Okolice 85 minuty spotkania w Lubinie. 20-letni Kamil Kruk otrzymuje sygnał, że wkrótce wejdzie na boisko. Trochę motywacji pod nosem, zapewnianie samego siebie, że będzie dobrze i lecimy. Kilka chwil później stoper stał już przy linii bocznej boiska. Zmienił Jewgienija Baszkirowa, otrzymał symboliczne parę minut. Dla jednych występ niemal niezauważalny, dla niego najpiękniejszy moment w życiu, bo właśnie spełnił marzenie o debiucie w Ekstraklasie. – Nagroda za pracę – podkreślał Martin Sevela. Nagroda, która spotkała już piątego adepta akademii Zagłębia Lubin w tym sezonie.
Kruk, Bartosz Białek, Kacper Bieszczad, Kacper Chodyna, Jakub Sypek – tak wygląda pełen „pakiet” szczęśliwców, którzy dotarli na szczyt. Przynajmniej tymczasowy, bo dziś wiadomo, że dla Białka Ekstraklasa nie będzie sufitem. Reszta obecnie marzy o tym, żeby podążyć jego śladem. A przecież na tej piątce liczba wychowanków, którzy w tym sezonie wybiegali na boiska w miedziowych barwach, się nie zamyka. Dominik Hładun, Damian Oko, Dominik Jonczy, Łukasz Poręba, Dawid Pakulski, Paweł Żyra, Łukasz Soszyński, Olaf Nowak – każdy z nich ma za sobą rozdział w akademii lubińskiego klubu. Nawet Bartosz Slisz, wychowanek ROW-u Rybnik, ostatnie szlify przed wejściem do Ekstraklasy zbierał w rezerwach Zagłębia. Ale i bez niego liczba wychowanków, jak na jeden sezon, jest imponująca – 13 piłkarzy, którzy w mniejszym lub większym stopniu pograli w swoim macierzystym klubie.
Spis treści
- Akademia Zagłębia Lubin - holenderska ścieżka
- Richard Grootscholten, fot. Newspix
- Technika przede wszystkim
- Zagłębie Przyszłości
- Rezerwy, czyli pomost dla talentów
- Bartosz Slisz w rezerwach Zagłębia. Fot. Newspix
- Plan dla każdego piłkarza
- Paweł Karmelita, czyli nadzorca
- Wypatrzony w Zdzieszowicach - Bartosz Białek
- "Miedziowa Tożsamość"
- Akademia znów urośnie
Akademia Zagłębia Lubin – holenderska ścieżka
Akademia Zagłębia funkcjonowała jeszcze przed 2013 rokiem, ale bez wątpienia był to ważny dla niej moment. Właściciel klubu, czyli KGHM Polska Miedź postawił na ten projekt i wpisał go w swoją strategię promocji sportu młodzieżowego. Bez tego wsparcia nic by nie wyszło, a tak w Lubinie pojawił się Richard Grootscholten, który został dyrektorem akademii. Skąd na Dolnym Śląsku wziął się Holender, który uznawany jest za jednego z najlepszych specjalistów od tego typu projektów? Lubinianie chcieli się rozwijać i być bliżej lokalnych mieszkańców. Chodziło o to, żeby klub nie był tylko miejscem, gdzie weterani przyjeżdżają po dobre wypłaty, a zaczął być miejscem, w którym promuje się lokalne talenty.
Dla 70-tysięcznego miasta tożsamość była niezwykle ważna. Dlatego postanowiono zainwestować w rozwój akademii. Pierwszy pomysł był taki, żeby na Dolnym Śląsku działać w porozumieniu z Ajaksem Amsterdam, jednak szkolenie pod szyldem kogoś innego – no nie był to plan, który spełniałby założenie lokalności. Ostatecznie pozostano przy holenderskim kierunku, ale nieco zmodyfikowano plan. Grootscholten miał nie tylko dać know-how. Miał pracować na żywym organizmie. I zaczęła się rewolucja, z której w Lubinie czerpią do dziś.
