Reklama

Pątnicze drogi nowicjuszy do Ekstraklasy. Który beniaminek jest najmocniejszy?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

03 sierpnia 2020, 11:15 • 18 min czytania 19 komentarzy

Podbeskidzie Bielsko-Biała, Stal Mielec, Warta Poznań. Co łączy te kluby? Ano chyba to, że wszyscy beniaminkowie przyszłego sezonu Ekstraklasy ciągną za sobą historie przypominające pięty gorliwego pątnika. Już nawet mniejsza o czas oczekiwania na powrót do elity, bo choć Stal i Warta czekały ćwierć wieku i mogą tą pokaźną liczbą grać, to Podbeskidzie wróciło na najwyższy poziom rozgrywkowy po czterech latach czekania, co w skali makro nikt wielką tragedią nie nazwie. Ale nie w tym rzecz – po prostu wszystkie trzy kluby przecierpiały bardzo dużo, żeby teraz znaleźć się w Ekstraklasie. Przyglądamy się tym klubom i próbujemy ocenić, jak wyglądają ich szanse w przyszłym sezonie Ekstraklasy. 

Pątnicze drogi nowicjuszy do Ekstraklasy. Który beniaminek jest najmocniejszy?

Starzy Słowacy, Pyżalscy i klub, którego nie było

Stefanik, Sloboda, Piacek, Kolcak, Demjan, Pesković, Zajac, Mazan, Stano, Dancik, Nather…

Kto nie wymieni jakiegoś sympatycznego lub mniej sympatycznego Słowaka z czasów przygody Podbeskidzia w Ekstraklasie, niech pierwszy rzuci kamieniem. Są jakieś kamienie? Wiemy, że nie ma. Śmiechy-chichy, ale właśnie z tego i z kultowych poniedziałkowych spotkań z Górnikiem Łęczna słynęła ta drużyna. Oczywiście przejaskrawiamy, uwypuklamy, symbolizujemy, ale zwyczajnie chodzi o to, że „Górale” wielkiej furory w tej lidze nie robili. Utrzymywali się, balansowali między dołem a środkiem tabeli, sprowadzali przeciętnych piłkarzy i przez kilka lat pracowali na to, żeby w sezonie 2015/16 elitę opuścić.

Spadli z Ekstraklasy i zaczęły się problemy. Bo nagle okazało się, że klub kompletnie nie jest gotowy na odcięcie od cycka Canal+, grę w I lidze i jej warunki. Nie pomogło odejście kontrowersyjnego prezesa Wojciecha Boreckiego, nie pomogło zatrudnienie przyzwoitych trenerów, nie pomógł przyzwoity pierwszy sezon, kiedy zabrakło kilku punktów, trochę szczęścia i poukładania, żeby wrócić do Ekstraklasy. W 2018 roku klub stanął na skraju bankructwa.

Pisaliśmy o tym tak:

Trzech prezesów i sześciu trenerów – pod Klimczokiem w ostatnich pięciu latach przez długi czas stabilizacji nie było. Co prawda czasy Wojciecha Boreckiego, Dariusza Kubickiego i Roberta Podolińskiego to jeszcze etap bielszczan w Ekstraklasie, jednak właśnie wtedy rozpoczął się proces zmian w Podbeskidziu. Dzisiejszy sukces rodził się w bólach i to dużych, bo jeszcze dwa lata temu „Górale” mogli zniknąć z piłkarskiej mapy Polski. Sytuacja finansowa była do tego stopnia tragiczna, że lokalni politycy złożyli zawiadomienie do prokuratury, kiedy miasto po raz kolejny chciało zalewać dziurę w budżecie pierwszoligowego klubu. – Na kroplówce nie robi się wyników sportowych, musi być pomysł i strategia na przyszłość – mówił wówczas Przemysław Drabek, wiceprzewodniczący rady miejskiej.

Reklama

I miał rację, bo w Bielsku do 2018 roku nic się nie spinało. 

Co pomogło? Pieniądze od miasta i inwestora Edwarda Łukosza. Klub zbudował twardą strukturę. Postawił na młodzież. Pracę i zaufanie dostał utalentowany Krzysztof Brede. Wywalono zawodzącego w roli dyrektora sportowego Andrzeja Rybarskiego i postawiono na dynamiczny duet skautów Grzegorz Więzik-Sławomir Cienciała, który dużo lepiej czuł klimat klubu i sprawniej wychodził na przeciw jego potrzebom. Niech najlepiej świadczy o tym fakt, że dzisiaj klub jest:

a) stabilny finansowo,
b) mądrze zarządzany,
c) posiadający ładny i nowoczesny stadion z niezłą frekwencją.

