Reklama

Mickelson kontra Woods. Golf idzie w stronę MMA i boksu?

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

28 listopada 2018, 12:33 • 8 min czytania 0 komentarzy

W piątkowy wieczór w Las Vegas doszło do golfowego pojedynku, jakiego świat jeszcze nie widział. Tiger Woods i Phil Mickelson rywalizowali o 9 milionów dolarów, ale w formule „zwycięzca bierze wszystko”. Wydarzenie było pokazywane w Stanach Zjednoczonych na Pay-Per-View. Wiele wskazuje na to, że wcale nie był to jednorazowy skok na kasę. „Golf bardzo potrzebuje zmiany formatu, a ten pojedynek zrobił dużo na rzecz promocji całej dyscypliny” – uważa Jacek Person, komentator i dziennikarz zajmujący się golfem.

Mickelson kontra Woods. Golf idzie w stronę MMA i boksu?

Ścieżki obu zawodników przecinały się od wielu lat. Mickelson kilka lat wcześniej zaczął zawodową karierę, ale Woods szybko go przegonił. Razem mają na koncie 19 wielkoszlemowych triumfów (14 z nich to dzieło Woodsa) i ponad 120 zwycięstw w turniejach rangi PGA Tour. Obaj są także zdecydowanym liderami listy płac w całej historii dyscypliny – Tiger zarobił ponad 115 milionów dolarów, z kolei jego rywal niecałe 90.

„To naprawdę wyjątkowe uczucie. Ja albo on – innego rozwiązania nie będzie, a zwycięzca weźmie wszystko. Takie rzeczy w golfie się nie zdarzają. Mam nadzieję, że to wydarzenie zostanie dobrze przyjęte. Chcemy w ten sposób pokazać, jak golf mógłby wyglądać w przyszłości” – mówił po ogłoszeniu pojedynku Mickelson.

Formuła nie przypominała typowej rywalizacji golfistów – chwilami bliżej jej było do… MMA i boksu. Wyjątkowe wydarzenie reklamowano jako „The Match”, a dzień przed wyjściem do walki obaj zawodnicy stanęli twarzą w twarz, ale… niespecjalnie potrafili zachować powagę. Aby dodać pojedynkowi atrakcyjności, obaj zgodzili się także na podbijanie stawki w trakcie gry za sprawą zakładów, z których część pieniędzy miała trafić na cele charytatywne. Miało się jednak okazać, że rzeczywistość nie jest aż tak piękna.

„Zakłady wcale nie były zakładami – musiały być wcześniej ustawione, bo komisja gier i zakładów w Vegas nie mogła pozwolić na złamanie przepisów. Dlatego też pieniądze nie mogły być dla samych zainteresowanych, tylko musiały iść na cele charytatywne. Nie można przecież obstawiać sportu, w którym się bierze udział” – tłumaczy Jacek Person.

Reklama

Patrząc na zdjęcia obu golfistów z górą pieniędzy, która miała potem trafić do jednego z nich, nie sposób chyba nie pomyśleć o Floydzie Mayweatherze. Amerykański pięściarz w ostatnich latach także przerósł swoją dyscyplinę. Pod koniec jego kariery nie miało już znaczenia, o jaki pas walczył – bardziej liczyło się to, ile pieniędzy miał do podniesienia. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich występach skupił się na odcinaniu kuponów – najlepszym tego dowodem była walka z Conorem McGregorem, którą często nazywano skokiem na kasę.

Tego typu porównania w tym wypadku prowokują nie tylko kosmiczne jak na realia dyscypliny pieniądze. Żeby jednak zyskać pewną perspektywę – 9 milionów, które pojawiło się na stole przy okazji rywalizacji Woodsa z Mickelsonem, to ponad 4 razy więcej niż kwota podniesiona przez triumfatora ostatniego golfowego US Open. Inny aspekt, przypominający sytuację amerykańskiego pięściarza, wiąże się z tym, że obaj uczestnicy „The Match” wciąż są postrzegani jako największe nazwiska w swojej branży, ale najlepsze sportowo lata zdają się mieć już dawno za sobą.

Szacunek zastąpił złą krew

Obaj wygrywali w tym sezonie mniejsze imprezy, ale na wielkoszlemowy triumf czekają bardzo długo. U Woodsa od ostatniej takiej wygranej w tym roku minęła już dekada. Mickelson z kolei Open Championship wygrał w 2013 roku. W oficjalnym rankingu próżno szukać obu w czołówce. Tiger od wielu miesięcy stopniowo pokonuje kolejne szczeble, ale jest dopiero trzynasty. Jego rywal jest klasyfikowany pod koniec trzeciej dziesiątki.

