Reklama

Piasecki: – Mama krótko mnie trzyma

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

20 listopada 2021, 08:31 • 10 min czytania 7 komentarzy

– Nie mamy jakichś wirtuozów w Stali. Gramy prawie samymi Polakami – trochę to wręcz niedzisiejsze, a jak widać, idzie i samymi Polakami grać, wygrywać – mówi nam Fabian Piasecki, napastnik Stali Mielec. Wypożyczony ze Śląska zawodnik opowiedział nam o różnicach między szatnią, w której obcokrajowcy się nie integrują, a taką, w której Jonathan de Amo śpiewa disco polo. Jak nie można sprawiać, by twoje życie kręciło się tylko wokół piłki, ale zarazem warto kupić InStata do analizy swoich występów. Poza tym o tym, jak dojrzał po narodzinach dziecka, ale też że cały czas mama czuwa nad nim, jakby miał osiemnaście lat, co wychodzi mu na dobre. Zapraszamy.

Piasecki: – Mama krótko mnie trzyma

Jakbyś sam miał wskazać, dlaczego wam tak idzie, to jaka diagnoza?

Kurde. Myślę, że głównym czynnikiem jest to, że mamy wielu zawodników, którzy nie pograli za dużo w Ekstraklasie, a mają ambicje, by w niej grać i robić to dobrze. Przeszkodziły w przeszłości złe decyzje, czasem urazy, czasem mentalność, błędy młodości. Teraz przyszła druga szansa. I wszyscy bardzo chcą ją wykorzystać. Każdy jest głodny… może nie tego, żeby komuś coś udowodnić. Ale potwierdzić własną jakość. Przed każdym. Może nawet i przed samym sobą.

Ja sam czuję się w Mielcu dobrze. Gram tak naprawdę wszystko. Jakieś liczby też robię. Myślę, że trener i zespół są zadowoleni w miarę ze mnie, więc nie mam co narzekać. I na pewno jestem przykładem takiego zawodnika, o którym powiedziałem: to trzecie moje podejście do Ekstraklasy. Dwa poprzednie po prostu nieudane. Mam jednak nadzieję, że do końca sezonu będę wyglądał tak, jak obecnie.

Reklama

Wiem, że piłkarzom niezręcznie jest wypowiadać się na temat trenera, który ich prowadzi, ale jednak ciekawi mnie twoja opinia na temat Adama Majewskiego.

Po wynikach widać, że umiał sklecić nas w zespół, w pewną całość. Nie mamy jakichś wirtuozów w Stali. Gramy prawie samymi Polakami – trochę to wręcz niedzisiejsze, a jak widać, idzie i samymi Polakami grać, wygrywać.

Żeby się Jonathan de Amo nie obraził.

Nie, on sam się śmieje, że już jest prawie jak Polak.

Robiliście mu test polskości? Jest na to kilka sposobów…

Skarpety do klapek nosi. Disco polo chętnie śpiewa w szatni. A żarty na bok – Jonathan bardzo dobrze mówi po polsku, jest bardzo fajnym gościem, tego polskiego nie boi się używać. Można z nim porozmawiać na tematy nie tylko boiskowe, ale wyjść poza nie. Chętnie angażuje się w życie szatni.

Reklama

Jak to jest z tą polską szatnią? Byłeś już w niejednej piłkarskiej, to naprawdę aż tak duża wartość?

Wartość ma zgrana grupa ludzi. I to można też osiągnąć z obcokrajowcami, żebyśmy mieli jasność. Ale polska szatnia ułatwia, choćby z przyczyn językowych. Pamiętam Miedź. Wielu obcokrajowców nie mówiło nic po polsku. Hiszpanie spędzali czas tylko ze sobą. Więcej, na boisku grali ze sobą, widzieli tylko siebie. Patrzyłem z boku czy z boiska i to się wyczuwało. Były o to pretensje, kwasy.

Jak ktoś choć trochę mówi po polsku i chce się integrować, to już to inaczej wygląda. Czy po angielsku i szuka tego kontaktu. Bez tego buduje się bariera. Czułem to w Miedzi. Nie tak to powinno wyglądać.

