce patologiczne zachowania. Muszę przyznać, że gdy rozgrywam mecze z takimi klubami jak Zagłębie, Lech czy Legia, takich sytuacji nigdy nie widzę. Jest dobra kultura gra i fajna organizacja, pracę na tym szczeblu wykonuje się na najwyższym poziomie. Trzeba jednak pamiętać, że ci młodzi chłopcy skądś do nas przychodzą. Właśnie z poziomu grassroots.

Od czego bym zaczął? Od perfekcyjnego szkolenia trenerów, bo tylko najlepsi trenerzy w swoim fachu są w stanie wychowywać najlepszych zawodników. Chodzi tu regularny proces, a nie incydentalne, wybitne przypadki piłkarzy. To proste założenie. Topowy edukator szkoli topowego szkoleniowca, a topowy szkoleniowiec topowego zawodnika…

A co sądzisz o usunięciu tabel?

Uważam, że tabele nie są problemem dużych ośrodków. Tych mniejszych już tak i nie chodzi tutaj o liczbę dzieci, bo wynik im nie przeszkadza. Wynik stał się problemem, bo zaczął być źle interpretowany przez dorosłych. To oni przykładają do niego zbyt dużą wagę, na czym dzieci tracą. Dzieciak samoistnie będzie dążył do zwycięstwa. Oczywiście nie chodzi o to, żeby popadać ze skrajności w skrajność. Nie możemy powiedzieć dziecku, że wynik nie jest ważny. Ono musi wiedzieć, co trzeba zrobić, żeby wygrać, bo inaczej nie będzie się tak starało. My jako trenerzy musimy to zrozumieć. Fajnie, że wszedł taki przepis z tabelami. Konieczny jest jednak tutaj kolejny krok, czyli edukowanie trenerów, którzy nie mają zwracać uwagi na wyniki, ale mają sprawić, że zawodnik chce wygrywać.

Uważam, że PZPN największy wpływ ma właśnie na oddolny poziom szkolenia. Tam, na poziomie dziecięcym, można nakładać różne regulacje, które są w stanie wywindować szczebel grassroots w górę. Gdy to zostanie zrobione, dalsze etapy szkolenia w większych ośrodkach mogłyby być skuteczniejsze. Większe akademie miałyby lepszy materiał do obróbki. Trzeba zacząć od dołu piramidy.

Swego czasu rozmawiałem z trenerem Gęsiorem, który opowiadał o brakach wśród nastoletnich reprezentantów wchodzących do seniorskiej piłki. Obrońca nie potrafi grać dobrze głową, napastnik ma problem z uderzeniem piłki prostym podbiciem i tak dalej. Inni trenerzy z kolei mówili, że w juniorze młodszym czy starszym w klubach te braki trzeba nadrabiać, przez co jest mniej czasu na optymalne szkolenie zawodnika.

Przede wszystkim bardzo duży problem pojawia się przy wprowadzaniu młodego zawodnika do piłki seniorskiej. Chodzi o plan. Jak mam być szczery – niepokoi mnie, że kluby i akademie bardzo często nie mają nakreślonego planu na konkretnych młodych piłkarzy. Panuje chaos. Zazwyczaj ktoś taki dostaje szansę w pierwszym zespole z przymusu, w wyniku jakiegoś biegu zdarzeń. A przecież przepis o młodzieżowcu pokazał, że młodzież mamy naprawdę dobrą, wręcz wyróżniającą się na tle całej ligi. Dobrze by było, gdyby to wszystko było zaplanowane, a nie wynikało z przypadku.

Jeśli chodzi o braki, to dużo mówi o tym, jak pracuje się na poziomie grassroots. Gdy zawodnik ma zachwianą koordynację czy nie potrafi właściwie obliczyć toru lotu piłki, to wiadomo, że w dalszej przyszłości nie będzie pewnych rzeczy robił płynnie. Jeżeli 17-letni piłkarz nie ma opanowanego jakiegoś ważnego elementu gry na dobrym poziomie, to śmiem twierdzić, że problem nie pojawił się w wieku 15 lat, tylko już na etapie piłki dziecięcej. Dlatego właśnie musimy utrzymywać dobrych trenerów na tym poziomie, żeby tych podstawowych braków w późniejszym wieku było jak najmniej. Zapominamy, że ten etap szkolenia jest tak samo ważny jak każdy inny. Bzdurą jest deprecjonowanie najmłodszych kategorii wiekowych.

