Reklama

Arka zła, sędzia też, a Śląsk i tak z nią przegrał

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2020, 18:18 • 4 min czytania 8 komentarzy

Mamy nadzieję, że Ireneusz Mamrot porządnie zregenerował nerwy przebywając na bezrobociu. Jak już bowiem wrócił do pracy, to w pierwszych dwóch meczach przeżył więcej emocji niż nieraz trener przeżywa przez kilka miesięcy. W debiucie na ławce Arki Gdynia przegrał derby Trójmiasta z Lechią Gdańsk po rzucie karnym w ostatniej akcji, choć dopiero co jego drużyna prowadziła 3:2. Tydzień później Arka dla odmiany w ostatniej akcji otrzymała jedenastkę na wagę trzech punktów ze Śląskiem Wrocław. Jakby tego było mało, została ona wykorzystana na raty.

Arka zła, sędzia też, a Śląsk i tak z nią przegrał

Na dodatek mecz z WKS-em zaczął się od klasycznego trzęsienia ziemi. Arka to najbardziej krzywdzona przez sędziów drużyna Ekstraklasy, więc z pewnością jej kibice mogli czuć rozgoryczenie, widząc, że Paweł Raczkowski przyznaje gościom karnego, którego nie ma.

Oglądaliśmy powtórkę za powtórką, potem jeszcze raz. I nadal nie możemy się nadziwić, co też tam sędziowie dostrzegli i dlaczego Raczkowski nie podszedł do monitora. Jak dla nas, jeśli już, to Robert Pich faulował Mateusza Młyńskiego, który okazał się szybszy od starego Słowaka.

Inna sprawa, że nie byłoby całego zamieszania, gdyby Młyński parę sekund wcześniej pozwolił piłce opuścić boisko, zamiast przyjmować ją pod presją rywala. Skończyło się to stratą i akcją wrocławian. Ktoś też pozwolił na dośrodkowanie Dino Stigleca, którego nie sięgnął wyskakujący Adam Danch. Ciąg wielu niesprzyjających okoliczności.

Reklama

Śląsk dostał prowadzenie na tacy i… w zasadzie uznał, że tyle wystarczy. Później prezentował jedynie ligową przyzwoitość, czyli solidną defensywę i organizację gry, bez żadnego błysku z przodu. No dobra, wyjątek stanowił Przemysław Płacheta. Dwukrotnie po beznadziejnie wykonanych rzutach rożnych Arki ruszał z kontrą i raz odnalazł podłączającego się Krzysztofa Mączyńskiego, którego jednak zablokował bardzo solidny dziś Luka Marić. Innym razem Płacheta zabrał piłkę niezdecydowanemu Michałowi Nalepie i strzelił w słupek. Kilka centymetrów bliżej bramki i Pavels Steinbors nie miałby nic do powiedzenia.

Arka biła głową w mur. Brak koncepcji, zero zrozumienia, żadnej inicjatywy, porozciągane formacje. To i tak cud, że Oskar Zawada w takich okolicznościach oddał dwa strzały, z czego jeden nawet celny. Kapitalnie podał mu wtedy Marko Vejinović, który gdzieś tak do 80. minuty niczym innym się nie wyróżnił i pracował na niską notę.

W wyjściowym składzie gospodarzy zadebiutował Santi Samanes i… usłyszeliśmy o nim dopiero wtedy, gdy zakomunikowano jego zejście w przerwie. Facet jest skrzydłowym, lecz nie zdradzał żadnych atutów potrzebnych do gry na tej pozycji. Jedynym mniej hiszpańskim Hiszpanem jakiego widzieliśmy w Ekstraklasie był Marc Martinez, swego czasu kopiący w Piaście Gliwice. Samanes zaprezentował się tak, że nie przypuszczalibyśmy nawet, że kiedykolwiek był w Hiszpanii przejazdem, a co dopiero mówić o pobieraniu futbolowych nauk w tym kraju.

Michał Nalepa schodząc do szatni na naradę powiedział przed kamerami Canal+, że drużynie brakuje lidera, kogoś, kto pociągnąłby resztę. Nie wiemy, czy pił też do siebie, ale to właśnie on kimś takim stał się po zmianie stron. W pierwszej połowie wykonywał stałe fragmenty okropnie, za to w drugiej od pewnego momentu każde jego dośrodkowanie oznaczało pełne gacie obrońców Śląska.

  • po jego rzucie wolnym głową strzelał Zbozień, Putnocky wreszcie musiał się trochę wysilić
  • po jego rzucie rożnym wyrównał niepilnowany Danch (Chrapek z gracją odprowadził go wzrokiem)
  • po kolejnej centrze zamykający Danch zgrał głową i sytuację musiał ratować Puerto
  • to też po kornerze Nalepy piłka trafiła w rękę Puerto, co po interwencji VAR-u skończyło się karnym dla Arki

Ogólnie Nalepa w drugiej odsłonie był najaktywniejszym zawodnikiem żółto-niebieskich. Jemu się najbardziej chciało, to on dał impuls, żeby przynajmniej zacząć próbować. Test z przywództwa i charakteru zdał dziś co najmniej na piątkę. Zaczął fatalnie, by skończyć jak mężczyzna.

Śląsk po przerwie był tak minimalistyczny, że najchętniej nie przekraczałby połowy boiska, ewentualnie lagując piłkę na Płachetę. Poza zaskakującą i naprawdę świetnie wykonaną przewrotką rezerwowego Łabojki (jeszcze lepsza parada Steinborsa), WKS przez 45 minut robił sobie żarty ze sportowej ambicji. I został za to ukarany, nawet nam go nie żal. Sygnały ostrzegawcze stawały się coraz liczniejsze – na czele z bombą Vejinovicia w poprzeczkę – ale goście nie wyciągali żadnych wniosków.

Reklama

To wręcz niewiarygodne, że Arka odniosła zwycięstwo mając tyle słabych punktów w wyjściowym składzie i rezerwowych, którzy niewiele wnieśli. A jednak się udało, tym większy wstyd dla Śląska. Gdynianie łapią kontakt ze strefą bezpieczną, walka o utrzymanie nabiera rumieńców niczym policzki Mariusza Lewandowskiego z meczów reprezentacji. Porażka WKS-u oznacza, że Pogoń Szczecin zakończy tę kolejkę na podium.

Fot. Newspix  

Najnowsze

Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
3
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby
Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

8 komentarzy

Loading...