Chciałem cię zapytać jeszcze o Erika Exposito. Wprost mówiłeś w Śląsku, że ty powinieneś grać. Erik też odpalił.

Tak, ma bardzo dobry sezon. Jak rozmawiałem z trenerem Magierą, to też go rozumiałem, że stawia na Erika, bo jest w formie. Tamte słowa padły za trenera Lavicki, kiedy nie był w takiej formie jak teraz, a ja liczyłem na swoją szansę. Nie przyszła. Teraz jest w mega formie, jest też Hiszpanem, rok młodszym…

Bycie Hiszpanem to atut?

Myślę, że tak. Jak Hiszpan strzeli 10 goli, a Polak strzeli 10 goli, są w tym samym wieku – potencjał sprzedażowy większy ma Hiszpan.

Skąd to się bierze twoim zdaniem?

Tak słyszałem.

Ale uderzenie Erik ma, co? Czasami gra egoistycznie według mnie, ale strzał jeden z najlepszych.

Jak nie najlepszy w lidze, moim zdaniem to może być najlepsza lewa noga w Ekstraklasie. Do tego silny, szybki, ma też dryg do piłki.

A jak się z szatnią zgrywał we Śląsku?

Jak bylem w Śląsku, nie mówił po polsku. Trzymał się w gronie obcokrajowców.

To nie wychodziliście razem na miasto.

Raczej nie.

Z trenerem Majewskim sam robiłem wywiad i przyznam, czasem musiałem ciągnąć trenera za język po dłuższą wypowiedź. Taki jest też w szatni?

Moim zdaniem to otwarta osoba, która mówi to, co myśli. Dla mnie to ważne. Najgorsze, jak ktoś chodzi i za plecami mówi jedno, a tobie drugie. Tu każdy ma jasną sytuację.

Usłyszałeś trudne słowa prawdy?

Zdarzyły się. Choćby po sparingu z Wisłą. Zresztą, nie tylko. Generalnie usłyszałem, że stać mnie na więcej. Że jeszcze więcej ode mnie wymaga. Bo widzi, że potrafię jeszcze lepiej grać, jeszcze więcej dać zespołowi. Wiadomo, że jak zagram dobrze, strzelę bramkę, dam asystę, to nie ma dywanika, ale rozumiem przekaz.

A jak reaguje szatnia, gdy czyta, że brakuje jej liderów? I również, że kogoś do środka, do bycia kreatorem? Takie słowa powiedział trener Majewski w rozmowie ze mną.

Zależy jak na to spojrzeć. Czy chodzi o liderów w szatni, czy na boisku.

No to cytat: „jeśli 2-3 zawodników, którzy powinni być liderami, nie bierze tej odpowiedzialności, to się przekłada na całą drużynę”.

Nie wiem. Wydaje mi się, że trener wymaga, żebyśmy brali więcej odpowiedzialności za grę. Chodzi o to, że zawodnicy Stali mają spory potencjał mentalny, ale też czasem jakąś barierę. Mówię tak, bo trener często nam powtarza, że umiejętności nasze są wysokie, szczególnie jak na Stal, ale brakuje trochę pewności siebie. A brak pewności siebie zabija umiejętności.

MATEUSZ MAK: CHCEMY SIĘ UTRZYMAĆ, ALE TEŻ ZASKAKIWAĆ

Było przyzwolenie na piwko po Legii? Czekało was zgrupowanie, daleko do najbliższego meczu, a sukces duży.

Wiadomo, są trenerzy, którzy kategorycznie zabraniają, ale po takim zwycięskim meczu w Warszawie… po jednym na umilenie podróży dostaliśmy przyzwolenie, kto chciał. A potem rozjechaliśmy się do domów, wiadomo, było święto, każdy chciał spędzić z rodziną.

Ta Legia to szczególne zwycięstwo, nawet jeśli legioniści są pod formą, wygrać przy Łazienkowskiej to dla Stali wielka sprawa.

Czuliśmy, że jesteśmy w stanie z Legią wygrać. Były takie teksty: kurde, przegrali tyle razy, przecież ciągle przegrywać nie będą, pewnie z nami wygrają. Czytaliśmy: „z kim jak nie z Mielcem”. A potem… Przyznam szczerze, byliśmy zaskoczeni, że tak dobrze nam z Legią idzie. Na pewno to był duży zastrzyk pewności siebie. Bo można sobie mówić jedno, drugie, gdzieś tam siebie motywować, ale jak widzisz efekty swojej pracy, jak po prostu coś osiągniesz, to najlepiej działa.

Dodatkowym smaczkiem to, że w waszych barwach gra kilku chłopaków z przeszłością w Legii – zostali tam skreśleni.

Na pewno to miało dla nich duże znaczenie, utrzeć nosa trenerom, którzy na nich nie postawili. Ja sam miałem mały epizod z Legią, więc wiem jak to jest. Po Zambrowie pojechałem na testy do Warszawy – testy do drugiej drużyny. Nie zostałem w klubie, a jak się później dowiedziałem, z góry nie miałem szans. Przyjechaliśmy we dwóch, mieliśmy się pokazać przez dwa tygodnie, ale on miał już podpisaną umowę.

Nie powiem, siedziało mi wtedy w głowie, że Legia, może może się pokażę, pójdę na trening jedynki, może coś się wydarzy… nie było to jednak jakieś wielkie rozczarowanie. Patrząc na to, jak wszystko się potem potoczyło, skończyło się dobrze.

Jest to jednak wymowna historia o tym, jak potrafią pokręcić się losy piłkarza: marzyłeś o legijnych rezerwach, a potem przyjeżdżasz na Legię i grasz pierwsze skrzypce w tym, żeby ją pokonać.

Tak się to ułożyło.

Z Lechem zremisowaliście, ale było bardzo ciężko.

Wiedzieliśmy, że Lech jest dużo lepszym zespołem niż Legia. Teraz, z perspektywy boiska, można tylko potwierdzić. Lech jest przemocny. Zgrany na boisku, a piłkarsko świetny. Powiem więcej, z Lechem zremisowaliśmy, z Rakowem przegraliśmy 0:3, ale uważam, że z tych wszystkich meczów mecz z Lechem był najtrudniejszy. Z Rakowem po prostu nam się źle ułożył, ale to był mecz całkiem otwarty.

Nie chcę przeceniać twojego wkładu, bo w międzyczasie przyszło kilku innych zawodników, ale tak to wygląda: przyszedłeś na Górnik Łęczna, od tamtej pory jedna porażka Stali.

Nie czuję się kimś, kto zawrócił bieg rzeki, wiem że mam wkład w wyniki i to tyle. Pracuje cały zespół, cały zespół zasługuje na pochwały.

Niektórzy piłkarze Stali przyszli dość późno – kto twoim zdaniem jeszcze nie pokazuje tego, co mógłby, ale czas działa na jego korzyść?

Dawid Kort i Konrad Wrzesiński – to są zawodnicy, którzy gdzieś jeszcze szukali tej swojej optymalnej formy, względnie w poprzednim klubie byli trochę zakopani. Ale my wszyscy widzimy, że wracają powoli do swojej optymalnej formy i jeszcze pokażą dużo więcej, niż do tej pory.

Maksymilian Sitek też dobrze sobie radzi jako młodzieżowiec.

Głowa na karku, głowa w kolanach (śmiech). Tak z niego żartujemy, bo wszystko fajnie, a potem zapomina podać. Oczywiście to w żartach, gra dobry sezon i ma potencjał, by wiele osiągnąć.

Czy takie sprawy, jak te finansowe, które wypływały w temacie Stali, gdy prezes Klimek pisał list otwarty do miasta – to wpływa na drużynę?

Na pewno wpływa, pojawia się w rozmowach, ale chcemy się skupić na tym, na co mamy wpływ – czyli boisko. Mieć frajdę z każdej minuty tego sezonu. Jesteśmy też pewni, że mamy nasz los w naszych nogach – będą wyniki, sytuacja będzie się stabilizować, pojawią się sponsorzy. Stal ma duży potencjał, buduje się fajna baza, miasto żyje futbolem, są piękne tradycje.

JASKOT: ZAPRACOWAŁEM NA PREMIĘ OD STALI

Świat stałby przed tobą otworem, gdybyś taki sezon jak teraz zanotował mając 20, 21 lat. Takie są obecne ekstraklasowe realia.

