28. urodziny? Jeszcze niedawno dla sportowca oznaczało to, że zbliża się do trzydziestki, a co za tym idzie – powoli wypada myśleć o emeryturze. Dziś jest inaczej, ale 28 lat to już i tak nie przelewki, bo śmiało można uznać, że gdzieś na tym etapie jest się już w drugiej połówce kariery. Naomi Osaka, która właśnie dziś świętuje swoje urodziny, jeszcze kilka lat temu mogła myśleć, że będzie w tym momencie jedną z najlepszych tenisistek w historii. Zamiast tego od kilku lat próbuje się odbudować po problemach mentalnych i walce z wypaleniem. A ta walka to w ostatnim czasie coś, co dotyka coraz większą rzeszę osób na korcie. A bywa, że nawet kończy ich kariery.

Wypalenie, zdrowie i problemy mentalne, czyli prawdziwi tenisowi rywale
Cztery Szlemy to dużo. W historii ery open – czyli w ciągu ostatnich 57 lat – tyle lub więcej tytułów wywalczyło 18 zawodniczek. A Naomi Osaka była przecież też liderką rankingu WTA przez 25 tygodni. To wszystko przed ukończeniem 24 lat. Gdyby ktoś w styczniu 2021 roku – gdy zdobywała czwartego Szlema – zapytał ekspertów, z iloma tytułami karierę skończy Japonka, pewnie odpowiedzieliby, że będzie w stanie dobić do dyszki, a gdyby poprawiła grę na mączce i trawie, to może i zgarnąć więcej.
Dziś? Dziś trudno wierzyć, że wywalczy piąte trofeum tej rangi.
Niby wciąż jest stosunkowo młoda, a przed sobą (na papierze) ma sporo lat kariery. Potrafi też grać na znakomitym poziomie i udowadnia to w pojedynczych meczach, czasem turniejach. Równocześnie jednak od dawna nic nie osiągnęła. Ostatni Szlem – niemal pięć lat temu. Ostatni tytuł w ogóle – też wtedy. Potem była tylko w trzech finałach, z czego dwóch w tym roku, w którym nieco się odbudowała – doszła nawet do półfinału US Open.
Ostatni finał wielkoszlemowy Naomi Osaki i jej czwarty triumf w turnieju tej rangi. W styczniu przyszłego roku wybije jej pięć lat bez takiego meczu.
Ale do Naomi Osaki z lat 2018-2021 wciąż jest jej daleko.
Wypalenie. Najważniejszy rywal na korcie
O Osace sporo pisaliśmy już wtedy, gdy zatrudniła w roli trenera Tomasza Wiktorowskiego. I tak naprawdę możemy was tam odesłać (link niżej), a tu przypomnieć jedynie w skrócie: po triumfie w Australian Open 2021 zaczęły się u Japonki problemy a to zdrowotne, a to mentalne. Robiła sobie przerwy – krótsze lub dłuższe – od tenisa. Potem zaszła w ciążę, urodziła dziecko. Gdy wróciła na korty, nastawienie zdawała się mieć lepsze, była spokojniejsza. Ale momentami – jak w finale w Montrealu przeciwko Victorii Mboko – widać, że wciąż nie jest w idealnej równowadze.
CZYTAJ: W POSZUKIWANIU UTRACONEGO CELU. CZY NAOMI OSAKA SIĘ ODBUDUJE?
Wiele z tego, co przeszła, nadal w niej siedzi. Po prostu.
Tenis jest bowiem takim sportem – niesamowicie obciążającym nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Kiedyś mówiono, że z tych wielkich sportów to być może najbardziej obciążający mentalnie. Bo na korcie jest się samemu i tylko na siebie można liczyć. Teraz się to nieco zmieniło – w ostatnich latach pozwolono trenerom na podpowiadanie zawodnikom i zawodniczkom. Ale podpowiedzi to tylko szczegół. Potem to osoba na korcie musi je wcielić w życie.
A jak nie idzie, jak to nie ten dzień, nie potrafi się pokazać tego, co się wypracowało, to narastają złe emocje. Frustracja, złość, przygnębienie, smutek. Pokazują je nawet największe tenisistki – Aryna Sabalenka rzuca rakietą, Iga Świątek krzyczy. A one i tak regularnie coś wygrywają. Naomi Osaka i wiele innych zawodniczek w pewnym momencie wygrywać przestało i nie potrafiło do tego wrócić.
Spaść z takiego poziomu nie jest łatwo. I nie dziwi, że tenis przestaje wtedy bawić, że już się nie chce wychodzić na kort. Ba, bywa że nie chce się nawet będąc na szczycie. Bo kontuzje, bo wysiłek, bo ciągłe podróże i osamotnienie.
Wypalenie przychodzi w różnych formach. Często znienacka, nieoczekiwanie. I atakuje bez litości.
Tylko w ostatnich latach kariery stosunkowo wcześnie zakończyło kilka znakomitych tenisistek. Przede wszystkim Ash Barty, która zrobiła to, będąc wciąż liderką rankingu WTA. Australijka po wygraniu domowego Szlema uznała, że nie chce już męczyć się z wyjazdami i kontuzjami, które jej doskwierały i po prostu odpuściła (a już wcześniej w swojej karierze zrobiła sobie dłuższą przerwę od gry). Garbine Muguruza – dwukrotna mistrzyni wielkoszlemowa – oficjalnie ogłosiła koniec kariery w kwietniu 2024 roku, ale tak naprawdę nie grała już wtedy od niemal roku.
CZYTAJ TEŻ: ASH BARTY NA EMERYTURZE. GRA W GOLFA I PISANIE KSIĄŻEK DLA DZIECI
Ons Jabeur, trzykrotna finalistka turniejów wielkoszlemowych, kariery nie skończyła, ale w tym roku postanowiła zrobić sobie przerwę, ogłaszając, że „musi postawić krok w tył, żeby odetchnąć i na nowo odkryć radość z prostego życia”, co wiele mówi. Przerwę niedawno zrobiła sobie też Daria Kasatkina, która powtarzała, że czuje się zmęczona mentalnie. Wcześniej na takie posunięcie decydowała się też na przykład Amanda Anisimova, która w wieku zaledwie 21 lat zatrzymała swoją karierę na niemal rok. I pomogło, bo po powrocie zaszła do dwóch finałów Szlemów.
CZYTAJ TEŻ: AMANDA ANISIMOVA. WYPALENIE, VAN GOGH I ŚMIERĆ OJCA
U mężczyzn takie historie też się zdarzają. Dominic Thiem grał co prawda jeszcze przez kilka lat, ale po wygraniu US Open nie był w stanie odnaleźć w sobie motywacji do dalszych treningów na najwyższym poziomie, a do tego doszły kontuzje. O mentalnym zmęczeniu i wypaleniu mówili w ostatnim czasie sporo na przykład Alex De Minaur czy Casper Ruud.
W tenisie wypalenie to prawdziwy rywal. Być może nawet ważniejszy niż ten po drugiej stronie siatki.
Kalendarz nie pomaga
Tylko w ostatnich miesiącach wielu tenisistów i tenisistek wypowiadało się na temat tego, jak obciążony jest tenisowy kalendarz w ciągu roku. Owszem, można powiedzieć, że „nie muszą grać w każdym turnieju” i wiele zawodniczek czy zawodników z tego korzysta. Sporo imprez odpuszcza sobie na przykład Novak Djoković, skupiając się głównie na największych. Ale on wygrał już wszystko, osiągnął, co tylko mógł, a w jego wieku to nie tyle wybór, co konieczność.
Wcześniej dokładnie to samo robili Roger Federer i Rafael Nadal, a po kobiecej stronie – Serena Williams.
Ale jeśli tenisiści w sile wieku mówią, że turniejów jest za dużo? No to ewidentnie coś jest nie tak. A adwokatami ograniczenia tenisowego kalendarza stali się czy to Carlos Alcaraz – choć jemu akurat ostatnio wytykano w tej kwestii hipokryzję – czy Iga Świątek. A wraz z nimi rzesza innych: wspomniani De Minaur, Ruud, Holger Rune (w czasie meczu w niedawnym turnieju Szanghaju – gdzie panowały niezwykle trudne warunki – pytał nawet organizatorów czy chcą „by jakiś zawodnik umarł?”) czy Elina Switolina. Ta ostatnia przed rokiem dość dobrze tłumaczyła konflikt, jaki napięty kalendarz wywołuje u zawodniczek i zawodników:
– Chcesz grać więcej, bo chcesz zajmować wysokie miejsce w rankingu i wygrywać turnieje, ale równocześnie chcesz zadbać o swoje zdrowie mentalne i swój organizm – mówiła Ukrainka. I tak to właśnie wygląda. Wiele osób na korcie musi wybierać: albo walka o tytuły czy ranking, albo chwila odpoczynku dla organizmu. Ci najlepsi mogą sobie momentami pozwolić na to drugie, ale tenisiści z niższych rejonów rankingu, którzy muszą drżeć o to, czy na przykład utrzymają się w setce i nie będą musieli przechodzić kwalifikacji do Szlemów?

Carlos Alcaraz regularnie zdobywa trofea i przewodzi rankingowi ATP, jednak i on uważa, że natłok meczów jest zbyt duży. Fot. Newspix
Dla nich odpoczynku nie przewidziano.
Zresztą takiej Idze też odpoczywać tak naprawdę nie jest łatwo. Obecnie WTA ma w kalendarzu 20 „obowiązkowych” turniejów dla najlepszych: cztery Szlemy, 10 turniejów WTA 1000 i aż sześć rangi WTA 500 – jeśli któraś tenisistka w nich nie wystąpi, dolicza się jej zero do rankingu. Dla najlepszych zawodniczek dochodzą jeszcze WTA Finals – nieobowiązkowe, ale wypada się tam pojawić. Gdy któraś chce zagrać też dla reprezentacji, to i mecze w Billie Jean King Cup. To wszystko powoduje, że natłok meczów robi się wręcz nieznośny.
Świątek w 2022 roku rozegrała 76 meczów. W 2023 – 79. W 2024 – 73. A w trwającym sezonie dobiła już do 76 spotkań, mimo że w wielu turniejach odpadała, zdawałoby się, szybciej niż zwykle. I właściwie pewnym jest, że przebije granicę 80 spotkań, bo po WTA Finals – gdzie czekają ją minimum trzy mecze – ma też zagrać dla reprezentacji Polski.
Owszem, kiedyś grało się nawet więcej. Ale tenis z każdym rokiem staje się coraz bardziej obciążający fizycznie. Nie jest przypadkiem, że z roku na rok więcej jest kontuzji, również wśród graczy z czołówki.
W dodatku trudno o czas na odpoczynek, regenerację. Niby są tygodnie po Australian Open czy po Wimbledonie, ale równocześnie trzeba zacząć myśleć o turniejach w innych strefach czasowych, podróżach, przygotowaniach do kolejnych wielkich imprez. Życie tenisisty to życie na walizkach, które niemal nigdy nie zwalnia. Dla najlepszych – życie luksusowe, wysokopłatne. Ale jednak obciążające.
A czy WTA, czy ATP zdają się tego nie zauważać. Co tym dziwniejsze, że wpływa to też na ich produkt. I zamiast próbować podnieść jego jakość, stawiają na ilość, rozmywając poziom jeszcze bardziej, a przy okazji doprowadzając wiele zawodniczek i zawodników do problemów zdrowotnych.
Wypalenie to w tym wszystkim produkt uboczny. Ale kto wie, czy nie najważniejszy.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix