Reklama

Dynastia Piastów: Martin Asystujący

redakcja

Autor:redakcja

26 maja 2019, 20:28 • 9 min czytania 0 komentarzy

Martin Konczkowski to typ zawodnika, którego chyba każdy trener lubi. Spokojny, niekonfliktowy, profesjonalnie podchodzący do zawodu, niezadający zbędnych pytań, ze świetną wydolnością i dość uniwersalny. A że umiejętności też ma całkiem niezłe, wychodzi nam przepis na ligowca idealnego. Wychowanek Wawelu Wirek Ruda Śląska może być jednym z największych wygranych mistrzowskiego sezonu Piasta. 

Dynastia Piastów: Martin Asystujący

Wydaje się bowiem, że Konczkowskiemu wreszcie udało się wyjść ponad zwykłą solidność i pewną szarzyznę, w której dotychczas przebywał. W Ekstraklasie oglądamy go od sześciu lat, szmat czasu. Był już autorem interwencji miesiąca, gdzieniegdzie w głosowaniu po danej rundzie wybierano go nawet najlepszym prawym obrońcą w lidze, a Andrzej Twarowski jesienią 2016 roku napisał o nim, że spośród ligowców ma najlepszą wrzutkę w pełnym biegu i w tym względzie jest regularny jak stempel na poczcie. Mimo to jego ogólne postrzeganie się nie zmieniało: nie był uważany za kogoś, komu pisane jest szybkie pójście wyżej i sprawdzenie się w naprawdę poważnym graniu.

Gdy rozmawialiśmy z nim w lutym, zgodził się, że prawdopodobnie nadchodzi dla niego kluczowy okres w karierze, który zdecyduje, czy jeszcze uda mu się wypłynąć na szersze wody. – To już ostatni dzwonek. Rok czy dwa lata temu ktoś stwierdził pół żartem, pół serio, że rekord Łukasza Surmy w liczbie ekstraklasowych meczów może być zagrożony. Nie byłby to dla mnie żaden powód do wstydu, wręcz przeciwnie. Mnóstwo zawodników pragnęłoby być na moim miejscu, a nie mogą. Doceniam ten fakt, ale nie chcę do końca kariery być jedynie „tym solidnym”. Chciałbym osiągnąć coś więcej, więc muszę to pokazywać na boisku – jakąś bardziej spektakularną akcją, większymi konkretami w ofensywie. Mam tylko dwa gole w Ekstraklasie, asyst ostatnio notowałem 4-5 na sezon, czyli nie tak źle, ale może być lepiej. Wiadomo, nie wszystko zależy wyłącznie od ciebie, statystyki z asystami czasami są mylące. Możesz bardzo dobrze dogrywać, a nie będzie to zamieniane na gole. Airam Cabrera w ostatnim meczu Cracovii powinien mieć cztery asysty i… nie miał żadnej – mówił.

Runda jesienna wcale nie zwiastowała przełomu. Latem przeciągały się jego problemy zdrowotne i koniec końców nie rozegrał żadnego sparingu. Do normalnych treningów wrócił dopiero na tydzień przed startem sezonu. Swoje musiał odsiedzieć. W pierwszych jedenastu kolejkach tylko dwa razy wystąpił w podstawowym składzie. Dopiero po październikowej przerwie reprezentacyjnej na stałe wskoczył do wyjściowej jedenastki. Od tej pory prawie nie schodził z boiska. Odzyskanie placu nadal jednak nie było przełomem. On nadszedł dopiero wiosną. Po inauguracyjnej porażce z Cracovią, Waldemar Fornalik przesunął Konczkowskiego na prawą pomoc. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Martin zaliczył asystę po idealnym dośrodkowaniu na głowę Piotra Parzyszka, który dał gospodarzom prowadzenie w starciu z Lechem. Wydaje się, że ten mecz nie tylko zbudował mistrzowskiego Piasta jako drużynę (to początek znakomitej passy gliwiczan), ale kilku zawodników napędził indywidualnie, jak Jorge Felixa czy właśnie Parzyszka z Konczkowskim.

Po tak udanym występie Konczkowski większość meczów do końca sezonu rozegrał w pomocy. Sprawdzał się świetnie. Nadal gwarantował solidność w tyłach, a przy okazji miał wiele do zaoferowania w ofensywie. Również pod tym względem za nim najlepszy sezon w karierze. Zaliczył aż osiem asyst (sześć wiosną) i cztery kluczowe podania. Do pełni szczęścia zabrakło jakiejś bramki. 25-latek ma już na koncie prawie 200 meczów w Ekstraklasie, ale do siatki rywali trafił ledwie dwa razy.

