Reklama

“Trzeba znaleźć balans między pokorą a pewnością siebie”

redakcja

Autor:redakcja

29 czerwca 2020, 13:30 • 15 min czytania 2 komentarze

Wystarczyło jedno dobre zagranie, jeden dobry strzał, a chodzili i się panoszyli w myśl “co to ja nie jestem za piłkarzem”. Większość z tych, którzy udawali, że są super piłkarzami, albo grają teraz na niższym poziomie albo ich w ogóle nie ma w piłce. Na szczęście jesteśmy w czasach, kiedy piłkarze są dużo bardziej świadomi i, mam wrażenie, inteligentni. Wiedzą czego chcą od siebie, od swojej kariery. Widzą, że futbol to nie jest sport indywidualny. Oczywiście, każdy ma swoje osobiste cele. Ale je można zrealizować tylko wtedy, gdy na maksa walczysz o cele drużynowe. Nigdy inaczej. Niektórzy tego nie rozumieli i grali swoje własne mecze. To ich pogrążało – Z Łukaszem Sierpiną, kapitanem liderującego w pierwszej lidze Podbeskidzia Bielska-Biała, rozmawiamy tak o kwestiach bieżących, awansie, ale i sodziarzach, Bandzie Świrów, fajnej świadomości młodych piłkarzy czy B-klasie. Zapraszamy.

“Trzeba znaleźć balans między pokorą a pewnością siebie”

***

Panie Łukaszu, tęskni się za Ekstraklasą?

Oczywiście. Jak się w niej było, coś zagrało, to się tęskni. Mam nadzieję, że wrócimy tam z Podbeskidziem.

Ogląda pan Ekstraklasę, ma na to czas?

Oglądam, i pierwszą ligę, gdzie muszę mieć rozeznanie, ale oglądam też Ekstraklasę. Nie mam wybranej drużyny, którą bym śledził, ale najładniej moim zdaniem grają obecnie Legia, Lech, Piast. Te drużyny zawsze chętnie się ogląda. Z sympatią oglądam też Koronę Kielce, tak jest, że śledzi się wyniki drużyny, w której się grało. Korona jest jednak w bardzo trudnej sytuacji.

Jak się panu, byłemu zawodnikowi Korony, który grał w Kielcach w lepszych czasach, w tym w Bandzie Świrów, widzi ten zespół?

Korona niegdyś miała swój styl. Nie da się ukryć, oparty na waleczności. Ilu zawodników, którzy tamte czasy pamiętają, wciąż jest w Koronie? Dwóch? Trzech? Nie wiem czy wszyscy obcokrajowcy, którzy dziś są w zespole, chcą tak walczyć za Koronę. Obcokrajowcy mogą się bardzo fajnie wpasować w zespół. Nawet wieść prym, również pod kątem charakteru. Ale muszą trafić do szatni, która ma już tego ducha. Proporcje rodzimych zawodników i obcokrajowców muszą być zbilansowane, tak kiedyś było w Koronie i to działało.

Reklama

Ja pamiętam ekipę, gdzie Kamil Kuzera, Maciek Korzym, Paweł Golański czy Tomek Lisowski nadawali ton. Nawet jak gra się nie kleiła, nadrabialiśmy ambicjami. Mnie wprowadzał w ESA trener Ojrzyński. Nigdy nie zapomnę jak tłumaczył, że aby czuć było ten charakter zespołu, wszyscy muszą traktować zespół, a nawet klub, jak jedną wielką rodzinę. Wtedy nie ma sklejki, a jedność. My naprawdę to czuliśmy. I to było naszą siłą. Pamiętam, że czy zagraliśmy lepiej, czy gorzej, trener Ojrzyński dbał o to, żebyśmy taki mecz przerobili razem. Przeszli przez te emocje wspólnie. Do tego budowanie spotkaniami, niekoniecznie okazjonalnymi, jakimiś gokartami, ale po prostu żeby wspólnie usiąść. Zjeść razem obiad. Każdy piłkarz powie, że to buduje. Odbija się na wynikach. Tylko to wymaga dużo konsekwencji i zaangażowania. Trzeba tej atmosfery, jedności, pilnować.

Pan jest kapitanem w Podbeskidziu, ma w klubie sporo do powiedzenia. Inicjuje pan w Bielsku takie wspólne wypady?

Teraz mamy ligowy maraton, więc ciężko, ale na pewno tak. Może te spotkania obecnie są nawet bardziej potrzebne. Nie ma dziś tak, jak kiedyś, kiedy dziesięciu piłkarzy w danym klubie było przez kilka lat. Jest dużo więcej rotacji. Jak ktoś się pojawia, musisz się poznać. Raz, że czysto piłkarsko. Na którą nogę ci zagrać. Jak wolisz grać. Ale i prywatnie, jaki kto ma charakter. Czy będzie jeździł na dupie. Robił wślizgi. Czy bardziej liczy na grę techniczną i tak walczył nie będzie, za to ma dużo jakości piłkarskiej.

Nie ma pan wrażenia, że w Polsce za dużo mówimy o jeżdżeniu na dupie, a za mało o piłce?

Jest tak, ale uważam, że pierwsza liga ma to do siebie, że tu te cechy wolicjonalne są bardzo ważne. O nich trzeba siłą rzeczy mówić. Choć wiem, że to jest czasem różnie odbierane przez kibiców. Ktoś nie zrobi trzech wślizgów w meczu – o, nie starał się! To przesada. Natomiast nie uciekniemy od tego, że w pierwszej lidze bardzo ważne jest to, żeby czasem podostrzyć. Choć poziom pierwszej ligi, odkąd tu jestem, idzie w górę. Widzę to. Coraz więcej widać na pierwszoligowych boiskach graczy bardzo dobrze wyszkolonych, dających jakość.

Rok temu weszły do ESA ŁKS i Raków, czyli drużyny, które uchodziły przede wszystkim za ładnie grające, a nie dające z wątroby.

Musi być balans między tym wszystkim. ŁKS i Raków ten balans miał. To nie tak, że tylko grali pięknie i nie musieli walczyć. W pierwszej lidze bez tego się nie da.

Zaskoczyło pana, że ŁKS tak dobrze sobie radził w pierwszej lidze, a w Ekstraklasie przeszedł brutalną weryfikację? Czy to nie napawa trochę obawami, w sensie: ile może ważyć faktycznie bycie jednym z najlepszych w pierwszej lidze?

Na pewno spodziewałem się po ŁKS-ie więcej. Rok wcześniej też spadli beniaminkowie, także widać, że to są wysokie progi, nawet jeśli Raków jest odstępstwem od reguły i bardzo fajnie sobie radzi. Niemniej przykłady beniaminków uczą: awans z pierwszej ligi, a utrzymanie w Ekstraklasie, to dwie zupełnie inne kwestie.

Reklama
Troszkę sobie skomplikowaliście życie ostatnio trzema remisami (rozmawiamy z Łukaszem Sierpiną w piątek – przyp. LM.).

I tak i nie. Z jednej strony, owszem, celowaliśmy w dziewięć punktów, zdobyliśmy tylko trzy. Ale zawsze to punkty. Sytuacja jest taka w tabeli, że każdy zdobyty punkt bardzo dużo wnosi. Drużyny za nami też nie punktują nie wiadomo jak regularnie, więc każde oczko może okazać się kluczowe. Na pewno już myślami jesteśmy przy Stomilu, podejście będzie takie samo – trzeba wygrać (Podbeskidzie wygrało 2:0 – przyp. LM.).

Pokusi się pan o recenzję każdego zespołu z czołowej trójki bijącej się o bezpośredni awans?

Stal Mielec ma doświadczonych graczy z przodu, dodatkowo jest tam duża wymienność pozycji. Grają odważnie, nawet jak stracą gole, to potrafią nadrobić, czego dowodem choćby mecz z Tychami. Warta ma mocny środek pomocy, dobrze potrafiący blokować ataki przeciwnika, a z przodu szybkich, młodych zawodników do kontr. Inny styl, ale też przynosi efekty. Jeśli chodzi o nas, to myślę, że gramy odważnie. Nie cofamy się jak strzelimy bramkę. Nie stajemy na własnej połowie. Gonimy za drugim golem. Chcemy grać atakiem pozycyjnym, nie zawsze wychodzi, ale nawet, gdy remisujemy czy przegrywamy, nie można powiedzieć, że nie stwarzaliśmy sytuacji. Mamy swój styl, nie możemy się zrażać, że stracimy punkty – jak na coś się decydujesz, to trzeba iść za tym do samego końca.