Czego chcieć więcej?

Dwadzieścia kilka lat temu kibice Stali Mielec odpowiedzieliby enigmatycznie (albo filozoficznie): „istnienia”. Nic dziwnego – w 1996 roku klub spadł z Ekstraklasy, a w 1997 roku przestał istnieć. Ogłosił upadłość. Przestał mieć znaczenie na futbolowej mapie Polski i musiał zmierzyć się z długoletnim błąkaniem się po czwartoligowym poziomie rozgrywkowym. Z czasem Stal zaczęła piąć się w górę, ale wolno, na pewno nieekspresowo, nie brawurowo, nie spektakularnie. Mieli swoje problemy, żyli na garnuszku miasta, dopiero po wielu latach przebudowali obiekt.

Raczkowali, raczkowali, aż doczołgali się do I ligi. To był 2016 rok. Stal była ligowym przeciętniakiem, ale przynajmniej już nie raczkującym, a prężnie się rozwijającym. W działanie wokół organizacji mocno angażował się duet Jacek Orłowski-Bogusław Wyparło. Zatrudniano ciekawych trenerów. Przecież tutaj właśnie wypłynął Zbigniew Smółka, który po mieleckiej przygodzie zapowiadał się na solidnego fachowca nowej myśli szkoleniowej. Do elity przebił się stąd też Artur Skowronek, którego – dla ligi ratowania – wyciągnęła Wisła.

Tak mówił nam o tym dzisiejszy prezes klubu, Bartłomiej Jaskot:

Reklama

Zawsze tak było, że tworzyliśmy dla Ekstraklasy trenerów i zawodników. Co okno transferowe, to ktoś odchodził, ktoś się przebijał, wybijał, pokazywał. I trener Smółka posmakował Ekstraklasy, i trener Skowronek osiąga dobre wyniki w Wiśle, i Radek Majecki jest w Monaco i po mistrzostwie Polski, Mateusz Cholewiak tak samo, jeśli chodzi o mistrzostwo.

Dariusza Marca odkryliście w roli pierwszego trenera. 

Mamy dobrą rękę. Zawsze serce boli, jak z drużyny odchodzi zawodnik czy trener. Podchodzimy do tematu emocjonalnie, wiążemy się z ludźmi, budujemy wspólnotę i to trudny moment.

Bardzo dużo dla budowania tej wspólnoty i tożsamości zrobił też Tomasz Poręba. Europoseł PIS-u postawił sobie za cel wykorzystanie wszystkich swoich politycznych możliwości, żeby przywrócić Stal na zwycięską ścieżkę. Pomagał w ściąganiu sponsorów, doradzał władzom, lobbował, zarządzał z drugiego szeregu. Wydaje się, że to kumaty facet. Zresztą były piłkarz.

Fragment wywiadu, którego udzielił Markowi Wawrzynowskiemu w Wirtualnej Polsce.

Awans Stali do Ekstraklasy to bardzo ważny element budowania tożsamości mieszkańców Podkarpacia. 

Co pan przez to rozumie?

Od wielu lat mieszkam i pracuję na Zachodzie i wiem, jak ważną rolę w życiu lokalnej społeczności może odgrywać klub sportowy. To najprostszy sposób, żeby budować pozytywne emocje i pewność siebie ludzi, co potem przekłada się na wiele dziedzin życia.

Dlaczego wcześniej ten region spał?

Trudno powiedzieć, pewnie było w tym trochę polityki, może to były jakieś kompleksy, gdzie priorytetem były inne sprawy, pokazanie się, raczej inwestowanie w estetyzację miast, a nie w sport. Myślę, że przede wszystkim brakowało świadomości, że sport ciągnie region cywilizacyjnie, buduje tożsamość lokalnej społeczności. To jest kapitalny region, jeśli chodzi o ambicje i możliwości, ale ludzie potrzebują dobrego przykładu. I Stal Mielec może być takim przykładem.

Przy tym trzeba podkreślić: klub jest w miarę przyzwoicie zarządzany, do tego przez ludzi z pasją i miłością do Stali, ale daleko mu do ideału. Oj, bardzo daleko. Miasto ograniczyło środki łożone na klub. Koronawirus uwypuklił wszystkie problemy finansowe, jakie ma klub, a ówczesny prezes Jarosław Orłowski tłumaczył nam, że kasa klubowa jest pusta. Latem zmienił się prezes, a na komputerze poprzedniego (fakty wskazują na to, że jego nazwisko padło w tekście) znaleziono treści pedofilskie. W ciągu pół roku klub prowadziło lub będzie prowadzić trzech trenerów (Skowronek zrobił dobrą robotę, Marzec zrobił dobrą robotę, Skrzypczak to ciekawy wybór i dobry fachowiec) i choć do czysto sportowej pracy żadnego z nich nie sposób się przyczepić, to o żadnej stabilizacji nie mam mowy. A jeśli padło już słowo „stabilizacja”, to przy budowaniu kadry, jak jej nie było, tak dalej nie ma.

O żadnej stabilizacji długo nie było też mowy w Warcie Poznań. Chyba, że o stabilizacji w niepewności. Tak swój kapitalny tekst o drodze ekipy z wielkopolski do Ekstraklasy zaczął Damian Smyk:

W przepastnych archiwach gazet sprzed 25 lat można znaleźć relacje z ostatniego meczu Warty Poznań w I lidze (dzisiejszej Ekstraklasie). Z ust jednego z zawodników, tuż po spadku, padają mniej więcej takie słowa:

– No tak, spadliśmy, tak się zdarza, ale za rok wrócimy.
Warta nie wróciła za rok. Ani za dekadę. Po ćwierć wieku nadal nie wróciła. Ale dzisiaj ma ogromną szansę na to, by klub z piękną historią znów zagrał w elicie. Jak wyglądała jej droga od spadku do momentu, w którym jest dzisiaj? To droga smaków – hot-doga na parkingu w Stargardzie, papierosowego dymu podczas strajkowania piłkarzy i bułek w rodzinnym sklepiku przy Drodze Dębińskiej.

Po mnóstwo smaczków i szczegółów odsyłamy do tej lektury, ale my przejdziemy do kwestii prymarnych: do czasów państwa Pyżalskich. Przejęli klub i dali nadzieję, że przeprowadzając zieloną rewolucję, wyciągną klub z marazmu niższych lig i przywrócą mu utraconą świetność. Jak to się skończyło? Wszyscy znamy tę historię. Obiecanki-cacanki, budowania Titanica, funkcjonowanie ponad stan, buractwo Pyżalskiego, brak, spadki, awanse, kontrowersje, skandale, brak kasy, horrendalne opóźnienia w pensjach, strajk, odejście Pyżalskich, walka o byt i nowe otwarcie.

Skromne otwarcie. Właścicielem został Bartłomiej Farjaszewski. Wszystko powoli zaczęło się normować, choć Warta płaci mało, ma niski budżet i w sumie niewielkie możliwości. Co więcej, przed sezonem, zakończonym awansem, początkowo nie można było nawet złożyć składu, tak mało zawodników zostało w kadrze, a potem doszło wielu nowych, co też nie sprzyja jakiejkolwiek stabilizacji. Nawet jeśli nowi byli naprawdę nieźli. Dyrektorem sportowym został Robert Graf, trenerem Piotr Tworek, szefem rady nadzorczej Marcin Janicki – wszystko świetne ruchy.

I Warta awansowała. Po barażu, po dobrym sezonie, po wykreowaniu liderów, ale dalej z problemami: jeszcze co najmniej przez pół roku klub będzie grał na stadionie w Grodzisku. Stadion Warty dalej jest w budowie. Nie jest już patologicznie, nie jest już toksycznie, ale to dalej partyzantka na wielu poziomach.

Jaki z tego wniosek?

Ano taki, że najzdrowiej funkcjonuje Podbeskidzie Bielsko-Biała, które przeprowadziło gruntowny proces przebudowania się z tworu bez strategii w stronę klubu z wieloletnią perspektywą. Stal Mielec i Warta Poznań są w innej sytuacji. W obu klubach pracują ludzie z wizją, z pomysłami, z pasją i umiejętnością wdrażania tego wszystkiego w codzienną pracę, ale do normalności jeszcze daleka droga. Chociaż tyle, że włodarzom obu drużyn na pewno solidnie pomoże spory zastrzyk gotówki z praw telewizyjnych.

Ale, ale, ale my tu tylko o strukturach organizacyjnych, a przecież koniec końców wszystkie projekty weryfikuje boisko. To po kolei. Który beniaminek jest najsilniejszy?

1. Podbeskidzie Bielsko-Biała

Nie będziemy silić się na kombinowanie: Podbeskidzie. To ciekawie zbudowany zespół. Albo inaczej: niezachwycająco. Przynajmniej z pozoru. Pełno w nim zawodników, którzy nie czarowali na boiskach Ekstraklasy, w I lidze stanowili o sile zespołu. Pisaliśmy o tym tak:

Znamienne, że trzon Podbeskidzia, które wdarło się do Ekstraklasy, grając efektowną i ofensywną piłkę, stanowią piłkarze, którzy mieli coś do udowodnienia. To taki „zespół drugiej szansy”.

Sami widzicie – pół składu złożone z gości, którzy w mniejszym lub większym stopniu odbili się od Ekstraklasy. A przecież jest jeszcze Filip Modelski, który reanimował swoją karierę. Przecież jest także Kornel Osyra, który w Miedzi Legnica rok temu wyśrubował u nas średnią 3,70 – zawstydzającą, jak na stopera. Przecież jest również wspomniany Jaroch, którego do świata żywych przywrócił Brede, a który w dwa sezony wykręcił 15 goli w klasyfikacji kanadyjskiej. Jak na bocznego obrońcę – bardzo, bardzo dobry wynik.

Nie powiemy, że ligowy dżemik, ale no trochę tak. Inna sprawa, że każdy z nich dobrze odnalazł się w systemie Krzysztofa Brede. Były asystent Michała Probierza wypracował pewne automatyzmy, balans między defensywą a ofensywą, mądre stosowanie pressingu i wszechstronność w atakowaniu, a wszystko to uczyniło z Podbeskidzia drużynę, która zwyczajnie zdominowała I ligę, zapewniając sobie awans jeszcze przed końcem rozgrywek.

Wielkim, ale to wielkim atutem tego zespołu jest też to, że władze Podbeskidzia zadbały o to, żeby kontrakty najważniejszych graczy zespołu obowiązywały również w przyszłym sezonie. Dlatego też Górale najprawdopodobniej wejdą do elity praktycznie nieosłabieni, a o sile przekonywania do projektu, niech świadczy zatrzymanie Marko Roginicia, który nie narzekał na brak ofert, a z uśmiechem na ustach przedłużył kontrakt pod Klimczokiem.

Brede zapowiada cztery-pięć wzmocnień przed startem ligi. Na razie przyszedł Węgier, Gerg Kocsis, który na Węgrzech grywał solidnie, ale poza ojczyzną już dużo gorzej. Czas go zweryfikuje. Na liście życzeń znajduje natomiast Sebastian Steblecki, jeden z czołowych skrzydłowych pierwszej ligi. Bielszczanie obserwują też młodzieżowców, więc wszystko wygląda tak, jakby miało ręce i nogi, a ciągłość projektu byłaby zachowana również na boisku. Z jakim efektem? Podejrzewamy, że z przyzwoitym.

2. Warta Poznań

Też dosyć mądrze zbudowany zespół, na pewnie nie taki, który rozpadnie się po awansie, ale wielkiego szału nie ma.

***

Bramka

Adrian Lis to klasowy bramkarz. Wybronił Warcie ten awans. Nie liczyliśmy tego, ale jego robinsonady mogły dać poznaniakom jakoś kilkanaście punktów i to spokojnie licząc. Bramkarz rangi ekstraklasowej. Inna rzecz, że już przed barażami informowaliśmy, że prawdopodobnie odejdzie z klubu, więc siłą rzeczy – trzeba poszukać następcy.

Obrona

Tu potrzeba będzie wzmocnień. Nawet kapitan, lider obrony, legenda klubu i wielki twardziel, Bartosz Kieliba, to jednak nie jest wyższa ligowa. Nawet w tym sezonie, nawet w I lidze, byli wyraźnie lepsi. A co dopiero inni. Niech najlepiej świadczy o tym to, że wcześniej, w rubryce z bramką, napisaliśmy, że Adrian Lis często wznosił się na wyżyny niemożliwości, żeby wyciągać Warcie mecze. Ale przy tym musimy przyznać, że Piotr Tworek bardzo sprawnie organizuje grę defensywną całego zespołu.

Środek pomocy

Tercet Kupczak-Trałka-Janicki. Na I ligę super, mega, ekstra, bajeczka. Trałka – doświadczony, nieśpieszny, nadający rytm, wiele razy genialnie ustawiony, symbol teorii, że czasami lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Kupczak – egzekwujący karne z zimną krwią, pewny, równy. Fajna ósemka. Taka – jak mawiał klasyk – i w defensywie, i w ofensywie. Janicki – świetna jesień, gorsza wiosna, ale to bardzo ciekawa dziesiątka i perspektywiczny zawodnik, który zapracował sobie na Ekstraklasę. To tak z jednoznacznych pozytywów.

Ale z drugiej strony musimy być szczerzy. Trałka to dzisiaj mocny zawodnik na warunki klubu z pogranicza I ligi i Ekstraklasy. Czasami nie chce mu się już biegać. Trałkuje. Za pociągiem już nie pogoni. Tym bardziej, że kiedyś też specjalnie nie lubił za nim ganiać, ale po prostu musiał. Teraz nie musi już nic. Taka różnica. Kupczak to gość, którego pamiętamy z sabotowania gry Termaliki w Ekstraklasie. Irytował. Cholernie irytował. Nie przystawał do Ekstraklasy. Czy teraz będzie przystawał? Nie wiemy, może to kwestia ligi, a może kwestia projektu (w Poznaniu, tfu, w Grodzisku ładniej świeci słońce czy coś). Janicki jest zaś nieco hermetyczny. Zobaczymy, jak poradzi sobie na wyższym poziomie, przy mocniejszych rywalach i nie w systemie, w którym Warta dominuje, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że poziom wyżej taktyka będzie musiała ulec zmianie.

Skrzydła

Motorem napędowym Warty w I lidze był środek pola, więc siłą rzeczy skrzydła pełniły raczej rolę pomocniczą. I właściwie robiły to całkiem przyzwoicie. Michał Jakóbowski został nawet nieformalnym bohaterem barażów o Ekstraklasę – gol z Termaliką, wywalczony karny z Radomiakiem, mnóstwo serducha zostawionego na boisku. Tylko, że no właśnie – na jego przykładzie najlepiej pokazać, jak wygląda siła ognia skrzydeł Warty w kontekście gry w elicie.

Jakóbowski ma 27 lat. Stary nie jest, ale młody też już nie. W życiu rozegrał zaledwie trzy mecze w Ekstraklasie. Sześć lat temu. W Lechu, gdzie szybko zorientowano się, że wielkiego grajka z niego nie będzie i oddano do I ligi. Tam został ligowym średniakiem. Grał regularnie najpierw w Bytovii, potem w Chojniczance, i teraz gra regularnie w Warcie. Skrzydłowy typowo polski. Da z wątroby, wróci się, złapie mądrą żółtą kartkę w asekuracji, pogna do kontry, kiedy inni nie mają już siły, raz na jakiś czas strzeli gola, raz na jakiś czas zaliczy asystę. Staty z tego sezonu? Pięć goli, siedem asyst. Całkiem nieźle. Najlepszy sezon w karierze. Przy tym jednak to gość nieco jednowymiarowy.

Przez większość sezonu, i na jego finiszu, drugie skrzydło obstawiał Mariusz Rybicki. Pamiętamy go jeszcze z ekstraklasowych czasów Widzewa, kiedy był młodym i w sumie całkiem obiecującym chłopaczkiem. Teraz młody już nie jest, jego gwiazda nie rozbłysła. W piłkę grać potrafi, ale nawet ten sezon w jego wykonaniu był po prostu przeciętny – gol i dwie asysty. Jego zmiennikowi, Jakubowi Apolinarskiemu, skończyło się wypożyczenie i wrócił do Częstochowy.

Jest jeszcze Sergiej Napołow, który miewał przebłyski i wydaje się wartościowym uzupełnieniem składu na warunki I ligi. No ale właśnie, znowu, wszystko to na warunki I ligi. Będą potrzebne wzmocnienia.

Atak

Spławski, Szczepaniak, Jaroch. Nie brzmi to jakoś specjalnie groźnie, nie?

Pierwszy ma zielone serce. Tak przynajmniej mówią o nim w Poznaniu. Przeżył z tym klubem bardzo dużo – właściwie. Perturbacje i turbulencje z Pyżalskimi, brak kasy, brak ciepłej wody w klubie, III ligę, II ligę, I ligę, teraz awans. Wielkim zawodnikiem nie jest. Absolutnie. Ale nadaje Warcie charakter. Jest taką przypominajką, że dopiero było tutaj bardzo źle. Ten sezon w jego wykonaniu to też niezłe story – na początku leczył kontuzję, potem grywał epizody, a koniec sezonu kończył jako pierwszy napastnik. I oczywiście, bardzo pomógł w awansie, w barażach plamy nie dał. Kurczę, w ich finale wywalczył nawet karnego i nic, że miękkiego. Ale znowu – już na I ligę nie był to wystarczający snajper (11 meczów, 2 gole).

Długo wydawało się, że wystarczający będzie za to Gracjan Jaroch. Jesień miał bardzo solidną. Strzelił siedem goli. Robił swoje. Ale wiosną zgasł – dołożył tylko jedno trafienie, choć minut dostał mnóstwo. Nieprzypadkowo w barażach wchodził z ławki. No i ten Szczepaniak, który kiedyś miał swoje pięć minut w Miedzi, potem dwie minuty w Cracovii i od tego czasu coś nie idzie. W Warcie był dublerem, wchodził z ławki, na krótko, coś tam szarpnął, coś tam dał, ale nikogo nie porwał. Jako trzeci napastnik na Ekstraklasę – spoko, ale pod warunkiem, że będzie dwóch dużo lepszych od niego.

***

Wszystko to będzie układał Piotr Tworek, który udowodnił, że wiele lat pracy asystenta może przełożyć się na mądre zarządzenia zespołem, w którym wcale nie jest kolorowo. Warta grała ładny futbol, ofensywny, do maksimum wykorzystując swoje atuty i przewagi. Ale wiadomo – klasą będzie dostosowanie się do Ekstraklasy, co przy tym składzie personalnym nie będzie proste.

3. Stal Mielec

Gdyby do Ekstraklasy wchodziła Stal z tercetem Żyro-Nowak-Mak, to rozmowa byłaby zupełnie inna. Pierwszy odbudował się w Mielcu. Zaliczył mocną wiosnę. Strzelał, asystował i choć wcale nie zjadł ligi na śniadanie, to po prostu robił różnicę. Problem w tym, że był tylko wypożyczony i dziś jest już zawodnikiem Piasta Gliwice. Drugi był najlepszym rozgrywającym rozgrywek. 13 goli, 13 asyst i pewnie jeszcze sporo kluczowych podań. Pan Piłkarz. Zimą chciała go Lechia, ale został w Mielcu pod jednym warunkiem – że w lecie zrobi, co tylko będzie chciał. Co zrobił? Nie został. Z tej trójki został tylko ten trzeci. Problem w tym, że Mateusz Mak to świetny skrzydłowy na warunki I ligi (10 goli, 7 asyst), ale przeciętny na warunki Ekstraklasy.

Tak czy inaczej, to on powinien być liderem tego zespołu w elicie. Zasłużył sobie na to.

Ale nic tam strata dwóch gwiazd ofensywy. Kłopotów Stal ma więcej. Wypożyczenia skończyły się również liderom defensywy – Mateuszowi Żyro i Jakubowi Wrąblowi. Pierwszy pewnie zostanie, bo Legia chce go dalej ogrywać, ale nic nie jest jeszcze pewne. Drugi raczej nie, bo chcą go w Płocku, choć on sam nie jest entuzjastą spędzania sezonu na ławce rezerwowych, kiedy w Stali miał pewny plac i możliwość odbudowywania się na swoich warunkach.

Tak czy inaczej, defensywa nie wygląda najlepiej. Ściągnięcie bramkarza to mus. Wzmocnienie środka obrony to też mus, bo nawet w przypadku ponownego wypożyczenia Żyro, obsada tej pozycji to bida z nędzą. Ekstraklasowy czas Lukasa Bielaka już dawno dobiegł końca – rok temu pożegnano się z nim po awansie w ŁKS-ie, teraz powinni zrobić to sami w Stali, bo Słowak nie gwarantuje żadnego poziomu przyzwoitości. Tak samo Bodzioch. Poza tym aż takiego dramatu nie ma, bo bardzo przyzwoity sezon na bokach defensywy zaliczył duet Stasik-Getinger. Dwa różne pokolenia, ale godne szansy poziom wyżej.

