Reklama

Gerard Badia: „Jak pokazujesz jaja na boisku, kibic wybaczy ci dużo więcej”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

20 marca 2020, 11:41 • 12 min czytania 2 komentarze

Przez sześć lat Gliwice stały się jego domem. Pokochał to miasto, a ono to uczucie odwzajemniło. Gerard Badia jest dziś jednym z żywych symboli Piasta i drogi, jaką ten klub przeszedł od nieśmiałego pretendenta do ligowej czołówki aż po mistrzostwo Polski. Z Weszło porozmawiał o tym, jak znosi trudny czas koronawirusowej izolacji i jak odbija się ona na przykład na jego mamie, która musiała zamknąć swój salon fryzjerski w Hiszpanii. Ale między innymi również o tym, jak Piast przestał przegrywać mecze w autokarze, która rada od kuzyna sprawiła, że błyskawicznie podbił serca gliwickiej widowni i co z jego przyszłością wobec wygasającej latem umowy.

Gerard Badia: „Jak pokazujesz jaja na boisku, kibic wybaczy ci dużo więcej”

Po pierwsze – gratuluję gola z Legią i zwycięstwa w Warszawie.

— Dziękuję bardzo.

Przypominam sobie sezon, kiedy graliście pierwszy raz o mistrzostwo, jeszcze za Radoslava Latala. Wtedy zespół, który miał szansę na wygranie ligi, wyszedł na Legię przestraszony, przegrał bezdyskusyjnie 0:4. Jak porównuję sobie tamto spotkanie z tym z rundy finałowej poprzedniego sezonu czy z tym sprzed kilkunastu dni, to widzę zupełnie inną drużynę. Pewną siebie, spokojną, nie tracącą głowy nawet mimo utraty gola na samym początku meczu.

— Piast trochę się zmienił. Kiedy byliśmy wicemistrzem Polski, walczyliśmy o pierwszy wielki sukces w historii klubu. Teraz jesteśmy wicemistrzem, mistrzem i jedziemy na największe stadiony dużo spokojniejsi.

Reklama

Czujecie się już zespołem z ligowej czołówki?

— Przede wszystkim inne kluby w Polsce bardziej szanują Piasta. Pamiętam swój pierwszy sezon w Gliwicach. Jechaliśmy do Lecha i zawsze kończyło się to porażką 4:0. Patrzyliśmy na nich: „kurde, jaka drużyna, jaki klub – oni są tacy wielcy, my tacy mali”. Jak jedziesz z takim nastawieniem do Poznania, do Warszawy, to ten mecz już w głowie przegrywasz 4:0. Teraz jest inaczej. Lech Poznań patrzy na Piasta: „ej, to już nie jest taka mała drużyna, mają dużo dobrych zawodników, są mistrzem Polski, teraz znów walczą o podium”.

Pamiętam dobrze tamte spotkania z Lechem z twoich pierwszych lat w Gliwicach. Od pierwszej minuty się czuło, że Lech was stłamsi.

— Nie od pierwszej minuty. Już jak jechaliśmy autokarem, to było na zasadzie „jedziemy, bo musimy”. Ale zakładaliśmy, że jak skończy się 2:0 dla Lecha, to będzie okej. Jestem tutaj sześć lat. W tym czasie powoli, rok po roku, ale jechaliśmy cały czas do góry.

Tych sześć lat temu błyskawicznie zdobyłeś sympatię kibiców. Pamiętam, jak w jednym z pierwszych meczów po golu któregoś z kolegów podbiegłeś do kibiców, pokazałeś im, żeby dopingowali jeszcze głośniej. Ty, zawodnik, który wtedy był w klubie najkrócej. Nowi piłkarze nie zawsze od razu łapią taki kontakt z widownią.

Reklama

— Zawsze uważałem, że gdy pojawiasz się w nowym klubie, pierwszy miesiąc jest najważniejszy. Musisz mieć kontakt z kibicami, muszą cię polubić. Jak w pierwszych tygodniach nie strzelasz goli, nie robisz nic dobrego na boisku, to zaczyna się krytyka. Trudno jest się z tego wygrzebać, adaptacja w nowym miejscu robi się bardzo ciężka.

Nim przyjechałem do Piasta, obejrzałem sporo wideo z dopingiem kibiców z Gliwic, pokazałem je też swojej rodzinie. Mój kuzyn powiedział: „jak strzelisz bramkę, jak wygracie, bardzo mocno pokazuj kibicom swój charakter, oni to kochają”. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że na boisku jestem zupełnie inny niż na co dzień. Gdy gram, jestem agresywny, dużo krzyczę. Fani to cenią. Jak zawodnik nie gra może najlepiej, ale kibic widzi, że pokazuje jaja na boisku, jest mu w stanie więcej wybaczyć.

Nie wiem, czy pamiętasz takiego napastnika, który grał ze mną w Piaście, Rabiolę.

Portugalczyk, który przez pół roku nie strzelił ani jednego gola, w meczu z Lechią Gdańsk spudłował bodaj z metra.

— To był bardzo dobry piłkarz, ale nie strzelał goli i, co gorsza, nie złapał kontaktu z kibicami. Gdy zaczyna się krytyka, to możesz mi wierzyć, bramka staje się coraz mniejsza. Trenowałem z Rabiolą codziennie i to naprawdę był dobry zawodnik! Ale na boisku było zupełnie inaczej.

Po waszym mistrzostwie pisaliśmy o tobie per „Gerard Zakochany”, bo chyba nie ma w ekstraklasie wielu piłkarzy tak przywiązanych emocjonalnie do swojego klubu. Kiedy poczułeś, że Piast to dla ciebie więcej niż tylko miejsce pracy?

— Bardzo szybko. W pierwszych meczach czułem, że nie robię nic specjalnego na boisku. Aż nagle słyszę, że kibice mimo to skandują „Gerard Badia”. Myślałem sobie: „kurde, czemu oni wykrzykują moje imię, czym sobie na to zasłużyłem?”. Tylko biegałem, nie strzeliłem gola ani nic. Zrozumiałem, że oni mnie lubią i że w takim razie muszę dać im coś w zamian. Coś pokazać. Jestem takim człowiekiem, który stara się każdego dnia być pozytywny. Lubię sobie żartować, mieć kontakt z ludźmi. Z każdym kolejnym dniem, treningiem widziałem że pracownicy klubu traktowali mnie coraz bardziej jak kumpla. I tak dzień pierwszy, drugi, trzeci. Aż wreszcie zacząłem czuć, że to stało się dla mnie czymś znacznie więcej niż praca.

Jeśli chodzi o dawanie kibicom czegoś w zamian za wsparcie, to do perfekcji opanowałeś na pewno sztukę zdobywania goli w najważniejszych meczach, czyli tych z Górnikiem i z Legią. Trzy bramki z jednymi, trzy z drugimi, Piast wygrał cztery z tych spotkań, zremisował dwa, żadnego nie przegrał.

— Zawsze będę wspominał sytuację przed moimi pierwszymi derbami z Górnikiem. Wtedy cały czas nie miałem jeszcze gola dla Piasta. Kilka dni przed meczem jedna pani zaczepiła mnie na ulicy i powiedziała: „Gerard, jak strzelisz bramkę przeciwko Górnikowi, możesz zostać tutaj z nami nawet i do końca życia”. W tamtym spotkaniu udało mi się wreszcie trafić. Nagle zaczęli do mnie pisać kibice, dziękować za tego gola, gdy widzieli mnie gdzieś na mieście. Bardzo dużo mi on dał.

No i myślę, że nikt by nie miał nic przeciwko, żebyś został w Gliwicach do końca życia. Twój kontrakt kończy się jednak po sezonie, a wciąż nie wiadomo, jak traktować ten zapis o przedłużeniu o rok po rozegraniu 50% minut, gdybyśmy mieli zakończyć sezon po 26 kolejce.

— Nie chcę jeszcze za dużo myśleć na ten temat. Jasne, muszę zastanowić się nad swoją przyszłością, bo sezon niedługo się skończy, a kto wie, czy nie kończy się już teraz. Nie tylko ja o tym decyduję, muszę porozmawiać z żoną, co chcemy zrobić z naszą przyszłością. Może to już czas wrócić do Hiszpanii, grać w niższej lidze i pracować tam? Moja żona ma w Hiszpanii biuro, dobrą pracę.

Zawsze mówię, że nie jestem zawodnikiem jak Robert Lewandowski, nie zarabiam takich pieniędzy. Dziś mam bardzo dobre życie, zarabiam godnie, pieniądze są na koncie kiedy mają być. Ale nie jestem w stanie odłożyć na przyszłość tyle, by do końca życia mieć spokój. Przez następnych kilka lat – jasne. Ale mam dwójkę dzieci, żonę, musimy zapłacić za mieszkanie.

Domyślam się, że gdyby to od ciebie zależało, to nie ruszałbyś się z Gliwic, ale z kolei żona, która ma pracę w Hiszpanii, wolałaby wrócić?

— Dokładnie, są takie rozmowy. Chociaż moja żona też już pokochała to miasto. Jest tu ze mną od pięciu lat, córka chodzi tutaj do przedszkola. Jak spytasz mojej córki, skąd jest, to odpowiada: „ja jestem z Gliwic”. Jak moja żona to słyszy, to trochę boli ją serce.

My się z żoną w Gliwicach czujemy bardzo dobrze i to jest wielki plus po stronie Piasta, gdy zastanawiam się, co z naszą przyszłością. Dla mnie bardzo ważne jest, by iść codziennie na trening z uśmiechem. Kiedy gram, trenuję w Piaście, jestem zadowolony. Przedwczoraj na przykład robiłem live na Instagramie, jeden kibic zapytał mnie, jaki jest mój cel, kiedy chcę skończyć karierę. Odpowiedziałem, że skończę grać w piłkę, kiedy będę jechał na trening wkurzony, że muszę to robić. Wtedy będę wiedział, że to nie ma sensu. Kocham moją pracę, kocham piłkę. Niektórzy mówią, że chcą grać tak długo, jak zdrowie pozwoli. Ja chcę grać tak długo, jak długo będę się dzięki temu czuł zadowolony.

Istnieje dla ciebie w ogóle trzecia opcja, jeśli nie pozostanie w Piaście lub powrót do Hiszpanii?

— Myślę, że to raczej nie wchodzi w grę. Nie chcę mówić „nie”, bo gdyby pojawiła się propozycja, która finansowo odmieniłaby moje życie, to na pewno bym ten temat podjął wraz z żoną. I myślę, że kibice by to zrozumieli. Ale gdybym miał przejść do klubu oferującego warunki podobne do tych Piasta, to bym się nie zdecydował. Dam ci przykład – po co miałbym zmieniać Piasta na Wisłę Płock, zakładając, że dostałbym tam podobny, może trochę niższy, może nieco wyższy kontrakt? W Piaście znam już każdy kąt, jestem bardzo zadowolony z warunków, mojej rodzinie się tu podoba. Nie chciałbym zabierać córki do innego miasta, żeby musiała poznawać nowe koleżanki. W życiu są rzeczy ważniejsze niż piłka. W Gliwicach mam wszystko – mogę pracować, robić to, co lubię, a jednocześnie moja rodzina jest tutaj szczęśliwa. I tak już od sześciu lat.

Jak się czujesz z tym, że zabrano ci część tego, co daje tyle frajdy? No bo przez koronawirusa nie możesz trenować z drużyną, nie możesz wyjść do kawiarni, na obiad.

— Jest ciężko. Już zaczynam wariować w domu. Tęsknie za treningami, za meczami. Wstaję o szóstej rano, bo moja mała córeczka nie chce już więcej spać. 7:30 jestem już po śniadaniu i mam cały dzień przed sobą. No więc bawimy się w to, robimy tamto, poczytamy bajkę, biegamy, tańczymy. Patrzę na zegarek – dopiero jedenasta, ja pierdzielę… Ale trzymamy się zasad, bo patrzę, co dzieje się w Hiszpanii i tam też wszyscy siedzą w domu. Chcę, żeby problem z koronawirusem skończył się jak najszybciej. Więc jak mogę pomóc? Zostać w domu. Więc zostaję w domu. Wychodzę tylko codziennie do lasu na czterdzieści minut pobiegać, poza tym resztę ćwiczeń wykonuję u siebie. Mam nadzieję, że niedługo wrócimy do normalnego życia, bo czuję, że jeszcze trochę i wszyscy oszalejemy.

Idąc na zakupy widać jednak, że wiele osób ma problem z zastosowaniem się do zasad. Że mimo wszystko spotykają się w większych grupach i traktują ten czas jak dodatkowe wakacje.

— To dlatego, że w Polsce jeszcze nie jest tak źle, jak w Hiszpanii. I mam nadzieję, że tak się nie stanie. Rozmawiam z ludźmi tutaj i jeden mówi: „tak, ja zostaję w domu”. Ale znowu inny twierdzi, że ma to w dupie, że wychodzi, bo nie wytrzyma i tak dalej. Moje pytanie zawsze jest to samo: „a gdyby jutro twoja mama, tata, siostra, brat, kuzynka, wujek złapał tego wirusa, będziesz mieć taką samą opinię, czy wtedy już byś został w domu?”. „A, no, potem… nie wiem, nie wiem”. No to kurde, zastanów się wcześniej. Ludzie patrzą na Hiszpanię, na Włochy i myślą sobie, że to bardzo daleko, że to ich nie dotyczy. Dotyczy, przecież w Polsce też już jest trochę tych przypadków. Nie tak dużo, ale jest.

Jaki jest twój przepis na to, żeby w tym czasie nie zwariować? Gry planszowe? Netflix? Książka?

—  Jak masz dzieci, to baw się z nimi. Z żoną chcemy jak najlepiej wykorzystać czas z córkami, bo dni uciekają bardzo szybko i za parę lat dzieciaki nie będą się chciały z nami bawić. Moja żona oprócz tego dużo ćwiczy. Śmiała się, że nawet więcej teraz niż kiedy żyliśmy normalnie. Wtedy chodziła raz dziennie na siłownię, teraz ćwiczy rano i po południu. Uprawia jogę. Ja na przykład, kiedy dzieci śpią, też ćwiczę. Albo ćwiczymy razem. Taki jest mój plan.

Ile czasu zajmuje ci teraz trening w domu?

— Rano biegałem przez 35 minut według rozpiski, jaką dostałem w klubie, a o 20:00 dzieci idą spać, to wtedy będziemy z żoną ćwiczyć przez jakąś godzinę. 21:00 idziemy się kąpać, 21:30 jest finito. A potem? Netflix i spać. Neflix jest bardzo ważny (śmiech).

Coś konkretnego ostatnio oglądacie na Netflixie?

— Skończyliśmy teraz „Vis a vis” („Uwięzione” – przyp.red.), serial o dziewczynach, które siedzą w więzieniu. Hiszpański serial, bardzo ciekawy. W stylu „Domu z papieru”. Koniecznie zobacz, polecam. Oglądaliśmy też „Szkołę dla elity”. Również hiszpański serial o młodych ludziach, którzy idą do prywatnego liceum, gdzie uczą się dzieci z bogatych rodzin. Fajna, lekka rzecz, akcja toczy się bardzo szybko. Ja mam taki problem, że gdy serial jest spokojny, długi, to po dziesięciu minutach usypiam. Następnego dnia pytam żony: „który teraz odcinek?”. „Szósty”. „Jak to szósty, przecież ja zasnąłem na drugim?!”.

Wiadomo, że treningi w domu nie zastąpią treningów z piłką, obciążeń normalnego tygodnia w klubie. Jak trudno będzie później wrócić do grania?

— Nie będziemy pamiętać, jak prosto kopać (śmiech). Wiadomo, że biegam, trenuję, jestem w formie fizycznej, ale brakuje w tym wszystkim piłki. Jeśli dojdzie do wznowienia ligi, bo władze stwierdzą, że nie ma już zagrożenia, to na pewno nie zaczniemy grać od razu. Musielibyśmy dostać ze dwa tygodnie, żeby się dobrze przygotować. Wiadomo, że nie ja o tym decyduję, ale mam nadzieję, że tak by było.

Takie rozwiązanie byłoby logiczne, wejście na obciążenia meczowe w grze co trzy dni byłoby groźne dla waszego zdrowia.

— Tak może być. Dlatego dobrze, że w Polsce jest możliwe na przykład rozegrać tylko te cztery kolejki sezonu zasadniczego i nie robić playoffów. To nie byłoby złe rozwiązanie. Każdy zagrałby z każdym po dwa razy, u siebie i na wyjeździe. Jesteś pierwszy – masz mistrza, jesteś ostatni – spadasz. Jestem oczywiście za tym, żeby odbyły się wszystkie spotkania, jedenaście kolejek. Ale gdyby się nie dało, dogranie tych czterech meczów i zakończenie ligi byłoby w porządku.

Kluby stracą przez ten okres sporo pieniędzy, tym bardziej gdyby sezonu nie udało się skończyć. Gdyby ciebie klub spytał, czy byłbyś w stanie zrezygnować z części pensji, to byłbyś na to gotowy?

— Może tak się zdarzyć. Nie chcę w tej chwili niczego deklarować, naprawdę nie wiem, jak to się rozwinie. Jak pojawi się temat, by zarabiać nieco mniej, to będziemy o tym rozmawiać z prezesem. Oczywiście, jak każdy zawodnik, chciałbym dostawać tyle, ile mam w kontrakcie. Ale jestem dorosłym człowiekiem, rozumiem sytuację.

Nie tylko biznes piłkarski straci. Twoja rodzina już jakoś odczuła skutki kryzysu spowodowanego koronawirusem?

— Moja mama ma zakład fryzjerski i prawdopodobnie nie będzie mogła sobie pozwolić na to, żeby dalej zatrudniać panią, która u niej pracuje. Bo nie będzie jej stać na podatek, ubezpieczenie. Mama w tym momencie nie pracuje, zarabia zero. Fryzjerka w moim mieście rodzinnym nie zarabia za wiele, ona nie ma wielkich oszczędności. Potrzebuje w tym momencie pieniędzy bardziej niż ja.

Należysz do tych osób, które co chwilę sprawdzają wiadomości na temat koronawirusa, czy raczej starasz się uciekać od tej sytuacji myślami?

— Nie co chwilę, ale cały czas mam telefon przy sobie i zaglądam regularnie na Twittera. Ale kiedy jestem z rodziną, to rozmawiamy, bawimy się i odkładam to wszystko na bok. Chwilę temu rozmawialiśmy z żoną, gdy dzieci spały, że naprawdę nie jest nam źle. Jesteśmy w czwórkę w domu, fajnie spędzamy czas razem. Nie mam czasu, żeby się nudzić, co chwilę jest coś do zrobienia. Najtrudniej jest ludziom, którzy są sami w domu. Osobom starszym, które są w dodatku najbardziej zagrożone. Ich jest mi najbardziej żal.

Wiem coś o tym, bo moja babcia mieszka sama i z jednej strony chciałoby się ją odwiedzić, a z drugiej zastanawiasz się, czy przez to nie narazisz jej zdrowia, czy nawet życia.

— Musisz do niej często dzwonić. Wszyscy musimy to robić. Teraz starsi ludzie potrzebują rozmowy jeszcze bardziej niż zwykle.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA


fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio: Piłkarze podchodzą do wszystkiego z ogromnym sercem. Taka jest Legia

Piotr Rzepecki
9
Feio: Piłkarze podchodzą do wszystkiego z ogromnym sercem. Taka jest Legia

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Feio: Piłkarze podchodzą do wszystkiego z ogromnym sercem. Taka jest Legia

Piotr Rzepecki
9
Feio: Piłkarze podchodzą do wszystkiego z ogromnym sercem. Taka jest Legia
Ekstraklasa

Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Jan Mazurek
13
Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Komentarze

2 komentarze

Loading...