Pewnego dnia Daniela Kosińska usłyszała słowa, które w głowach bramkarzy wybrzmiewają niczym wyrok. Poważna kontuzja nadgarstka, dwa lata przerwy, koniec kariery. Dwa lata później: Daniela trafia na zaplecze najwyższego szczebla w Anglii, a dziś, w wieku 19 lat, jest zawodniczką tejże ligi. Swego czasu zbijała piątki z Jackiem Grealishem, teraz rywalizuje z jedną z najlepszych bramkarek na Wyspach i smakuje profesjonalizacji z innego świata. W poniższej rozmowie opowiedziała nam m.in. o różnicach względem kobiecego futbolu w Polsce, swojej przygodzie, aspektach społecznych i ciekawostkach, które wychodzą poza pojęcie fanów męskiej piłki. Zapraszamy.
Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?
Wydaje mi się, że to genetyczne. Pasja do piłki wzięła się od rodziny, konkretnie mojego śp. wujka czy dziadka. To byli wierni kibice Górnika Polkowice, a w szczególności wujek, który miał kolekcję ponad 1000 szalików klubów z całego świata. Poza tym pochodzę z tamtych okolic, więc do grania na boisku miałam naprawdę blisko.
Nazywali cię chłopczycą?
Tak, dokładnie tak! Choć moim kolegom z dzieciństwa muszę podziękować, bo właśnie od nich wyszedł pomysł, żebym z podwórka przeniosła się do klubu. Zrobiłam to w wieku 6 lat, wtedy zaczęłam grać w Górniku Polkowice. Początki nie były proste, musiałam walczyć o wyjazdy na turnieje. W otoczeniu chłopców byłam rodzynkiem. Nie pomagał też fakt, że różni rodzice wychodzili z założenia, iż dziewczyny nie powinny grać w piłkę. To było zupełnie niepotrzebne.
Twój idol z dzieciństwa?
Kuba Błaszczykowski. Zanim zostałam bramkarką, dwa-trzy lata grałam w polu, więc go podpatrywałam. Słuchałam też masę jego wywiadów, śledziłam wszystko, co z nim związane. Dla mnie to nie tylko super piłkarz, ale również człowiek. Wiesz, inspiracja. Potem, z wiadomych względów, moim idolem stał się Iker Casillas, ale teraz nie jestem w stanie wskazać żadnego bramkarza. Ci na najwyższym poziomie stali się tak równi, że nie wyróżnia się już jednego. Trzeba wyciągać z każdego to, co najlepsze.
Kazali ci iść na bramkę za to, że byłaś dziewczyną?
Tak, chłopcy zawsze zajmowali sobie najlepsze pozycje. Mnie wyganiali na tyły, stałam trochę w cieniu. Pamiętam, że broniłam koszmarnie, więc pewnego dnia stwierdziłam, że trzeba coś ze sobą zrobić. Powiedziałem sobie, że na dobre zostanę bramkarką. Chciałam mieć większe szanse na grę i spodobało mi się to.
Co było dalej?
UKS Bielawianka Bielawa. Potem trafiłam do drużyny kobiecej AZS-u Wrocław, skąd przeniosłam się do klubu w Białej Podlaskiej. Tam poznałam smak Ekstraligi. We Wrocławiu nie dostałam szansy gry na najwyższym szczeblu, mimo że jako pierwsza bramkarka zdobyłam z rezerwami awans z 2. ligi do 1. ligi. Niestety na własne oczy zobaczyłam, jak traktuje się piłkę kobiecą w Polsce. Odnotowałam też smutny fakt, że większą rolę potrafią odgrywać znajomości, nie umiejętności.
Rozwiniesz?
Wydaje mi się, że to dotyczy całego futbolu kobiecego w Polsce. Uważam, że Wrocław jest najlepszym miejscem dla piłkarek. Świetnie treningi motoryczne, wysoki poziom profesjonalizacji, ciekawe treningi taktyczne. To była super sprawa, bo miałam nawet trzy treningi dziennie. Problem pojawiał się wtedy, gdy przychodziło do wyboru jedenastki na mecz. Decyzje kadrowe były naprawdę dziwne i niesprawiedliwe, podejrzewania nasuwały się same.
Los zawiódł cię do kobieciej ligi angielskiej. Jak wyglądał cały proces tej przeprowadzki?
Wszystko zaczęło się od kontuzji. W Białej Podlaskiej zerwałam więzadła w nadgarstku, co wykluczyło mnie z gry na prawie dwa lata. To było coś naprawdę poważnego. Mówiono mi, że już nie wrócę do grania. Uderzyło mnie to. Ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że wszyscy o ciebie dbają i jest fajnie, ale tylko dopóki jesteś przydatna i pokazujesz swoje umiejętności. Kiedy pojawiają się urazy, nikt nikogo nie obchodzi. W Polsce nie traktuje się kontuzjowanych zawodniczek jak należy.
