Wydaje się, że limit szczęścia na konkursy Pucharu Świata w Klingenthal wyczerpaliśmy wczoraj, gdy Kamil Stoch stanął na najniższym stopniu podium po raz pierwszy w tym sezonie. Dziś było już znacznie gorzej, bo do drugiej serii wszedł tylko Piotr Żyła i zajął 14. miejsce. Sęk w tym, że pewnie byłoby jeszcze dwóch Polaków, gdyby nie wypadki losowe. A u góry klasyfikacji? Tam zakotłowało się od Norwegów, którzy okupili pięć z sześciu pierwszych lokat. Ale wygrał Ryoyu Kobayashi.
Pechowy jak Polak
Kamil Stoch z dzisiejszych zawodów Pucharu Świata został wyłączony jeszcze przed ich rozpoczęciem. Polski Związek Narciarski poinformował, że lider polskiej kadry ma zapalenie zatok. – Smuteczek. Noc nieprzespana (kolejna) i wrażenie że twarz zaraz eksploduje. Zapalenie zatok wykluczyło mnie z dzisiejszych zawodów – napisał z kolei sam Stoch na swoim facebookowym profilu. Pozostaje tylko życzyć zdrowia, bo za tydzień zawody w Engelbergu, a tam Polacy – na czele z Kamilem – skakać lubią i potrafią.
Na tym jednak limit pecha polskiej kadry się nie wyczerpał. Pomijamy już wynik Olka Zniszczoła – który przez cały weekend w ŻADNYM ze swoich skoków nie osiągnął rezultatu na miarę najlepszej „30” – ale całkiem nieźle skaczący Paweł Wąsek nie dostał się do drugiej serii, bo zawiódł go kombinezon i Polak został zdyskwalifikowany. – Z paskiem w kombinezonie wszystko było ok, ale odstawał na udzie. Dziwne, bo sprawdzaliśmy to ze cztery razy. A jakby tego było mało, przed skokiem pękła mi gumka od gogli…i w ostatniej chwili trener musiał ogarniać dla mnie nowe – mówił Wąsek, cytowany na Twitterze przez Kacpra Merka.
Wychodziło więc, że naszym jedynym skoczkiem w drugiej serii będzie Piotr Żyła. Ale i on się nie popisał, bo skoczył ledwie 124 metry i zajmował 14. miejsce. Po drugim skoku – na odległość 129 metrów – nic się w tej kwestii zresztą nie zmieniło. I choć to najlepszy wynik Piotra w tym sezonie, to nie ma co ukrywać, że liczymy w jego wykonaniu na znacznie więcej.
– Skoki wydawały się okej, ale coś nie chciało lecieć. Punkty znowu są, choć chciałoby się więcej. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Może Engelberg będzie bardziej szczęśliwy i skoki będą dłuższe. Trzeba liczyć na to, że będę się po trochu poprawiać. Małymi kroczkami, bo duże na razie nie chcą wychodzić. Trzeba pracować, po prostu – mówił Piotr na antenie Eurosportu, dziś nawet nieprzesadnie wesoły. Zresztą trudno się dziwić.
Norweska koalicja pokonana
Sam konkurs mógłby być dużo ciekawszy, gdyby tylko sędziowie w pierwszej serii kompletnie nie pozbawili go emocji swoimi decyzjami. Serio, skoki narciarskie w tym sezonie na razie bywają głównie usypiające, bo strach jury przed dalekimi próbami jest zdecydowanie przesadzony. A jeśli na obiekcie, na którym śmiało można latać daleko za 140. metr, tylko jeden skoczek (o pół metra) przekroczył 130, to coś jest nie tak.
Na szczęście po przerwie sędziowie nieco się ogarnęli. I, podnosząc belkę, pozwolili na dalsze latanie. Efekt był taki, że faktycznie wielu skoczków się poprawiło. Choćby Karl Geiger, który ledwie zmieścił się do drugiej serii po skoku na 115,5 metra. W drugiej skoczył 134 metry i awansował o siedem pozycji, na 22. miejsce. Lider Pucharu Świata wiedział jednak, że zapewne rywale dużo do niego nadrobią.
Nadrobił szczególnie jeden – do tej pory chyba największy pechowiec sezonu. Ryoyu Kobayashi przegapił już kilka konkursów z powodu koronawirusa, do tego w innym przydarzyła mu się dyskwalifikacja. A i tak został pierwszym skoczkiem tej zimy, który wygrał dwa konkursy w sezonie, co tylko świadczy o jego naprawdę wysokiej formie (czyżby szykowała się nam powtórka z 2018/19?). Dziś – mimo że w obu seriach skoczył nieco bliżej od Daniela Andre Tandego – wygrał z Norwegiem o 2.6 punktu, w dużej mierze za sprawą doskonałych not.
Za plecami Japończyka ustawiła się zresztą kolejka Norwegów. Po Tande kolejne miejsca zajęli odpowiednio: Marius Lindvik, Robert Johansson, Halvor Egner Granerud i Johann Andre Forfang. Ale wyróżnić szczególnie trzeba właśnie Daniela – jeszcze w marcu zaliczał fatalny upadek w Planicy i nie było nawet wiadomo, czy jeszcze będzie kontynuować karierę (a początkowo nawet czy przeżyje). Dziś stanął na podium. I to jest fantastyczne zakończenie tej historii.
A co do Norwegów ogółem – urządzili sobie mistrzostwa kraju na niemieckiej ziemi. I zepsuł je im tylko ten jeden gość, który najwidoczniej nie umie się bawić.
Za to lata naprawdę doskonale.
Fot. Newspix