Reklama

Podwójne życie Adonisa. Czy można współczuć potworowi?

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

17 grudnia 2018, 14:14 • 8 min czytania 0 komentarzy

To miała być idealna przystawka przed hitowym starciem Deontaya Wildera (40-0, 39 KO) z Tysonem Furym (27-0, 19 KO). W sobotę 1 grudnia w Quebecu Adonis Stevenson (29-1-1, 24 KO) do jedenastej rundy radził sobie całkiem dzielnie, ale w końcu młodszy o 10 lat Oleksandr Gwozdyk (15-0, 12 KO) dopadł go pod linami i wyprowadziło o kilka ciosów za dużo. Pobity mistrz nie obudził się do dziś, ale zamiast szeroko zakrojonej dyskusji na temat przyczyn całej sytuacji, bokserski świat wciąż milczy. Niestety – nie pierwszy i nie ostatni raz.

Podwójne życie Adonisa. Czy można współczuć potworowi?

Trzy tygodnie przed walką został ojcem po raz piąty i to właśnie najmłodsza córka Adonia była jego największą motywacją na ostatniej prostej. Wychodząc do walki z Gwozdykiem był najdłużej panującym czempionem w całym zawodowym boksie. Po mistrzowski tytuł federacji WBC w kategorii półciężkiej (limit: 79,3 kg) sięgnął w czerwcu 2013 roku. Grudniowa walka miała być jego dziesiątym pojedynkiem w obronie tytułu, a rywal powszechnie uchodził za naprawdę godnego pretendenta. W końcu wywodził się z tej samej generacji pięściarskich geniuszy z Ukrainy co Wasyl Łomaczenko (12-1, 9 KO) i Oleksandr Usyk (16-0, 12 KO).

Rządy Stevensona budziły jednak spore kontrowersje. W ostatnich latach nie należał do wyjątkowo aktywnych mistrzów. Idealnie nadawał się więc na „twarz” projektu Premier Boxing Champions. Projektu, który mimo szumnych zapowiedzi charakteryzował się tym, że jego najważniejsi przedstawiciele walczą raz na rok, a potem głównie zapadają się pod ziemię.

Pochodzący z Haiti pięściarz nie rozpieszczał również pod względem doboru rywali. W listopadzie 2015 roku nie wytrzymał nawet cierpliwy zazwyczaj magazyn „The Ring”, który pozbawił Stevensona swojego niezależnego tytułu za to, że przez ponad dwa lata nie wyszedł bronić tytułu z pięściarzem z TOP 5 tej kategorii. Mistrz federacji WBC długo odgrażał się, że znokautuje posiadającego pozostałe mistrzowskie pasy w tej kategorii Siergieja Kowaliowa (32-3-1, 28 KO), ale nigdy nie zrobił nic, by do tej walki faktycznie doszło. Zamiast tego cały czas bronił tytułu w Kanadzie, która stała się jego przybraną ojczyzną i pokornie znosiła jego kolejne fanaberie.

W 2018 roku sytuacja nieco się zmieniła. 41-letni Stevenson (starszego posiadacza pasa od niego również do niedawna próżno było szukać) najpierw dał w czerwcu pełną emocji ringową wojnę z Badou Jackiem (22-1-3, 13 KO), która zakończyła się remisem. Zamiast natychmiastowego rewanżu, którego domagało się wielu dziennikarzy i kibiców, czempion musiał wyjść do ringu z Gwozdykiem. „Kiedy dostanę kolejną szansę? Nie wiem, pytajcie alfonsa” – napisał pod koniec listopada w mediach społecznościowych Jack, nawiązując do niechlubnej przeszłości Stevensona.

Reklama

Za te słowa przeprosił jeszcze przed walką, do czego w największym stopniu przyczyniła się krytyka ze strony pięściarskiego środowiska. Ralph M. Semien na portalu „The Fight City” pisał o podwójnych standardach w świecie boksu. „Albo wierzysz w wymiar sprawiedliwości, albo nie. Albo uważasz, że ktoś po odsiedzeniu wyroku powinien dostać drugą szansę, albo jesteś sadystą, który uważa, że za każde złamanie prawa ludzie powinni gnić w rowie. Fakt numer jeden: Adonis Stevenson popełnił przestępstwo. Fakt numer dwa: trafił do więzienia i odbył tam karę” – argumentował Semien.

Z więzienia do ringu

Na papierze wszystko wygląda spójnie i logicznie. Tak – Stevenson pogubił się, gdy był nastolatkiem i działał w zorganizowanej grupie przestępczej, która zmuszała kobiety do prostytucji. Tak – został złapany, osądzony i trafił do więzienia. Tak – po wyjściu na wolność już nigdy nie wrócił na przestępczą drogę, ale… to jednak nie takie proste. Szczegóły jego działań z tamtego okresu raczej nikogo nie pozostawią obojętnym.