Reklama

Pilka nozna. Puchar Polski. Piast Gliwice - Legia Warszawa. 30.10.2018

Rekompensuje to sobie dośrodkowaniami. Jak już wspominaliśmy, to jego znak firmowy, choć tylko on wie, ile pracy kosztowało go osiągnięcie wysokiej precyzji. – Nie urodziłem się z takim dośrodkowaniem. Byłem już w pierwszej drużynie Ruchu i delikatnie mówiąc, moje wrzutki stały na niskim poziomie. Najczęściej nie przechodziły pierwszego obrońcy w polu karnym – przyznawał. – W końcu kiedyś trener Jan Kocian wziął mnie na bok i dokładnie zaprezentował, którą częścią stopy uderzać, żeby dośrodkowanie było mocne i wysokie. Wtedy sobie postanowiłem, że będę to regularnie ćwiczyć. Szlifowałem ten element po treningach przy każdej możliwej okazji. Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej mi to wychodziło i od jakichś dwóch lat można powiedzieć, że prezentuję już zadowalający poziom. Ale nie nasyciłem się tym, nadal w każdym tygodniu staram się wszystko „utrwalać” i doskonalić.

Dowód na to, że talent talentem, ale wiele rzeczy w piłce można zwyczajnie wyćwiczyć. Potrzeba jedynie samozaparcia i konsekwencji. W Chorzowie Konczkowski doskonalił wrzutki z Michałami Helikiem i Kojem. W Piaście najczęściej towarzyszy mu Marcin Pietrowski, a odbiorcami dośrodkowań są Parzyszek, Damian Byrtek czy nawet dość niski Patryk Dziczek.

Tak przebojowego Martina jak w ostatnich miesiącach jeszcze nie widzieliśmy i nie jest to przypadek. Piłkarz, w dużej mierze pod wpływem swojego otoczenia, pod każdym względem stał się bardziej przebojowy. – Gram teraz na prawej pomocy, więc siłą rzeczy trochę łatwiej o śrubowanie statystyk, ale asysty z Lechem i Arką wzięły się również z mojego przygotowania od strony mentalnej. W przerwie zimowej usiedliśmy spokojnie z agentami, przeanalizowaliśmy wszystkie aspekty. Doszedłem do wniosku, że warto bardziej się otworzyć na media i być odważniejszym na boisku. Jestem teraz pewniejszy siebie, mocniej ryzykuję, nie gram już głównie piłek na alibi, żeby tylko nie stracić i mieć czyste papcie. Nie boję się zrobić czegoś więcej – tłumaczył nam.

Przesunięcie na nową pozycję to zresztą dla niego nie pierwszyzna. Gdy w lutym 2013 roku zadebiutował na najwyższym szczeblu w barwach Ruchu Chorzów, Jacek Zieliński wystawił go na lewej obronie. Wymusiły to problemy kadrowe. Trener podczas obozu w Turcji zapytał, czy byłby to dla niego problem. Piłkarz odpowiedział, że nie, choć w głębi duszy wcale tak nie myślał. Wiedział jednak, że jeśli odpowiedziałby przecząco, następnego pytania mógłby się nie doczekać. W sparingu wypadł obiecująco i tak zadebiutował przeciwko Lechowi Poznań w starciu o punkty. Ruch dostał baty 0:4, niejeden mógłby w siebie zwątpić. W następnej kolejce jednak “Niebiescy” obili Widzew 3:0 i jakoś poszło.

Konczkowski przez pierwsze dwa sezony w Ekstraklasie dość często grał po lewej stronie defensywy. Dopiero od sezonu 2014/15 już na dobre został prawym obrońcą i na dobre wywalczył sobie plac w Chorzowie. Wówczas też osiągnął optymalny poziom przygotowania fizycznego, czego wcześniej mu brakowało. Stał się też pełnym profesjonalistą poza boiskiem. Zaczął zwracać większą uwagę na dietę i dodatkowo trenować na siłowni. W jego przypadku najważniejsza jest jednak odpowiednia regeneracja. Bardzo dba o wysypianie się, najpóźniej o 23:00 znajduje się już w objęciach Morfeusza. Śpi po 9-10 godzin. Drzemki za dnia częściej są niż ich nie ma.

Reklama

Piłkarz jest zdania, że to odpowiednia regeneracja decyduje o jego formie, a nie skrajnie rygorystyczna dieta. – Jeśli miałbym wybrać stuprocentową dietę przygotowaną pode mnie i sześć godzin snu czy jedzenie w miarę zdrowe i rozsądne, ale bez liczenia kalorii plus dziewięć godzin snu, to bez wahania stawiam na drugi wariant. Przy takiej intensywności jaką mamy dziś w zawodowej piłce, trudno spalone kalorie nadrobić samym ryżem czy makaronem. Gdybym jadł w stu procentach zdrowo według jakichś podręcznikowych założeń, mógłbym mieć problem, żeby spożyć odpowiednią dla mnie liczbę kalorii. (…) Gdy osiągasz określony poziom wytrenowania organizmu, nie zaszkodzisz sobie żywieniowym odstępstwem od czasu do czasu. Nie chodzi też o to, żeby zawodnicy się katowali i odmawiali sobie czterech kostek czekolady, bo skutki będą jeszcze odczuwali przez następny tydzień. Bywa, że zjedzenie czegoś mniej zdrowego pomaga w tak prozaicznej sprawie jak zaśnięcie po meczu. To przyjemność również psychiczna, ułatwia rozluźnienie. Dieta jest istotna, pewne granice są obowiązkowe, ale to nie zastąpi samego wytrenowania.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Piast Gliwice - Lech Poznan. 19.05.2019