Jaki powinien być dobry kapitan?

Zżyty z drużyną. Aktywny w momentach kryzysowych. Potrafiący wziąć ciężar gry na swoje barki. Wymagający od siebie najpierw. Jak młodzi zobaczą, że ja, 32-letni zawodnik, pokazuję na boisku zaangażowanie, daję od siebie co mam najlepszego, to myślę, że to w nich też pojawi się więcej motywacji.

Opieprza pan czasem?

Oczywiście. Nie zawsze będziemy się głaskać. Nie ma takiej drużyny i takiego zawodnika, który nie popełnia błędów. Trzeba przeanalizować każdy. Ale czasem potrzebne są też męskie słowa, żeby wstrząsnąć. Choć nie można przesadzić – nie może być wyzywania, grubszych słów.

A propos błędów, ostatnio spudłował pan z piątego metra, dość kuriozalna sytuacja.

Skomentuję to tylko tak, że powinienem trafić. Miałem piłkę na prawą nogę, ale to żadne usprawiedliwienie.

Co czuje zawodnik, gdy zawali tak prostą sytuację?

Jesteś na siebie zły. Ale też przecież nie możesz się dołować. Nie ja pierwszy, nie ostatni. Lepsi ode mnie tak pudłowali. To nie jest żadne usprawiedliwienie. Ale nie możesz pozwolić, by jeden błąd cię podłamał. Piłkarz musi znaleźć balans między pokorą a pewnością siebie.

Tylko jak go znaleźć?

Pokora, ale dużo wiary. Trzeba znać swoją wartość. Tak jak i wartość ciężkiej pracy. Nie jesteśmy Messim w Barcelonie, nie mamy takiego talentu, musimy ciężko pracować na wszystko. Tak na treningu, w meczu, jak poza boiskiem. Jesteśmy cały czas oceniani. Przez kibiców. Trenera. Ekspertów. Musimy być tego świadomi. I faktu, że ciężką pracą można do czegoś dojść. Ja nie słyszałem, żeby piłkarze, którzy pokazywali, że są nie wiadomo jacy, osiągnęli wszystko.

Dużo pan spotkał na swojej drodze sodziarzy?

Zdarzyło się. Większość z tych, którzy udawali, że są super piłkarzami, albo grają teraz na niższym poziomie albo ich w ogóle nie ma w piłce.

Na czym polegała ich soda?

Wystarczyło jedno dobre zagranie, jeden dobry strzał, a chodzili i się panoszyli w myśl “co to ja nie jestem za piłkarzem”. Albo siadał na ławce i nie rozumiał dlaczego. Chodził i pytał: “Dlaczego ja nie gram? Dlaczego trener na mnie nie stawia, jak jestem jednym z najlepszych?”. To są toksyczne zachowania. Sezon ma 34 kolejki. Pokaż klasę w 30.

Na szczęście jesteśmy w czasach, kiedy piłkarze są dużo bardziej świadomi i, mam wrażenie, inteligentni. Wiedzą czego chcą od siebie, od swojej kariery. Widzą, że futbol to nie jest sport indywidualny. Oczywiście, każdy ma swoje osobiste cele. Ale je można zrealizować tylko wtedy, gdy na maksa walczysz o cele drużynowe. Nigdy inaczej. Niektórzy tego nie rozumieli i grali swoje własne mecze. To ich pogrążało.

Pytałem o sodziarzy, to zapytam w drugą stronę: widział pan wielu graczy, którym się nie udało przez brak pewności siebie?

Ciężko powiedzieć. Przeważnie trafiałem do szatni, gdzie byli zawodnicy z dużym stażem czy ekstraklasowym czy pierwszoligowym. Trzeba też rozróżnić pewność siebie a pychę. W Podbeskidziu był choćby Przemek Płacheta. Skromny. Cichy. Nigdy nie wychodził przed szereg. Pracował gdzieś trochę z boku. Ale to mu się opłaciło. Zapracował na szansę, potem stanowił część kolektywu i się pięknie rozwinął.

