367 dni. Tyle dzieliło najpiękniejszy i najgorszy dzień w historii futbolu w Jugosławii. Słynne powiedzenie o tym, ile znaczy rok w piłce nożnej, nigdy nie było tak aktualne, jak w ostatnich dniach maja 1991 i 1992 roku. Rosja to pierwszy od 30 lat przypadek, gdy jakiś kraj wypada z turnieju, tudzież play-offów o wyjazd na ten turniej, z powodu międzynarodowego bana.
– Byliśmy tylko młodymi sportowcami, którym — nie wchodząc w szczegóły — zabrano szansę. Ale inni cierpieli znacznie bardziej. Nasze problemy dotyczyły sportu, a działy się inne, znacznie ważniejsze rzeczy — mówił Slavisa Jokanović w rozmowie z “Guardianem”.
Zawodnicy reprezentacji Jugosławii na początku lat 90. mieli bilet na przejażdżkę złotym pociągiem z destynacją “sukces”. Do seniorskiego futbolu z futryną wchodziła ekipa, która kilka lat wcześniej sięgnęła po mistrzostwo świata U-20 w Chile. W 1990 roku Jugosławia dotarła do ćwierćfinału mundialu. W 1991 roku Crvena Zvezda Belgrad zwyciężyła w Pucharze Europy. 12 miesięcy później kolejną stacją dla najlepszego dotychczas piłkarskiego pokolenia na Bałkanach miały być mistrzostwa Europy w Szwecji.
Miały, dopóki 30 maja 1992 roku, 367 dni po tym, jak piłkarze Zvezdy zostali najlepszą drużyną na Starym Kontynencie. ONZ nie ogłosił rezolucji, która oznaczała pożegnanie Jugosławii z EURO 92 jeszcze przed startem turnieju.
Spis treści
Jugosławia i mistrzostwa Europy 1992. Jak stracili EURO?
– Kiedy tylko zaczynasz myśleć o tamtym okresie, wraca nostalgia. A nostalgia nigdy nie jest łatwa — uważa Dejan Savicević, który grał i w ćwierćfinale mundialu, i w finale Pucharu Europy, i w reprezentacji, która miała zdobyć mistrzostwo Europy. Ten cel był dość oczywisty, dla niektórych nawet banalnie prosty. Jesienią 1990 roku, gdy zaczynały się eliminacje do EURO w Szwecji, Jugosławia miała kadrę o wielkim potencjale. Największe talenty Chorwacji, Czarnogóry, Macedonii, Serbii czy Słowenii w tych samych koszulkach, pod jednym sztandarem. Dziś patrzymy na Francuzów i mówimy, że mają dwie równorzędne “jedenastki”, wtedy to samo można było powiedzieć o Jugosławii. Bałkańska banda mistrzostwa świata we Włoszech opuściła dopiero po serii rzutów karnych w meczu z Argentyną. Ivica Osim przez sześć lat kleił kadrę, która w kwalifikacjach przegrała tylko jeden mecz i wywalczyła awans na turniej, wyprzedzając reprezentację Danii.
– Mieliśmy znacznie lepszy zespół niż Duńczycy — uważa Jokanović. – Oni po drodze do finału wygrali przecież tylko jeden mecz. Wymazałem ten turniej z mojej pamięci. Zabroniono nam także grać w kwalifikacjach do mundialu w USA i EURO 1996. Ludzie mówią, że mogliśmy osiągnąć wiele, ale nie dano nam na to szansy.
EURO 1992 – HISTORIA DUŃSKIEGO TRIUMFU
Zdanie pomocnika kadry Jugosławii podzielają jego koledzy z szatni. W opiniach członków tamtej drużyny łatwo odnajdziemy duży żal. Nawet u tych, którzy z kadry wypisali się samemu, jak Faruk Hadzibegić, który zrezygnował z gry w reprezentacji po zbombardowaniu Sarajewa.
– Jeśli bylibyśmy razem i rozegrali ten turniej w normalnych okolicznościach, jeśli mielibyśmy szansę zmierzyć się z innymi na boisku, jestem pewien, że wygralibyśmy mistrzostwa Europy — mówił w rozmowie z “Four Four Two” bośniacki piłkarz. – Mieliśmy niesamowicie utalentowany zespół, wszystko było możliwe. To była ta sama generacja, która w wielkim stylu wygrała mistrzostwa świata U-20 i wiele znaczyła w futbolu na przełomie lat 80. i 90. W dodatku prowadzona przez fantastycznego trenera, jakim był Ivica Osim. Myśleliśmy już nawet o mundialu w 1994 roku, o tym, że możemy być najlepsi na świecie.