Grosicki w Jagiellonii, czyli spóźnione godziny wychowawcze (REPORTAŻ)

A co sądzisz o systemie, który kompletnie wyklucza szkolenie najmłodszych roczników? Mam na myśli kluby takie jak Bayern czy Real Sociedad, które po reformach szkolą dopiero od 13. roku życia. Założenia są takie, żeby dać dzieciom czas na bycie dziećmi, dać im swobodę, poczekać aż się rozwiną choćby w podwórkowym graniu.

Rozumiem tę ideę, to kwestia wielowymiarowa. Pozwolić dzieciom, żeby były dziećmi, to ważny aspekt. Sam pracując z nimi w tym rejonie Polski, widzę, jaka presja może na nich ciążyć ze strony rodziców czy rodzeństwa. To środowisko jest wymagające pod względem psychicznym, czego nie popieram, dlatego staram się robić wszystko, żeby treningi dzieci miały charakter podwórkowej gry. Dążymy do tego, żeby zaistniał chaos, ale chaos kontrolowany.

Kolejna sprawa w tym pomyśle to aspekt selekcyjny. Osobiście nie widzę najmniejszego sensu w selekcji zawodników przed okresem pokwitaniowym. Natomiast gdy chłopiec ma już 13 lat, widać u niego pewne predyspozycje do grania w piłkę. W młodszych kategoriach wiekowych to nie ma takiego odzwierciedlenia, trudno określić potencjał dziecka. Łatwo je skrzywdzić i skreślić w wieku 7-8 lat. Takie ruchy są zbędne, stąd nie dziwię się działaniom Bayernu czy Realu, które moim zdaniem są jak najbardziej słuszne. Gdy chłopiec osiąga 13 lat, takie kluby i tak mogą pozwolić sobie na ściągnięcie kilkunastu najlepszych z danego regionu do siebie. Talenty im nie uciekną. To jedno podejście, a drugim jest tworzenie kategorii wiekowych dla dzieci i wstrzymywanie się z selekcją. Podział np. na grupę złotą, srebrną i brązową, w których każde dziecko będzie mogło trenować. Dół piramidy w Polsce jest szeroki, więc możliwości są duże.

Niestety wiem, że w wielu miejscach nie można sobie pozwolić na wstrzymanie z selekcją dzieci. Infrastruktura jest ograniczeniem, kluby są do tego zmuszone. Oczywiście zdarzają się przypadki, gdy dziecko ewidentnie odstaje od reszty. My w Jagiellonii stworzyliśmy sieć mniejszych akademii partnerskich, do których przekierowujemy chłopców, którzy u nas nie mają szans na cieszenie się piłką i rozwój w sprzyjających warunkach. A gdzieś indziej mają okoliczności przystosowane do swoich aktualnych możliwości. W takim wariancie mamy nad nimi kontrolę i czekamy, aż ich pora nadejdzie. To może nigdy nie nastąpić, ale nigdy nie wiadomo.

Wolałbyś mieć w pobliżu jakąś konkurencję czy uważasz, że Białystok jako jedyny tak duży punkt w szkoleniu piłkarzy na Podlasiu to nic złego?

Uważam, że konkurencja jest potrzebna. Nie będę ukrywał, że musimy dostosowywać nasze działania do środowiska, w jakim żyjemy. Jeden system szkolenia stosowany przez nas, a jeden wykorzystywany przez akademię z drugiego końca kraju, może mieć zupełnie inne efekty. My, nie mając konkurencji na naszym rynku, jesteśmy zmuszeni choćby do stworzenia zespołu CLJ U-17 II, w którym grają chłopcy z młodszego rocznika. To zabieg, który ma pomóc w rywalizacji na odpowiednim poziomie. Mieszkam w Białymstoku od czterech lat i nauczyłem się specyfiki tutejszego regionu. Pomysły, które wdrażamy, są w dużej mierze opierane właśnie na lokalizacji. Gdybyśmy mówili o innym miejscu, potrzebne byłyby zmiany, ale na pewno udałoby się nam zaadaptować. Akademia musi adaptować się do konkretnych warunków tak jak piłkarz na boisku.

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

CZYTAJ TAKŻE:

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...