Rywalizacja golfistów trwa od ponad dwóch dekad, a Mickelson przez wiele lat zdecydowanie ją przegrywał. „Między mną i Tigerem nie ma problemów. Cóż, może jest jeden – on nienawidzi tego, że mogę już z nim wygrywać. Ma szybszy swing ode mnie, ale ma też lepszy sprzęt. Jest też jedynym zawodnikiem, który potrafi przezwyciężać ograniczenia swojego wyposażenia” – komentował relacje z Woodsem w 2004 roku rodak. Potem tłumaczył, że tak naprawdę chciał tylko podkreślić nieprzeciętny talent przeciwnika.

Reklama

A przecież jeszcze 2 lata wcześniej potrafił wywołać uśmiech na twarzy Tigera. Podczas Tour Championship w East Lake nie wytrzymał i wszedł w słowo konferansjerowi, który zaczął wyliczać długą listę sukcesów Woodsa. W 2007 roku Mickelson rozpoczął współpracę z Butchem Harmonem – byłym trenerem utytułowanego rywala, który specjalizował się w technice swingu. Przełomem w relacjach okazała się jednak choroba. W 2009 roku u żony Mickelsona zdiagnozowano raka piersi, a rywal publicznie życzył jej wtedy zdrowia.

Niedługo potem to życie osobiste Woodsa kompletnie się posypało. Do rozwodu w blasku fleszy dochodziły kolejne kontuzje, które wiązały się z systematyczną obniżką sportowej formy. Być może to właśnie te rysy na pomnikowym do tej pory wizerunku sprawiły, że Mickelson zaczął inaczej patrzeć na swojego największego rywala. Na początku 2018 roku przyznał nawet, że zaczął mieć do niego… słabość.

„Kiedy przechodził przez ten trudny okres, to naprawdę bardzo chciałem mu pomóc. To takie chwile, kiedy człowiek rzeczywiście nie może liczyć na wsparcie innych. Sam korzystałem, gdy Tigerowi wszystko się układało – jestem bardzo wdzięczny za wszystko co zrobił dla mnie, mojej rodziny i całego golfa” – tłumaczył 48-latek. Nie były to tylko medialne przechwałki – sam Woods przyznał, że gdy zmagał się z kontuzją pleców, to mógł liczyć na SMS-owe wsparcie rodaka.

W ostatnich latach resztki złej krwi zastąpił wzajemny szacunek. Mickelson podkreślał, że to właśnie wyniki i styl gry Woodsa najlepiej motywowały go do dalszego doskonalenia swojego stylu. „Nikt w historii nie miał podjazdu do Tigera w jego najlepszym okresie” – ocenił. „Tak naprawdę jesteśmy przyjaciółmi już od wielu lat. Gramy ze sobą od bardzo dawna i obaj cieszymy się z tej rywalizacji” – wtórował mu Woods.

Golf w nowym wydaniu?

W obliczu poprawienia relacji, pomysł jedynego w swoim rodzaju pojedynku wydawał się nieco karkołomny. Takie inicjatywy opierają się na głównych bohaterach, a każdy konflikt między nimi – nawet sztucznie wykreowany dla mediów – może tylko przynieść korzyść. „The Match” oficjalnie stał się faktem pod koniec sierpnia. Wydarzenie na swoim Twitterze ogłosił Woods z krótkim i wymownym komentarzem: „it’s on”. Golf ma jednak długą historię tego typu pojedynków.

„Wiele lat temu zawodnicy często grali w ten sposób. W latach sześćdziesiątych zainaugurowano taki format jak Shell’s Wonderful World of Golf. To była potężna marka. Długo PGA Tour wierzył w to bardziej niż na przykład w Ryder Cup. Grały tam wielkie nazwiska, jak Jack Nicklaus, Greg Norman i Ben Hogan. Wtedy też rywalizowano o duże pieniądze, ale stawki z oczywistych względów nie były jednak tak wielkie jak dziś” – tłumaczy Person.

