Marcin Pietrowski przez wiele lat uchodził za synonim ligowej przeciętności. Atuty? Właściwie – bliżej niezidentyfikowane. Pozycja boiskowa? Tu może zagrać, tam od biedy też, o, tutaj również można go upchnąć, jeżeli zajdzie potrzeba. Ale gdzie jest najlepszy, w którym elemencie gry bryluje? Cholera wie. W 2015 roku wychowanek Lechii Gdańsk trafił do Piasta Gliwice i to miał być zdaniem wielu ten moment, w którym jego ekstraklasowa przygoda zacznie się pomału chylić ku końcowi. Tymczasem Pietrowski, zamiast zniknąć z radarów, zaczął rozkwitać. I przeciętność zamienił w solidność. A to istotna różnica.
Niedawno Marcin automatycznie przedłużył kontrakt z Piastem – nowa umowa będzie obowiązywała do 2020 roku. Dziś boczny obrońca gliwickiej ekipy ma już 31 lat na karku, więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że drużyna z Górnego Śląska będzie stanowiła jeden z ostatnich, o ile w ogóle nie końcowy przystanek w jego karierze.
Pewnie jeszcze kilka lat temu niewielu dałoby wiarę, że Pietrowski zdoła w trakcie tej kariery zapisać na swoim koncie mistrzowski tytuł. A on nie dość, że wygrał z Piastem złoto, to jeszcze dołożył do niego sporą cegiełkę. Efekt widać choćby w naszym rankingu prawych obrońców, gdzie został sklasyfikowany na drugim miejscu. Jasne, że z kategorią D, która nie jest szczególnie nobilitująca. Jasne, że trochę z braku laku. Jasne, ze gdy zastępował go w wyjściowej jedenastce gliwiczan Tomasz Mokwa, nie doskwierał Piastowi zbyt potężny spadek jakościowy. Ale chyba nie ma sensu interpretować sprawy w ten sposób – Pietrowski na docenienie naprawdę ciężko zapracował sobie na boisku i przez przypadek się tak wysoko w naszym zestawieniu nie znalazł. Zadecydowały o tym przede wszystkim noty, a te zbierał na przestrzeni rozgrywek wręcz zdumiewająco pozytywne. Poniżej określonego poziomu nie schodził.
*
Przede wszystkim – Marcin Pietrowski rozegrał w tym sezonie 25 meczów, z czego prawie wszystkie właśnie po prawej stronie defensywy. Zdarzało mu się też uzupełniać braki na lewej obronie, ale to od święta. Można powiedzieć, że były piłkarz Lechii Gdańsk na – ujmując to z przymrużeniem oka – stare lata doczekał się wreszcie swojej boiskowej definicji. Bo niegdyś bywał często traktowany na boisku jako człowiek od wszystkiego. A to niekiedy bywa dla zawodnika szkodliwe.
Pietrowski jest wychowankiem Lechii i w barwach gdańskiego klubu zadebiutował jeszcze jako nastolatek, z łatką dużego talentu. Był z biało-zielonymi barwami bardzo mocno związany, również kibicowsko. Z Lechią przemierzył wyboistą drogę, wiodącą ostatecznie do Ekstraklasy. – Przygodę z kibicowaniem zacząłem od czwartej ligi. Jak awansowaliśmy do trzeciej ligi to byłem na wszystkich meczach u siebie. Czasem jeździłem też na wyjazdy. W ogóle mam ogromny szacunek dla ludzi, którzy ogromnym nakładem sił dołożyli starań, by Lechia grała dziś w ekstraklasie, a nie pałętała się po niższych ligach – mówił Marcin w rozmowie z serwisem gol24.pl.
