Reklama

Będzie jazda! Trasa Tour de France 2019 zapowiada się znakomicie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 października 2018, 20:40 • 8 min czytania 0 komentarzy

Stulecie istnienia żółtej koszulki lidera Tour de France to nie pierwsza z brzegu rocznica. Co prawda władze wyścigu na tę setkę nie dołożyły dodatkowego wolnego dnia, ale postarały się o to, by kolarze dostali trasę, o której będziemy długo pamiętać. Tym bardziej, że – tradycyjnie – czekać będziemy na sukcesy Polaków.

Będzie jazda! Trasa Tour de France 2019 zapowiada się znakomicie

Pięćdziesiątka Eddy’ego

Tour de France często rozpoczyna swój wyścig poza ojczyzną Napoleona. W ostatnich latach były to Niemcy (2017), Holandia (2015) czy Wielka Brytania (2014). Gdyby cofnąć się jeszcze o dwa lata, na start Wielkiej Pętli musielibyśmy udać się do Belgii. I tam tez rozpocznie się kolejna edycja. Nie bez powodu.

W 1969 na starcie Tour de France stanął Eddy Merckx. Nic niezwykłego, co? Faktycznie, to akurat robi co roku wielu kolarzy, o których istnieniu niedzielny fan tego sportu może nie mieć pojęcia. Inna sprawa, że Belg po raz pierwszy założył wówczas żółtą koszulkę lidera Wielkiej Pętli. I finiszował w niej w kolejnych czterech edycjach, by na koniec dołożyć jeszcze jedno zwycięstwo, po roku przerwy.

Reklama

Nie bez powodu „L’Equipe” przy okazji obchodów stulecia Wielkiej Pętli (w 2013 roku) okrzyknęło Merckxa „najwybitniejszym kolarzem w historii wyścigu”. To gość, który do dziś dzierży rekordy wygranych etapów i dni spędzonych w koszulce lidera Tour de France. A to już ponad cztery dekady, odkąd zakończył karierę!

No, po drodze był jeden gość, który osiągnięciami przebijał Belga, ale jego sukcesy nie przetrwały próby… antydopingowej. Sami wiecie, o kogo chodzi.

Wracając do tematu: Belgia ugości dwa pierwsze etapy touru – płaski, inauguracyjny ze startem i metą w Brukseli oraz drugi, jazdę drużynową na czas, odbywającą się w Brukseli. Trochę to monotematyczne, ale tak postanowili organizatorzy. A kłócić się z nimi nie będziemy.

Góry, góry i… góry

Choć pewnie moglibyśmy wszcząć lekką awanturkę, że start wyścigu zapowiada się średnio ciekawie, gdyby nie to, co przygotowali w dalszej części wyścigu. Wierzcie nam, na sam widok profili kolejnych etapów i podjazdów, bolą nas nogi. A przecież to nie my je przejedziemy. Wygląda to trochę jak promocja dwa plus jeden – do każdych dwóch morderczych podjazdów, organizatorzy dorzucili jeden gratis. Współczujemy kolarzom,  ale równocześnie cieszymy się na widok tego, przez co przejadą. Bo rywalizacja będzie niesamowita, gwarantujemy.

Kamil Wolnicki, dziennikarz „Przeglądu Sportowego”:

Reklama

–  Trasa faktycznie robi wrażenie i wygląda na jedną z najtrudniejszych od wielu lat. Już szósty etap będzie bardzo trudny, do tego dochodzą wysokości, które zabolą. To pewne, chociaż i tak najwięcej będzie zależało od tego, jak zachowa się na trasie peleton. Wiele razy na bardzo trudnych trasach było spokojniej, niż w teoretycznie łatwiejszym terenie, gdzie jednak kolarze jechali zabójczym tempem. Chris Froome mówi, że góry, jakie przygotowano na przyszłoroczną edycję, premiują takich kolarzy, jak Nairo Quintana. Tylko ja jakoś nie wierzę w Kolumbijczyka. A przynajmniej coraz mniej. Zobaczymy, jak będzie się układał sezon kolarzom Sky. Froome chce kolejnego zwycięstwa, ale obok ma Gerainta Thomasa, który wygrał ostatnią edycję. A warto pamiętać, że i Egan Bernal szybko się rozwija. Do tego dochodzi Tom Dumoulin, Simon Yates, coraz lepszy Primoz Roglic. Zresztą, można wydłużać tę listę o kolejnych kilka nazwisk.

trasa

Trasa Tour de France 2019

Wspaniałe jest to, że choć najtrudniejsze podjazdy tradycyjnie zostawiono na koniec, to kilka „zajawek” rzucono już wcześniej. Przy oglądaniu polecamy traktować je jak trailery w kinach – coś już zaczną nam wyjaśniać, ale przygotujcie się na opcjonalny zwrot fabuły w finale wyścigu. Weźmy wspomniany szósty etap w Wogezach. To takie mało znane pasmo górskie na wschodzie Francji, ale nachylenie trasy sięga tam miejscami 20%, a finalny podjazd liczy sobie siedem kilometrów długości i ponad 600 metrów przewyższenia.

Po nim też nie ma zbyt wiele odpoczynku – jasne, trafiają się całkiem płaskie etapy, ale większość przejeżdża przez góry. Może nie najwyższe, bo dochodzące do 1000 metrów, ale męczące. To powoduje, że na czternastym etapie – gdy zaczną się prawdziwe wysokości – większość kolarzy będzie czuła już w nogach trudy wyścigu. I wtedy faktycznie może objawić się ktoś w typie Quintany.

Szczególną uwagę polecamy zwrócić na ostatnie trzy dni wyścigu. Kolarze sześciokrotnie przekroczą wtedy wysokość 2000 metrów. Najwyżej znajdą się w środku 19. etapu – wjadą wówczas na szczyt Col de I’lseran. 2770 metrów. To nasze Rysy z nadwyżką. I niech to wam coś powie o tym, co ich czeka. Nawet Chris Froome  był pod wrażeniem.

Pierre Latour, najlepszy młody kolarz Tour de France 2018  (i przy okazji gość z jednym z najbardziej kolarskich nazwisk w historii), mówił po prezentacji trasy:

Jest kilka długich etapów, ciągnących się przez 200 kilometrów, jest również kilka z trudnymi finiszami. Po drodze mamy do pokonania mnóstwo gór, na całej trasie. Nawet tzw. „etapy przejściowe” są długie i zawierają pułapki. Trzeba pozostać czujnym, inaczej się zapłaci.

A, zapomnielibyśmy o największej atrakcji – ostatnim dniu. Zanim będą mogli napić się szampana na Polach Elizejskich, dostaną w prezencie 33 kilometry wspinaczki, zakończonej metą w Val Thorens. Przewyższenie od początku podjazdu do końca wyniesie wtedy 1843 metry. Liczyliśmy to trzy razy, bo trudno było nam uwierzyć.

ostatni podjazd

Profil ostatniego podjazdu wyścigu

Ujmijmy to tak: jeśli Peter Sagan dojedzie do Paryża, to podłączony do kroplówki i tlenu.

Nowości

Jedną znamy na pewno: będą bonifikaty na szczytach podjazdów. I to jest świetna wiadomość, bo oznacza dodatkowe emocje – jeśli różnice w czołówce będą nieduże, to kilka sekund, zdobytych na wzniesieniu, może dać cholernie dużo. Nawet zwycięstwo w wyścigu. A co dopiero, gdy wzniesień, na których rozdawane będą cenne sekundy jest w całym wyścigu osiem. Wciąż jednak nie wiemy, jak duże będą to bonusy – w teorii liczby są ustalone (10, 6 i 4 sekundy na mecie oraz 3, 2 i jedna sekunda na premii specjalnej), ale trwają rozmowy na temat ich powiększenia.

Christian Prudhomme, dyrektor wyścigu:

– Naszym pragnieniem jest czynić rzeczy nie trudniejszymi, ale bardziej zróżnicowanymi. Na trasie będzie np. więcej premii drugiej kategorii, średnich gór, na których trudniej jest kontrolować wyścig. Bierzemy pełną odpowiedzialność za tę decyzję. Dlatego też na całej trasie wyścigu rozłożyliśmy bonifikaty czasowe. To zaproszenie do ataku.