Obiecałam sobie, że, kiedy wrócę do zdrowia, wyjadę za granicę. Granie w piłkę poza Polską traktowałam jako wielkie marzenie, a jakoś od zawsze lubiłam Anglię. Niestety miałam świadomość, że „jakaś dziewczyna z Polski” nie równa się „jakiejś dziewczynie z Anglii”, która żyje tam od lat. W Anglii na jednych testach potrafi być po 100 piłkarek, a bardzo często bywa tak, że kluby tak naprawdę nikogo nie szukają. Przyglądają się tylko, czy jest okazja na wyłapanie jakiejś perełki. Poza tym nie da się ukryć, że czegoś takiego jak testy pojawia się już coraz mniej. Kluby bardziej bazują na własnych akademiach, przestają ściągać zawodniczki z zagranicy.
Tak więc dwa lata temu pojechałam na święta do siostry, studentki dziennikarstwa w Derby. Pewnego dnia poszłam do klubu, żeby rozeznać się, jak wygląda proces przyjmowania nowych zawodniczek. Tam poznałam skauta Manchesteru City. Podpytał mnie, co słychać, skąd jestem, co tutaj robię. Zaczęłam opowiadać swoją historię, zainteresowałam go, po czym usłyszałam, że spróbuje mi pomóc.
Zaznaczył jednak, że nikogo nie będzie do mojej osoby namawiał i co ma być, to będzie. Poprosił o moje CV i klip z interwencjami, które miały zostać wysłane do Aston Villi i Watfordu. To była dla mnie czarna magia. Wiesz, w Polsce nie ma menadżerów, którzy zajmowaliby się kobiecą piłką. Nikt się na tym nie zna.
Pierwsza odpowiedziała Aston Villa, pojechałam tam na testy. Od razu po ich odbyciu dostałam informację, że chce sprawdzić mnie Manchester United. Wyobraź sobie moje zdziwienie! Mimo że miałam jechać tego samego dnia na treningi do Watfordu, wiadomo, gdzie zaprowadziło mnie serce. Po dwóch okresach testowych w Aston Villi i Manchesterze United otrzymałam informację, że mogę zacząć okres przygotowawczy z Aston Villą. To był właściwie finał tej historii. Klub mnie chciał, wyrażał duże chęci.
W United przebrnęłam jeszcze przez kolejny etap testów, ale początek sezonu był tuż za rogiem i usłyszałam, że mają tam już skompletowaną drużynę. Zależało mi na graniu w lidze z dorosłym zespołem, nie byciu gdzieś w akademii, dlatego wybór był prosty. Dzień, w którym Aston Villa zaproponowała mi kontrakt, był najlepszym w moim życiu.
Jak to wszystko zniosłaś pod kątem psychicznym? Wiesz, zmiana kraju, inne otoczenie, nowy język i zawirowania z klubami.
Muszę przyznać, że poradziłam sobie całkiem dobrze. W wieku 14 lat wyprowadziłam się z domu, miałem aż 14 godzin drogi do Polkowic, więc znałam realia takiej sytuacji. Śmiałam się nawet z siostrą, że łatwiej by mi było ściągnąć do domu ją z Anglii niż mnie z Białej Podlaskiej.
Poradziłaś sobie z akcentem na Wyspach? Język można mieć na dobrym poziomie, ale wiesz jak jest.
W miarę szybko go przyswoiłam. Mama jest germanistką, a poza tym w rodzinie dobrze radzimy sobie z językami obcymi. Dzisiaj ludzie ciągle mnie pytają, skąd mam ten akcent z Birmingham. Wchłonęłam go, co sam zresztą słyszysz! To w ogóle jest bardzo ciekawa sprawa, bo do jakiego miasta byś nie pojechał: Newcastle, Manchester, Londyn – wszędzie usłyszysz inny akcent. Masz jedno słowo, które możesz wypowiedzieć na pięć różnych sposobów. Albo nacisk na sylaby, który w zależności od regionu też jest trochę inny.
Zauważyłaś coś szczególnego u Anglików? Coś, co różni ich do Polaków?
Byłam zaskoczona, że są tak mili i nie oceniają z góry na dół za byle co. Wiesz, gdybyś u nas w parku wyciągnął matę i zaczął na niej ćwiczyć, ktoś powiedziałby „O, co to za idiota?”. Tutaj panuje mniejsze zainteresowanie czyimś życiem w tym negatywnym kontekście. Jeśli Anglicy już coś oceniają, to bardziej pod kątem inspiracji. Przede wszystkim doceniają, że ktoś nie wstydzi się czegoś robić. Nie wytykają palcami w takim stopniu jak w Polsce.
Jakie stereotypy słyszałaś o Polakach?
Kiedy ktoś słyszy, że jestem z Polski, zaczyna używać przy mnie słowa na „k” i inne przekleństwa. Praktycznie zawsze!
Kobieca piłka nożna w Anglii to inna bajka niż w Polsce?
Można by o tym książkę napisać. Począwszy od aspektów finansowych, a skończywszy na rozwoju sportowym, jaki tutaj oferują. Kluczową sprawą jest poziom czysto piłkarski. To niebo a ziemia, zawodniczki są zdecydowanie lepsze pod kątem indywidualnym. Są bardziej kreatywne, szybsze w myśleniu. Dzisiaj muszę przyznać, że nudzą mnie mecze kobiecej piłki w naszym kraju. Niestety, ale ich tempo jest za wolne. Skoro Premier League jest najbardziej intensywną ligą świata, kobiecy futbol na Wyspach ma do czego nawiązywać, co zresztą robi.
Uważam, że to właściwa droga, to znaczy czerpanie wzorców z męskiej piłki. To może się wydawać dziwne, ale my, młode piłkarki, nie mieliśmy przecież żadnych damskich wzorów z przeszłości. Patrzyliśmy na dokonania piłkarzy, nie piłkarek. Nikt nam tego nie wpajał.
Spójrzmy też na zespoły: wszystkie pochodzą od klubów męskich, a w Polsce mamy tylko jedną sekcję kobiecą pod egidą Śląska Wrocław. Myślę, że zmiana tej tendencji pomogłaby piłkarkom. Nie chodzi tutaj jednak o finanse, bo ważne jest samo zainteresowanie. Ono jest dalekie jest od ideału. Wyobraź sobie, że na mecze piłkarek w Anglii przychodzi po 5-10 tys. ludzi i to na kameralne stadiony, nie takie jak Aston Villa Park. W Polsce poza rodzinami i trenerami nie widziałam zbyt wielu chętnych na oglądanie naszych występów. Smutna prawda.
Najfajniejszy jest w tym wszystkim fakt, że każda drużyna kobieca pochodząca od męskiego klubu trenuje na tym samym obiekcie treningowym, czasami rozgrywając mecze na ich stadionie. Kiedy byłam jeszcze w Aston Villi, codziennie widywałam się z Johnym Terrym czy Jackiem Grealishem. To znaczy naprawdę wiele. Każdego dnia masz świadomość, że tworzysz jedność klubową. Nie jesteś drużyną rzuconą gdzieś na pobocze. Męska piłka zawsze jest na pierwszym miejscu, ale w nas też wierzą.
Dbają o was.
W Aston Villi byłyśmy w klubie codziennie od 13 do 22. Miałyśmy profesjonalną rozpiskę, wiedziałyśmy, czego się spodziewać. O 13 zbiórka, 14 trening , potem siłownia, obiad, trening, odprawa i lunch. Byłyśmy z tego rozliczane, to była nasza praca. W Polsce nie ma takiego podejścia do kobiet. Raz, że brakuje możliwości, a dwa – mam wrażenie, że nie traktuje się tej części futbolu do końca poważnie.
Uwierz, że żadna z nas nie chciałaby w Anglii złapać jakąś kontuzję. Powrót do najwyższej formy to katorga! Pojawia się wtedy dużo sesji treningowych z trenerem od motoryki i interwały, których profesjonalne piłkarki wprost nienawidzą.
Wydaje mi się, że tu leży tajemnica tak dobrego poziomu piłki kobiecej w Anglii. Wszystko robimy w taki sposób, jakbyśmy były na samym szczycie. Każdy podchodzi do swoich obowiązków profesjonalnie, nie ma miejsca na taryfę ulgową. Przykład? Kiedy jesteś rezerwową w polskiej drużynie i pójdziesz się rozgrzać, wiadomo, że w międzyczasie będziesz oglądać mecz. Tutaj mamy coś zupełnie innego. Dosłownie co pięć minut chodzimy z trenerem od przygotowania fizycznego na rozgrzewki i trudno podpatrywać, jak radzi sobie nasz zespół na boisku. Po meczu zaś te piłkarki, które grały mniej niż 60 minut, mają do zrobienia interwały. Muszą… No, nie chce tutaj użyć przekleństwa! Słowem: wyciskają z nas ostatnie poty. Chodzi o to, żeby niegrające zawodniczki czuły w nogach to samo, co koleżanka z całym meczem na koncie.
Grając na poziomie profesjonalnym w Anglii, da się żyć na godnym poziomie?
Wiadomo, że do męskiej piłki nie ma porównania, ale według mnie nie mamy źle. To nasza praca. Jasne, indywidualne kontrakty różnią się w zależności od roli, jaką pełnisz w drużynie, jednak nawet jeśli zaoszczędzisz z pensji bardzo dużo, a jakoś specjalnie się na tym nie skupiasz, to i tak stać cię na wakacje w przykładowym USA. W Polsce nie ma takiej opcji, żeby mieć pieniądze na czynsz i całomiesięczne potrzeby, a co dopiero przyjemności. Tutaj piłkarka z ławki rezerwowych zarabia nieporównywalne większe pieniądze niż osoba mająca zwykłą pracę. Mówimy o takiej skali.
Kolejny powód, żeby nie myśleć o powrocie do Polski.
Dokładnie, choć nie ukrywam, że fajnie byłoby kiedyś dostać szansę w reprezentacji. Jestem młoda i myślę, że jeszcze przyjdzie na to czas. Jeśli będę się odpowiednio rozwijać i notować regularne występy, może uda mi się zapracować na powołanie.
W poprzednim roku zmieniłaś klub, prawda? Chodziło o to, żeby grać więcej?
Tak. Po roku grania w Championship i awansie do najwyższej ligi powiedziano mi, że byłabym w zespole dopiero trzecią opcją. Musiałam postawić na granie, nie chciałam być rezerwową, która większość sezonu przesiedzi na trybunach. Wiadomo, że fajnie mieć super pieniądze, ale wolałam zrobić jeden krok w tył, żeby kontynuować swój rozwój. Bardzo kocham Aston Villę, ale chciałam w życiu coś osiągnąć, nie zatrzymywać się w wygodnym miejscu.
Okazuje się dzisiaj, że moja decyzja wcale nie była taka głupia. Podpisałam kontrakt ze Stoke City, które co prawda gra dwie dywizje niżej, ale mogłam tam zostać bramkarką nr 1. Po trzech miesiącach zgłosiło się po mnie Birmingham City, które występuje w najwyższej lidze od samego początku [FA Women’s Super League istnieje od 2010 roku, przyp. red.]. Zaoferowano mi, że podpiszę normalny kontrakt, będę trenować full-time, ale, żebym nie musiała siedzieć na ławce jako druga opcja, z możliwością gry w Stoke.
W męskiej piłce to coś nie do pomyślenia. Sytuacja win-win.
Można tak powiedzieć. W praktyce wygląda to tak, że przed weekendem zapada decyzja, czy potrzebują mnie w Birmingham, czy idę zagrać mecz dla Stoke City. Birmingham ma do mnie większe prawa, więc na co dzień przebywam właśnie z nimi. Co jest naprawdę fajne, mam okazję trenować z bramkarką, która w niedalekiej przyszłości może stać się najlepszą w Anglii. To Hannah Hampton. Ma dopiero 22 lata, a dostaje już powołania do seniorskiej reprezentacji. Jest niesamowita, mam się od kogo uczyć. Swój debiut w Birmingham już zaliczyłam, i to z czystym kontem, także śmiało mogę powiedzieć, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Uważam, że jestem w świetnym miejscu. Nic, tylko się rozwijać. Za dwa-trzy lata kobieca Premier League będzie najlepszą ligą w Europie.
Rozwój to jedno, ale zakładam, że coś innego robisz w wolnym czasie. No, chyba że jesteś piłkarką nastawioną wyłącznie na futbol.
Są piłkarki, które traktują ten sport wyłącznie jako pracę. Ja też do tego tak podchodzę, choć nie w takim stopniu. Jestem pasjonatką, dlatego staram się oglądać każdy mecz Premier League. Mam również dużą zajawkę do Fify, gram dość sporo w tryb kariery lub Ultimate Team. Czasami odwiedzam też siostrę, która mieszka w Swansea. Ogółem należę do grona osób, które nie potrzebują odcięcia od piłki. Wręcz przeciwnie: odpoczywam, kiedy w wolnym czasie robię coś związanego właśnie z nią.
Rozumiem, że mecze rozgrywane kobiecą reprezentacją Anglii są na porządku dziennym?
Nie zaprzeczę! Nie mam wyboru, bo jeszcze wiele lat upłynie, nim polska reprezentacja trafi do gry.
Może polskich piłkarek nie doceniają jak należy?
Na pewno doceniają te angielskie. Niedawno była taka sytuacja z BBC Sports, które dodało artykuł o kobiecej piłce. Ktoś ten wpis udostępnił, komentując go „Who cares?”. BBC odbiło piłeczkę, pisząc, że są kanałem sportowym, nie kanałem sportowym dla mężczyzn. To miłe, że większe organizacje w Anglii stoją po naszej stronie. Starają się zdusić wszelki typ deprecjacji w zarodku, walczą z seksizmem i szowinizmem. Wydaje mi się, że inne kraje powinny brać z Anglików przykład.
Fot. Archiwum prywatne Danieli Kosińskiej, stokecityfc.com