Na łamach Weszło dość zabawnie jeden z pierwszych występów Pietrowskiego w biało-zielonej koszulce wspominał natomiast spiker i kibic Lechii, Marcin Gałek:
„Zadebiutowałem w roli spikera 30 kwietnia 2004 roku. Z tym okresem wiąże się zresztą moja pierwsza gafa. Związana z Marcinem Pietrowskim, który w sobotę był kapitanem Piasta w meczu z Lechią. Powiedziałem mu ostatnio, że jak on skończy karierę, to ja może i przestanę być spikerem. Wpadka polegała na tym, że on miał szesnaście lat i w pierwszej połowie musiał wejść na boisko, zmienić kontuzjowanego zawodnika. Stoi tyłem do mnie, zielona koszulka, dziesiątka na plecach. No i ja chciałem piękną polszczyzną, zdaniem potrójnie złożonym zakomunikować tę zmianę. I powiedziałem, że na boisko wchodzi dziesięcioletni zawodnik z numerem szesnaście na plecach…”.
Stosunkowo szybko Marcin zaczął grę z seniorami, choć na początku musiał się jeszcze wcielić w rolę… Rycerza Jedi. Przynajmniej tak mówi legenda, którą zawodnik dementował w rozmowie z Przeglądem Sportowym: – To jeden z najbardziej stresujących momentów w moim życiu. Miałem 16 lat i razem z innymi młodymi graczami przechodziłem zwyczajowy chrzest w seniorach Lechii. Pełna sala doświadczonych zawodników, a my, żeby wkupić się w ich łaski, musieliśmy zatańczyć, zaśpiewać albo odegrać scenę z filmu. Jedna z nich polegała na udawaniu, że kij od miotły to miecz świetlny z Gwiezdnych Wojen. Po czasie okazało się, że to ja udawałem rycerza Jedi… W rzeczywistości scenę odgrywał Paweł Piotrowski, który zaraz po obozie odszedł z zespołu. A że nasze nazwiska różnią się jedną literą, wiele osób uznało, że chodziło o mnie.
I tak młody został „Jedi”.
Z regularnością występów w biało-zielonej koszulce było u Pietrowskiego różnie, choć miał na swoim koncie spore sukcesy w piłce juniorskiej, między innymi mistrzostwo kraju z 2004 roku, w słynnej ekipie Romana Kaczorka. Przebicie się na stałe do pierwszej drużyny Lechii trochę mu jednak zajęło, potem też zdarzały się wahania. Czasami pomocnik na dłużej zyskiwał zaufanie trenera, by nagle je stracić, albo wypaść z siodła przy wymianie szkoleniowca. I znowu pracować na tym, żeby się do wyjściowej jedenastki przebić. Niemniej – jego koledzy z mistrzowskiego składu mieli jeszcze mniej szczęścia, choć niektórzy, choćby Robert Hirsz, uchodzili za bardziej uzdolnionych.
Zawodnikowi w walce o miejsce w składzie bez wątpienia pomagała uniwersalność – mnóstwo meczów rozgrywał jako defensywny pomocnik, lecz pojawiał się także w bloku obronnym, bliżej napastników, także w bocznych sektorach boiska.
Pełen pakiet. Brakowało tylko, by ktoś Pietrowskiego wystawił na bramce lub na szpicy.
Gdzie grywał Pietrowski? Prawie wszędzie. (Transfermarkt)
Mimo tej uniwersalności, nie wszyscy szkoleniowcy mieli do niego pełne przekonanie. Dopiero w sezonie 2012/13 Pietrowski – już jako 24-letni zawodnik – pierwszy raz zaliczył ponad 2000 minut w jednym sezonie ekstraklasy. Szkoleniowcem klubu był wówczas Bogusław „Bobo” Kaczmarek, który bardzo mocno stawiał na piłkarzy identyfikujących się z zespołem. Pietrowski należał do tej grupy, więc szybko zaskarbił sobie sympatię trenera, tworząc duet środkowych pomocników z Łukaszem Surmą.
Współpraca z tak doświadczonym zawodnikiem pozwoliła się lechiście mocno rozwinąć piłkarsko, a Kaczmarek dodatkowo dopingował go do postępów, widząc w nim wartościową „ósemkę”, ewentualnie „szóstkę”.