Wszystko zaczęło się w 1998 roku. Stevenson z trzema innymi kolegami wykorzystywał dziewczyny w wieku od 17 do 25 lat w celach zarobkowych. W skrócie – panowie stworzyli sprawnie funkcjonujący burdel, którego często nieletnie jeszcze dziewczyny pod żadnym pozorem nie mogły opuszczać. Musiały za to być do dyspozycji 24 godziny na dobę. Oprawcy bili, gwałcili i zmuszali do robienia obrzydliwych rzeczy. Szczegóły przestępczej działalności Stevensona znajdziecie w naszym tekście sprzed roku, ale to naprawdę lektura dla ludzi o mocnych nerwach.

Jednej z dziewczyn w końcu udało się uciec, a wkrótce o wszystkim dowiedziała się policja. Obiecujący pięściarz został skazany, a w więzieniu zdarzyło mu się ciężko pobić jednego ze współosadzonych. Sam zainteresowany twierdził, że miał zostać zaatakowany przez grupę mężczyzn z nożami, ale jeden ze strażników widział, jak kopie w głowę leżącego na ziemi i bezbronnego już faceta. „Koszmary nawiedzały mnie przez trzy dni” – przyznał po wszystkim klawisz i dodał, że z taką brutalnością nie zetknął się nigdy wcześniej, chociaż nie pracował przecież w świetlicy.

Reklama

Nie wiadomo, jakim cudem Stevenson wyszedł z więzienia już po czterech latach. Trzeba mu przyznać jedno – potem już nigdy nie miał kłopotów z prawem. Kompletnie zmienił swoje życie i swoją agresję zaczął wyładowywać w ringu. Nie był pięściarskim kunktatorem – wychodził, by nokautować, a jego lewy prosty bity z odwrotnej pozycji długo był uznawany z jeden z najmocniejszych pojedynczych ciosów w całym boksie.

Oczywiście źli ludzie garną się do boksu nie od wczoraj. Przypadek Stevensona jest jednak szczególny, bo za sprawą jego działań cierpiały nastolatki. Widząc, jak nokautował w ringu kolejnych rywali, łatwo sobie wyobrazić, co mógł robić z niewinnymi dziewczynami. Tylko czy facetowi, który popełnił błędy, odcierpiał karę i wrócił w „nowej” wersji można wciąż wypominać to, co robił przed laty?

Sprawa Stevensona uwierała od zawsze, ale odkąd walczy o życie w szpitalu stało się to widoczne jeszcze bardziej. Od walki z Gwozdykiem minęły ponad dwa tygodnie, a na głównej stronie Boxingscene – największego portalu o boksie – w ostatnich dniach nie było o nim ani słowa. Twitterowy profil Premier Boxing Champions – projektu, którego twarzą był jeszcze do niedawna Stevenson – ostatni wpis poświęcony walczącemu o życie pięściarzowi zamieścił… 5 grudnia. Aktualnych informacji o 41-latku próżno szukać także w mediach społecznościowych Showtime – telewizji, która pokazywała walkę w USA.

Boks o niego zadba?

Czy brak informacji na temat Stevensona jest spowodowany jego kontrowersyjną przeszłością? Trudno powiedzieć, ponieważ boks w ogóle woli raczej nie pamiętać o swoich ofiarach. Czy ktoś dzisiaj wie, jak wygląda codzienna sytuacja Magomeda Abdusalamowa (18-1, 18 KO), Eduarda Gutknechta (30-5-1, 13 KO) i Pricharda Colona (16-1, 13 KO)? Łączy ich to, że w trakcie ostatnich pięciu lat walczyli na antenach dużych stacji telewizyjnych i przed oczami milionów widzów odnosili nieodwracalne obrażenia mózgu, które nie tylko zakończyły ich bokserskie kariery, ale przede wszystkim uczyniły ich niezdolnymi do samodzielnego funkcjonowania.

Prognozy lekarzy w przypadku Stevensona również nie są zbyt optymistyczne. Wciąż jest podtrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. Zdiagnozowano u niego ciężkie urazowe uszkodzenie mózgu. „Adonis to wyjątkowy mistrz i przyjaciel. Musimy pomagać mu w tym trudnym momencie. Federacja WBC dba o wszystkich pięściarzy – to dziedzictwo mojego ojca, którego zamierzam pilnować również w kolejnych latach” – przyznał prezydent organizacji Mauricio Sulaiman, który jako jeden z nielicznych odwiedził Stevensona w szpitalu.

To jednak tylko słowa. Bardzo prawdopodobne jest to, że pięściarz będzie teraz wymagał stałej opieki już do końca życia. Czy wtedy federacja WBC będzie regularnie pokrywać wydatki z tym związane? Nie wskazuje na to przykład Geralda McClellana (31-3, 29 KO), który w 1995 roku wyszedł do ringu jako mistrz tej organizacji w kategorii średniej. Przyleciał do Anglii podbijać wyższy limit i też walczył o pas czempiona WBC.

Nigel Benn (39-2-1, 33 KO) trochę nieoczekiwanie okazał się naprawdę godnym rywalem. Dramatyczny pojedynek mógł się zakończyć już w pierwszej rundzie, ale sędzia nie spieszył się z liczeniem faworyta gospodarzy. Benn wrócił do gry, przetrzymał napór McClellana i wyciągnął go na głębokie wody.

Po drodze działy się różne dziwne rzeczy. Gospodarz cały czas atakował głową, ale sędzia nie chciał widzieć w tym celowości. Amerykanin z upływem minut nie potrafił już utrzymać ochraniacza na zęby i zaczął dziwnie mrugać oczami. W dziesiątej rundzie w końcu padł na deski – po raz pierwszy w karierze. Kilka chwil później pozwolił się wyliczyć. Po chwili osunął się w narożniku i stracił przytomność. Odzyskał ją jeszcze na chwilę w ambulansie, ale uszkodzenia mózgu odniesione w walce okazały się nieodwracalne.

Lekarze cudem uratowali mu życie, ale postrach świata boksu z dnia na dzień stał się niezdolnym do samodzielnego funkcjonowania człowiekiem. Walki z Bennem nie pamięta w ogóle. Poprzednie lata kariery pamięta jak przez mgłę, ale ma problemy z chronologią. Nie widzi, niedosłyszy i od 1995 roku cały czas przebywa pod opieką siostry, która całe życie poświęciła opiece nad bratem. Za walkę, która złamała mu nie tylko karierę, ówczesny mistrz świata zarobił zaledwie 100 tysięcy funtów.

Czy federacja WBC o niego zadbała? Oczywiście, że nie. Podobieństw McClellana ze Stevensonem jest więcej, bo łączy ich także trudny życiorys. Amerykanin w złotym okresie kariery brał aktywny udział w walkach psów. Ulubionego pitbulla nawet wytatuował sobie na bicepsie. Dla swojego pupila potrafił robić różne chore rzeczy. Raz adoptował ze schroniska labradora tylko po to, by jego podopieczny mógł sobie… „poćwiczyć” mordowanie. Inny z jego psów po przegranej walce nie został zawieziony do weterynarza – rozczarowany McClellan po prostu zastrzelił go na miejscu.

Po walce Stevensona mainstream milczy, ale w Kanadzie jest gorąco. Dyskusja na temat delegalizacji boksu zaczyna tam zataczać coraz szersze kręgi. Najczęściej wszystko sprowadza się do jednego pytania: czy jako ludzkość nie zaszliśmy już na tyle daleko, by móc z czystym sumieniem zrezygnować ze sportu, którego esencją jest fizyczne uszkodzenie rywala? Owszem, wypadki zdarzają się też w Formule 1, futbolu amerykańskim i hokeju, ale w żadnej z tych dyscyplin celem samym w sobie nie jest skrzywdzenie przeciwnika.

Boks to jednak zbyt globalny biznes, by można go było tak po prostu zakazać. Nawet jeśli kiedyś w jakimś kraju tak się stanie, to przecież jako sport nie zniknie z dnia na dzień. Łatwo sobie jednak wyobrazić scenariusz, w którym boks najpierw zostaje usunięty z programu igrzysk olimpijskich, a potem zostaje gdzieś zakazany. Przed zajmowaniem zdecydowanego stanowiska warto się jednak wcześniej zastanowić, co działoby się z ludźmi takimi jak Stevenson i McClellan, gdyby ten sport w ogóle nie istniał.

Sam boks potrzebuje z kolei dyskusji o tym, co jeszcze można zrobić, by do takich wypadków dochodziło rzadziej. Czy powinna obowiązywać ściśle przestrzegana granica wieku, powyżej której pięściarze pod żadnym pozorem nie powinni wychodzić do ringu? Na pewno byłby to krok w dobrym kierunku, bo w ostatnich tygodniach profesjonalny pojedynek – który ktoś promował, sędziował i nadzorował – stoczył też niestety zniszczony przez życie 53-letni Oliver McCall

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...