“Jeśli bylibyśmy razem” – to najważniejsza część wypowiedzi Hadzibegicia. Gdy Jugosławia wygrywała z Duńczykami w eliminacjach mistrzostw Europy, skład, razem ze zmiennikami, tworzyło czterech Bośniaków i Chorwatów, trzech Serbów, Macedończyk i Słoweniec. – Ci chłopcy razem podróżują i grają w piłkę. Nie przejmują się tym, jakiej są narodowości — mówił przed startem imprezy Gerhard Aigner, sekretarz generalny UEFA, zapewniając, że w turnieju zagrają najlepsi, czyli ci, którzy wywalczyli bilety do Szwecji wygrywając eliminacje.
Ale szybko okazało się, że narodowość jednak ma znaczenie.
Jugosławia 1992 – zespół, który rozpadł się jak kraj
Dziewięciu Serbów, pięciu Czarnogórców, dwóch Bośniaków i Słoweńców, Chorwat i Macedończyk. Tak ostatecznie wyglądała 20-osobowa kadra Jugosławii, która przyleciała do Szwecji na mistrzowską imprezę. Przy czym wspomniani Bośniacy byli mocno związani z Serbią, podobnie jak Sinisa Mihajlović, który technicznie rzecz biorąc urodził się w Chorwacji, ale na tym jego chorwackość się kończyła. Kadra z Bałkanów coraz mniej przypominała ekipę, która miała zapewnić jej największy sukces w historii. Od 1991 roku trwał stopniowy rozkład zespołu. Najpierw odeszli Chorwaci, jak Zvonimir Boban, Robert Prosinecki czy Davor Suker.
– Mówiło się, że nie będą z nami przez pewien czas, ale kiedy faktycznie odeszli, był to dla nas spory cios. Mimo to myśleliśmy, że to chwilowy kłopot. Że za parę miesięcy, gdy wszystko się uspokoi, wrócą — mówił Mehmad Bazdarević.
Rozłam był jednak trwały, klin został wbity sporo wcześniej, gdy zespoły z Chorwacji i Serbii rywalizowały ze sobą w jednej lidze. 13 maja 1990 roku odwołano mecz Dinama Zagrzeb z Crveną Zvezdą Belgrad. Chuligani obydwu klubów, którzy w tamtym czasie byli także członkami grup paramilitarnych, wywołali zamieszki na ulicach i na stadionie. Nacjonalistyczne hasła brzmiały z jednej strony trybun, przyśpiewki o sztyletowaniu Serbów z drugiej. Później, gdy Hajduk Split grał z Partizanem Belgrad, kibice zespołu gospodarzy przegonili zawodników drużyny z Belgradu z boiska, paląc przy tym flagi Jugosławii. Na trybunach pojawiali się przywódcy polityczni, na których życzenie sędziowie pilnowali, żeby przypadkiem żaden Serb nie fetował zwycięstwa w Chorwacji i vice versa. We wszystko zamieszani byli nawet sami piłkarze: Zvonimir Boban znokautował policjanta, który zaatakował kibica jego drużyny, a Sinisa Mihajlović i Igor Stimac urządzali sobie festiwal nienawiści, gdy spotykali się na boisku.
SINISA MIHAJLOVIĆ. HISTORIA BAŁKAŃSKIEGO WOJOWNIKA
Słowa Gerharda Aignera z 1992 roku były mocno nieaktualne. Narodowość miała na Bałkanach ogromne znaczenie. Jeszcze przed wyjazdem na mundial do Włoch, gdy Jugosławia podejmowała Holandię w meczu towarzyskim w Zagrzebiu, zamiast braw zawodnicy usłyszeli gwizdy. – To było surrealistyczne doświadczenie. Byliśmy w szoku, bo dziewięć miesięcy wcześniej na tym samym stadionie 40 tysięcy ludzi nas dopingowało. Przygotowaliśmy się do mundialu, a nasi kibice nas wygwizdali — wspominał Hadzibegić. Trener Ivica Osim stracił nad sobą kontrolę i prowokował tłum, ironicznie bijąc brawo przed trybunami.
Bośniacki piłkarz twierdzi jednak, że w kadrze do zgrzytów nie dochodziło. Problem w tym, że sami zawodnicy nie mieli ochoty reprezentować kraju, który bombarduje miasta, w których mieszkają ich przyjaciele i rodziny. Nie tylko Chorwaci odmówili dalszej gry dla reprezentacji Jugosławii. Dwaj zawodnicy Crveny Zvezdy Belgrad, Darko Pancev i Ilija Najdoski, czyli rodowici Macedończycy, także zrezygnowali z wyjazdu na EURO 1992, tłumacząc się zmęczeniem po długim sezonie. Do tego trzeba doliczyć Słoweńca Srecko Kataneca. Przed samym turniejem podobną decyzję ogłosili Bośniacy: Mehmed Bazdarević, Meho Kodro i sam Hadzibegić. Przede wszystkim jednak zespół stracił trenera, który na 19 dni przed startem turnieju ze łzami w oczach mówił o sytuacji, w jakiej się znalazł.