– Miałem osiem lat, gdy poszedłem na pierwszy trening Lechii – opowiadał Marcin w rozmowie z portalem prostozboku.pl. – W młodości wiadomo – boisko, koledzy, piłka. Każde wakacje, weekendy, ferie biegaliśmy po podwórku z chłopakami za piłką. Było nas całkiem sporo, bo wychowywałem się na Chełmnie. Znalazłem ogłoszenie w gazecie, że prowadzone są nabory do Lechii Gdańsk. Postanowiłem, że spróbuję, bo granie w klubie to było najskrytsze marzenie każdego młodego chłopaka. Po krótkim okresie treningów w Lechii razem z Marcinem Zwierczewskim wyróżnialiśmy się w swoim roczniku. To wokół nas budowano zespół, których w swojej kategorii wiekowej odnosił całkiem sporo sukcesów. Podobało mi się granie w Lechii. Wiesz, byłem stąd, kochałem klub, kibicowałem mu od zawsze. Zacząłem być częścią zespołu, mojego zespołu. Gdzieś tam marzenia sięgały, by w przyszłości zostać zawodnikiem pierwszej drużyny. Bardzo angażowałem się w to co robiłem i co najważniejsze widziałem w tym wszystkim sens.
Pietrowski w barwach Lechii. (400mm.pl)
– Grałem we wszystkich grupach wiekowych Lechii, bo taka jest kolej rzeczy. Tak naprawdę w każdym wieku piłkarz uczy się czegoś nowego. Inaczej grasz w trampkarzach, a inaczej w juniorach młodszych. Ja miałem to szczęście, że Lechia zawsze słynęła z dobrej młodzieży, więc mieliśmy zapewnione doskonałe warunki, by grać w piłkę. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów młodszych i tak naprawdę to był taki impuls do tego, by jeszcze ciężej trenować. Osiągaliśmy wiele sukcesów w kraju i dzięki temu my, jako młodzi chłopcy, mieliśmy wiarę w sukces. Wiadomo, że czym byliśmy starsi, tym więcej chłopaków odpadało. Tak naprawdę do dorosłego, poważnego futbolu doszedłem tylko ja. Nie mogę jednak powiedzieć, że byłem największym talentem z wszystkich chłopaków z tamtego pokolenia. Raczej zawodnikiem, który każdego dnia bardzo ciężko pracował na sukces i systematycznością nadrabiał braki, które niewątpliwie miał – kontynuował Pietrowski.
Jego najlepszym sezonem w Lechii były rozgrywki 2013/14. Pietrowski nigdy nie był zawodnikiem słynącym z wykręcania niebotycznych cyferek. Podobnie zresztą jest w Gliwicach – w tym sezonie prawy obrońca nie zanotował nawet jednej asysty w ekstraklasie. Ale za kadencji Michała Probierza wiodło mu się lepiej – ustrzelił aż trzy bramki w lidze, a przecież w całej karierze ma ich zaledwie siedem przy 264 występach w ekstraklasie.
– Tak naprawdę to wydaje mi się, że nie mam za dużo piłkarskiego talentu – opowiadał wprost Pietrowski w wywiadzie. – To znaczy zdaję sobie sprawę, że gdybym talentu nie miał, to na pewno nie grałbym w ekstraklasie. Jestem wyrobnikiem. Typem treningowca, który dzięki swojej motoryce, wybieganiu i zawziętości nadrabia na piłkarskiej wartości. Fajne jest to, że dobrze czuje się, jako zawodnik od „czarnej roboty”. Mało kto docenia to, co robię na boisku, ale mi sprawia to frajdę. Nie każdy może strzelać bramki i wygrywać mecze.
Pietrowski w barwach Lechii. (400mm.pl)
Co ciekawe – innego zdania byli często kibice Lechii. Uważali, że Pietrowski talent ma, owszem, ale trwoni go, zbyt często goszcząc wieczorami na sopockim „monciaku”. Swego czasu zawodnik znalazł się na cenzurowanym u ultrasów, których trafiał szlag, gdy widzieli balującego w najlepsze piłkarza po kolejnych porażkach klubu. Informował o tym między innymi Jacek Czaplewski.
– Dziwię się tym głosom – odpowiadał na oskarżenia Pietrowski na gol24.pl jeszcze w 2013 roku. – Owszem, chodziłem do nocnych klubów i się tego nie wypieram. Jestem zdania, że każdy zasługuje na wyjście na miasto, o ile ma świadomość, kiedy może to robić. Większość tych „relacji” z imprez z moim udziałem była wyssana z palca, wymyślona. Kilku zadufanych w sobie kibiców Lechii uznało mnie za kozła ofiarnego ligowych porażek. Zgadzam się, że znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Nie wypieram się tego. Ale ze mnie zrobiono alkoholika! Przejąłem się tym. Nie sądziłem, że zostanę zjechany na taką skalę. Nie zasłużyłem na takie traktowanie.
To w ogóle ciekawe zagadnienie. Pietrowski od melanżowania nie stronił, jako ulubione danie wskazał kiedyś lasagnę, zaś jako ulubioną książkę wymienił… „Żywienie w sporcie”, autorstwa Anity Bean. Bo mówimy o specjaliście w dziedzinie dietetyki, który bronił pracy magisterskiej poświęconej tematyce odżywiania w klubach piłkarskich.
„Ocena wybranych składników pokarmowych w dietach piłkarzy nożnych Lechii Gdańsk i Potoku Pszczółki” – taką tematyką zajął się mistrz Polski z Piastem w ramach magisterki.
– Skończyłem studia, skupiłem się na dietetyce w sporcie – mówił Marcin o swoim wykształceniu. – Zostałem magistrem, choć tak naprawdę tytuł ten nie jest najważniejszy. Gdy masz głowę na karku to nawet bez wykształcenia poradzisz sobie w życiu. Na pewno to jest jakaś alternatywa po skończeniu z graniem w piłkę. Ja bardzo chciałbym być w przyszłości trenerem od przygotowania fizycznego. Podoba mi się ta praca, a zostanie przy piłce po zakończeniu kariery, to dobry wybór. Wielu byłych piłkarzy wybiera taką właśnie drogę.
– Nie robię z siebie jakiegoś dietetycznego„guru”. Nie pozjadałem wszystkich rozumów, choć mam wiedzę na temat tego, co – dajmy na to – należy jeść i pić, by przyspieszyć regenerację po dużym wysiłku, albo czego nie wypada przed meczem. Ktoś, kto ćwiczy wyczynowo powinien znać podstawy prawidłowego odżywiania. Wiem po sobie, że taka wiedza się przydaje – twierdził też zawodnik.
Już w Lechii dawała o sobie znać jego osobowość cichego lidera. Pietrowski nawet jako młody chłopak był pyskaty i w gdańskiej szatni, pełnej mocnych charakterów, często ładował się w kłopoty. Łukasz Surma wskazywał go jako kandydata na wieloletniego lidera drugiej linii Lechii. Opaskę kapitańską zakładał w sumie dość rzadko, pewnie w zespole Piasta udało mu się już w sumie zebrać podobną liczbę meczów rozegranych właśnie w roli kapitana zespołu. Ale to właśnie Pietrowski z chęcią brał na siebie w Gdańsku obowiązek wspierania obcokrajowców, pomagania im w zrozumieniu języka i załapaniu atmosfery w szatni.
Brazylijczyk Deleu nauczył się szybko języka polskiego właśnie dzięki cierpliwej pomocy wychowanka Lechii. Obaj panowie mocno się w tamtym czasie ze sobą zżyli. – Początki były trudne. Ja nie znałem portugalskiego, on nie znał angielskiego. Na migi tłumaczyłem mu proste kwestie typu:” to jest noga, piłka, lewa strona, prawa”. Do tego doszły przekleństwa, które chwytał najszybciej. „Didi” przez pierwszy rok nie rozstawał się ze słownikiem. Bardzo zależało mu na poznaniu naszego języka. Ja mu tylko pomogłem, by jak najszybciej się z nim oswoił. Teraz mam satysfakcję, bo trzech latach bardzo swobodnie rozmawia.
Pietrowski w barwach Lechii. (400mm.pl)
Ostatecznie przygoda Pietrowskiego w Lechii zakończyła się po sezonie 2014/15. Jesienią grał jeszcze sporo, rzucany to na bok obrony, to do środka pola. Jednak kolejne transfery biało-zielonych, między innymi zatrudnienie Grzegorza Wojtkowiaka, marginalizowały jego znaczenie w zespole. Wiosną wychowanek Lechii już praktycznie w ogóle nie grał, Jerzy Brzęczek odstawił go od wyjściowego składu, a nawet od kadry meczowej. Pietrowski na długo przed końcem sezonu usłyszał, że może zacząć poszukiwania nowego klubu, choć jego kontrakt z Lechią miał obowiązywać jeszcze przez rok. Ambicja nie pozwalała mu na grzanie ławy i koszenie pensji za występy w rezerwach i uczestnictwo w zajęciach treningowych.
Chciał grać. Czuł, że wciąż jest zawodnikiem o nie do końca odkrytym potencjale, że wciąż może z powodzeniem występować na boiskach ekstraklasy. Nie ukrywał żalu do Brzęczka, że ten nie dał mu więcej szans na udowodnienie swojej wartości.
– Ciężko jest wybiegać w przyszłość z myślą, że już nie będę nosił biało-zielonych barw – opowiadał piłkarz w rozmowie z portalem trójmiasto.pl. – Nie będę widywał tylu wspaniałych ludzi, piłkarzy czy pracowników klubu, których znałem od lat. Lechia to było całe moje życie. Miałem jeszcze dwa lata kontraktu, jednak po rundzie wiosennej gdzie nie grałem prawie wcale, trzeba było podjąć trudną decyzję.
– Każdy zawodnik który nie gra jest rozczarowany. Można się obrazić na trenera albo ciężko pracować, by udowodnić, że się mylił – mówił Pietrowski. – Ci co mnie znają, wiedzą ile serca wkładałem w ciężki trening. Czasami jednak pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Były takie sytuacje, że byłem zabierany na mecze, a potem odsyłano mnie na trybuny. Po takich decyzjach zawsze jest przykro. Jednak starałem się cieszyć i tym, gdyż byłem blisko drużyny i nadal ją tworzyłem. (…) Na pewno duża konkurencja zrobiła swoje. Gdy byłem w wysokiej formie, a chłopaki wygrywali mecz za meczem, to nie miałem pretensji, że skład nie był zmieniany. Dalej ciężko pracowałem i czekałem na swoją szansę.
Piłkarz zwrócił też uwagę na to, że niekorzystnie na jego rozwój sportowy wpłynęła wspomniana żonglerka pozycjami. – Od małego byłem defensywnym pomocnikiem. Później trenerzy, starając się łatać dziury w składzie, posyłali mnie na różne pozycje, gdyż wiedzieli, że sobie poradzę. Co prawda grałem, ale – jak się okazuje – nie rozwijałem się pod względem piłkarskim. Tak też było jesienią, gdy grałem cały czas jako prawy obrońca. (…) Moim marzeniem była gra w biało-zielonych barwach do końca kariery, ale życie zweryfikowało to zamierzenie. Cóż, trzeba zacząć zbierać nowe doświadczenia.
*
Zbieranie nowych doświadczeń Pietrowski zaczął w Gliwicach. I, jak się okazuje, znalazł na Górnym Śląsku bezpieczną przystań.
W sezonie 2015/16 – tuż po zmianie barw klubowych – zdobył z Piastem wicemistrzostwo Polski, notując kapitalną jesień w barwach śląskiej drużyny. Ekipa Radoslava Latala grała ciekawą piłkę, a Pietrowski zaczął coraz bardziej zapominać o swojej pierwotnej pozycji. Czeski szkoleniowiec ulokował go na prawym wahadle, a niekiedy stawiał nawet na eks-lechistę w trójce stoperów, albo przesuwał do pomocy. To były jednak czysto taktyczne warianty, a nie upychanie zawodnika na zasadzie zapchajdziury. Latal miał na swojego nowego podopiecznego pomysł.
Indywidualnie – bardzo udany czas dla Pietrowskiego. Siedem asyst (wg licznika Transfermarkt) w lidze, srebrny medal i dwa zwycięstwa nad Lechią, w tym jedno aż 3:0, odniesione w grupie mistrzowskiej. Sam zawodnik starć z byłym klubem nie traktował jednak nigdy w formie zemsty czy rewanżu za nieuczciwe potraktowanie, albo przynajmniej nie wspominał o tym głośno.
– Pamiętam, jak latem jechałem do Gliwic na pierwszy trening – wyznał zawodnik w rozmowie z Przeglądem Sportowym. – Kiedy wbiłem się na autostradę, zrobiło mi się bardzo smutno, aż łza się zakręciła w oku. Nawet teraz czuję się nieswojo, gdy o tym myślę. Zostawiłem za sobą rodzinę, przyjaciół. To był trudny moment, całe życie byłem w Gdańsku, rok wcześniej kupiłem mieszkanie i wyprowadziłem się od rodziców.
– Staram się oglądać wszystkie mecze biało-zielonych i trzymam kciuki, żeby szło im jak najlepiej – mówił Marcin przed swoim pierwszym meczem przeciwko Lechii. – Jestem w stałym kontakcie z ludźmi związanymi z klubem. Wiem co się w nim dzieje i dalej tym żyję. Wiadomo, że nie w takiej skali jak jeszcze pół roku temu, ale jednak. Zmieniają się piłkarze, trenerzy, pracownicy czy włodarze, ale to przecież ciągle Lechia, moje magiczne miasto, mój klub. Mam do Gdańska ogromny sentyment i nie żywię urazy, że zabrakło dla mnie tu miejsca jako dla piłkarza. Znałem swoje miejsce w szeregu i potrafiłem zrozumieć, że dalsze plany klubu mnie nie uwzględniają.
– Na pewno serce zabije mocniej podczas meczu z Lechią – przyznał zawodnik. – W końcu wracam do siebie. Opanuję jednak emocje. Przed meczem z Lechią w Gliwicach cały tydzień myślałem o tym, jak to wszystko będzie. Kiedy jednak sędzia zagwiżdże, dam z siebie wszystko dla Piasta. Mam nadzieję, że gdańscy kibice dobrze mnie przyjmą.
Pietrowski od początku dostrzegał w swoich nowych kolegach potencjał na niezłe rezultaty: – Piast ma bardzo ambitnych, młodych piłkarzy. Nie mogę powiedzieć, że to nastolatkowie, ale mamy młody zespół. Chyba tylko Jakub Szmatuła ma ponad 30 lat – mówił w 2016 roku. – Reszta to zawodnicy, którzy największe sukcesy mają dopiero przed sobą. Jesteśmy bardzo ambitni i zdeterminowani, by osiągnąć sukces. Latal nas przygotował, poukładał – to na pewno. Wpoił nam do głowy to, że dzięki maksymalnemu zaangażowaniu możemy osiągnąć sukces. Ciężko trenowaliśmy przed sezonem, żeby być w dobrej formie. Prawie wszystkie mecze kontrolne przegrywaliśmy po 0:3, 0:4. Skupiliśmy się na przygotowaniu fizycznym, które jesienią miało zaprocentować. Mi taki typ treningów bardzo pasował, bo ja zawsze lubiłem ostro zasuwać. Siła, szybkość – to samo nie przychodzi. Ciężka praca, długie i mozolne treningi zaowocowały tym, że przerwę zimową to my spędzamy na szczycie tabeli.
Pietrowski w barwach Piasta. (400mm.pl)
– Szybko adaptuję się do zmian i trener Radoslav Latal wykorzystuje to nawet w trakcie meczów. Myślę, że to nasz duży atut. W czasie spotkania potrafimy płynnie przejść z jednego systemu w drugi. Natomiast mi samemu zdarza się zacząć mecz na prawej obronie, przejść na stopera, a kończyć na prawej pomocy. Właśnie dzięki temu, że w Lechii próbowano mnie na różnych pozycjach, nabrałem sporo doświadczenia. To pomogło mi w Piaście. (…) Wierzyłem w siebie. Wiedziałem, że drzemią we mnie jeszcze dodatkowe pokłady możliwości. Czuję, że po odejściu z Lechii zrobiłem postęp, ale to dopiero jedna runda. Chciałbym grać jeszcze lepiej, zobaczymy jak pójdzie mi dalej. Próbowałem zbudować swoją markę w Gdańsku. Życie jest jednak przewrotne i musiałem to zaakceptować. Wyjechałem z domu, poznałem nowy klub i nowe miasto. To fajne życiowe doświadczenie – mówił Pietrowski portalowi trójmiasto.pl.
*
Tymczasem ostatecznie okazało się, że w sezonie 2018/19 „fajne doświadczenie” zamieniło się w „złoty medal mistrzostw Polski”. Tego się zapewne nawet sam Pietrowski nie spodziewał, z konieczności opuszczając Gdańsk. Nie wspominając już o tych, którzy się go bez żalu z klubu pozbywali. Tym bardziej, że Lechia w międzyczasie porównywalnego sukcesu nie osiągnęła, pomimo hucznych planów i potężnych inwestycji.
Krótko mówiąc – odpalono z Gdańska Pietrowskiego, żeby wygrać mistrzostwo. No to Pietrowski wygrał mistrzostwo z Piastem, kosztem Lechii. Los to figlarz.
– Kulminacyjnym momentem był mecz w Warszawie, gdzie jechaliśmy jeszcze nie wiedząc na co będzie nas stać w ostatnich meczach sezonu – przyznał Pietrowski w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim. – To zwycięstwo dodało nam skrzydeł. Udowodniliśmy sobie, że nie jesteśmy słabsi ani od Legii ani od Lechii. Wierzyliśmy w to, że uda mam się ich dogonić.
Pietrowski celebruje mistrzowski tytuł. (400mm.pl)
Pietrowski w układance Fornalika pełnił ważną rolę jako jeden z mentalnych liderów drużyny, ale i człowiek odwalający kawał dobrej roboty w defensywie. Z przodu nie błyszczał, lecz od tego był po prawej stronie boiska Martin Konczkowski, który został przesunięty na skrzydło i tym samym zrobił Marcinowi miejsce w wyjściowej jedenastce. W ubiegłym sezonie Pietrowski grywał częściej na lewej stronie defensywy i nie wyglądało to aż tak dobrze jak w bieżących rozgrywkach. Inna sprawa, że cały Piast zaliczył na przestrzeni roku szalony progres. Tak czy owak, teraz były piłkarz Lechii zakotwiczył po prawej stronie boiska i ta stabilizacja dobrze mu zrobiła.
Dla Pietrowskiego to w ogóle rok podwójnie szczęśliwy, bo świętował też narodziny dziecka. Z tego powodu nawet opuścił jeden ligowy mecz. Zresztą – przeciwko Lechii. Ale będzie miał okazję, by nadrobić zaległości w starciu o Superpuchar Polski.
Cóż – może i te sukcesy lepiej by smakowały, gdyby zostały osiągnięte w barwach pierwszego, ukochanego klubu. Lecz skoro działacze Lechii uznali, że Pietrowskiego u siebie nie potrzebują, to teraz pozostaje im tylko przesyłać wychowankowi gratulacje, obserwując go z perspektywy trzeciego miejsca w tabeli.
Michał Kołkowski
Fot. Newspix.pl
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
Jakub Cierpliwy – CZYTAJ
Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ
Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ
Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ
Mikkel Odmieniony – CZYTAJ
Martin Asystujący – CZYTAJ