Richard Grootscholten, fot. Newspix
– To, że dziś młodzież wchodzi do zespołu to zasługa wszystkich pracowników akademii, ale oczywiście, podwaliny pod to dał Richard – mówi Artur Jankowski, prezes klubu. – Do dziś działamy na podstawie jego Handbooka, choć na przestrzeni lat uległ on zmianie. Wiadomo, futbol idzie do przodu, więc i my musieliśmy się dostosować. Okres pandemii, gdy nie mogliśmy pracować tak, jak normalnie, poświęciliśmy m.in. na te poprawki – dodaje Henny Lee, obecny dyrektor akademii.
Henny to już trzeci Holender, który zajmuje się lubińską akademią. Po Grootscholtenie, który odszedł do Feyenoordu Rotterdam, był jeszcze Ben van Dael, choć on nie zajmował fotelu dyrektora. Pełnił raczej rolę pomostu między akademią a zespołem seniorów. Funkcję dyrektora piastował także Polak, Krzysztof Paluszek, ale niezależnie od narodowości i zmieniających się wykonawców, rola pozostawała niezmienna. Szkolić najlepiej, jak się da i dążyć do tego, by szkolić jeszcze lepiej. Efekty są widoczne – w Lubinie znajdziemy 29 zawodników reprezentacji Polski oraz kadrowicza… Słowacji. W klubie przewidują już, że wkrótce grono powiększy się o szóstkę kolejnych piłkarzy, którzy pozostają w gronie obserwowanych przez trenerów biało-czerwonych drużyn młodzieżowych.
Technika przede wszystkim
Ok, mamy teorię, a jak wygląda praktyka? Lubińska akademia jest trochę jak rzeka, która płynie przez te same tereny, ale sama zmienia swoje koryto. Bardzo duży nacisk kładzie się na aspekty techniczne. Swego czasu dolnośląska szkółka nazywana była „Zagłębiem Techniki”. Lubinian wyróżniała praca nad techniką fundamentalną. Jakiś czas temu z „Miedziowymi” rozstały się twarze tego projektu – Stanisław i Bartosz Kwiatkowscy oraz Jarosław Rutkowski. Ale w klubie wiele się przez to nie zmieniło. – Nie jest tak, że teraz w Zagłębiu nie ma kto uczyć techniki. Jeśli chodzi o panów Kwiatkowskich, współpraca z nim nadal jest kontynuowana i przebiega bez zarzutów. W klubie pracuje też Emil Nowakowski, który od początku był odpowiedzialny za ten rodzaj treningów. W tym zakresie edukujemy też innych naszych trenerów – tłumaczy Witold Lis, koordynator akademii.
Ale wiadomo – trening techniki fundamentalnej to nie wszystko. W Lubinie wprowadzają w życie kolejne projekty, które mają sprawiać, że wyszkolenie indywidualne zawodników będzie stało na jeszcze wyższym poziomie. Jednym z nich są treningi grup masters. Spotykają się na nich najlepsi piłkarze na danej pozycji z kilku różnych roczników. Cel jest wiadomy – trenować z najlepszymi, żeby samemu stawać się lepszym. To oczywiście zajęcia dodatkowe, poza tymi, które zawodnicy odbywają w swoim roczniku. Zresztą tych w ostatnim czasie także jest więcej, bo im więcej piłki przy nodze, tym lepsi piłkarze „zjadą z taśmy produkcyjnej”. Podobne zajęcia odbywają się także dla graczy rezerw oraz młodzieży włączonej do kadry pierwszego zespołu.