Inna rzecz, o której się dyskutuje: zakaz używania pomiarów mocy. Organizatorzy chcą tym samym zwiększyć widowiskowość wyścigu. Jak to ma działać? W prosty sposób: skoro kolarze zostaną odcięci od danych, będą musieli wysilić instynkt i mózg – czyli coś, co często jest problemem w dzisiejszym kolarstwie. Ci najlepsi to mają, wiadomo, ale reszta… różnie bywa.

Inna sprawa, że nie jest tajemnicą, skąd ta zmiana: władze francuskiego wyścigu chcą po prostu utrudnić tym życie ekipie Sky. Brytyjczycy zdominowali rywalizację w Wielkiej Pętli na przestrzeni ostatnich kilku sezonów. Głównie dzięki temu, że często jeździli według założonego przed etapami planu. Co im w tym pomagało? No jak to co! Technologia, z czujnikami pomiaru mocy na czele.

Co z naszymi?

Wiadomo, nie byłoby Tour de France bez nadziei na znakomite występy Polaków. Czy Rafał, Michał, Maciej i cała reszta mają szanse odnieść sukcesy na przyszłorocznej trasie? Odpowiadamy: tak. I to duże. Wiadomo, najważniejsze na początek. Góry, czyli Rafał Majka. „Zgred” już kilkukrotnie szukał swych szans na Tour de France, zdobywał tam koszulkę dla najlepszego górala, wygrywał etapy, ale nie udało mu się zaistnieć na poważnie w klasyfikacji generalnej. W tym sezonie świetnie przejechał pierwszą część trasy, ale na górskich etapach… przyszedł kryzys. Czy na przyszłorocznej trasie może walczyć o wysokie lokaty?

Kamil Wolnicki:

– Poczekajmy na plan startów Rafała w przyszłym sezonie. Może wróci na Giro, a we Francji skupi się na walce o etapy? Choć pewnie chciałby znowu spróbować powalczyć na Tourze o sukces w klasyfikacji generalnej. Starał się dwa razy i dwa razy nie wyszło tak, jakby tego chciał. Majka to wciąż kolarz, którego stać na czołówkę Wielkiego Touru. Miejsce w dziesiątce wydaje się być realne, a sam Rafał nie ukrywał, że celuje wyżej. Rozmawiałem w tym roku z dziennikarzem, który od lat relacjonuje Tour de France z trasy i słusznie spytał, czym właściwie różni się Majka od Perauda czy Pinota, którzy w 2014 roku zajęli drugie i trzecia miejsca? 

Odpowiadamy: niczym szczególnym. Skoro więc ich było stać na taki sukces, stać też na niego Rafała. Potrzebuje do tego znakomitej formy i wsparcia ekipy. Jeśli te elementy się zgrają, to śmiało możemy trzymać kciuki za Majkę i pchać go do mety na każdym podjeździe. Bo to trasa, na której naprawdę może się sprawdzić. Gorzej z Michałem Kwiatkowskim. Jasne, on też udowodnił, że potrafi jeździć po górach, ale… chyba nie po takich. Co mu zostaje? Cóż, jak zwykle – walka o mniejsze sukcesy i rola pomocnika.

Kamil Wolnicki:

– Michał Kwiatkowski pewnie znów będzie we Francji jednym z głównych pomocników i  znowu będziemy słuchać narzekań, że nie jedzie z myślą o sobie. Myślę jednak, że „Kwiato” wie, co robi. Thomas czekał na swoją szansę do 32. roku życia i się doczekał. Michał też się pewnie doczeka, ale na razie trudno mi sobie wyobrazić, że Sky, mając Froome’a i Thomasa, stawia na Michała. Może gdzieś uda się powalczyć o etap? Chociaż przy stylu Sky, gdzie wszystko jest podporządkowane jednemu celowi, też wydaje mi się to trudne.

Tym trudniej będzie Michałowi, jeśli plany o zakazaniu pomiarów mocy okażą się prawdą – wtedy wszyscy pomocnicy będą jeszcze bardziej podporządkowani liderom swoich ekip. W tym Kwiatkowski. Swoje na Wielkiej Pętli może zrobić też Maciej Bodnar, jeśli dobrze wystartuje na etapie jazdy indywidualnej na czas. Poza tym trudno oczekiwać czegoś więcej – chyba że zaskoczy nas ktoś z CCC Team.

SW

Fot. Newspix

Grafiki pochodzą z oficjalnego Twittera wyścigu.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...