Reklama

Luis Suarez bohaterem Atletico! LaLiga coraz bardziej szalona

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 maja 2021, 21:31 • 7 min czytania 16 komentarzy

Atletico wciąż jest liderem. Wciąż, bo jeszcze kilkanaście minut przed końcem meczu Los Rojiblancos wydawało się, że nim nie pozostanie. Gdy Ante Budimir wpakował piłkę do bramki Jana Oblaka położenie podopiecznych Diego Simeone było beznadziejne. Wyszli jednak z tego i na kolejkę przed końcem nadal mają wszystko w swoich rękach. A za rywala już jedynie Real Madryt, który bramką Nacho zapewnił sobie przedłużenie nadziei. Barcelona wypisała się za to z wyścigu o tytuł i to w fatalnym stylu – przegrywając u siebie z Celtą.

Luis Suarez bohaterem Atletico! LaLiga coraz bardziej szalona

Szalony sezon w Hiszpanii nie zwalnia tempa i nie przestaje dostarczać emocji. 

Katalońskie męczarnie

Oczywistym było, że emocje towarzyszące dzisiejszym starciom będą ogromne. Nikt chyba jednak nie spodziewał się, że aż takie. Po kolei jednak – gdy kolejka się zaczynała, sytuacja w tabeli wyglądała następująco:

  • Atletico – 80 punktów;
  • Real Madryt – 78 punktów;
  • Barcelona – 76 punktów.

Duma Katalonii miała więc już głównie matematyczne szanse na mistrzostwo. Ale miała. A wiadomo, że w takiej sytuacji zawodników powinny nieść ambicja, duma i wiara w to, że w futbolu wszystko jest możliwe. No, powinny. Tyle że w tym przypadku nie poniosły. Powiedzmy to sobie wprost: Barcelona z wyścigu o mistrzostwo wypisała się w ostatnich tygodniach na własne życzenie i to w bardzo, ale to bardzo kiepskim stylu. Zresztą, wystarczy spojrzeć na wyniki jej pięciu ostatnich meczów. Czyli od spotkania z Granadą, gdy sytuacja w tabeli ułożyła się tak, że Barca zależała wyłącznie od siebie. Gdyby wszystkie te spotkania wygrała, dziś byłaby liderem.

  • Barcelona 1:2 Granada;
  • Valencia 2:3 Barcelona;
  • Barcelona 0:0 Atletico;
  • Levante 3:3 Barcelona;
  • Barcelona 1:2 Celta Vigo.

Trudno nie odnieść wrażenia, że mimo zdobytego Pucharu Króla tak naprawdę każdy w Katalonii ma już tego sezonu serdecznie dość. Barcy brakuje sił, brakuje chęci i wyraźnie brakuje jakiejkolwiek chemii, a Ronald Koeman nie potrafi poderwać swoich piłkarzy. Nie ma też zresztą zawodników takiej klasy i w takiej formie, która gwarantowałaby punktowanie – nawet świetny w poprzednich sezonach Marc Andre ter Stegen w tym roku gra znacznie gorzej, a dziś zwłaszcza pierwsza bramka obciąża również jego konto.

Reklama

Na 15 możliwych punktów Barcelona zdobyła w ostatnim czasie ledwie pięć. I to, uwaga, wielokrotnie tracąc przewagę – prowadziła bowiem z Granadą (1:0), Levante (2:0 i 3:2) oraz Celtą (1:0). Żadnego z tych spotkań nie wygrała. Podsumowaniem jej formy była czerwona kartka, którą w końcówce dzisiejszego meczu dostał Clement Lenglet. Tak jak on wypisał się z meczu, tak ona z walki o mistrzostwo.

Oczywiście, wobec wygranej Atletico, Barcelona i tak nie miałaby już szans na tytuł. Ale mogłaby jeszcze powalczyć choćby o wyprzedzenie Realu. A tak pozostaje jej jedynie cieszyć się, że przegrała dziś też (0:4 z Villarrealem) Sevilla. Bo gdyby podopieczni Julena Lopeteguiego zwyciężyli, to Katalończycy spadliby na czwarte miejsce. A tak przynajmniej nadal są na ligowym podium.

Na dwa ekrany

Nie dało się inaczej oglądać dzisiejszej kolejki, niż śledząc równocześnie mecze na Wanda Metropolitano – gdzie Atletico podejmowało Osasunę – i Nuevo San Mames, gdzie Athletic starał się odeprzeć ataki Realu. Tych zresztą nie było zbyt dużo. Królewscy pierwszy strzał na bramkę oddali… dopiero w drugiej połowie. W pierwszej to gospodarze tworzyli sobie lepsze okazje, ale i tych doliczylibyśmy się może dwóch. Generalnie gdyby nie to, że gra toczyła się o mistrzostwo, pewnie po piętnastu minutach zrezygnowalibyśmy z oglądania tego spotkania. Tak nas nudziło.

Zupełnie inaczej wyglądało to tam, gdzie Atletico broniło swojej pozycji. Piłkarze Diego Simeone od samego początku stwarzali zagrożenie pod bramką rywali. Brylował w tym zwłaszcza Luis Suarez. Najpierw miał jedną świetną sytuację. Potem drugą. Trzecią. Czwartą. I żadnej z nich nie potrafił wykorzystać. To znakomicie bronił Sergio Herrera, to gości ratował słupek (choć należałoby raczej napisać, że zrobił to sam Luisito, który w sobie tylko znany sposób nie trafił do siatki), to znów strzał mijał bramkę. Z przodu Osasuna właściwie nie istniała. W tyłach dwoiła się i troiła, ale gospodarze i tak stwarzali kolejne sytuacje.

Tylko ich nieskuteczność sprawiała, że do przerwy było nadal 0:0. W Bilbao zresztą też, ale tam głównie za sprawą tego, że dogodnych sytuacji po prostu nie było. Co prawda jeszcze w trakcie pierwszej połowy pojawiły się spore kontrowersje, gdy Mateu Lahoz (przypominamy, że będzie to sędzia rozstrzygający o losach finału Ligi Mistrzów) nie podyktował dwóch jedenastek dla Realu – wydaje się zresztą, że popełniając przy tym błędy – ale poza tym Królewscy byli bezzębni. Liczyć mogli co najwyżej na indywidualne przebłyski, ale tych też brakowało.

https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1393994053709180933

Reklama

Po przerwie? Real zdołał ruszyć do przodu i zamknąć Athletic na własnej połowie. Kolejne sytuacje jednak nie przynosiły gola. Casemiro trafił w poprzeczkę po dośrodkowaniu z rożnego, strzał Modricia z dystansu dobrze sparował Unai Simon. Królewscy byli coraz bliżej, nadal jednak nie trafiali do siatki. W końcu jednak dopięli swego – po dośrodkowaniu Casemiro z prawej strony, Benzema, znajdujący się zresztą na spalonym, piłkę inteligentnie przepuścił, a ta wpadła do siatki po odbiciu od nóg Nacho. Zrobiło się 1:0 dla Realu, który w tym momencie zostawał wirtualnym liderem.

Chwilę później zaczęło się prawdziwe szaleństwo.

Mecz, który przejdzie do historii

Jeśli Atletico zdobędzie tytuł, o spotkaniu z Osasuną będzie rozprawiać się latami. W drugiej połowie było w nim bowiem wszystko – najpierw gola strzelił Stefan Savić, ale zainterweniował VAR. Trafienie odwołano. Potem piłkę do siatki wpakował Yannick Carrasco, tu jednak chorągiewkę podniósł już arbiter boczny, a wideoweryfikacja tylko słuszność tej decyzji potwierdziła. Atletico nacierało, Diego Simeone rzucał na boisko wszystkich ofensywnych zawodników, jakich miał do dyspozycji. I w końcu padł gol.

Dla Osasuny.

Jedna składna akcja, dobra centra, strzał głową Ante Budimira i piłka znalazła drogę do bramki. Odbił ją co prawda w fenomenalny sposób Jan Oblak, ale – jak pokazały powtórki – już zza linii. Znów potrzebny był VAR, tym razem jednak nie by gola odwołać, a potwierdzić. Kontrowersje były jednak ogromne, bo kilka minut wcześniej w polu karnym Osasuny padł na murawę Luis Suarez i domagał się karnego. A od tamtej sytuacji, aż do trafienia Budimira, gra ani razu nie została zatrzymana. Sędziowie przeanalizowali jednak wszystko i uznali, co następuje – karnego nie było, gol już tak. Goście prowadzili.

Na San Mames kamery pokazywały, jak rezerwowi piłkarze Realu dowiadują się o tym, że Osasuna strzeliła. Szok mieszał się u nich z radością, ale ostatecznie wszystko przykryło wielkie rozczarowanie. Gospodarze ruszyli do ataków, a goście kompletnie pogubili się w defensywie. Dwa razy. Za pierwszym, gdy Renan Lodi – rezerwowy lewy obrońca Atleti – miał na lewej stronie kilometry miejsca. I świetnym strzałem pod poprzeczkę wyrównał stan rywalizacji, wykorzystując znakomite podanie Joao Felixa. Za drugim, kiedy w polu karnym dogranie od Carrasco wykończył gość, który miał dać Atleti mistrzostwo, ale wcześniej w tym meczu zawodził.

https://twitter.com/ELEVENSPORTSPL/status/1393996781164376073

Luis Suarez. No bo kto, jak nie on? W tym samym dniu, w którym Barcelona, gdzie na siłę wypychano go z klubu przed sezonem, straciła szansę na mistrzostwo, on być może wręczył je na srebrnej tacy Atletico Madryt. Osasuna po jego trafieniu jeszcze co prawda atakowała, zdołała nawet dwukrotnie zagrozić bramce Oblaka, ale gola nie strzeliła. To ten Suareza okazał się decydujący. Przynajmniej w tej kolejce. Bo szaleństwo ligowej jeszcze się nie skończyło – Real utrzymał bowiem prowadzenie, mimo że Athletic miał swoje okazje. I nadal ma matematyczne szanse na mistrzostwo.

Simeone jest blisko

Wspomniane szanse są jednak minimalne. Nie dlatego, że Królewscy nie będą w stanie wygrać z Villarrealem – tu powinni sobie poradzić, zresztą Żółta Łodź Podwodna skupi się zapewne na finale Ligi Europy, który rozegra niedługo po starciu z Realem. Problem w tym, że Atletico wyjedzie co prawda z Madrytu i straci przewagę własnego stadionu, ale tylko po to by zmierzyć się z Valladolidem. Piłkarze tego klubu powinni walczyć jak o życie, bo w tej chwili wiszą już jedną nogą nad przepaścią i wydaje się, że z Primera División spadną. By się utrzymać muszą wygrać w ostatniej kolejce i liczyć na sprzyjające wyniki innych spotkań.

W teorii Atleti powinno więc mieć przed sobą trudne wyzwanie. To jednak teoria. A w praktyce Valladolid ostatnie trzy spotkania przegrał bardzo gładko i nie zrobił w nich zupełnie nic, by w lidze się utrzymać. Jeśli tylko podopieczni Diego Simeone zagrają na swoim poziomie, prawdopodobnie zdobędą mistrzostwo. Bo, powiedzmy sobie szczerze, gdyby nie pokonali takiego Valladolidu, to na ten tytuł chyba by nie zasługiwali. Spodziewać możemy się więc tego, że to zrobią i Simeone po raz drugi w trenerskiej karierze zostanie mistrzem Hiszpanii.

Choć ten sezon już wielokrotnie nam udowadniał, że na hiszpańskich boiskach nawet coś, co wydaje się pewne, może się nie wydarzyć. Poczekamy więc do ostatniego gwizdka. Kto wie, może szaleństwo będzie miało swój ciąg dalszy?

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”
Hiszpania

Hiszpańska prasa krytycznie o Lewandowskim. “Nie pracuje jak reszta jego kolegów”

Aleksander Rachwał
11
Hiszpańska prasa krytycznie o Lewandowskim. “Nie pracuje jak reszta jego kolegów”

Komentarze

16 komentarzy

Loading...