Grand Prix Makau: samochód bezpieczeństwa ciężko pracował. Dobra jazda Kucharczyka!

Sebastian Warzecha

16 listopada 2025, 09:49 • 3 min czytania 4

Grand Prix Makau miało w tym roku dokładnie to, czego można spodziewać się po tym wyścigu – sporo neutralizacji, zmian na pozycji lidera i wyrównanej walki o czołowe pozycje. My zerkaliśmy jednak i nieco dalej w stawkę – bo z 24. miejsca do wyścigu ruszał Tymek Kucharczyk. Polak się spisał, zaliczając spory awans. 

Grand Prix Makau: samochód bezpieczeństwa ciężko pracował. Dobra jazda Kucharczyka!
Reklama

Grand Prix Makau. Theophile Nael najlepszy

Freddie Slater, potem Mari Boya i wreszcie Theophile Nael. W tej kolejności ruszała do Grand Prix Makau czołowa trójka wyścigu kwalifikacyjnego i tak też trzeba było ich ustawić pod kątem tego, kto jest faworytem do końcowego triumfu. Ale Brytyjczyk, ruszający z pole position, już na samym starcie nieco sobie zadanie utrudnił – źle ustawił się na swoim polu, z czego skorzystał Boya i po chwili objął prowadzenie. Pewnym było jednak, że – choć w Makau o wyprzedzanie trudno, bo to wąski, pełen zakrętów tor – to jeszcze nie koniec.

Faktycznie, sporo się w trakcie tego Grand Prix zmieniało, a samochód bezpieczeństwa spalił nieco paliwa.

Reklama

CZYTAJ TEŻ: „NAJLEPSZY TOR NA ŚWIECIE”. GRAND PRIX MAKAU, CZYLI WYŚCIG WYJĄTKOWY

Bo już na samym starcie mieliśmy kolizję z udziałem czterech samochodów, a po restarcie pozycję lidera udało się odzyskać Slaterowi. Potem w bandzie wylądował, jadący na 23. miejscu, Oscar Wurz i safety car znów wyjechał na tor. Slater przewodził wówczas stawce, przed Boyą i Enzo Delignym, który wyprzedził Naela. Gdy doszło jednak do końca neutralizacji, Boya raz jeszcze wyprzedził Slatera. I była to niespodzianka, bo przed przymusową jazdą za safety carem Brytyjczyk uciekał Hiszpanowi – zbudował niemal trzy sekundy przewagi.

Ale takie właśnie jest Makau. Zresztą ten tor jeszcze kilkukrotnie pokazał swoje oblicze – szczególnie wtedy, gdy na pięć kółek przed końcem o bandę zahaczył (i urwał zawieszenie) sam Slater. Brytyjczyk ryzykował, utracił przyczepność i sytuacji nie uratował. Jeden z faworytów więc wyleciał z wyścigu przed jego ukończeniem. Samochód bezpieczeństwa ponownie pojawił się na torze, przez co stawka się „zjechała”. To był kluczowy moment dla losów wyścigu.

Gdy rywalizację wznowiono, korzystając z walki między Boyą i Delignym, z trzeciego miejsca zaatakował Nael, który miał sporo szybkości i idealnie wyliczył cały manewer. Francuzowi dopisało też mnóstwo szczęścia – chwilę po jego ataku miał miejsce kolejny incydent, tym razem z udziałem kilku aut. Uprzątnąć tego szybko się nie dało, a że do końca zostały dwa kółka, to oczywistym stało się, że za safety carem wszyscy dojadą do mety.

Teophile Nael został więc zwycięzcą.

Spory awans Kucharczyka

Tymek Kucharczyk ryzykował w wyścigu kwalifikacyjnym, ale przestrzelił swój manewr i zamiast zaliczyć awans, spadł o kilka pozycji. Do wyścigu ruszył więc z 24. miejsca i trzeba przyznać, że jak na pierwszy start w Makau, to się spisał. Polak unikał incydentów, omijał rywali i korzystał na ich błędach. Zaliczył też najpewniej – czego niestety nie pokazywano – ze dwa udane wyprzedzania. Efekt był taki, że ostatecznie podniósł się o 11 lokat i skończył na 13. miejscu.

To naprawdę dobry wynik.

Makau bowiem jest oknem wystawowym, ale nie tylko dla tych, którzy jadą z przodu – zawodnicy, którzy dobrze sobie na tym torze poradzą, nawet jeśli w drugiej części stawki, również są zauważani, historia to pokazuje. Wiele późniejszych legend F1 nie rywalizowało na tym torze o podia, a jednak potem zrobiło karierę. Kucharczyk zanotował dobry debiut na chińskim wybrzeżu. Oby pomogło mu to w dalszej karierze.

Fot. Tymek Kucharczyk/FB

Czytaj więcej o motorsporcie na Weszło:

4 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Moto

Reklama
Reklama