– Mój kraj nie zasługuje na grę w mistrzostwach Europy. Rezygnacja to najbardziej bezpośrednia rzecz, jaką mogę zrobić. Odchodzę, to koniec. Nie mogę jechać do Szwecji, to moja prywatna decyzja. Nie ma potrzeby, żebym wyjaśniał dlaczego, dobrze o tym wiecie. To jedyna rzecz, jaką mogę zrobić dla mojego miasta, dla Sarajewa, po tym, co je spotkało — tłumaczył zszokowanym dziennikarzom, na oczach których rozpadała się drużyna, która przez lata była symbolem bałkańskiej jedności.
Ze składu, który zaczynał eliminacje do EURO 1992, niewiele zostało. Nawet w porównaniu z ostatnim oficjalnym spotkaniem w historii kadry Jugosławii — marcowy mecz z Holandią — ubyło czterech piłkarzy i trener. Ci, którzy zostali na pokładzie, podjęli jednak desperacką próbę uratowania resztek po wielkiej piłkarskiej sile z Bałkanów.
Ostatni mecz w historii Jugosławii i wyjazd rozpaczy do Szwecji
Tygodnie przed mistrzostwami Europy 1992. Na Bałkanach szaleje wojna, a toskańskie słońce praży w oczy tych, którzy pozostali na pokładzie coraz bardziej dziurawego statku. Gdy Ivan Cabrinović jechał z zespołem na obóz do Florencji, który przejął kadrę po Osimie, musiał czuć się jak dowódca zbierający to, co zostało z rozbitej armii po dotkliwej porażce. Do zespołu po trzech latach wrócił Dragan Jakovljević, powołano także wschodzącą gwiazdę, 19-letniego Dejana Petkovicia. Nie było jednak tak, że reprezentacja Jugosławii straciła całą swoją siłę i całą nadzieję.
– Wciąż mogliśmy dokonać czegoś wielkiego z zespołem, który mieliśmy, choć miesiąc wcześniej był on zdecydowanie silniejszy. To był parszywy czas, nikt nie chciał nawet zagrać z nami meczu sparingowego. Zagraliśmy więc przeciwko klubowi, Fiorentinie – opowiadał Slavisa Jokanović.
To ostatni, choć nieoficjalny, występ Jugosławii w historii futbolu. Kilkuset włoskich kibiców, którzy przyszli na stadion ciekawi tego, jak ich zespół, osłabiony brakiem gwiazd takich jak Gabriel Batistuta, spisze się na tle niecodziennego rywala. Serie A zakończyła już rozgrywki, więc z punktu widzenia gospodarzy była to zupełnie nieistotna potyczka. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że może to być ostatni w dziejach występ zawodników z Bałkanów w tych koszulkach z tym herbem na piersi. Jugosławia przegrała 1:2, honorowe trafienie zanotował właśnie Jokanović, który wykończył dośrodkowanie Sinisy Mihajlovicia.
Wieczorem, po zakończeniu meczu, Plavi ruszyli do Szwecji. – Wokół huczało od plotek, że mogą nas wykluczyć. Polecieliśmy na miejsce pierwsi, żeby ich przechytrzyć. Myśleliśmy, że jeśli będziemy na miejscu, ciężej będzie wyrzucić nas z turnieju – kontynuuje opowieść strzelec ostatniej bramki dla reprezentacji Jugosławii.
Zespół dotarł do Ystad, ale już tam napotkał pierwsze problemy. Niedaleko tej miejscowości mieściło się centrum kosowskich uchodźców. Policja otrzymała groźby, że jeśli drużyna tam zostanie, piłkarze będą narażeni na zagrożenie z ich strony. Jugosłowianie trafili więc do Leksand, ale i tam nie pomieszkali zbyt długo. Do ośrodka, w którym przebywali, przyjechała limuzyna, w której siedział Lennart Johansson. Prezydent UEFA, który niemal dokładnie rok wcześniej gratulował Crvenie Zvezdzie Belgrad wygranej w Pucharze Europy, który przed turniejem zapewniał, że znajdzie się rozsądne wyjście z tej sytuacji, takie, z którego każdy będzie zadowolony, tym razem był posłańcem złych wieści.
– Bardzo żałuję tego, co się stało. Rozumiem, że wasi piłkarze są zawiedzeni i rozczarowani, ale muszą zrozumieć decyzję ONZ — tłumaczył Johansson Miljanowi Miljaniciowi, dyrektorowi federacji Jugosławii. Oburzony Miljanić w rozmowie z mediami grzmiał: – Wierzymy w demokrację. Mamy prawo zagrać w turnieju w Szwecji. Zawodnicy są tym zszokowani. To najostrzejsza kara w historii światowego sportu i agresja przeciwko piłce nożnej.
Także Sepp Blatter, który deklarował, że nie można łączyć futbolu z polityką, nagle zmienił zdanie. Miljanić mógł więc sobie gadać. W tym samym czasie w drodze do Szwecji była już reprezentacja Danii, która za kilka tygodni miała zostać sensacyjnym mistrzem Europy. Rozbity, teraz już także mentalnie, zespół Jugosławii, nie mógł nawet spokojnie rozjechać się do domów. – Musieliśmy czekać dwa czy trzy dni, żeby w ogóle zorganizowali nam lot do Belgradu, były problemy z samolotem. Spędziliśmy też 10 godzin na lotnisku, zanim pozwolili nam wyjechać. To było traumatyczne doświadczenie. Dla wielu z nas był to pierwszy wielki turniej w karierze. Musieliśmy czekać wiele lat, zanim w ogóle mogliśmy walczyć o wyjazd na kolejny — mówi Jokanović, który ostatecznie, razem z kolegami, musiał zrobić zrzutkę dla Szwedów, żeby zapłacić za paliwo do samolotu do domu.
NA CO BYŁOBY STAĆ REPREZENTACJĘ ZJEDNOCZONEJ JUGOSŁAWII?
Igrzyska tak, EURO nie
W 1992 roku w Jugosławii płakali wszyscy, nie tylko ci, którzy polecieli do Szwecji. Równie poszkodowani czuli się ci, którzy odeszli z kadry. Czuli, że to przez polityka pogrzebała ich marzenia. – Czułem się tak, jakbym stracił wszystko, na co pracowałem przez lata. Byłem wtedy w świetnej dyspozycji, po mistrzostwach mógłbym trafić do Barcelony. Było mi jeszcze gorzej, gdy Dania wygrała EURO, bo wiedziałem, że to my powinniśmy być na jej miejscu. Dla nas to był dramat, ale i tak nie mogliśmy nawet porównywać swoich uczuć z tym, co czuli ci, którzy byli w naszej ojczyźnie. Tam ginęli ludzie — mówił Bazdarević.
– Było nam ciężko, ale to było nieuniknione. Kiedy tylko zaczęła się wojna, rozmawiałem z trenerem i działaczami. Byliśmy zgodni, że nas udział w turnieju jest w zasadzie niemożliwy. Nie myślałem wtedy nawet o swojej karierze, w moim kraju bombardowano domy zwykłych ludzi, gwałcono kobiety. Myśleliśmy tylko tym, że to jak najszybciej się skończyło. Nie mogliśmy zrozumieć, jak świat mógł pozwolić, żeby w środku Europy wybuchła tak brutalna wojna — tłumaczył Hadzibegić, który przed rezygnacją z gry w kadrze był jej kapitanem.
Wszyscy widzieli, że tej kadry już nie ma. Nie w takim kształcie, jak kiedyś. Ale dla tych, którzy zdecydowali się mimo wszystko lecieć do Szwecji, przyszedł jeszcze jeden bolesny moment. Miesiąc po finale, w którym Dania ograła Niemców, rozpoczęły się Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie. Zgodnie z rezolucją ONZ Jugosławia nie mogła wystąpić także na tej imprezie. Okazało się jednak, sportowcy z Bałkanów pojechali do Hiszpanii. Wstawił się za nimi Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
– Serbscy, czarnogórscy i macedońscy sportowcy mogą konkurować jako niezależni uczestnicy Igrzysk Olimpijskich, nosząc biały strój, startując pod flagą i hymnem olimpijskim — zadecydowano, a Juan Antonio Samaranch, prezydent MKOl mówił, że taki gest może być sygnałem pokoju wysłanym do krajów byłej Jugosławii i nowoutoworzonej Federacji.
Jego plan się nie powiódł. Gdy „niezależni sportowcy” zdobywali medale w Barcelonie, na Bałkanach trwały wciąż strzelano do cywilów i bombardowano miasta. Klasyfikację medalową tamtych Igrzysk wygrali zresztą inni „niezależni”, którzy utworzyli team odpowiadający byłemu ZSSR. Rosjanie i ich przyjaciele pojechali zresztą także na EURO do Szwecji, gdzie zremisowali z Holendrami oraz Niemcami.
I tylko 20 piłkarzom, którzy stanowili resztkę złotego pokolenia jugosłowiańskiego futbolu, pozostaje do dziś stawiać jedno pytanie: co by było, gdyby?
WIĘCEJ O WOJNIE NA UKRAINIE:
- Historia Anonymous
- Jak ginęli rosyjscy przywódcy w XX wieku?
- Jak i dlaczego Rosja kupił futbol?
- Sylwetka Wołodymyra Zełenskiego
- Modelski: Pomóżmy. Realnie, finansowo
- Radionow: Ukraina nie zginie, bo jest wolna
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix