Reklama

Wojny, białaczka i legendarne rzuty wolne. Historia Sinisy Mihajlovica

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

01 kwietnia 2020, 19:25 • 26 min czytania 6 komentarzy

– Mówią, że koronawirus zabiera głównie ludzi starszych, schorowanych. Mówią to jako pocieszenie, że ich to nie dotyczy. Starsi ludzie nie są liczbą. To nasza historia, nasze zasoby, z których mamy czerpać. To nasze doświadczenie, pozwolili nam być tym, kim jesteśmy – te słowa Sinisy Mihajlovica odbiły się szerokim echem nie tylko we Włoszech. Trener Bolonii doskonale wie o czym mówi. Przeżył biedę, wojny, białaczkę i setkę innych strasznych rzeczy. Po drodze sam zbłądził tyle razy, że dziś śmiało mógłby służyć zarówno za przykład jak żyć, jak i za ten, jak tego nie robić. Życie Sinisy to ponad 50 lat ciągłej walki.

Wojny, białaczka i legendarne rzuty wolne. Historia Sinisy Mihajlovica

O Mihajloviciu można napisać nie tyle artykuł, co książkę. Bez wątpienia jest jedną z kluczowych postaci calcio, tak w latach 90., kiedy podbijał boiska jako piłkarz, jak i w XXI wieku, który poświęcił głównie pracy trenerskiej. Bez wątpienia jest też ikoną futbolu na Bałkanach. Przez lata budził kontrowersje i wywoływał skandale, jednak zawsze był jak yin i yang – zło równoważył dobrem, dlatego obok wielu wrogów miał też wielu przyjaciół.

Sinisa Mihajlović – historia legendarnego piłkarza i trenera

Wszyscy zjednoczyli się latem ubiegłego roku, żeby wspierać go w walce z chorobą. Gdy podczas konferencji prasowej informował, że choruje na białaczkę, był to jeden z niewielu momentów w jego życiu, gdy łzy napłynęły mu do oczu. Ale że chodziło o twardziela Sinisę, każdy był pewien, że wygra nawet z tym cholerstwem.

Reklama

Tak też się stało, a w wywiadzie dla „La Gazzetty dello Sport”, który zacytowaliśmy na początku tekstu, Serb mówi wprost: cieszcie się życiem. – Dla tych, którzy nie przywykli do siedzenia w domu może to być poświęcenie, ale dla mnie to dar. Spędziłem miesiące zamknięty w szpitalnym pokoju, trzy na trzy metry, nie mogłem nawet otworzyć okna. Nosiłem maskę i nie mogłem się przytulać czy podać komuś ręki przez miesiące. Nie muszę nawet zmieniać nawyków! Przeżyłem dwie wojny, bomby zniszczyły mój dom, dla mnie zostanie z rodziną i oglądanie wspólnie telewizji nie jest problemem. Choroba nauczyła mnie doceniać każdą małą chwilę w życiu, choćby to, że nie muszę włączać budzika i mogę się w końcu wyspać.

Najpopularniejszy włoski dziennik sportowy we wstępie do tej tętniącej życiem rozmowy przypomniał wywiad sprzed roku. Równie szczery, równie roześmiany Sinisa, nie wiedział jeszcze, co przyniosą najbliższe miesiące. Świętował 50. urodziny i żartował z tego, z czym już musiał się uporać. – 50 lat? Czuję się jakbym miał 20 mniej, ale czasami czuję też, jakbym miał 150, przez to, czego doświadczyłem. W ostatnim roku zdarzyło się dosłownie wszystko! Chyba jest mi pisane, żeby przeżyć kilka żyć w ramach jednego – mówił wówczas Mihajlović.

Vukovar – podzielone miasto

Umówmy się, że jesteśmy sobie w stanie wyobrazić lepsze miejsce do życia niż samo serce „Kotła Bałkańskiego”. Los nie pozostawia nam jednak wyboru, tak jak nie pozostawił go Sinisie, który przyszedł na świat w portowym mieście Vukovar. Dziś leży ono na granicy Serbii i Chorwacji, a przed laty była to linia frontu. Początkowo jednak nic nie wskazywało, że obie nacje skoczą sobie do gardeł. Dowodem tego jest nasz bohater, który wychował się w mieszanej rodzinie – jego ojciec był Serbem, a matka Chorwatką. Dzieciństwo Mihajlovicia było spokojne, ale jak to w tym rejonie świata bywa – raczej biedne. Jego rodzice z radością patrzyli więc, jak młody Sinisa przynosi ze szkoły piątki, widząc w tym szansę na lepsze życie dla swojego syna.

Niestety, ten wzorowy uczeń miał inne marzenie – zostać piłkarzem. Już jako dziecko zdecydował się przenieść do gorszej szkoły, żeby tylko zdążyć na trening po lekcjach. – Pamiętam jeszcze, jak tata kupił mi skórzaną piłkę. Smarowałem ją kremem, żeby była trochę bardziej miękka. Pierwsze buty? Używałem takich, w jakich grają rugbyści – opowiadał sam zainteresowany.

Futbol pochłaniał go całkowicie. O ile w szkolnej ławce był aniołkiem, tak na boisku od małego wyrabiał swój brudny styl. – Podszczypywanie rywali, plucie, prowokacje, wszelkiego rodzaju zaczepki. „Miha” na murawie zmieniał się nie do poznania, uwielbiał nieczyste zagrywki. A po meczu? Był zupełnie inną osobą – wspomina Sinisa Lazić, jego kolega ze szkolnych lat.

Reklama

Mihajlović może i grał brzydko, ale jego talent był widoczny gołym okiem. W lokalnej drużynie Borovo nie zabawił długo, bo szybko zaczęły o niego pytać znane marki. Na transfer usilnie namawiało go Dinamo Zagrzeb, które dwukrotnie zapraszało go na testy. W końcu potentat złożył oficjalną ofertę wykupu i zdawało się, że kariera Sinisy zaraz nabierze jeszcze szybszego tempa. Ale młody pomocnik – bo na tej pozycji zaczynał karierę – ofertę odrzucił. Uraził go fakt, że ówczesny trener Dinama, Mirko Jozić, który równocześnie był selekcjonerem młodzieżowej kadry Jugosławii, powiedział, że jeśli nie podpisze umowy, nie zabierze go na mundial do Chile. Miał to zresztą być jeden z kilku wymogów, które nie przypadły bohaterowi tego tekstu do gustu. Kazano mu również ściąć bujną czuprynę, a zamiast kontraktu miał otrzymać stypendium. – Miałem o to wszystko żal i po prostu nie chciałem tam zostać – tłumaczył sam zainteresowany.

A skoro do transferu nie doszło, Jozić przypomniał sobie o swoim szantażu i Mihajlović do Chile nie pojechał. Zapewne trochę tego żałował, bo jego koledzy wrócili do domu ze złotymi medalami na szyi. A on? Zamiast medalu skończył studia. Również na swoich zasadach – nienawidził matematyki, więc wolał wybrać słabszy kierunek, byle nie siedzieć nad całkami.

NA CO BYŁOBY STAĆ REPREZENTACJĘ ZJEDNOCZONEJ JUGOSŁAWII?

Crvena Zvezda Belgrad – Mihajlović stał się gwiazdą

Wiadomo było jednak, że Borovo swojej perełki nie zatrzyma. Sinisa bardzo szybko obrał kierunek na serbską część Jugosławii. Przenosiny do Vojvodiny Nowy Sad nie rzucały na kolana – nie był to klub pokroju Dinama. Okazało się jednak, że „Miha” trafił idealnie, bo w Nowym Sadzie zmontowano ekipę opartą na młodych talentach, która niespodziewanie zdobyła mistrzostwo kraju. Taki sukces musiał skończyć się wielką bitwą o jego usługi. – Pamiętam, że przyjechał po mnie Partizan Belgrad i rzucił na stół górę pieniędzy. Byłem jednak zależny od klubu, a ten otrzymał lepszą ofertę od Crveny Zvezdy. Poszedł tam nasz trener, więc namówili i mnie, poczułem, że będę tam potrzebny – opowiadał o kulisach negocjacji sam zainteresowany.

Jeśli wybór Vojvodiny był strzałem w „dziesiątkę”, to transfer do Belgradu był jak trafienie jackpota na maszynach. Mihajlović dołączył do klubu w połowie sezonu, w którym Crvena całkiem nieźle radziła sobie w Pucharze Europy. Wiosną – już z Sinisą na pokładzie – Crvena awansowała do najlepszej czwórki rozgrywek, pokonując Dynamo Drezno. Los skojarzył ich z innym niemieckim klubem – Bayernem. Faworytem była rzecz jasna drużyna z Monachium, ale to bałkański team wygrał pierwszy mecz 2:1. W rewanżu sprawy w swoje ręce wziął „Miha”, który otworzył wynik kapitalną bramką z rzutu wolnego. Niestety dla gospodarzy, Bayern odrobił straty i tuż przed końcowym gwizdkiem prowadził 2:1. Wtedy znów objawił się Sinisa, który tym razem zacentrował futbolówkę tak, że do własnej bramki skierował ją Augenthaler. Koniec, 2:2 – Crvena Zvezda zameldowała się w finale.

Banda z Jugosławii już napisała historię, ale wciąż było jej mało. W finale ich rywalem był Olympique Marsylia. Crvena wygrała po rzutach karnych, sięgając po trofeum. – Kiedy wygraliśmy finał, ludzie w Belgradzie nosili nas na rękach. Przed spotkanie oglądaliśmy taśmy wideo z meczami Marsylii. Trener powiedział nam, że jeśli ruszymy do ataku, narazimy się na kontry. Naszym założeniem było więc trzymanie linii obrony i… oddawanie piłki rywalom. To była dobra taktyka, bo byliśmy młodym i niedoświadczonym zespołem. Francuzi dobrze znali klimat meczów o stawkę – wspominał ten mecz Sinisa. – Trzeba przyznać, że był to prawdopodobnie jeden z najnudniejszych finałów w historii tych rozgrywek – dodał.

Czas spędzony w Crvenej to także kilka innych sukcesów. „Czerwona Gwiazda” wygrała mistrzostwa kraju, ale Mihajlovicowi najlepiej smakował sukces w Pucharze Interkontynentalnym. Dlaczego? Bo trenerem Colo-Colo, które musiało uznać wyższość jugosławskiego walca, był nie kto, a Mirko Jozić. Zemsta była słodka.

CZERWONA GWIAZDA, CO OŚLEPIŁA BAYERN

Mihajlović a wojna w Jugosławii

W Belgradzie Mihajloviciowi towarzyszył jednak nie tylko uśmiech. W 1991 roku „Kocioł Bałkański” zaczął się gotować, a Vukovar stał się bramą do piekieł. Serbowie i Chorwaci nie żyli już ze sobą jak brat z bratem. Dosłownie, bo wuj Sinisy, który od zawsze przyjaźnił się z jego tatą, zapowiedział mu, że „zabije tego serbskiego śmiecia”. Rodzina, stała się nieważna. Przyjaźnie tak samo.

– Spieprzaj stąd – usłyszał Sinisa po wejściu do swojego ulubionego baru w rodzinnym mieście.
– O co ci chodzi Vinko?
– Pij i spierdalaj. W moim lokalu nie będzie żadnych pierdolonych Serbów.

W taki sposób jego przyjaciel z dzieciństwa wyprosił go z lokalu, w którym rozmawiali godzinami, gdy tylko wracał do Vukovaru. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Rodzina Sinisy początkowo nie chciała opuszczać rodzinnego domu, jednak zmusił ich do tego inny dawny kumpel syna. Pipe któregoś dnia odwiedził dom Mihajloviciów i kazał im się wynosić. Nie posłuchali, więc wrócił z bronią i zdemolował pokój kumpla. Powiedział, że następnym razem będzie strzelał nie do ścian, a do nich. Wtedy zrozumieli, że nie ma tu dla nich miejsca i pozwolili sobie pomóc.

Rodzice nie byli jedynymi osobami, którym w trakcie wojny pomagał piłkarz Crveny Zvezdy. Jego mieszkanie stało się hostelem dla ofiar wojny, które nie miały się gdzie podziać. Nie odmówił nikomu, nawet wujowi, który chciał zamordować jego ojca. Kiedy usłyszał, że Serbowie złapali kogoś, kto podaje się za jego wujka, rozpoznał go i poprosił, żeby darowali mu życie. Przystano na to tylko dlatego, że przyjacielem Sinisy był niesławny Żeljko Raznatović. „Arkan”, bo tak na niego wołano, był nie tylko szefem ultrasów Crvenej, ale przede wszystkim szefem serbskiej bojówki „Tygrysy”, która była jedną ze stron bałkańskiego konfliktu. Wuj Ivan nigdy nie podziękował mu za ratunek, a po latach okazało się, że był jednym z najstraszniejszych zbrodniarzy wojennych na Bałkanach.

„Miha” wielokrotnie mówił o tym, jak wielkie piętno odcisnęła na nim wojna. Choć nie był na linii frontu, bolało go choćby to, jak zachowali się jego przyjaciele. Po latach odzyskał jednak wiarę w ludzi, gdy Pipe, który wygnał z domu jego rodziców, przyszedł go przeprosić. Piłkarz zadał mu jedno pytanie: dlaczego? – Musiałem, zabiliby mnie, gdybym nie pokazał, że jestem prawdziwym Chorwatem. Zrobiłem demolkę, żeby myśleli, że ich zabiłem – wyjaśnił skruszony przyjaciel.

Sinisa zrozumiał. Wybaczył.

Mihajlović we Włoszech

Wróćmy jednak do futbolu. Mistrzostwa Crvena Zvezda zaczęła rozjeżdżać się po świecie. Kluczowi piłkarze złotej drużyny trafiali do silniejszych lig, co nie ominęło Sinisy. Tak się składało, że w Rzymie pracował jego rodak, Vujadin Boskov, który zapragnął sprowadzić 23-latka do Romy. Mihajlović przystał na ten ruch i wkrótce mocno tego pożałował. Boskov, który miał poprowadzić Giallorossich do tytułów, nie sprostał zadaniu i zastąpił go Carlo Mazzone. – Zakazał mi włączania się w grę ofensywną, kompletnie zabijając mój styl gry. To był najgorszy czas w mojej karierze, czułem, że czas na zmianę otoczenia – wspominał lata gry w Romie „Miha”.

W stolicy Włoch Serbowi kompletnie nie szło. Nie polubili go kibice, którzy wyzywali go od „cyganów”, nie wygrał żadnych trofeów. W zasadzie jego jedynym sukcesem było… „wypromowanie” młodego chłopaka, imieniem Francesco Totti. – Zabraliśmy go na mecz, w którym prowadziliśmy już 2:0. Podszedłem do trenera i powiedziałem: hej, daj mu zagrać. Chwilę później Totti zadebiutował w Romie – opowiadał w rozmowie z „LGdS”.

Mihajlović szybko opuścił szatnię rzymskiego klubu i udał się tam, gdzie Serbów niemal czczono. W Sampdorii, którą do największych sukcesów doprowadził Vujadin Boskov, odzyskał radość z gry. – To było idealnie dla mnie miejsce. Mieliśmy świetną atmosferę, a trener Sven Goran-Eriksson zobaczył we mnie libero, co okazało się kluczową decyzją dla mojej kariery. Doskonale czytałem grę, miałem dobre warunki fizyczne, świetny odbiór, technikę i długie podanie, co pozwalało mi wprowadzać piłkę. Skorzystałem z tego i narodziłem się na nowo – opisywał ten etap kariery Sinisa.

Jedynym co mogło mu doskwierać był fakt, że wciąż nie miał szans na dołożenie kolejnych pucharów do gabloty. – Ale za to grałem z Roberto Mancinim! Asystowanie mu przy golach to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się przydarzyły – stwierdził sam zainteresowany.

Rzuty wolne – specjalność Sinisy Mihajlovicia

– Rzuty wolne były jedynym powodem, dla którego grałem w piłkę. Gdyby nie one, wybrałbym pewnie koszykówkę – powiedział w jednym z wywiadów Sinisa Mihajlović. Już w czasach gry w Sampdorii, zaczął robić furorę we Włoszech, choć stałe fragmenty gry najlepiej wyszły mu gdy… stanął naprzeciw klubowi z Genui. 13 grudnia Polakom kojarzy się w wiadomy sposób. Serb zapamiętał go jednak dzięki hattrickowi strzelonemu z rzutów wolnych w starciu z Sampdorią w 1998 roku. W ten sposób przeszedł do historii.

Nie był to jednak wyjątek. W czasach gry w Serie A, obrońca zdobył w ten sposób aż 28 bramek. Nikt nie trafiał z rzutów wolnych wcześniej, jedynie Andrea Pirlo zdołał wyrównać jego rekord. – Miałem nadzieję, że mnie nie wyprzedzi! – wyznał niegdyś Sinisa. – Jeśli policzymy moje trafienia ze wszystkich rozgrywek, również te z reprezentacji, nie może się przecież nawet ze mną równać – dodał.

Mihajlović torpedował bramkarzy dosłownie przy każdej okazji. Pamiętacie mecz Crveny Zvezdy z Bayernem? Już wtedy posyłał śmiercionośne ciosy ze stojącej piłki. Rzutami wolnymi przyozdobił również swój jedyny występ na mundialu. Z wolniaka załadował Iranowi, a w meczu z USA przyczynił się do gola Slobodana Santraca, który dobił jego uderzenie właśnie z rzutu wolnego.

Skąd w ogóle wziął się młotek w nodze, połączony z precyzją? – W dzieciństwie moją bramką były drzwi do garażu przy domu. Jako że mieszkaliśmy niedaleko fabryki, kiedy w nie nie trafiłem, piłka wpadała na jej teren. Ciężko było ją potem odzyskać, dlatego żeby nie denerwować ojca, który musiał kupować mi nowe futbolówki, nauczyłem się po prostu trafiać – zdradził swój sekret obrońca.

Nawet po latach, Mihajlović nie zapomniał, jak zaskoczyć bramkarzy. Przekonał się o tym znany z Lechii Gdańsk Vanja Milinković-Savić, co uwieczniono na hitowym już filmie.

– Mam kilka sposobów strzału, ale zawsze nabiegam tak samo, więc bramkarz nie wie, którego użyję. Poza tym zawsze patrzę na niego do ostatniej chwili, czego nie robiłem np. przy rzutach karnych. Pewnie dlatego częściej pudłowałem z jedenastek niż z rzutów wolnych – opowiadał w jednym z wywiadów.

Mihajlović i Złota Piłka. „Nie mogłem wygrać, to byłoby niepoprawne politycznie”

Półki z medalami w domu „Mihy” trochę się w Genui zakurzyły, ale cierpliwość mu się opłaciła. Eriksson był w nim zakochany po uszy, więc postanowił, że Sinisa będzie ostoją defensywy budowanego właśnie wielkiego Lazio. – Jego lewa noga to gwarant tuzina goli w sezonie – opisywał swojego pupila szwedzki trener. Wiele się nie pomylił, bo w pierwszym roku Serb zapisał na koncie dziewięć trafień. Przypomnijmy – był stoperem. Ważniejsze było jednak to, że w duecie z Alessandro Nestą zapewniał rzymianom spokój w tyłach, co skończyło się wicemistrzostwem Włoch, superpucharem kraju i Pucharem Zdobywców Pucharów. Potem w kolekcji Serba pojawił się jeszcze Superpuchar Europy i nic dziwnego, że Mihajlović został doceniony. 13. miejsce w plebiscycie „Złotej Piłki” można traktować jako sukces. Chyba że jesteś Sinisą, który o „le cabaret” mówił na długo przed Robertem Lewandowskim.

– Nie mogłem wygrać, bo gdyby zwyciężył ktoś z Bałkanów, byłoby to niepoprawne politycznie. Nie można było mnie nagrodzić, kiedy NATO zbombardowało moją ojczyznę. Jesteście rasistami – takimi słowami Serb skwitował zwycięstwo Rivaldo.

Cóż, na pocieszenie Mihajlović zgarnął Scudetto i Puchar Włoch, odnosząc jeden z największych sukcesów w historii klubu. W Rzymie był szanowany, przynajmniej do momentu, kiedy splunął w kierunku Curva Nord, gdzie zasiadali ultrasi Lazio. Powód? Nie zgadzał się z ich krytyką po słabszym występie. Sam zainteresowany nie żałuje jednak tego etapu swojej kariery. – Mieliśmy tak silną drużynę, że każdy liczył, że będziemy sięgać po mistrzostwo co roku. Nie udało się, ale tytuł zdobyty z Lazio po 26. latach przerwy, był czymś niesamowitym – wspominał Serb, który przygodę z piłką zakończył w Interze Mediolan.

Dlaczego akurat tam? Rękę wyciągnął do niego przyjaciel z dawnych lat, Roberto Mancini. – On mnie odbudował i pozwolił zakończyć karierę w wielkim stylu: mistrzostwem i dwoma pucharami Włoch. Przez te dwa lata pracowałem dwa razy ciężej, żeby tylko go nie zawieść – zdradził już po zakończeniu kariery Mihajlović.

JAK JUGOSŁAWIA STRACIŁA EURO 1992

Sinisa Mihajlović, czyli skandalista

Życiorys pełen walki i sukcesów ma jednak swoje wady. O ile zdarzały się etapy kariery, na których gablota z pucharami świeciła pustkami, tak rzadko kiedy było tak, że Sinisa nie dorzucał niczego do swojego zbioru skandali. Najgłośniejszym konfliktem, w jaki popadł serbski piłkarz, był „beef” z Igorem Stimacem. W Jugosławii o prym walczyły nie tylko Crvena i Dinamo, ale też Partizan oraz Hajduk Split. Kapitanem ostatniej z tych ekip był właśnie Stimac, Chorwat, o którym niektórzy powiedzieliby wprost „typowy Jugol”. Igor nigdy nie krył, że jest chorwackim nacjonalistą, a Serbom życzy jak najszybszej śmierci. Powiedział to zresztą Mihajloviciowi przed finałem Pucharu Jugosławii, który rozgrywany był w cieniu starć w Vukovarze. – Mam nadzieję, że moi chłopcy wyrżnęli całą twoją rodzinę – te słowa zadziałały na „Mihę” jak płachta na byka.

Powiedzmy to wprost – tego dnia Sinisa nie grał w piłkę. Urządził sobie polowanie na nogi Stimaca, a kiedy nie mógł go dosięgnąć, znokautował jednego z jego klubowych kolegów. „Miha” wyleciał z boiska, podobnie zresztą jak kapitan Hajduka, który po tamtym wejściu rozpoczął regularną bitkę z przeciwnikami. Podobny scenariusz miało ostatnie spotkanie z ich udziałem w ramach mistrzostw Jugosławii – obaj wylecieli z boiska z czerwonymi kartkami. Ich drogi mogły się jednak rozejść na boisku, ale nie w życiu. Konflikt przeniósł się do mediów, w których panowie obrzucali się błotem. – Skoro twoim przyjacielem jest „Arkan”, jesteś takim samym zbrodniarzem jak on – zarzucał Serbowi Stimac. – Powiedział gość, który wspiera chorwacką armię – ripostował bohater tekstu.

Faktycznie, w jednym panowie się różnili. Stimaca aresztowano za nielegalne posiadanie broni, plotkowano też o tym, że dostarcza ją chorwackim bojownikom. Mihajlović natomiast kupował karetki dla szpitali i utrzymywał ubogich, choć dowiedzieliśmy się o tym dopiero po latach, gdy został honorowym obywatelem Nowego Sadu. W latach „wojny” z chorwackim piłkarzem wielokrotnie słyszał jednak, że jest tchórzem. – Nie przyjeżdżasz w rodzinne strony, bo wiesz, że nie masz tam czego szukać. Twoja matka jest Chorwatką, żona Włoszką, a dzieci ochrzciłeś w katolickim obrzędzie. Nieważne ile masz zdjęć z „Arkanem”, dla Serbów zawsze będziesz obcy – mówił Stimac.

Mihajlović tego nie wytrzymał i powiedział, że choć przemocą się brzydzi, to Igora udusiłby gołymi rękami. Kiedy jednak miał ku temu okazje, wolał mu… pomóc. W Belgradzie Jugosławia walczyła z Chorwacją o wyjazd na Euro 2000, kiedy na stadionie zgasło światło. Kibice zatłukliby Chorwatów na śmierć, gdyby nie gospodarze, którzy otoczyli rywali na środku boiska, zapewniając ich bezpieczeństwo. Ale spokojnie, Sinisa musiał postawić na swoim. W rewanżu jego asysty zapewniły Jugosławii zwycięstwo, co uczcił żegnając się przed trybuną pełną Chorwatów, którzy wywiesili transparent „Vukovar 91”. – Moi rodacy też tam zginęli. Chciałem ich uczcić – tłumaczył się potem obrońca.

Nieoczekiwanie jednak to on wyciągnął rękę na zgodę. Stimac gościł w popularnym show telewizyjnym na Bałkanach, w którym omawiano m.in. konflikt obu panów. W pewnym momencie na ekranie pokazał się Sinisa. – Dorosłem, zrozumiałem swoje błędy, tak pewnie jak i ty. Chcę się pogodzić, ale pod jednym warunkiem. Wyślij mi kilka butelek wina, ale tego prawdziwego, z Dalmacji, a nie jakichś podrób. Podam ci rękę i je wypijemy – mówił „Miha”. – Kłamał na mój temat, a zamiast pomagać przyjaciołom, bawił się ze zbrodniarzami. Mogę wybaczyć, ale nie będę podawał mu ręki, ani pił z nim wina – odparł obruszony Chorwat.

Ostatecznie jednak doszło do zgody i to… w Polsce. Mihajlović i Stimac spotkali się w naszej ojczyźnie na konferencji i wypili razem kawę. Ale konflikt z Igorem nie był jedynym, w jaki wdał się Sinisa. Podczas mundialu w 1998 roku opluł Jensa Jeremiesa, a pięć lat później w ten sam sposób potraktował Adriana Mutu. Drugi przypadek jest o tym ciekawy, że po latach Rumuna spotkał w… swojej szatni. Dopiero wtedy przeprosił go za swoje zachowanie. W międzyczasie zaliczył poważną aferę rasistowską, kiedy nazwał Patricka Vieirę małpą i czarnym gównem. Serb został za to zawieszony, ale niektórzy brali go w obronę, bo Francuz też nie był bez winy, wyzywając go od cyganów. Ale kto by na to zwracał uwagę, kiedy wyrok był już wydany? – Jak zwykle stałem się kozłem ofiarnym i jedynym winnym – mówił po aferze z Mutu.

Wspominaliśmy o polowaniu na nogi Stimaca, jednak i w tej konkurencji Serb znajdował kolejne cele. Najpoważniej ścierał się z Matejem Keżmanem i Zlatanem Ibrahimoviciem, ale największą sławę zyskało jego… niedoszłe starcie. – Wystarczy mała iskra, żeby mnie podpalić. Kiedy bombardowano Belgrad, grałem kolejny mecz. Pomyślałem sobie, że wyżyje się na Bierhoffie i zrobię wszystko żeby wyłączyć go z gry. Przed meczem podszedł jednak do mnie i powiedział, że jest mu przykro z powodu tego, co dzieje się w moim kraju. Byłem zawiedziony. Jak mogłem grać nieczysto po czymś takim?! – opowiadał „Miha”.

Skąd wzięła się jego nadmierna agresja? – W rywalach widziałem wrogów. Polecano mi liczyć do dziesięciu, żeby się uspokoić, ale wytrzymywałem do dwójki. Jako trener docieram już do piątki – wyjaśniał po latach, choć to już nieaktualne. – Jest coraz lepiej, liczę do sześciu lub siedmiu. Wiem, że mogę nawet osiągnąć ósemkę, ale na więcej nie liczcie – zaktualizował dane w rozmowie z „Gazzettą”.

Sinisa w roli trenera – wychowanek Manciniego

W świat trenerki Sinisę wprowadził Roberto Mancini, który powierzył mu rolę swojego asystenta w Interze. Potem Mihajlović po raz pierwszy trafił do Bolonii, skąd wyleciał z fatalnym bilansem – 20 punktów w 21 meczach. Odbudował się w Catanii, którą uratował przed spadkiem, a potem przez Florencję trafił do reprezentacji Serbii. „Miha” radził sobie całkiem nieźle, jednak jego niepokorny charakter wciąż dawał o sobie znać. Zwłaszcza że media przypominały mu o przeszłości, a kibice oczekiwali, że drużyna będzie grała równie jak niegdyś jej opiekun. Ten epizod skończył się jednak źle – Sinisę zapamiętano głównie z powodu konfliktu z Ademem Ljajicem, którego wyrzucił z kadry za to, że nie śpiewał hymnu. Kolejnym etapem miała być Sampdoria, a więc znów miejsce, w którym nie mógł uniknąć porównań do przeszłości. Także do legendarnego Boskova. – To miłe, że ludzie mnie do niego porównują. Boskov był dla mnie jak ojciec i nauczyciel zarazem, bardzo go szanowałem. Uczył mnie żyć i grać w piłkę. Był osobą, której nie chciało się opuszczać nawet na chwilę. To bohater i legenda Serbii oraz Sampdorii. Chciałbym chociaż w małym stopniu nawiązać do tego, czego dokonał – komentował te porównania sam zainteresowany, próbując unikać nadmiernej presji.

W Genui radził sobie jednak świetnie, doprowadzając klub, który jeszcze niedawno walczył o życie w lidze, do gry w pucharach. Ponownie pokazał też swój charakter i zasady. – Mieliśmy powstrzymywać się od komentowania pracy sędziów. Wyłamałem się z tego, więc dostałem karę. Skoro wymagam czegoś od piłkarzy, muszę wymagać i od siebie – mówił po tym, jak zakupił sprzęt do lokalnego szpitala. Łatwego życia z Sinisą nie miał Samuel Eto’o, który przybył do Genui odcinać kupony od kariery, a po jednym z treningów wyszedł z klubu, olewając drugą sesję treningową. – Nie obchodzi mnie kim jest, to świadczy o braku szacunku dla mnie i kolegów z zespołu. Czy się pokłóciliśmy? Nie, bo do kłótni potrzeba dwóch osób, a on przecież sobie poszedł.

Swoich piłkarzy motywował cytując im Juliusza Cezara i Johna Kennedy’ego. Metody te były jednak skuteczne, co przyniosło ofertę od Silvio Berlusconiego. Prowadzenie Milanu? Kiedyś byłby to zaszczyt, teraz „Miha”, brzydko mówiąc, wdepnął w gówno. Co prawda doprowadził Rossonerich do finału Pucharu Włoch, jednak polityk szybko zraził się do jego stylu gry i przy pierwszej okazji – tj. po pięciu porażkach w lidze, zwolnił Serba. Milan wspomniany finał przegrał, a w lidze z europejskich pucharów wyrzuciło go Sassuolo. Sytuacja była absurdalna, bo nawet strażak po Sinisie, Christian Brocchi, mówił, że piłkarze byli rozczarowani jego zwolnieniem. Skończyło się to zresztą kłótnią z samym Berlusconim.

Nigdy wcześniej nie otrzymałem tylu telefonów z wyrazami wsparcia. Silvio wygrał dla Milanu wiele, jest wielkim fanem tego klubu, ale problem polega na tym, że chce być też jego trenerem, a to niedopuszczalne. Powiedzmy, że przez 29 z 30 lat był wielkim prezydentem. Ten jeden rok, gdy nim nie był, przypadł na czas mojej pracy – mówił. – Jeszcze nigdy nie widziałem tak źle grającego Milanu. Styl Mihajlovicia nie pasował do wielkiej historii Rossonerich – ripostował były premier Włoch.

Pretensje do Mihajlovicia miała też… partnerka Kevina Prince’a Boatenga, która uznała, że zespół tylko na tym zyska. Sinisa nie wytrzymał. – Nie jestem seksistą, ale uważam, że kobietom nie przystoi rozmawiać o futbolu – wypalił i, co za niespodzianka, został nazwany seksistą.

Serbski trener trafił do Torino, gdzie spełnił oczekiwania, ale znów nazbierał sobie wrogów. – Jeśli ktoś ma siedem kilogramów nadwagi i potrafi zagrać tak, jak Maxi, to jest zawodnikiem klasowym. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem na niego zły, a on powinien być zły na siebie. Nie można dopuścić do czegoś takiego, to jakby biegać z pralką na plecach. Lopez nie będzie grał dopóki nie schudnie – zapowiedział i dotrzymał słowa. Argentyńczyk potem wrócił na boisko, ale wkrótce znów przybrał na wadze. Reakcja Serba była szybka i oznaczała powrót na trybuny. – Pralka wciąż tam jest – skwitował krótko formę Argentyńczyka.

Jeszcze głośniejsza stała się kłótnia Sinisy z rodakiem, Nikolą Maksimoviciem, który próbował wymusić transfer do Napoli. – Dowiedziałem się o tym z mediów, bo Nikola mówił mi, że chce zostać w Torino. Zdradził nas wszystkich, nie obchodzi mnie co zrobi. Jest dla mnie martwy i nie będę marnował słów i powietrza na mówienie o nim – wypalił Mihajlović.

Koniec końców przygoda „Mihy” w Turynie dobiegła końca, a sam zainteresowany stwierdził, że chciałbym spróbować nowych wyzwań, bo trochę się we Włoszech zasiedział. W ten sposób trafił do Sportingu Lizbona, z którego… wyleciał po kilku dniach przez zmiany na górze klubu. Ostatecznie wyszło mu to jednak na dobre – dzięki temu wrócił do Bolonii, a jeszcze zarobił trzy miliony euro odszkodowania po wygranej sprawie w TAS.

Przyjaciel „Arkana”, znajomy Salviniego

Czy sportowiec powinien mieszać się do polityki? Zdaniem wielu nie, ale Mihajlović miał te opinie gdzieś. Zaczęło się jeszcze w czasach Crveny, od wspomnianej wcześniej przyjaźni z „Arkanem”. Mało który piłkarz mógł się pochwalić tak bliską relacją z tym człowiekiem. Mimo że świat miał Raznatovica za mordercę, on go bronił. – Zawsze będę pamiętał, co zrobił dla mojej rodziny. Potępiam wszystkie zbrodnie wojenne, ale na wojnie nie ma dobra i zła – mówił.

Kiedy szef „Tygrysów” zginął w zamachu, kibice Lazio przygotowali specjalny baner upamiętniający jego osobę. Niektórzy mówili, że uczynili to na prośbę Sinisy, jednak Serb odciął się od tego czynu. Podziękował też za zaproszenie na Curvę Nord, żeby nie wzbudzać dodatkowych kontrowersji.

Ale kontrowersje dotyczące jego osoby były w zasadzie nieuniknione, bo on sam do nich lgnął. „Miha” znał się też ze Slobodanem Miloszevicem, który stawiał go za wzór obywatela. – Gdyby wszyscy nasi rodacy byli tacy, jak Sinisa, nasz kraj nie miałby żadnych problemów – mówił prezydent jego ojczyzny.

Jednego nie można mu jednak odmówić – zawsze dbał o to, żeby o Serbii mówiono tak, jak należy. Nienawidzi zakłamywania historii swojego kraju. – W czasie wojny byliśmy tak samo bezbronni, jak Chorwaci. Serbowie potrzebowali kogoś, kto ich ochroni, co starali się robić „Arkan” i Milosević. Ocenianie ich tylko i wyłącznie jako agresorów nie jest trafne. Serbia straciła wiele przez wojnę. Zaburzony został cały system wartości. Kiedyś ludzie mieli się na kim wzorować, chcieli piąć się w górę. Po wojnie to się zmieniło; łatwiej było się utrzymać zostając gangsterem. Dzieci patrzyły na to, jakie życie wiodą przestępcy i chcieli być tacy, jak oni. Po co ciężko się uczyć, skoro i tak nie było dla nich godnej pracy? System edukacji nie istnieje. Co z tego, że odbudowano budynki? Cofnęliśmy się o wiele lat wstecz, a nasz kraj wciąż jest dzielony. Z Kosowa wyrzucono przecież Serbów, którzy żyli tam od lat. Żałuję, że Jugosławia się rozpadła, razem stanowiliśmy siłę – opowiadał w jednym z wywiadów.

Także we Włoszech wmieszał się w politykę. Całkiem niedawno spore zamieszanie wywołało jego publiczne poparcie dla znanego prawicowego polityka, Matteo Salviniego. – Jest świetnym człowiekiem, przede wszystkim dotrzymuje swoich obietnic. Przyjaźnimy się, znamy się od lat. Wiem, że ma wrogów, ale tak to już jest z ludźmi, którzy nie godzą się na to, jak wygląda rzeczywistość, sam się o tym przekonałem. W lokalnych wyborach poprę jego partię i zagłosuję na Lucię Borgonzoni – zapowiedział w rozmowie z „Il Resto del Carlino”.

Najważniejszy mecz życia

Dlaczego powrót do Bolonii okazał się słuszny? Po pierwsze, Sinisa uratował klub przed spadkiem, wznosząc się na wyżyny swoich umiejętności. Po drugie, jego Bologna faktycznie przeszła przemianę i nawet w tym sezonie potrafiła popisać się świetnymi wynikami, kiedy już Serb wrócił na ławkę po przymusowej przerwie. Ano właśnie, przerwie spowodowanej białaczką, która po raz pierwszy w życiu odciągnęła go od futbolu. Chociaż nie tak do końca, bo Mihajlović nawet w obliczu paskudnej choroby pozostał takim samym wariatem. W trakcie leczenia wyszedł ze szpitala, żeby pojawić się w szatni podczas inauguracji sezonu. – Schudłem 13 kilo, byłem cieniem człowieka i chodzącym trupem. Ale obiecałem moim chłopakom, że będę w Weronie, więc jak mógłbym nie dotrzymać słowa? – mówił o swoich nagłych odwiedzinach trener Łukasza Skorupskiego.

„Jego chłopcy” pięknie mu się odwdzięczyli. Po jednym z meczów pojechali pod szpital i pod jego oknem świętowali zwycięstwo. Sinisa był wzruszony, zupełnie jak wtedy, gdy banda z Bolonii wpadła na jego konferencję prasową, na której ogłaszał, że rozprawił się z chorobą. – Nie powinniście trenować? No tak, każda wymówka jest dobra… – żartował widząc swoich podopiecznych na sali.

Dla „Mihy” choroba była niezwykle ciężka, bo zawsze był rodzinnym gościem. Bał się, że zostawi szóstkę dzieci, która jest jego sensem życia. – Początkowo myślałem, że z każdym kolejnym dzieckiem będzie trudniej. Ktoś może myśleć, że to trudne, ale kiedy zostałem ojcem po raz drugi, nie czułem już różnicy. Oczywiście w rodzinie rządzę ja, ale to dlatego, żeby moja żona miała więcej czasu dla siebie. Zdaję sobie sprawę, że nie jest jej łatwo być z kimś o takim temperamencie. Kiedyś bardzo przeżywała też plotki, które powielała o mnie prasa – zdradzał kulisy swojego rodzinnego życia serbski trener.

Arianna, bo tak nazywa się żona Sinisy, jest dowodem na to, że właściwa kobieta pomoże piłkarzowi – a potem trenerowi – odnieść sukces. Podczas choroby zawsze wspierała „Mihę”, który się nie oszczędzał. Prasie opowiadał o tym, jak przyjął 13 chemioterapii w pięć dni. Nie przeszkadzało mu to jednak w „ucieczkach” ze szpitala, gdy tylko jego stan się poprawił. Potrafił polecieć do kraju, gdzie odbierał nagrodę trenera roku, odwiedzić mamę, wrócić do Włoch i ruszyć w kolejną trasę, robiąc w kilka dni ponad 2500 kilometrów. Dla niego było to jednak zbawienie po miesiącach w zamknięciu. – Miałem ataki paniki. Czasami chciałem po prostu wybić szybę krzesłem, ale żona odwiodła mnie od tego pomysłu. To jedyna osoba jaką znam, która ma większe jaja ode mnie! – opisuje swoją wybrankę Mihajlović.

Kiedy koszmar dobiegł końca, Serb stawił się na corocznej gali, na której wybierany jest trener roku we Włoszech. „Miha” z miejsca zastrzegł, że jeśli ma dostać nagrodę za to, że był chory, to mogą wsadzić ją sobie w dupę, bo nie potrzebuje litości. Ale trenerem roku wybrano Gian Piero Gasperiniego, a on trafił po prostu do galerii sław włoskiej piłki. Zasłużenie, proszę pana, zasłużenie, jak powiedziałby klasyk, bo w Bolonii odwalił kawał dobrej roboty.

Dowód? Niedawno świętował 100. wygraną w Serie A i to w wyjątkowym meczu – z Romą. Wyjątkowym nie tylko z powodu przeszłości, ale i tego, że Giallorossi całkiem niedawno chcieli go zatrudnić. Sinisa dogadał się z klubem, ale kibice postawili weto. Serb pięknie się odegrał.

W Bolonii najpewniej zostanie na dłużej. Niedawno otrzymał nawet tytuł honorowego obywatela miasta. Teraz ma jednak inne cele na głowie. Dosłownie. – Zapuściłem wąsy i brodę. Dlaczego? Straciłem już włosy na głowie, a nie może być tak, że wszędzie jestem łysy! Kiedy już odrośnie mi czupryna, zastanowię się, co zrobić z wąsami. Póki co zostają.

Cały Mihajlović. Człowiek, który kieruje się mottem: charakteru nie zmienisz, ale możesz go ulepszyć.

WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:

SZYMON JANCZYK

Fot. NewsPix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Piłka nożna

Polak krytykowany za swój występ. „Ten mecz nadszarpnął jego wizerunek”

Bartosz Lodko
16
Polak krytykowany za swój występ. „Ten mecz nadszarpnął jego wizerunek”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

6 komentarzy

Loading...