Pan też jest skrzydłowym. Sporo pan pracował z Przemkiem?

Na pewno sporo rozmawialiśmy, mieliśmy ze sobą dobry kontakt. Był czas, gdy on grał na jednym skrzydle, ja na drugim. Uzupełnialiśmy się, korygowaliśmy. Przemek na pewno jest taki, że chce słuchać podpowiedzi, czy starszych kolegów, czy trenerów.

Co pan podpowiedział, a dzisiaj widzi, że Przemek wprowadza w życie?

Na pewno miał problem z ustawieniem, czy w obronie, czy w ataku. Jak do nas przyszedł, chciał być wszędzie na boisku. I w obronie, i w ataku, i na środku, i na boku. Chciał tak bardzo, że to aż przeszkadzało. Popracował nad tym, zrozumiał, że niektóre zachowania są niepotrzebne i mimo zaangażowania godzą w zespół, bo jest źle ustawiony.

Młodzi czasem się tak podpalają?

Tak. Jak dostaną szansę, to chcą wziąć piłkę, kiwnąć dwóch, trzech, pokazać się i ze strony technicznej, i z zaangażowania, i z obrony, i ze wszystkiego. A wszystkiego na raz nie pokażesz. Bardziej możliwe, że w ten sposób nie będziesz współpracował z zespołem. Jest to często z dobrej wiary, bo ktoś chce wykorzystać daną mu szansę. Ale trzeba zawsze myśleć o roli, jaka jest tobie powierzona w ramach drużyny.

Młodzież dzisiaj jest inna niż w czasach, kiedy pan wchodził do piłki czy do Ekstraklasy? Dużo się mówi, że widać tę zmianę świadomości.

Myślę, że chcą więcej słuchać, rozmawiać, a nie tylko skupiać się na swojej osobie. Przyszedł do nas na przykład Mateusz Sopoćko na wypożyczenie z Lechii. Ma epizody w ESA. Natomiast nie ma w jego postawie czegoś takiego: panowie, ja jestem z Ekstraklasy, a tu jest pierwsza liga, więc o czym my mówicie! Jest bardzo chętny na sugestie i porady. Przyszedł z Ekstraklasy do pierwszej ligi, a więc się uczyć! On to rozumie i wierzę, że przeniesie tę naukę wkrótce na boiska ekstraklasowe.

Może panu będzie trochę niezręcznie, ale który z młodzieżowców Podbeskidzia pana zdaniem najlepiej się rozwija?

Jako kapitan mogę powiedzieć, że mamy samych dobrych młodzieżowców. Wspominałem o Mateuszu Sopoćko, bardzo dobrym technicznie. Konrad Sieracki, nasz wychowanek, miał przed kontuzją zainteresowanie z Ekstraklasy. Filip Laskowski pokazuje się z super strony. Kuba Bieroński ma dopiero siedemnaście lat, a gra tak, jakby miał trzydzieści lat. Z Olimpią Grudziądz zagrał świetnie i strzelił ładną bramkę. Każdy z nich może wypłynąć na głęboką wodę. My, starsi gracze, służymy im doświadczeniem.

Ostatnio czytałem też, że Ekstraklasa interesuje się Marko Roginiciem, waszym napastnikiem.

Marko to przykład takiego zawodnika, który bardzo dobrze wpasowuje się w zespół. To pokłosie skautingu, który dzisiaj bada też jaki charakter ma piłkarz, jak zachowuje się po treningu, jak reaguje na to, gdy musi usiąść na ławce, jak funkcjonuje w grupie. Marko odnajduje się u nas znakomicie.

Rozegrał pan 200 meczów w pierwszej lidze, 60 w Ekstraklasie. Trochę bolą te proporcje?

Nigdy się na tym nie skupiałem. Nie da się ukryć, chcę wrócić do Ekstraklasy, wiem jak tam było, jaka była otoczka, jakie stadiony, jakie drużyny. Z celem błyskawicznego powrotu do ESA przechodziłem z Korony do Podbeskidzia. Odchodziłem po prawie pełnym sezonie za trenera Brosza, który mnie w dużej mierze zbudował. Ale nie mam tak, że pograłem za mało. Skoro tyle zagrałem, widać na tyle było mnie stać.

