Reklama

Zbudujcie stadiony, a potem się martwcie. Kto wyszedł na tym najlepiej?

redakcja

Autor:redakcja

02 lipca 2014, 13:54 • 6 min czytania 0 komentarzy

Brazylia daje radę. Protesty ucichły już z pierwszym gwizdkiem sędziego. Krytycy mundialu pochowali się w swoich dziuplach i od tygodni nie wychylają z nich nosa. Nikomu jeszcze nie stała się krzywda, a historie o niebezpiecznych mieszkańcach faweli, złodziejach, bandytach, z czasem zyskują miano niegroźnych anegdot. Jeśli do rangi największego incydentu turnieju urasta wtargnięcie chilijskich kibiców do strefy prasowej na Maracanie, to chyba znak, że organizacyjnie jest nieźle.

Zbudujcie stadiony, a potem się martwcie. Kto wyszedł na tym najlepiej?

Piłkarsko – kwestia gustu, ale to temat na zupełnie inną okazję. Bo przecież mundial za moment się skończy. Zostało nam raptem 11 dni grania – i to z przerwami. Później, kto wie, może znów do głosu dojdą krzykacze, zadający te fundamentalne dla nich pytania: z czym po mistrzostwach zostanie Brazylia? Z narodową dumą (albo bez niej), z przygotowaną przy okazji turnieju infrastrukturą, stadionami w liczbie dwunastu, a może z wydatkami i utopionymi pieniędzmi?

Rzadko ten problem zaprząta głowę jakiegokolwiek kibica, kiedy na boiskach trwa święto i można się nim delektować. Ale skoro akurat przypada nam dwudniowy odwyk od grania, czas się nad nim pochylić.

Koszt organizacji brazylijskiego mundialu szacowany jest dziś na kwotę oscylującą wokół 11-12 miliardów dolarów. Rzecz jasna, nikt nie da głowy, że będzie to dokładnie ta suma, bo w przypadku tak wielkiej imprezy licznik bije non stop i to w tempie podobnym do wzrostu polskiego długu publicznego. Łatwiej określić poziom wydatków na już wybudowane stadiony. Tu mowa o mniej więcej trzydziestu procentach całości, czyli około 3,5 miliardach dolarów. Ze względu na liczne podwyżki cen i usług oraz opóźnienia projektów – od momentu powstania planów do ich realizacji, koszty budowy stadionów wzrosły nawet o 75 procent. Ekonomiści już dziś podnoszą argument, że to stanowczo za dużo, gdyby chcieć oczekiwać od tego przedsięwzięcia długoterminowych korzyści.

Reklama

Brazylia na kilka miesięcy przed mistrzostwami musiała odwrócić swoją uwagę od wielu istotnych projektów tzw. użyteczności publicznej. Wszystko po to, by uniknąć wpadki i zdążyć na czas z tym, co absolutnie niezbędne. Najpierw należało się zająć stadionem, dopiero później usprawnianiem metra. Później albo w ogóle, bo według Reutersa, połowę planów infrastrukturalnych porzucono.

W każdym razie… To, co najbardziej interesuje przeciętnego kibica, czyli stadiony, są i (póki co) służą. Co będzie dalej, to się dopiero okaże. Oby jakoś było, bo jak wiadomo od drogich stadionów zbudowanych z publicznych pieniędzy gorsze są tylko… puste i drogie stadiony zbudowane z publicznych pieniędzy.

Ciekawie w tym kontekście wyglądają raporty dotyczące kosztów poniesionych przez organizatorów poprzednich edycji mundialu – zwłaszcza w zestawieniu z danymi nt. późniejszego wykorzystania obiektów. Gdyby wziąć pod uwagę minione dwudziestolecie, a więc mistrzostwa świata w USA, Francji, Japonii & Korei, Niemczech i RPA, należałoby dojść do wniosków, że absolutnymi wygranymi – ciągle analizując pod kątem finansów – są Amerykanie, Francuzi i Niemcy.

Dlaczego Amerykanie?

W tym wypadku to proste. Na mundial w 1994 roku przygotowali dziewięć stadionów, które już wcześniej w komplecie istniały. Citrus Bowl w Orlando, Cotton Bowl w Dallas, Rose Bowl w Los Angeles, Soldier Field w Chicago – miejsca, z których już w poprzednich latach korzystały uniwersyteckie zespoły piłkarskie, a zwłaszcza przedstawiciele innych, najbardziej popularnych w Stanach dyscyplin. Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale Amerykanie wydali dosłownie kilkadziesiąt milionów dolarów na DOSTOSOWANIE ich do mundialowych wymagań (niektóre źródła mówią nawet o zaledwie pięciu, niektóre o trzydziestu milionach – w obu wersjach: to grosze). Na Pontiac Silverdome trzeba było wymienić murawę, a Cotton Bowl po prostu nieco poszerzyć boisko. Zapełnienie trybun, zmierzone cztery lata później, jasno wskazało, że żaden ze stadionów nie stoi pusty, każdy w najgorszym razie przyjął w ciągu sezonu 200 tysięcy ludzi. Ten niechlubny wyjątek zanotowano w Palo Alto, w Dolinie Krzemowej, gdzie najwyraźniej mają inne zainteresowania niż sportowe eventy. Ale już Giants Stadium w New Jersey w czasie licznych koncertów i meczów odwiedziły – dla przeciwwagi – 2 miliony osób.

Reklama

Dlaczego Niemcy i Francuzi?

Jasne nawet bez szczegółowych wyjaśnień. Z niemal każdego stadionu zbudowanego na mundial regularnie korzystają najsilniejsze niemieckie drużyny, a Bundesliga osiąga dziś najlepsze frekwencyjne wyniki na świecie. Monachium, Gelsenkirchen, Dortmund, Hamburg – żadnemu z tych miejsc nie brakuje ani dobrego futbolu, ani zainteresowania kibiców. Świetnie radzi sobie nawet Red Bull Arena w Lipsku, nieposiadająca (jeszcze?) drużyny w najwyższej lidze, za to regularnie organizująca masę eventów. Co więcej, u naszych zachodnich sąsiadów znaczną część wydatków ponieśli inwestorzy prywatni.

Podobnie ma się sytuacja w przypadku Francuzów, którzy na dodatek przed mundialem w 1998 roku potrzebowali tylko jednego zupełnie nowego stadionu. Stąd koszty – aż sześciokrotnie niższe w porównaniu z budującą się na całego Brazylią.

Koszty budowy / przebudowy stadionów poniesione przez gospodarzy:

USA 1994 – 30 milionów dolarów
Francja 1998 – 603 miliony dolarów
Japonia 2002 – 2,9 miliarda dolarów
Korea 2002 – 1,7 miliarda dolarów
Niemcy 2006 – 1,9 miliarda dolarów
RPA 2010 – 2,1 miliarda dolarów
Brazylia 2014 – 3,6 miliarda dolarów

Na przeciwnym biegunie, jak można się łatwo domyślić, należałoby szukać Korei, Japonii i Republiki Południowej Afryki. Zwłaszcza w RPA oraz Korei wysokie nakłady poniesione na budowę łączą się dziś z mało imponującym wykorzystaniem infrastruktury, która wówczas powstała. Na każdy z dziesięciu stadionów w Korei trzeba było wyłożyć od 100 do 300 milionów dolarów (rekord w Daegu – 293 miliony), co nie stanowiłoby wielkiego problemu, gdyby miał kto te tysiące krzesełek zapełniać. A z tym jest słabiutko. W Incheon zaraz po mistrzostwach zmniejszono powierzchnię użytkową trybun o ponad połowę, a i tak nie zachodzi tam nawet pies z kulawą nogą. Generalnie, szybciej byłoby wymienić te miejsca, w których jest nieźle (Seul, Suwon) niż tworzyć długą listę miast, dla których duże obiekty są dziś wyłącznie problemem i kosztem. Dla szybkiego przykładu – w 2010 roku, osiem lat po mistrzostwach, obiekt w Gwangju odwiedziły 63 tysiące osób. W CIĄGU ROKU.

Lepiej ma się ówczesny partner Korei – Japonia, gdzie próbuje się mocniej zróżnicować przeznaczenie stadionów. Sapporo Dome gości dziś zarówno piłkarzy, jak i japońskich… baseballistów, co przekłada się na wysoką frekwencję. Łatwo przeboleć Nagai Stadium w Osace, do którego w 2002 roku nie trzeba było dokładać. Ale już na przykład w mieście Miyagi, by zorganizować trzy mecze fazy grupowej, wydano ponad 300 milionów dolarów i wygląda na to, że jeśli jeszcze mają się one do czegoś przydać, to najprędzej w czasie letnich igrzysk w 2020 roku. Po kolejnym kosztownym remoncie.

W przypadku RPA trudno o szczegółowe dane liczbowe. W dodatku na użyteczność stadionów pozytywnie wpłynął zeszłoroczny Puchar Narodów Afryki. Jeden incydentalny turniej. Generalnie jednak, tam też uwidaczniają się miejsca, w których z opłacalnością jest ciężko. Dla przykładu: w Johannesburgu wydano prawie pół miliarda dolarów na wielki 100-tysięcznik Soccer City. Na potrzeby mistrzostw niezbędny był jednak jeszcze jeden obiekt w tym mieście i kolejne 55 tysięcy krzesełek. Jego przebudowa pochłonęła 65 milionów dolarów i dzisiaj… Delikatnie mówiąc, nie ugina się on pod ciężarem odwiedzających. Zwłaszcza, że piłkarze popularnego Orlando Pirates grają jeszcze gdzieś indziej.

Najsłabiej natomiast sytuacja ma się w widocznym na zdjęciu Polokwane.

Stosunek kosztów budowy (lub przebudowy) do dalszej przydatności stadionów. Od najwyższej opłacalności:

1. Stany Zjednoczone 1994
2. Francja 1998
3. Niemcy 2006
4. Japonia 2002
5. RPA 2010
6. Korea 2002

Gdzie w tym rankingu trzeba będzie niebawem umieścić Arenę Pantanal w Cuiabie, Arenę Amazonia w Manaus i całą pomundialową Brazylię, czas pokaże. Rzeczywistość sama dopisze kolejny rozdział tej historii. Ze względu na gigantyczne, zdecydowanie najwyższe koszty budowy stadionów, prawdopodobnie bliżej końca niż jego początku. Ale to już nie problem FIFA, ani tysięcy kibiców, którzy za moment wyjadą z Brazylii i przynajmniej im zostaną tylko te dobre, typowo piłkarskie wspomnienia.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...