Plany pojedynku Woods vs Mickelson pojawiały się już wcześniej i gdyby nie problemy z organizacyjnym spięciem przedsięwzięcia, to panowie rywalizowaliby już w lipcu. Po drodze okazało się jednak, że kilka kwestii zdecydowanie wymaga doprecyzowania. Na przykład nagroda – pierwotnie w mediach pojawiały się nawet doniesienia o 10 milionach dla zwycięzcy, ale ponieważ we wszystko zaangażowała się organizacja PGA Tour, to okazało się, że kwota nie może być tak wysoka. Powód okazał się prozaiczny – 10 milionów księguje zwycięzca kończącego sezon cyklu FedEx Cup. Wyjątku nie zrobiono nawet dla tak wielkich nazwisk, ale żaden z uczestników nie miał z tym problemu.

„Obaj w trakcie kariery zarobiliśmy fortunę, ale 9 milionów dolarów to suma, dla której ja i Tiger chętnie wyjdziemy ze strefy komfortu” – przekonywał z błyskiem w oku Mickelson. Sygnał telewizyjny miał zabezpieczyć gigant – firma Turner International. Przygotowania obu uczestników przybliżyła widzom specjalizująca się w takich historiach stacja HBO. Wydarzenie zaplanowano akurat na weekend związany ze Świętem Dziękczynienia.

Za możliwość obejrzenia pojedynku w Pay-Per-View trzeba było zapłacić 20 dolarów. Dużo? Mało? Trudno powiedzieć – za galę UFC 229 z walką wieczoru Conor McGregor kontra Chabib Nurmagomiedow trzeba było zapłacić 65 dolarów. Za dostęp do hitowego bokserskiego pojedynku w wadze ciężkiej Deontay Wilder konta Tysona Fury trzeba wyłożyć jeszcze więcej – 75 dolarów. W boksie i MMA nie płaci się jednak za tylko jeden pojedynek, tylko za całą kartę. W przypadku Mickelsona i Woodsa poza świetnie pokazanym daniem głównym nie było dużo więcej.

Zamiast tego pokazany został jednak trochę inny golf niż zazwyczaj. Kamera wszędzie podążała za zawodnikami, a podpięte mikrofony pozwalały słyszeć każdą reakcję i wymianę zdań. Momentami bywało śmiesznie – na 17. dołku Mickelson zepsuł uderzenie w dość prostej sytuacji, a Woods po chwili trafił. „Robisz mi to od ponad 20 lat i nie mam pojęcia, czemu mnie to w ogóle dziwi” – skomentował Phil.

O zwycięstwie Phila zdecydował czwarty dodatkowy dołek, który był rozgrywany już przy sztucznym oświetleniu. Wielcy mistrzowie momentami pokazywali dawną magię, ale zdarzały im się też wpadki. Zwrotów akcji jednak nie brakowało – także w telewizyjnym studiu. Rozczarowania formą zawodników nie ukrywał… Charles Barkley, który po zakończeniu koszykarskiej kariery został pasjonatem golfa. „Wiecie co, oglądamy naprawdę gówniany golf. Mógłbym pokonać dzisiaj ich obu” – stwierdził w swoim stylu pod koniec transmisji.

Na dokładne wyniki sprzedaży trzeba będzie jeszcze poczekać, ale pozytywów nie brakuje. Dwaj weterani znów trafili na pierwsze strony gazet, a jeden z nich przy okazji powiększył swoją fortunę o naprawdę pokaźną wypłatę. Nie obyło się jednak bez wpadek technicznych. Okazało się, że obsługa przedsięwzięcia przerosła niektórych dostawców i część osób mimo zapłaty nie mogła obejrzeć pojedynku. Ogólny odbiór przedsięwzięcia był jednak raczej pozytywny.

„Ten pojedynek był sukcesem całego golfa i promocją całej dyscypliny. Nie wiem tylko, czy do końca eleganckie było wystawienie 9 mln dolarów w przezroczystych pudełkach na koniec. W golfie od zawsze są wielkie pieniądze – w tym sezonie na same premie dla zawodników przeznaczono 70 milionów dolarów, ale tym się raczej tak nie epatuje. Z jednej strony mieliśmy dwóch wielkich golfistów i wielkie pieniądze, a z drugiej wszystko momentami wyglądało bardzo przaśnie. Na przyszłość trzeba się zdecydować, czy iść w kierunku powagi, czy w kierunku show. Ostatecznie wyszło coś pomiędzy, ale ta formuła pewnie zostanie jeszcze dopracowana w przyszłości. Mimo wszystko golf bardzo potrzebuje zmiany formatu i każdy powiew świeżego powietrza jest na wagę złota” – kończy Jacek Person.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
1
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...