Zdaję sobie sprawę, że w moim wieku nie wyjadę do Bundesligi, ale wciąż uważam, że są dostępne fajne kierunki. Nic straconego.

Co byś powiedział sobie z tamtych lat, gdybyś mógł przeprowadzić taką rozmowę?

Byłem dziwną mieszanką, bo z jednej strony odbiła mi soda, a zarazem nie miałem pewności siebie. Soda odznaczała się poza boiskiem, były głupie pomysły – potrafiłem dzień przed meczem iść na imprezę. A na boisku natomiast bałem się podejmowania trudnych decyzji. Także cóż – miałbym o czym ze sobą rozmawiać. To byłaby długa rozmowa, pełna tych słynnych męskich słów. Dziś już wiem czego chcę od życia, co należy w tym życiu robić.

Czyli, co?

Skupić się na rodzinie, patrzeć przez jej pryzmat. Odkąd mam dziecko, nie myślę za dużo po meczach o treningach czy w ogóle o piłce. „Po robocie nie gadamy o robocie”. To też potrzebne, taka odskocznia, zamknięcie tematu. Kiedyś, mając dużo czasu, potrafiłem godzinami analizować trening czy mecz. W sensie niekonstruktywnym – przejmowałem się, cały czas żyłem błędami. Wszystko denerwowało, podłamywało.

Teraz żyję normalnym życiem. Spędzam czas z córką, piętnastomięsięczną Polą, a gdy nie z nią, to razem z żoną. Czasem znajdę też czas dla siebie – kupiłem laptopa dla graczy, odpalę czasem dla odstresowania Call of Duty czy Battlefielda. Na wszystko trzeba znaleźć czas i miejsce, a nie tylko rozpamiętywać ostatni trening, mecz. Co nie znaczy, że tego nie analizuję – kupiłem sobie nawet InStata, żeby obserwować swoje akcje.

I co zobaczyłeś?

Że nie powinienem tyle schodzić do skrzydeł. Często schodzę i brakuje mnie w środku.

Córka ma piętnaście miesięcy. Trochę zbiega się to z twoim lepszym czasem na boisku. Mówi się, że mądra kobieta stoi za sukcesem piłkarza, ale dziecko też pozwala dojrzeć, daje taką naturalną motywację.

Zdecydowanie. Mam 26 lat, chętnie połupałbym i do czterdziestki, zakonserwował się jak Marcin Robak. Niemniej wiem, że czas płynie. I trzeba  o tym myśleć. Czekają mnie jeszcze może dwa, trzy kontrakty. Pytanie czy będą to kontrakty, za które będę mógł odłożyć pieniądze na dobry start po piłce, czy takie, że będę musiał normalnie pracować.

Pomysł na to co po karierze już jest, czy na razie etap gromadzenia kapitału?

Może w deweloperkę. Tata robi wykończenia wnętrz, teść stawia domu. Coś w tym kierunku.

Powiedz mi, jak to było z tym twoim trzykrotnym podchodzeniem do matury?

Co tu kryć – nie lubiłem się uczyć. Ale mama bardzo nalegała, żebym tę maturę miał. Bardzo jaj za to dziękuję. Dalej mnie ciśnie. To się nie zmienia. Teraz studia, została mi praca do napisania i dwa przedmioty do zaliczenia i będę miał licencjat.

Odnajdujesz się już w tej nauce?

Krok po kroku. Wiadomo, że też często nie mam ochoty. Ale dzięki mamie, jakoś to idzie.

Krótko cię mama trzyma.

Mama się nie zmienia. Syn 26 lat, a trzyma go jak osiemnastolatka.

Jest pierwszym kibicem?

Tak. Przeżywa każdy mecz. Tak szczerze, nie lubię rozmawiać z mamą o piłce, bo nawet jak zagram słaby mecz, to mama powie:

– Czemu cię zmienił! Byłeś najlepszy!

Dla niej powinienem grać zawsze. Dla mamy jestem najlepszy na świecie. To oczywiście bardzo miłe, ale co tu kryć – zawsze wiesz, kiedy dałeś ciała.

***

Czytaj także:

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...