– Kurde, to już chyba bez szans na Ekstraklasę, co?
– No, my bez szans, wy bez szans.
– To chyba nie będziemy się przemęczać przed majóweczką?
– No chyba nie.
Widzew – Miedź? Nuuuuda
Nie wiemy, czy w ten sposób rozmawiali ze sobą przed meczem piłkarze Widzewa i Miedzi, ale… ich dzisiejszy mecz wyglądał właśnie tak, jakby przed meczem odbywały się tego typu dialogi. Niby nie był to oczywisty paździerz. Piłka w miarę chodziła. Jakieś tam akcje były – niegroźne, ale były. Trochę elementu walki też na siłę dałoby się znaleźć.
Kto wybrał w to piątkowe popołudnie I ligę zamiast Ekstraklasy, mógł żałować. Choć umówmy się – w elicie też wielkiej konkurencji nie było. Głównym problemem spotkania Widzewa z Miedzią było to, że świat w żaden sposób nie zmieniłby się na grosze, gdyby się nie odbyło. Ani nie miało ono stawki, ani nie miało godnych zapamiętania akcji, ani nie mieliśmy raczej sytuacji bramkowych… Idealne tło do drzemki i nic więcej.
Nawet nie bardzo wiemy, o czym wam w kontekście tego meczu opowiedzieć. Ciekawa sytuacja była jedna, w końcówce – Poczobut posłał miękką piłkę w pole karne, Robak uderzał tyłem głowy, trafił w poprzeczkę. Trudna to była okazja, napastnik Widzewa i tak wycisnął z niej bardzo dużo. Poza tym wszystko było dziełem mniejszego bądź większego przypadku, we wszystkim było mniej lub więcej kiksów.
Tak się zresztą zaczęło – w piątej minucie strzelał Garuch, lecz jego strzał okazał się na tyle słaby, że „interwencję ratunkową” postanowił zrobić Bednarski. Nie dał rady przyjąć piłki i wyszło mu z tego wystawienie do Makucha, którego przeczytał bramkarz. Widzew odpowiedział swoją wielką akcją – Michalski popędził skrzydłem, zagrał do środka, a Mucha nie trafił czysto w piłkę.
Hitem pierdołowatości mogła być jednak inna sytuacja.
- Pinillos uderzył z wolnego w mur, piłka zawisła wysoko w powietrzu,
- zanim spadła, Kudrjavcevs postanowił do niej wyjść,
- ale chyba sam nie wierzył, że mu się uda, bo zamiast pójść agresywnie na piłkę… stanął i się zastanawiał,
- w efekcie Makuch oddał strzał, a tyłek Łotyszowi uratowali koledzy, którzy zaasekurowali linię bramkową.
Gdyby to wpadło, Kudrjavcevs miałby gorąco. Bramkarz wypożyczony do Widzewa po raz drugi z rzędu nie spisuje się najlepiej, ewidentnie brakuje mu pewności siebie. Do końca połowy zobaczyliśmy jeszcze uderzenie Poczobuta sprzed pola karnego (niecelne), uderzenie Poczobuta głową (niecelne i przypadkowe), strzał Tomczyka (również obok bramki).
Sądziliśmy, że w drugiej połowie będzie lepiej. Obie ekipy mają już małe szanse na załapanie się do szóstki, więc teoretycznie mogą grać na luziku. Nic z tego. Najgroźniejszą okazję – poza tą Robaka – miał Zieliński. Jak wiele rzeczy w tym meczu, także wzięła się z przypadku – Śliwa próbował znaleźć w polu karnym Zapolnika, lecz zagrał nie w tempo. Efekt? Akurat w to miejsce nabiegał Zieliński, który trochę się podpalił i przeniósł piłkę wysoko nad poprzeczką. Jak mówił w pomeczowym wywiadzie „Polsatu Sport” – niepotrzebnie bał się spróbować lewą nogą, na siłę poszukał prawej.
Próbował dwukrotnie z dystansu Roman, nie trafił. Próbował czarować Drzazga, ograł dwóch gości na zamach, zatrzymał się na bramkarzu. Strzelał też Samiec-Talar, ale prosto w bramkarza. Co wam mamy powiedzieć – nie było to za dobre spotkanie. W tramwajach się jutro o nim nie będzie dyskutowało. Piłkarze Widzewa i Miedzi – zdrowi, wypoczęci, bez zakwasów – mogą przystąpić do grillowania. Smacznego.
Widzew Łódź – Miedź Legnica 0:0
Fot. newspix.pl