Co dokładnie składa się na tą ekstraklasową otoczkę? Co jest tak wielkim magnesem?

Stadiony po pierwsze. W pierwszej lidze wygląda to coraz lepiej, ale jeszcze jest różnica. Canal+ robi też robotę, telewizyjnie jest to świetnie wyeksponowane. No i finanse, to też ma znaczenie. Finanse w Ekstraklasie są niebagatelnie większe niż w pierwszej lidze. Nie zapominajmy też o jakości piłkarskiej. Przekonały się o tym i ŁKS, i Zagłębie Sosnowiec i Miedź. Ten poziom zaawansowania, pod każdym względem, czy technicznym, czy ustawiania się, jest po prostu wyższy.

Pan, dobrze znając oba poziomy, jakby porównał ESA i pierwszą ligę?

Mówiłem o tej walce w pierwszej lidze. Jest na pewno fizyczniejsza. Na palcach jednej ręki można policzyć chcących grać atakiem pozycyjnym, wysokim pressingiem. Większość woli się cofnąć i czekać na kontry. W ESA nawet ostatni ŁKS chciał grać w piłkę. Nie dali rady i tak to wygląda. W ESA nie można ani tylko się bronić, ani tylko umieć atakować. Potrzeba być wszechstronnym.

Mówimy o tej różnicy poziomów: wynika z pana słów, że beniaminek nie może liczyć na to, że ta sama kadra, którą robił awans, w ESA da radę. Korekty są potrzebne.

To jest duży przeskok. Wzmocnienia są nieodzowne, normalna rzecz w piłce.

A jak będzie to oznaczało, że nawet kapitan traci pewne miejsce w składzie? Historia zna takie przypadki.

Na to już nie mam wpływu. Jak ktoś będzie lepszy, to będzie lepszy, nie ma się z czym kłócić.

Dlaczego dopiero w czwartym sezonie jest duża szansa na awans z Podbeskidziem? Sam pan mówił – plan był, żeby wrócić od razu.

Ciężko powiedzieć. W pierwszym sezonie zarzucano nam, że mamy za dużo starych zawodników. W drugim sezonie, że za dużo młodych. Może teraz mamy ten balans, stabilność, wiemy jak grać, jest świeżość i doświadczenie. To się złożyło na całość i Podbeskidzie jest w dobrej sytuacji, a także moim zdaniem gra dobrą piłkę.

Jeśli nie awansujecie będzie to pana największa porażka w karierze?

Nie zastanawiam się nad tym. Nie myślę tak. Jeśli pan się odezwie po sezonie z takim pytaniem, to powiem. Ale wolałbym, że by pan z takim pytaniem nie dzwonił. Nie ma co się skupić na czarnych stronach.

Odpalmy wehikuł czasu. Ma pan piętnaście lat, mówię panu, że trafi do Ekstraklasy. Co pan odpowiada?

Na pewno byłoby niedowierzanie. Ale to było zawsze marzeniem. Ekstraklasa. Jak już to osiągnąłem, było wielkie: WOW, chcę to trzymać. Chcę tu zostać. Tak samo teraz, grając w pierwszej lidze, marzeniem jest osiągnąć ten cel.

Mówił pan przed laty w wywiadzie z Kubą Białkiem, że musiał stoczyć batalię o uprawianie piłki nożnej. Rodzice byli przeciwni.

Mieszkałem w małej wiosce Rokitki. Nikt w mojej rodzinie nie miał nic wspólnego ze sportem. Wiadomo jacy są rodzice. Chcieli, żebym uczył się dobrze, zrobił studia, znalazł dobrze płatną pracę i sobie żył. A mnie zawsze ciągnęło do piłki. Im się zdawało, że to jest takie science fiction, żeby w tym zaistnieć. Jako 16-latek dostałem propozycję z Chrobrego Głogów, mogłem tam mieszkać w akademiku. Rodzice się nie zgodzili. Powiedzieli, żebym najpierw zdał maturę.

Bardzo był pan wtedy zły?

Na pewno tak. Ale nie obrażałem się. Nie buntowałem się. Nie przestałem się uczyć. Po czasie zrozumiałem, że chcą dla mnie dobrze. Obawiali się jak podejdę do nauki będąc daleko od domu.

Jak pana rodzice zareagowali, gdy rzucił pan studia dla piłki nożnej?

Zadowoleni nie byli. Ale tłumaczyłem im, że studia nie uciekną. Zawsze można je zrobić. A trzeba się też spełniać.

Pan był w momencie rzucenia studiów w czwartej lidze. Ryzyko.

Ale szedłem do Polkowic na pierwszy profesjonalny kontrakt. Górnik awansował do III ligi. Łapałem się na tym, że coraz trudniej znaleźć czas na naukę przy wymaganiach tego poziomu. Próbowałem jakiś czas studiować, ale nie szło to w parze i postawiłem na jedną kartę. Myślę dziś, że dla chcącego nic trudnego i mogłem to połączyć, ale wybrałem jak wybrałem. Tak naprawdę wciąż czas pokaże, czy zrobiłem dobrze czy źle. Pewnych wyborów trzeba jednak w życiu dokonywać. Lepszy wybór, taki czy inny, niż nie podjęcie żadnego wyboru.

W swojej przygodzie zasmakował pan na początku nawet B-klasy.

Grałem w Rokitkach, które miały rezerwy w B-klasie, a pierwszy zespół w okręgówce. Debiutowałem jako szesnastolatek, od razu w okręgówce, w niej grałem generalnie dużo więcej, choć czasem się schodziło niżej. Do dziś uważam, że to było bardzo dobre dla mnie. Wielu widziałem zawodników, którzy przychodzili z cenionych akademii albo z Młodej Ekstraklasy, ale ginęli w seniorskim graniu, zupełnie z nim nieotrzaskani. Widać – na treningu ma jakość, sporo umie. A potem mecz i ciężko mu się odnaleźć. Ja, dzięki tamtym przetarciom, nie miałem problemu.

Co barwnego pamięta pan z B-klasy?

Sędziowie spóźniający się na mecz. Albo przyjeżdżamy, a pan dopiero linie rysuje. Krowa przyczepiona do drzewa, tuż przy boisku. Takie historie chyba są do dzisiaj, choć wszystko idzie do przodu, B-klasa też.

Dopytuję o tę ligę, bo nie ma wielu zawodników, którzy grali na tym poziomie, a doszli do Ekstraklasy. Dziś raczej inne drogi wiodą do ESA – przez prestiżowe akademie.

Ja, jak mówię, na pewno tej drogi nie żałuję. Dała mi sporo ogrania z seniorami, oswoiła z fizyczną walką. Mnie te niższe ligi nie zabiły, a wzmocniły.

Są dwie szkoły: jedni piłkarze chcą przestać grać, gdy nie mogą już występować na najwyższym poziomie, a drudzy znajdują frajdę z gry nawet w niższych ligach. Panu do której bliżej?

Dopóki będę miał zdrowie do biegania, będę grał. Sprawia mi to przyjemność. Nawet jak ktoś za kilka lat uzna, że pewien poziom to już dla mnie za wysokie progi, nie zrezygnuje z piłki. Może mi braknie wtedy motywacji, kto wie. Ale na ten moment nie miałbym problemu z tym, żeby wyobrazić sobie siebie kiedyś czerpiącego radość z gry w okręgówce. Choć wiadomo, wtedy już łącząc to z inną pracą, czymkolwiek się będę zajmował, czy trenował dzieciaki, czy idąc do normalnej pracy.

Czarni Rokitki wciąż mogą liczyć na powrót wychowanka?

Mogą! Ale nie wiem gdzie będę mieszkał. Czy tam, skąd pochodzę, czy tutaj, na Podbeskidziu. Może zostanę tutaj, zobaczymy jaki napisze scenariusz życie.

Dobrze się pan czuje w Bielsku-Białej z tego można wywnioskować.

To prawda. Mam nadzieję, że moja przygoda z tym miastem będzie trwała jak najdłużej.

Jakie ma pan pozasportowe marzenia?

Wybudować dom. Ale nie wiem jeszcze gdzie osiądę, więc z tą inwestycją muszę się wstrzymać. Natomiast na pewno to jest marzenie.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...