Warto docenić chłopaka, bo mówimy o kimś, kto na początku kariery w ciągu niewiele ponad dwóch lat zanotował przeskok od A-klasy do Ekstraklasy. Po ukończeniu szesnastego roku życia Konczkowski przez kilka miesięcy grał dla seniorów Wawelu Wirek, a potem poszedł do juniorów Ruchu. Nim zaczął się dla niego lepszy czas, miał poważne wątpliwości, czy coś z tego będzie. – Miałem problem, żeby znaleźć się w meczowej osiemnastce. Możliwe, że przez pierwszą rundę nawet nie doczekałem debiutu. Stawało się to frustrujące. Wtedy jeszcze nie nastawiałem się, że muszę grać w piłkę zawodowo, że to będzie mój sposób na życie. Bardziej cieszyłem się z samego grania i głównie na nim mi zależało. W ME tego grania nie dostawałem. Zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej odejść do IV ligi, gdzie chciał mnie znajomy trener i po prostu sobie kopać, mieć z tego frajdę. Zacisnąłem jednak zęby, najbliżsi pomogli mi przyjąć taką postawę. Powtarzali, że obecność w Ruchu oznacza dużą szansę na rozwój, na wybicie się, więc trzeba dalej robić swoje i dać sobie więcej czasu – wspominał. Cierpliwość została nagrodzona.

Przy Cichej przeżył i wiele chwil pięknych, i wiele trudnych. Najtrudniejsze nadeszły na sam koniec. Konczkowski z bólem serca złożył najpierw wezwanie do zapłaty, a później wniosek o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Nikt mu jednak nie mógł zarzucić, że nie był lojalny. W Ruchu dawał z siebie wszystko do ostatniej ekstraklasowej kolejki.

W Chorzowie większość meczów rozegrał pod wodzą Waldemara Fornalika. W Gliwicach ich drogi szybko ponownie się skrzyżowały. On sam nie uważa się jednak za pupilka byłego selekcjonera. – Przylgnęła do mnie taka łatka, kilka razy słyszałem takie opinie. Ale jednak w Piaście to ja byłem pierwszy, nie dostałem się po znajomości (śmiech). Plusem jest fakt, że doskonale znam sposób pracy trenerów Fornalików. W Piaście na początku to ja demonstrowałem chłopakom, jak należy wykonać jakieś ćwiczenie czy zagranie, gdy coś było niejasne. Trener wiedział, że wiem, o co chodzi, robiłem więc za manekin treningowy. I to tyle z przywilejów. Początek tego sezonu pokazał, że nie cieszę się żadnymi specjalnymi względami – piłkarz przypomina, że do października siedział na ławce.

Konczkowski może być jednym z tych, których trudno będzie Piastowi zatrzymać. Sam zainteresowany nie ukrywa, że docelowo chciałby grać w topowej lidze europejskiej – najlepiej w Bundeslidze. W Niemczech ma sporo rodziny, za młodu regularnie jeździł do niej na wakacje, jest osłuchany z językiem. Wujek zabierał go na mecze FC Kaiserslautern. Trudno o lepszy moment na transfer, ale tak samo pewnie powie dziś większość zawodników nowego mistrza Polski.

A propos Niemiec. Na początku jedyne, z czego kojarzyliśmy tego zawodnika, to nietypowe imię, jakim jest Martin. Nasuwało ono skojarzenie, że chodzi o kogoś o polskich korzeniach, urodzonego i dorastającego w Niemczech. Prawda wygląda jednak inaczej. – To była świadoma decyzja moich rodziców. Bardzo długo było to dla mnie naturalne, że jestem Martin, nie widziałem w tym nic wyjątkowego. Dopiero, gdy trafiłem do Ekstraklasy i ludzie się czasami dziwili, zapytałem rodziców, dlaczego akurat tak, a nie Marcin. A chodziło o to, że podczas jednej z wizyt u rodziny w Niemczech dostali w prezencie body dla noworodka z napisem „Martin”. Tak im się spodobało, że postanowili, że jeśli będzie chłopiec, to tak go nazwą. Nie jest to jakieś dziwadło, normalne imię, tyle że nie typowo polskie, dlatego wzbudzało trochę zainteresowania – opowiadał.

Wracając do Bundesligi. Konczkowski uważa, że pod względem fizycznym i wydolnościowym jest gotowy do gry na Zachodzie. O umiejętności też byśmy się zbytnio nie martwili, więc… zbliżające się lato może być dla niego ciekawe. Mówimy o gościu, któremu naprawdę trudno źle życzyć. Skromny, spokojny, religijny, z odpowiednim charakterem i mentalnością, cały czas robiący postępy. To się po prostu musi dobrze skończyć.

Fot. newspix.pl

***

DYNASTIA PIASTÓW

dynastia konczkowski

Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ

Frantisek Objawiony – CZYTAJ

Jakub Cierpliwy – CZYTAJ

Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ

Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ

Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ

Mikkel OdmienionyCZYTAJ

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...