Reklama

Mamrot z patentem na Legię. Jedyna nadzieja Arki w Warszawie?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 czerwca 2020, 10:05 • 5 min czytania 32 komentarzy

– Chętnie zobaczę, ile Arka przyjmie na Łazienkowskiej. To może być duża rzecz. Liczyć zacznę od czwóreczki – zapowiadał w “Lidze Minus” Wojciech Kowalczyk. W zasadzie byśmy z tym nie dyskutowali, bo przecież Legia jest murowanym faworytem, a Arka zbyt wielu powodów do optymizmu nie daje. Ale jeden powód znajdziemy. To Ireneusz Mamrot i jego patent na mecze ze stołecznym klubem.

Mamrot z patentem na Legię. Jedyna nadzieja Arki w Warszawie?

Bądźmy szczerzy – niewielu trenerów może się pochwalić tym, że potrafi ograć Legię. Jasne, to nie jest niemożliwe. Przecież przed rokiem Waldemar Fornalik i jego Piast Gliwice wyprzedziły warszawian na dystansie całego sezonu. Ale żeby regularnie zabierać jej punkty? Rok w rok dawać jej pstryczka w nos? No, to się raczej nie zdarza. Chyba że nazywacie się Ireneusz Mamrot, bo ten szkoleniowiec, jak żaden inny w ostatnich latach, potrafił sprawić Legii figla.

Jaki jest bilans meczów Mamrota z klubem ze stolicy?

  • 3 zwycięstwa
  • 3 remisy
  • porażka

12 punktów w siedmiu spotkaniach – nie brzmi to najgorzej. Zresztą, spytajcie trenerów innych klubów z Ekstraklasy, czy chcieliby mieć taką historię gier z Legią w CV. Na 14 pozostałych 10 powie, że oczywiście, jak najbardziej, jeszcze jak, a czterech zapyta, czy da się zamówić z dowozem do domu. Jasne, trochę mniej bajkowo robi się, gdy weźmiemy te mecze pod lupę. Na przykład w tym sezonie.

Reklama
Jagiellonia – Legia 0:0

Na myśl o tym spotkaniu aż nas wzdryga. Piłkarskie szachy to mało powiedziane. Jagiellonia teoretycznie urwała Legii punkt, a w praktyce – kolejne dwa straciła. A to dlatego, że Legia przez godzinę musiała grać w “dziesiątkę”. Pisaliśmy wtedy tak:

“Rocha dał Jagiellonii prezent, którego ta nie oczekiwała i wcale nie chciała. Gospodarze mając przewagę jednego zawodnika nagle zostali zobligowani do grania w piłkę. Pojawiła się presja, by coś wykreować w ataku pozycyjnym. Kurczę, no bez przesady z tymi oczekiwaniami, tak? Biegać, walczyć, zapierdalać – spoko, ale nie zapędzajmy się. Zawodnicy Ireneusza Mamrota nijak nie potrafili skorzystać z gry 11 na 10. Nie mieli żadnego pomysłu na atakowanie. Legia wcale nie musiała wyczyniać cudów w defensywie czy bronić się kurczowo całym zespołem”.

***

Nawet Radosław Majecki po meczu był zdziwiony, że w sumie to się nie pobrudził. Czy więc możemy powiedzieć, że ten wynik to sukces Jagiellonii, a Mamrot zasłużył na tytuł emira Podlasia? No niezbyt. Ale bywało też tak…

Legia – Jagiellonia 0:2

Legia znów grała w osłabieniu, więc to idealny mecz do porównania. Idealny był również występ Jagiellonii. Nawet ostatnio wspominaliśmy go w “Stanie Futbolu“, a umówmy się – jeśli o meczu Jagi dyskutuje się dwa lata po fakcie, to musiał być naprawdę niezły. Jak wspominał Łukasz Olkowicz w “Ofensywnych” to po tym spotkaniu trener Mamrot otrzymał od kibica Legii krótki przekaz: “Ty chuju!”. My natomiast pisaliśmy tak:

„Jaga” na tle mistrza Polski wyglądała, jak przedstawiciel topowej ligi, który przyjechał do Warszawy na mecz pokazowy i postanowił nie dać rywalom piłki do powąchania – chyba że już po ostatnim gwizdku, żeby schować ją do magazynu.  Tak stłamszonej Legii u siebie nigdy w polskiej lidze nie widzieliśmy, a oglądamy ją nie od dziś i nie od wczoraj. To był pojedynek gołej dupy z batem. Tylko jakiś cud sprawił, że Jagiellonia wygrała przy Łazienkowskiej zaledwie 2:0, bo równie dobrze porażka gospodarzy mogłaby być trzy razy wyższa. I naprawdę nie jest tu najważniejszy fakt, iż białostocka drużyna szybko zaczęła grać w przewadze. Tego dnia jednych i drugich dzieliła różnica klas”.

***

Nie jest więc tak, że za każdym razem Mamrotowi sprzyjał fart. Tak, zdarzyło się, że trzy punkty na chwilę przed końcem meczu zagwarantował strzał Czernycha z dystansu. Zdarzyło się, że Wieteska załadował samobója jeszcze w pierwszej połowie, a potem udało się dowieźć wynik do końca. Ale jeśli mielibyśmy odwołać się do klasyka Jacka Magiery i zadecydować, czy było to szczęście czy fart – byłoby to szczęście.

Reklama

Spójrzmy na to z drugiej strony. Jagiellonia we wspomnianych siedmiu meczach z Legią, straciła tylko cztery bramki – z czego trzy w jednym meczu. Mamrot potrafi więc okopać się tak, że nawet dysponująca dużą siłą rażenia ekipa z Warszawy, waliła głową w mur. To o tyle duże osiągnięcie, że tuż przed erą tego szkoleniowca w Białymstoku, Jaga wyłapała w plombę – i to bardzo konkretnie, bo aż 1:4. Trochę wcześniej było jeszcze 0:4 – najwyższa porażka w historii starć bezpośrednich. Wyrównany w lutym tego roku, gdy Mamrota na Podlasiu zabrakło. Nawet wtedy odnotowaliśmy, że mecz białostoczan z Legią był jakoś dziwnie inny, w porównaniu do tych z ostatnich lat.

Legia – Jagiellonia 4:0

“Mecze Legii Warszawa z Jagiellonią Białystok w ostatnich latach kojarzą nam się z zaciętością. Zazwyczaj przynajmniej leciały iskry i występowało zagrożenie, że „trup” będzie słał się gęsto. Dziś? Mamy wrażenie, że wyjściowa jedenastka Legii bardziej musi się spinać, gdy na treningu mierzy się z rezerwowym składem”.

***

Domyślacie się już pewnie, do czego pijemy. Jeśli Arka Gdynia ma dziś w czymś upatrywać szans na urwanie punktów Legii, to właśnie w swoim trenerze. Nie oszukujmy się, gdyby nie to, moglibyśmy jedynie wpisać się w dywagacje ze wstępu – ile goli przyjmie dziś Arka. A tak mamy nutkę wątpliwości: a może jednak sama coś wciśnie, a potem okopie się jak Jaga Mamrota za najlepszych lat?

Niewykluczone. Przecież w bramce stoi Pavels Steinbors, a on łatwo białej flagi nie wywiesza.

Bilans Mamrota w Gdyni jest obecnie dość równy. Najpierw frajerska przegrana w derbach w ostatnich minutach, potem brawurowa (przynajmniej w kwestii wyniku, w kwestii gry – niekoniecznie) pogoń za Śląskiem i wyszarpanie wygranej tuż przed ostatnim gwizdkiem. Ten wynik też z pewnością Arkę pobudzi. Oczywiście nie zapominamy, że gdynianie są nieporównywalnie słabsi w porównaniu z Jagiellonią. Nie ma co do tego wątpliwości. Natomiast mają Michała Nalepę, który w starciu ze Śląskiem odzyskał świetną formę. Mają Marko Vejinovica, który też odzyskuje jakość.

Słowem – jest z czego czarować. Pytanie tylko, czy obecna ekipa Mamrota będzie potrafiła wypełniać jego plan tak, jak poprzednia. Bo jeśli nie, to Steinborsa rozbolą dziś plecy.

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

32 komentarzy

Loading...