Prezes klubu, Bartłomiej Jaskot, zapowiedział sporo wzmocnień, ale przy okazji zaznaczył, że klub nie posiada jako takiego działu skautingu. Nie wróży to najlepiej, bo Stal musi się wzmacniać, żeby nie zostać z niczym przed Ekstraklasą. Na razie zapowiada się na wypożyczenie Pawła Tomczyka. Gość umie strzelać bramki, ale ani w Lechu, ani w Piaście nie przebił się na dłużej do pierwszego składu.

Ale to krok w dobrą stronę. Polak, młody, na wypożyczeniu, z ekstraklasowym doświadczeniem – tacy się tutaj sprawdzali.

Co jeszcze? W I lidze solidnie wypadali jeszcze chociażby Prokić, Tomasiewicz, czy Urbańczyk. Wszyscy zasłużyli na szansę w Ekstraklasie, ale coś czujemy, że żaden z nich tej ligi nie podbije.

No i najważniejsze – trener. Stal Mielec układać będzie Dariusz Skrzypczak, choć awans do Ekstraklasy zrobił Dariusz Marzec, z którym nie została przedłużona umowa. Czy to dobry fachowiec? W Poznaniu mówią, że bardzo dobry. Młodzi piłkarze Lecha go zachwalali. Właściwie wszyscy bardzo się przy nim rozwinęli. Tak pisaliśmy po jego zatrudnieniu na Podkarpaciu:

O tym, że w środowisku ceni się byłego pracownika wicemistrzów Polski świadczy nawałnica ofert z ostatnich dni – Skrzypczak był wymieniany jako potencjalny nowy trener m.in. w Widzewie. Stal zyskuje szefa, który wydaje się gwarancją dobrej, sumiennej pracy. Czas pokaże, czy idzie za tym również wiedza taktyczna, czucie zawodników i ta odrobina szczęścia, która w fachu trenerskim bywa kluczowa. Skrzypczak dostaje od razu dużą scenę, bo choć Stal jest beniaminkiem, to jednak będzie się przez 30 kolejek bić z krajową elitą. Na tle innych znanych asystentów pokroju Krzysztofa Brede, którzy musieli najpierw uwiarygodnić się w I lidze, Skrzypczak startuje z wysokiego konia.

Tak, definitywnie Skrzypczak startuje z wysokiego konia. Do tego niepodkutego i z ukradzionym siodłem.

Kto najmocniejszy?

Odpowiedzmy sobie na to sakramentalne pytanie, choć w piłce jest tyle zmiennych, tyle osobliwości, tyle uwikłań, że nie będzie to proste.

Najstabilniejsze jest Podbeskidzie. Długofalowy projekt. Mądrzy ludzie u steru. Nowoczesny obiekt. Dobry trener. Zachowana ciągłość składu i koncepcji gry. Odejście od tygla kulturowego w szatni. Przy dobrych transferach, uzupełnieniach na paru pozycjach, Podbeskidzie powinno stać na w miarę pewne utrzymanie. Tym bardziej, że to sezon przejściowy i tylko jeden zespół spada.

Po środku jest Warta. Klub w rękach ludzi, którzy nie są pieniaczami i znają się na swoim fachu. Ciekawe nazwiska i perspektywa utrzymania największych gwiazd. Skład złożony z Polaków. Ale jednocześnie – bardzo niski budżet, brak swojego obiektu, granie w Grodzisku. Przy dobrych wiatrach Wartę stać na utrzymanie w lidze, ale na pewno nie będzie jej łatwo. Choć akurat takie derby z Lechem – sama w sobie ekstra historia.

I na końcu plasuje się Stal. Niby mądrze zarządzana, ale jednak trochę śmierdzi powtórką historii ŁKS-u. Tylko, że ten początkowo miał, czym grać na boisku. A ekipa z Mielca? Bez swoich gwiazd z I ligi. Z przebudowanym składem, z nowym trenerem, z problemami finansowymi, z wszystkimi codziennościami piłki na Podkarpaciu. Jeśli nie stanie się coś bardzo spektakularnego, jeśli nie osłabią się rywale, to Stal może być głównym kandydatem do spadku.

Tak przewidujemy. A jak będzie? Może zupełnie inaczej. Kto to może wiedzieć – przecież chodzi tutaj o Ekstraklasę.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...