Zagłębie Przyszłości
A co z tymi, którzy eksplodują nieco później? Nie od dziś wiadomo, że nie każdy talent eksploduje od razu, a nie warto spuszczać z oka chłopaków, którzy mogą okazać się dynamitem, tyle że nieco dłuższym lontem. Zresztą Zagłębie jest tego doskonałym przykładem – adept ich akademii, Krzysztof Piątek, to właśnie „late talent”. – Chcemy zadbać o to, żeby chłopcy, którzy rozwijają się nieco wolniej, mieli równe szanse i nie tracili minut na boisku, bo regularna gra to najlepsza droga do rozwoju. W tym celu tworzymy nowy projekt. We współpracy z Akademią Piłkarską 'Żaczek’ chcemy stworzyć miejsce, w którym ci zawodnicy będą mogli trenować i grać, będąc pod stałą obserwacją naszych trenerów. Mecze i treningi będą się odbywały na naszych boiskach, chłopcy będą grali w naszych barwach, także nadal będą czuć się pełnoprawnymi piłkarzami Zagłębia – mówi prezes Jankowski.
– Żeby młodzi piłkarze grali więcej, organizujemy wewnętrzne mecze bliźniacze. Chodzi w nich o to, żeby każdy zagrał taką samą liczbę minut, żeby nikt nie odstawał – tłumaczy kolejny ważny aspekt lubińskiego szkolenia Witold Lis. – Organizujemy też mecze towarzyskie po 11 dla zespołów, które w lidze grają po dziewięciu. Może przez to chłopcy zaliczają mniej kontaktów z piłką, ale są lepiej przygotowani do przejścia na grę 11 v 11 w lidze.
A liga jest dla lubinian ważna. Może i nie jest wyznacznikiem jakości szkolenia, natomiast sukces zawsze lepiej się „sprzedaje”. – Wiadomo, że nie tylko o wynik w tym wszystkim chodzi. Ale jesteśmy Zagłębiem, czołową akademią w kraju musimy być na topie. Młodzi wychodzą na boisko, żeby wygrać. Patrzą w tabelę i muszą widzieć nas na szczycie – uważa Jankowski.
Zresztą, nie ma co ukrywać, na pewnym etapie, nawet u juniorów, wynik jest następstwem wyszkolenia. Ciężko byłoby przecież sięgać po medale Centralnej Ligi Juniorów, nie prezentując odpowiedniej jakości.
Rezerwy, czyli pomost dla talentów
Natomiast o ile w zespołach młodzieżowych o dominację Zagłębia nietrudno, tak potem następuje weryfikacja. Przeskok do piłki seniorskiej to etap, na którym talenty przerzedza sito. „Miedziowi”, tak jak wiele drużyn z Ekstraklasy, mają rezerwy w III lidze. – Grupa śląsko-opolska to jedna z najsilniejszych w kraju. Gra tam Ruch Chorzów, jest Górnik Zabrze. Większość klubów ma kilku zawodników z ogromnym doświadczeniem w składzie. Mają też przewagę fizyczną – mówi prezes klubu.
Bartosz Slisz w rezerwach Zagłębia. Fot. Newspix
W Lubinie nie ukrywają, że zderzenia z potężnie zbudowanymi przeciwnikami bywają dla młodych piłkarzy bolesne. Ale można ich ograć sposobem. Tak było ostatnio, gdy młodzież z Zagłębia pokonała 7:0 Apis Jędrzychowice. Mimo że rywale mogli rozbijać adeptów akademii jak kręgle, ci ich zdominowali, bo… ich zabiegali. Oczywiście ta sztuka nie zawsze się udaje, o czym świadczy tabela trzeciej ligi. „Miedziowi” jesienią wygrali tylko raz i mimo 11 remisów na koncie, znajdowali się na trzecim miejscu od końca. Spadek na niższy szczebel były dla nich dramatem, a teraz łatwiej nie będzie.
– Reforma PZPN, według której piłkarze powyżej 23 roku życia nie będą mogli zagrać w rezerwach, gdy rozegrają pięć spotkań w pierwszym zespole, utrudnia nam zadanie. U nas grała co prawda młodzież, ale czasami trzeba ją wesprzeć kilkoma bardziej doświadczonymi zawodnikami. Nie wykluczam, że w takich okolicznościach po prostu ściągniemy ich do rezerw. Nie chciałbym tego robić, bo przecież to zabierze miejsce któremuś z naszych wychowanków, jednak chcemy uzyskać dobry wynik, a liga jest naprawdę silna – tłumaczy Artur Jankowski.
Plan dla każdego piłkarza
Żeby jeszcze lepiej przeżyć przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej, rezerwy zostały częściowo wyłączone ze struktur akademii. Dziś to pełnoprawna, seniorska drużyna, tyle że pełna młodych zawodników. Modelowa ścieżka rozwoju wygląda tak, że junior trenuje w akademii do 18 roku życia, a potem zostaje piłkarzem drugiej drużyny. Następnie walczy o to, żeby z „dwójki” przeskoczyć do „jedynki”. Oczywiście dla najzdolniejszych są robione wyjątki.
– Nie ukrywam, że trochę zmieniliśmy nasze podejście. Wcześniej zbyt sztywno trzymaliśmy się ram. Tego, że młody piłkarz powinien jak najdłużej grać z rówieśnikami. Staramy się słuchać naszych zawodników. Jeśli ktoś chciałby dostać szansę w starszym roczniku, czy w rezerwach, bo czuje, że osiągnął sufit, pomyślimy o tym. Natomiast musimy mieć też na uwadze to, że czasami mamy kilka talentów na danej pozycji. Wtedy przesuwanie kogoś wyżej tylko po to, żeby siedział na ławce, nie ma sensu – tłumaczy Artur Jankowski.
– Każdy z piłkarzy ma przygotowany indywidualny plan rozwoju. Dbamy o to z Robinem Pronkiem – mówi nam Henny Lee. – Nie każdy musi się z nim zgadzać, ale wszystkim przedstawiamy wizję tego, jak powinna wyglądać jego kariera, żeby wydobyć z niej maksymalny potencjał.
– Nie każdy jest cierpliwy, zdarza się, że zawodnik chce już grać wyżej, nie zgadza się z naszym planem. Nic z tym nie możemy zrobić – ma do tego prawo. Niektórzy wyrywają się do piłki seniorskiej, bo ktoś gwarantuje im minuty, wpisuje to w kontrakt. Przecież to jest oszustwo także dla tego zawodnika. Ok, zagra te parę minut, a potem co? Zjazd do rezerw? I jak to wytłumaczyć? My takich rzeczy nie robimy. Jesteśmy fair wobec naszych adeptów. W akademii każdy ma taki sam kontrakt, takie same warunki. W rezerwach podpisujemy natomiast kilkuletnie umowy, żeby zabezpieczyć się przed sytuacją, że stracimy kogoś przez zbyt krótki kontrakt – opisuje sposób działania Zagłębia Jankowski.
Warto dodać, że od niedawna praca nad psychiką młodego gracza jest łatwiejsza. W Zagłębiu zatrudniono bowiem trenera mentalnego, który ma służyć pomocą kandydatom na piłkarzy. Dzięki temu przeskok do dorosłej piłki może być jeszcze łatwiejszy.
Paweł Karmelita, czyli nadzorca
Tak jak wspomnieliśmy, model jest taki, żeby najpierw „otrzaskać się” w drugiej drużynie, a dopiero potem wykonać następny krok. Czasami przychodzi to szybciej czasami wolniej. Nad tym czuwają cztery osoby: Paweł Karmelita, Robin Pronk, Adam Buczek oraz Martin Sevela. Można powiedzieć, że ten ostatni „przyklepuje” decyzję tego pierwszego, która jest efektem działań Buczka. To on, jako trener rezerw, dba o to, żeby młodzież się rozwijała. W Zagłębiu podkreślają jego znaczenie, to taki „surowy tata” dla tych, którzy pukają do bram Ekstraklasy. Ważną osobą jest Robin Pronk, który czuwa nad płynnym przejściem zawodników z akademii do drugiego zespołu oraz systemem szkolenia.
Podobnie jest z Witoldem Lisem, który potrafi zadbać o to, żeby zawodnik nie odleciał po pierwszym sukcesie. Natomiast równie ważna jest rola Karmelity. – Rzadko spotyka się takich ludzi, że gdy zapytamy innych o opinię o nim, to 9 czy nawet 10 na 10 osób powie, że to super gość. W przypadku Pawła by tak było – żartują w Lubinie.
Ale nie ma co żartować, bo Karmelita wykonuje „czarną robotę”. Sevela co prawda sam często odwiedza mecze rezerw, ale to Karmelita jest osobą, która na bieżąco czuwa nad tym, co słychać w drugim zespole. Raportuje, informuje i ocenia postępy zawodników, podpowiada, kto mógłby dostać szansę. Oczywiście przy wszystkim swój stempel musi postawić także Buczek.
Dziś w rezerwach jest wielu graczy, którzy wkrótce mogą podążyć śladem wspomnianej na wstępie piątki i zadebiutować w lidze. Na Jakuba Wójcickiego wkrótce może zacząć naciskać Adam Borkowski. Następcą Białka może zostać młodzieżowy reprezentant Polski, Patryk Kusztal lub Błażej Czuban. Są także zdolni skrzydłowi, jak Jakub Siga i Mateusz Kizyma. Każdy z nich musi jednak pamiętać, że o sukcesie czasami decyduje chwila, więc nie można pozwolić sobie na przestój, bo ktoś inny wskoczy na twoj miejsce. Tak, jak było z Bartoszem Białkiem.
Wypatrzony w Zdzieszowicach – Bartosz Białek
Dziś Białka łatwo jest chwalić i nazywać fenomenem, jednak jeszcze na starcie jesieni nie zapowiadało się, że napastnik tak wystrzeli. To także swego rodzaju „late talent”. W drugiej drużynie zaczął dominować, gdy rezerwy grały w Pucharze Polski z Miedzią Legnica. Strzelił wówczas bramkę, a przy okazji skorzystał na tym, że kolega z zespołu był mocno nieskuteczny. Białek potem zaczął trafiać w trzeciej lidze i odjeżdżać. Kluczowy okazał się wyjazd do Zdzieszowic. Napastnik przedryblował kilku rywali, kończąc akcję precyzyjnym strzałem. „Prawie jak Maradona” – żartowali w Lubinie. Bramka faktycznie była ładna, więc wycięto ją, żeby pochwalić się wyczynem młodzieżowca. Traf chciał, że filmik zobaczył też Martin Sevela, a że pochlebnie wypowiedzieli się o nim Buczek oraz Karmelita, zawodnik trafił do pierwszej drużyny. Resztę historii już znamy – gol w debiucie był jak stempel jakości. Dalej poszło z góry, bo i Białek był chętny do pracy i drużyna widziała w nim skutecznego snajpera.
Morał z tej historii jest jeden – nigdy nie wiesz, kiedy ktoś coś w tobie dostrzeże tak, jak w przypadku Białka i Seveli.
„Miedziowa Tożsamość”
Wiemy za to, że jednego w Lubinie przeoczyć nie można. Wszechobecnego podkreślania „Miedziowej Tożsamości”. To akcja skierowana do kibiców, ale i do młodych piłkarzy. Zaletą Zagłębia, podkreślaną od lat, jest fakt, że adepci akademii mają przyszłość na wyciągnięcie ręki. Dosłownie, bo z okien bursy widać stadion, na którym co dwa tygodnie goszczą najlepsi piłkarze w Polsce. Z boisk treningowych jest do niego kilka kroków, więc każdy ma świadomość, że cel jest blisko. Tę świadomość dodatkowo utrwalają „krzyczący” ze ścian wychowankowie. Zarówno na stadionie, jak i w bursie dla zawodników, wszędzie można natknąć się na zdjęcia, koszulki czy jakiekolwiek inne pozostałości zawodników, którzy wychowali się w tym klubie. Nie zawsze są to gwiazdy, jak Krzysztof Piątek czy Piotr Zieliński. Czasami to „solidni ligowcy”, którzy dorobili się kilkuset meczów na poziomie Ekstraklasy.
Być może z perspektywy osoby postronnej nie robi to wrażenia. Ale dla młodego chłopaka to już coś. Jakiś czas temu, gdy podążałem śladami Michała Karbownika, trenerzy Młodzika Radom mówili, jak duże wrażenie na ich podopiecznych robiły nawet zwykłe życzenia świąteczne od Michała czy Mateusza Radeckiego. A co dopiero, gdy masz ściany, na których roi się od reprezentantów kraju czy etatowych ligowców? Wiesz, do czego dążysz i gdzie trafiłeś. Widzisz też, że jesteś w dobrym miejscu, bo obok nich możesz zauważyć na ścianie swoje zdjęcie, gdy w nagrodę wyląduje na ścianie, na której znajdziemy zawodników miesiąca. Albo swój odcisk dłoni, który zdobi „obraz” na korytarzu. To prosty sygnał: Zagłębie to wy.
Dane za 90minut.pl
Innym sygnałem jest choćby koszulka wspomnianego wcześniej Zielińskiego, która wisi przed wejściem na stołówkę. – Kiedyś, gdy odwiedzały nas wycieczki, to dzieciaki robiły sobie z tą koszulką zdjęcia. Zamysł tych koszulek jest taki, żeby młodzież jak najczęściej widziała, że ich cele są realnie. Że ci, których podziwiają w telewizji, też tutaj byli. Zdjęcia czy koszulki absolwentów akademii wiszą w takich miejscach, że młodzi chłopcy widzą je nawet kilkanaście razy dziennie. Dzięki temu możemy pozytywnie wpływać na ich mentalność – tłumaczy Marek Wachnik, autor tego pomysłu.
Wachnik w Lubinie zadbał też o to, by w społeczności Zagłębia zaistnieli rodzice młodych piłkarzy. Regularnie organizowane spotkania mają na celu „wciągnięcie” ich w codzienne życie klubu. Pokazanie, jak funkcjonuje, ale też słuchanie ich podpowiedzi oraz pytań. Rodzice to doceniają, tak jak młodzież docenia warunki, jakie stworzył im lubiński klub. Boiska, które są dosłownie pod nosem, służą im za podwórko. Mogą wziąć sprzęt od trenerów i poćwiczyć sami lub z kolegami, po godzinach. Rzecz jasna chętnie to robią, bo co innego robić, gdy możesz „wyjść przed blok i pokopać”? Taki właśnie był zamysł lubińskiej akademii – uczynić z boiska podwórko. Dlatego boiska wyróżniają się choćby różnymi rodzajami nawierzchni.
Akademia znów urośnie
Prezes Artur Jankowski zdaje sobie jednak sprawę, że podobnie jak piłkarze, nie może osiąść na laurach. – Nie chcemy mówić, że jesteśmy świetni, że mamy wszystko. Wręcz przeciwnie, widzimy, że konkurencja nie śpi i wiemy, że chcemy się rozwijać. Mamy bardzo dobrą bazę, ale widzimy, że Legia wybudowała centrum w Książenicach, więc też chcemy budować. Planujemy dwie, najpotrzebniejsze obecnie inwestycje. Chcemy wykupić część terenów obok akademii i wzmocnić infrastrukturę boiskową.
Marzenia to także muzeum połączone ze sklepem klubowym i restauracją. Wkrótce w miejsce starego budynku szatni powstanie coś w rodzaju kawiarni, która odciąży restaurację w bursie. Są też kolejne plany. – Widziałbym tu jeszcze park motoryczny, taki, jak mają w Lipsku. Jeśli to powstanie, będzie kapitalnie, będziemy mieć wszystko – uważa Witold Lis.
Infrastruktura, szkolenie trenerów, koncepcja – każda z tych rzeczy jest w Lubinie płynna. Tak samo, jak wspomniany na wstępie przepływ juniorów z akademii do pierwszego zespołu. I niewykluczone, że to właśnie oni napędzą kolejne projekty, które posłużą ich następcom. Bo inwestować trzeba mieć z czego, a jeśli wychowuje się piłkarzy pokroju Bartosza Białka, to można mieć pewność, że prędzej czy później to się po prostu opłaci.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix