Dziewięćset kilogramów mięsa i minimum sto kilogramów yerba mate. Wyprawka reprezentacji Argentyny na mundial w Katarze nie bez powodu przyciągnęła uwagę światowych mediów. W Polsce mawiamy, że nie ma futbolu bez alkoholu. Latynosi złocistego trunku nie odmawiają, ale to napar z ostrokrzewu i starannie przygotowane palenisko nierozerwalnie łączą się z argentyńską religią numer jeden — futbolem. Jak w Buenos Aires i okolicach piłka nożna łączy się z asado i sączeniem mate?
Francisco Galarraga starannie czyści matero, wsypuje do niego kilkanaście gram suszu i zalewa go wodą. Czynność z pozoru jest banalnie prosta, ale w wykonaniu rodowitego Argentyńczyka wygląda jak prawdziwa, ćwiczona latami ceremonia.
— Myślałem, że wiem, jak to robić, a potem… Nauczyłem się, jak to się robi. Trzy czwarte naczynia wypełniam yerbą, potem przykrywam je lekko zmoczonym papierem i wstrząsam, żeby zredukować najbardziej zmieloną część suszu. Układam wszystko po jednej stronie naczynia, wlewam trochę wody o temperaturze 60 stopni Celsjusza, żeby liście zaczęły uwalniać „moc” i nie sparzyły się wrzątkiem. Po kilku minutach zalewam wszystko gorącą wodą (85-90 stopni Celsjusza). Uwaga, ważne: wodę zawsze trzeba wlewać jednym, prostym ciurkiem. Żadnych kółek czy zygzaków — tłumaczy nam Galarraga.
Naszego rozmówcę odwiedzamy w warszawskiej restauracji “Chimi&Churri”, której jest właścicielem. Francisco mieszka w Polsce od dawna, a jego lokal zabiera nas w podróż do Ameryki Południowej, serwując kilka rodzajów specjału argentyńskiej kuchni — empanadas.
Jeśli chcemy zrozumieć, ile dla jego rodaków znaczą yerba mate oraz asado (tradycyjny argentyński grill), nie mogliśmy trafić pod lepszy adres.
Wszystko, żeby zobaczyć Messiego. Jak się bawi Argentyna?
Asado, yerba mate i futbol. Trzy religie Argentyny
– Asado to moje ulubione jedzenie, ale nie chodzi tylko o jedzenie. To wzmaga poczucie wspólnoty, jedność grupy. W ten sposób budujemy chemię w zespole, to część naszej kultury, śmiech, rozmowy i dyskusje — opowiadał Lionel Scaloni, którego dziennikarze zapytali wprost: na cholerę przytachaliście na środek pustyni zapasy mięsa potrzebne do wyżywienia średniej wielkości armii. 74 członków argentyńskiej delegacji już pierwszego dnia zarzuciło na ruszt co trzeba, organizując pierwsze asado. Uniwersytet w Dosze, który stał się domem Albicelestes na czas mistrzostw świata, przygotował nawet specjalne miejsce na całą ceremonię, tłumacząc, że goście z Ameryki Południowej powinni czuć się jak w domu.
Argentyńską pasję najlepiej tłumaczy fakt, że przez kilka dni tamtejsze media wśród raportów z Kataru przemyciły także unikalną rozmowę z właścicielem firmy Fuegos JL. Dlaczego Julian Lanzillotta przyciągnął uwagę prasy? Bo AFA podpisała z nim kontrakt na dostawę przenośnego sprzętu do asado, który razem ze skrzyniami wypełnionymi mięsiwem zameldował się na Bliskim Wschodzie.
— Pierwszego grilla zrobiłem dla klubu CA Mariano Moreno. Mnóstwo ludzi zaczęło o niego pytać, więc założyłem Instagrama i pokazywałem na nim swój produkt. Najpierw kupił go były reprezentant kraju, Andres D’Alessandro, potem bracia Funes Mori i wtedy zaczęło się szaleństwo, bo pokazali go w social mediach. Nie miałem pracowników ani warsztatu, grille wykonywałem sam, ale nagle zamówienia złożyło ponad 100 osób i firma się rozwinęła. Dziś moje grille mają Battaglia, Cavenaghi, Gago, Lamela, de Paul czy Palermo, a nawet Manu Ginobili. Mam nadzieję, że reprezentacja będzie miała z nich użytek. Czuję się, jakbym dotknął nieba — opowiadał wzruszony biznesmen.
Juan Roman Riquelme, wielki pasjonat asado, opowiadał, że grillowanie w jego domu zaczynało się na początku tygodnia, a kończyło w niedzielę. Oburzony opiniami ekspertów, którzy starali się zmienić dietę argentyńskich piłkarzy, uderzał w nostalgiczny ton. — Wy wszyscy mówicie tylko o owsiankach i fit jedzeniu. Za moich czasów grillowało się przez cały tydzień i nie miało to znaczenia. Jeśli potrafisz grać w piłkę, to będziesz dobry nawet wtedy, gdy żywisz się tylko asado.
Wiadomo jednak, że świadomość sportowców jest dzisiaj ciut inna. Reprezentacja Argentyny w Katarze nie wrzuca na ruszt tych samych rzeczy, którymi zajadają się właściciele rancz po drugiej stronie globu.
— Rzadziej jedzą tłuste mięso, kiełbaski czy chorizo, dbają o to, żeby wybrać mięso najwyższej jakości. Czerwone mięso dobrze wpływa na regenerację mięśni, ma dużo żelaza, chociaż wielu zawodników redukuje mięso w swojej diecie, stawiając na ryby i warzywa. Asado to jednak nie tylko jedzenie, to tylko wymówka dla spędzenia czasu w grupie, tak samo, jak jest ze wspólnym piciem yerba mate. Podczas mistrzostw świata czy Copa America grillowanie stało się tradycją — wyjaśnia nam Francisco Galarraga.
Diego Maradona, czyli król grillowania
Mexico City, 1986 rok. Kilku gości w błękitnych lub białych koszulkach siedzi przy suto zastawionym stole, wymienia się spostrzeżeniami, podaje sobie chleb. Z tyłu, na rozkładanym krześle, stoi ogromny głośnik, w zasadzie tuba. Możemy sobie tylko wyobrazić, jaka atmosfera panowała na reprezentacyjnym asado za czasów Diego Maradony. Zdjęć podobnych do tego opisanego wyżej, nie brakuje. Na innym piłkarze siedzą tuż przy boisku, a kelner podsuwa im pod nos świeżo zdjęte z rusztu mięso. Pelusa był fanatykiem wędkarstwa grillowania i choć parę lat temu furorę zrobił film, na którym Salt Bae serwuje mu stek w swojej ekskluzywnej restauracji, założymy się, że — jak na Argentyńczyka przystało — lepsze danie zjadł wtedy, gdy ktoś pstryknął mu fotkę nad niewielkim paleniskiem, z nabitym na szpadę kurczakiem.
— Asado z Diego było wejściem do innego świata. Świata anegdot, przemyśleń, w którym spijało się każde słowo mistrza. Lubił jeść, ale nie myślcie sobie, że się obżerał. Maradona delektował się jedzeniem, jadł powoli, nie przerywając dialogu czy monologu — tak dziennikarz magazynu „Ole”, który siadał z Diego przy stole, opisywał wspólne biesiadowanie po śmierci idola Argentyny.
Brawa od Realu i wielka bójka, czyli Diego Maradona w Barcelonie
Maradona uwielbiał steki, ale jeszcze bardziej cenił marynowaną doradę. Jego ulubiona ryba była stałym gościem stołów podczas wielogodzinnych zgromadzeń. W swoje progi zapraszał wszystkich. Nie miało znaczenia, że Mario Kempes wrócił do Argentyny po to, żeby grać dla River Plate, podczas gdy Diego był zawodnikiem Boca. Już drugiego dnia w Buenos legenda Albicelestes wraz z rodziną odwiedziła 21-letniego chłopaka i skosztowała asado przygotowanego przez jego ojca. Papa Kempes był wniebowzięty, snuł opowieści o tym, że w Hiszpanii ludzie nie mają pojęcia o mięsie i żaden sprzedawca nie rozumiał, jak istotne są konkretne cięcia, gdy mowa o wołowinie. W Europie nie zjadł porządnego asado do momentu, gdy trafił na rzeźnika z Urugwaju.
Don Diego y Coco Villafañe, padre y suegro de Maradona, fueron los asadores de la selección argentina en la concentración del América en pleno Mundial 86. La carne provenía de „Mi Viejo”, restaurante del exfutbolista argentino Eduardo Cremasco, que había jugado en México. pic.twitter.com/vy8WhCkrLq
— Roberto Parrottino (@rparrottino) December 15, 2019
— Argentyńczycy znają się na wołowinie. Jest ogromna debata pomiędzy wielbicielem wołowiny argentyńskiej, brazylijskiej i urugwajskiej, czy szpady, na które nabija się mięso, powinny być rozgrzane, bo to jest zasadnicza różnica. Każdy wie jednak, że nie je się mięsa, które jest wypieczone w środku. Ono ma być miękkie, pękać. Dlaczego ich wołowina jest tak wspaniała? Przede wszystkim je się byka, nie krowę. Krowa daje mleko, byk mięso. Najważniejsze jest to, co ten byk je, jak się pasie. Nie jest tuczony kiszonką, je trawę na równinach — wyjaśniał Bartłomiej Rabij w „Kanale Sportowym”, opowiadając o tajnikach argentyńskiej kuchni.
Kempesa, River i asado łączy zresztą nie tylko opowieść o wizycie w domu Maradony. Klub River Plate nie byłoby, gdyby nie grill. — Kiedy założyciele szukali nazwy na swojej drużyny, zwrócili uwagę na pudła z mięsem z „River Plate Fresh Meat”, które były transportowane do portu. Ktoś inny zaproponował „Forward Athletic”, więc urządzono mecz połączony z asado. Zwycięzca miał wybrać imię dla klubu. Na biesiadzie szczęśliwsi byli członkowie drużyny River, którzy wygrali i przeforsowali swoją opcję — tłumaczył Claudio Valerio, argentyński historyk.
Fútbol, asado y Maradona, nuestra Sagrada Trinidad. pic.twitter.com/sKXpr9BPKb
— La pelota no se mancha (@Diego10Querido) May 31, 2015
Tajemnica argentyńskiego asado
Grill przeplatał się z futbolem przez lata. W 1986 roku podczas asado Carlos Bilardo był o włos od zwolnienia, gdy prezydent i minister sportu zaczęli dyskusję o stylu reprezentacji. Dietetyk Luciano Spena, który pracował w topowych argentyńskich klubach, wręcz zalecał trenerom organizowanie spotkań przy palenisku, tłumacząc, że nawet jeśli jedzenie tłustego mięsa nie jest świetnym uzupełnieniem diety sportowca, to korzyści psychologiczne wynikające ze wspólnego biesiadowania przewyższają te szkody. Jednym słowem: wprowadził cheat day. Wspomniany już Juan Roman Riquelme mógłby napisać opasłe tomy opowiadające o tym, co działo się za jego stołem. Bawili się z nim politycy, jadł z nim legendarny trener lokalnego rywala — Marcelo Gallardo, w Barcelonie stołował się u niego młodziutki Leo Messi, a i jeden z młodszych członków eskapady do Kataru, Thiago Almada, nie zwątpił w marzenia także dlatego, że lata temu Riquelme, jego idol, zaprosił go na asado.
Francisco Galarraga w „Chimi&Churri” asado nie serwuje, bo to nie byłoby takie proste. Wspomina, jak w pierwszych latach w Warszawie wyskoczył z autobusu, gdy tylko zobaczył knajpę reklamującą się specjałem jego rodzimej kuchni. A potem wszedł do środka i przeżył rozczarowanie, bo z tradycyjnym asado nie miało to wiele wspólnego.
— Mięso to najważniejsza część argentyńskiej kuchni, asado możemy nazwać religią. Zwłaszcza w moich rodzinnych stronach, bo pochodzę z La Pampy, która słynie z hodowli bydła — wyjaśnia. — Żeby przygotować dobre asado, musisz poświęcić na to kilka godzin, dajmy na to sześć, bez pośpiechu. Startujesz o 11, serwujesz zimne napoje, przygotowujesz odpowiedni ogień. Ale uwaga — nie chodzi o płomienie. Rozgrzewamy węgiel do takiej temperatury, żeby upiec na nim mięso, to tyle. Najpierw na grillu lądują kiełbaski, chorizo i morcilla (tamtejsza kaszanka — przyp.) i mollejas (grasica — przyp.), czyli „startery”. Dalej wszystko zależy od tego, na co masz ochotę. Osoba przygotowująca asado decyduje, czy poda mięso z byka, kurczaka, czy też wieprzowinę. Mamy swoje specjalne sposoby na przygotowanie poszczególnych mięs, które trudno znaleźć w innych krajach.
Bilardo i Menotti – argentyńscy mistrzowie
Argentyńczyk, który nie potrafi przygotować asado czy yerba mate, nie jest prawdziwym Argentyńczykiem. Z ceremonią grillowania zapoznajesz się od małego, podglądając przygotowania do niedzielnego spotkania z rodziną. W ojczyźnie Francisco grillowanie to sztuka, której korzenie sięgają gauchos, ale też odbijają na przeróżne strony, serwując tak kapitalne historie, jak ta o wynalezieniu wytrawnego przysmaku — grillowanej grasicy.
— Wszystko zaczęło się w latach 20. XX wieku, gdy Argentyna była czołowym eksporterem mięsa. W tamtym okresie mięso porcjowano tuż przy portach, bo ciężko było utrzymać jego świeżość. Europejczyków interesowały tylko najlepsze części, czyste, wysokiej jakości mięso. Grasica i tym podobne były niepotrzebne, a portowcy czy rzeźnicy byli ubodzy, więc, zamiast je wyrzucać, zaczęli je przyrządzać po swojemu, sprzedawać. Z czasem doszli w tym do perfekcji i robili pyszne mollejas, które wciąż pozostawały najtańszym dostępnym mięsem na rynku, więc zainteresowali się nimi także budowlańcy. W końcu w piątki całe miasto pachniało świetnie przyrządzonymi mollejas, którymi każdy się zachwycił i dziś to najdroższy rodzaj wołowiny. Ich przygotowanie wymaga wiedzy, żeby mięso było chrupiące na zewnątrz i miękkie w środku, warto też polać je sokiem z cytryny — opowiada Galarraga.
Swój wkład w argentyńskie asado mają także Polacy. “Chimi&Churri” nie miałaby bez nich swojej nazwy, choć mówimy o wydarzeniach sprzed wielu lat.
— W XX wieku Polacy i Brytyjczycy budowali w Argentynie linie kolejowe. Robili to pośrodku niczego, więc najłatwiej było im jeść mięso z grilla. Lokalsi urządzali asado, a Brytyjczycy prosili ich o sos, mówiąc coś w stylu: „give me curry”. Argentyńczycy tłumaczyli to po swojemu: „chimichurri?”. I tak zrodziło się slangowe Chimichurri, które wkrótce stało się główną nazwą sosu. Przygotowujemy go z tego, co jest pod ręką. Świeżo tłoczona oliwa z oliwek, świeża pietruszka, czosnek, papryka, ocet, odrobina soli i już. Pasuje do wszystkiego.
Argentyna i yerba mate. Więcej niż napój
Polskie akcenty znajdujemy także w rozmowie o yerba mate — i to konkretniejsze niż w przypadku słynnych grilli. W „Chimi&Churri” dostrzegamy susz firmy Amanda w biało-czerwonym opakowaniu. Francisco Galarraga tłumaczy nam, że to nie przypadek, bo jej założycielem jest imigrant znad Wisły: Juan Szychowski. W XX wieku Polak robił furorę w Ameryce Południowej, rewolucjonizując biznes skupiony wokół ostrokrzewu paragwajskiego. Jednym z jego najsłynniejszych wynalazków była tokarka używana później do produkcji yerba mate.
— Jest bardzo znaną osobą, choć raczej w Argentynie, a nie w Polsce. Jego prawnuk pracuje z moją mamą, dobrze żyjemy z rodziną Szychowskich. Dostałem nawet książkę o życiu Juana ze specjalną dedykacją — wyjaśnia nasz rozmówca.
Choć brzmi to niewyobrażalnie, przeciętny Argentyńczyk wypija rocznie więcej yerba mate niż wody. Fenomen tego naparu w pełni zrozumielibyśmy dopiero po przemierzeniu tego kraju wzdłuż i wszerz, ale wystarczy zerknąć na niektóre doniesienia zza Oceanu, żeby pojąć, że rozmawiamy o świętości. Gdy kraj pożera inflacja i kryzys ekonomiczny, rząd rozprawia o yerba mate. Może i nie ma na nic pieniędzy, jednak informacja o tym, że na rynku może zabraknąć suszu, sprawia, że rządzący wykupują jego nakłady i rozdają je ubogim jako towar pierwszej potrzeby. W podcaście „Dział Zagraniczny” Paweł Piwowar objaśniał, że władza w Argentynie reguluje ceny yerby, utrzymując je na niskim poziomie, żeby napar mógł pić każdy. Mate w biedniejszej części społeczeństwa zaczyna nawet zastępować pełnowartościowe posiłki.
— Są tylko dwa kraje, które produkują yerba mate — Argentyna i Brazylia. Tam znajdziesz uprawy ostrokrzewu. To o tyle ciekawe, że jest wiele paragwajskich i urugwajskich marek mate, ale to półprawda. Dla przykładu znana urugwajska Canarias jest produkowana w Brazylii. W Argentynie yerba jest jak żona: wybierasz ją na całe życie. Jej przyrządzenie to sztuka: rodzina i przyjaciele będą cię oceniać na podstawie tego, jak to robisz — mówi nam Galarraga, zabierając się za objaśnienie fenomenu pobudzającego napoju.
— Początkowo pili go wszyscy: od najbogatszych do najbiedniejszych. Imigranci z Europy rozpropagowali jednak kawę, która przyjęła się w wyższych sferach. Ich przedstawiciele zaczęli usuwać mate z życia publicznego i stawiali na kawę, która była bardziej „fancy”. Tak było aż do lat 90., gdy nadszedł kryzys ekonomiczny i yerba wróciła do łask. Na początku XXI wieku część restauracji zaczęła serwować mate i po raz pierwszy można było pić ją tak jak kawę. Od tamtego momentu biznes związany z yerba mate rozwinął się na nieprawdopodobną skalę, to dziś nie tylko sam susz, bombille i naczynia, można kupić mnóstwo dodatków i akcesoriów. Spójrz, mam termos do mate marki Stanley. 20 lat temu nikt nie pomyślałby, że taka firma może być częścią tego biznesu. Nie było zresztą termosów, nasze matki i babcie po prostu gotowały wodę nad ogniem i, bazując na doświadczeniu, wyczuwały moment, kiedy osiągnie idealną temperaturę do przygotowania naparu.
Francisco Galarraga zdradza, że kultowy napój rozprzestrzenił się po kontynencie, gdy podróżnicy z Hiszpanii odkryli indiańskie plemię, które było lepiej zorganizowane, bardziej kreatywne i pełne energii. Okazało się, że jego członkowie nałogowo pili napar z liści yerby, oczywiście w nieco innej formie niż obecnie. Dziś Argentyńczycy nie wyobrażają sobie dnia bez mate, a na ulicach widzimy pełno osób pędzących do pracy z termosami pod pachą.
— To zwyczaj zapożyczony z Urugwaju. Kiedyś w Argentynie yerba mate piło się w domach. Rano, po południu, wieczorem, ale zawsze w domu. Urugwajczycy rodzili się za to z nadprzyrodzoną mocą. Potrafią jechać rowerem, trzymać matero w ręku i nalewać gorącą wodę z termosu umieszczonego pod pachą. To jakiś inny poziom — mówi z uśmiechem nasz rozmówca.
Jak Argentyna znalazła kibiców w Bangladeszu?
Jak pije się mate w Argentynie?
Yerba mate i asado mają wiele punktów wspólnych. Łączy je przede wszystkim funkcja społeczna. Tak, przy naparze też odbywają się długie posiedzenia i dyskusje.
— W Urugwaju nie mają jednak tradycji dzielenia się mate, która jest silna w Argentynie. Yerbę możesz pić samemu przez dwie, trzy godziny, wtedy to twój przyjaciel, towarzysz podróży. Gdy jesteś ze znajomymi, wygląda to trochę inaczej. Jedna osoba w gronie jest odpowiedzialna za przygotowanie mate dla siebie i dla pozostałych. Żeby jasno się wyrazić: to jedna yerba, którą puszcza się w obieg, każdy pije z tego samego naczynia. Zasada jest prosta: matero krąży od osoby, zawsze w tym samym kierunku, a jeśli ktoś, przekazując je dalej i powie „dziękuję”, jest to sygnał, żeby przy następnej rundzie pominąć jego kolejkę. Druga zasada jest taka, że twoim jedynym zadaniem jest picie mate. Nie możesz dolewać do niej wody, a jeśli zamieszasz ją bombillą, to większa potwarz niż odbicie żony. Tak samo funkcjonuje to w przypadku asado. Nie dajesz rad, nie poprawiasz — to osoba, która przygotowuje mate lub asado jest za nie odpowiedzialna, nikt inny — wyjaśnia Francisco.
Pierwszą yerbę Galarraga wypił jeszcze jako dzieciak. Nie ma w tym nic dziwnego, mimo że jest to napój znacznie silniejszy niż kawa, która według rodziców na całym świecie, jest zakazanym owocem dla ich pociech.
— Rodzice sami dają nam mate, żebyśmy się do niej przyzwyczajali. Oczywiście są pewne różnice, bo najmłodsi dostają napar po paru zalaniach, gdy jest już trochę słabszy, w dodatku zalany nieco chłodniejszą wodą, czasami osłodzony cukrem lub miodem. Lata temu ludzie spędzali ze sobą więcej czasu, nie było telewizji czy internetu, każdy po prostu siedział i rozmawiał przy mate, więc dzieci też ją miały. Powiedzmy, że zaczynasz pić yerbę w łagodnej wersji, mając 6-7 lat, z czasem odstawiasz cukier, zalewasz ją cieplejszą wodą, aż w końcu przechodzisz do tradycyjnej wersji. Moment, w którym przygotowujesz sobie własną mate to moment, w którym stajesz się dorosłym mężczyzną, tak to nazywamy. Coś jak pierwsze upicie się wódką — tłumaczy właściciel „Chimi&Churri” i dodaje:
— Mate staje się coraz popularniejsza wśród młodzieży także dzięki piłce. Dzieciaki wchodzą na Instagrama i widzą zdjęcia największych gwiazd z matero, więc chcą naśladować swoich idoli. Wychodzą z prostego założenia: skoro Messi pije yerbę, to ona musi być świetna.
Napar z ostrokrzewu towarzyszy piłkarzom z różnych stron świata. Mauricio Pochettino zaraził nim piłkarzy Tottenhamu, a Eric Dier przeniósł zwyczaj na zgrupowania reprezentacji kraju. Antoine Griezmann dostał nawet personalizowane buty Puma z motywem związanym z mate. Reprezentacja Urugwaju na mundial w 2018 roku zabrała 180 kilogramów suszu, który popija także Paul Pogba czy Krzysztof Piątek. W 2014 roku, zanim Włosi wpadli na to, że przyczyną kapitalnej gry Genoi jest geniusz trenera Gian Piero Gasperiniego, jeden z dzienników opisywał teorię spiskową: Juraj Kucka i Armando Izzo biegali za dwóch, bo wspierali się yerbą. W Europie furorę robią także słodkie napoje na bazie mate, np. te marki „Bombilla”. Nie znajdziemy ich po drugiej stronie globu, z czym wiąże się kolejna interesująca historia.
— „Bombilla” to zimny napój bazujący na yerba mate, który… nie istnieje w Ameryce Południowej. Mimo że w Paragwaju popularne jest picie suszu zalewanego chłodną wodą, co ma nawet swoją nazwę — terere. Wiąże się z tym ciekawa historia. W 2003 roku Coca-Cola wypuściła w Argentynie pierwszy napój o smaku mate. Na tyle okropny, że nikt nie chciał go pić i po roku produkt wycofano. Na studiach wyjaśniano nam, że to było celowe działanie. Zainwestowano miliony tylko po to, żeby na latynoskim rynku zabić wszelkie podobne do dzisiejszej „Bombilli” produkty i wyeliminować tę gałąź biznesu z rynku, pozbyć się konkurencji dla oryginalnej Coca-Coli. Tamten napój nazywał się „Nativa”, „Natura” i nie zobaczysz go już nigdzie i nigdy. Tak jak nie zobaczysz Argentyńczyka pijącego „Bombillę” – opowiada nam Galarraga.
Jak zatrzymać Messiego? Oceń jego yerba mate
Gdy Albicelestes pakowali manatki do Kataru, lokalne media wspominały, że teraz będą bliżej swojego ulubionego naparu niż kiedykolwiek wcześniej. Yerba mate robi bowiem furorę na Bliskim Wschodzie, który lideruje rankingom eksportu argentyńskiego suszu. Reprezentacja Argentyny wywołała jednak potężny narodowy skandal. Gdy kadrowicze chcieli się pochwalić zapasami słodyczy, które zabierają na mistrzostwa świata, na zdjęcie załapała się także walizka z yerbą. Pechowo dla zawodników była to jednak yerba urugwajskiej firmy Canarias, więc chwilę później politycy i dziennikarze dyskutowali o tym, że reprezentanci kraju wolą pić zagraniczną mate.
— Producenci yerba mate z Argentyny nie mogli zrozumieć, dlaczego reprezentacja kraju zabrała na mistrzostwa świata yerbę urugwajskiej marki, zamiast rodzimej; dlaczego piłkarze nie chcą pić ich mate. Dla was może to brzmieć śmiesznie, ale dla nas to istotne. Argentyńczycy poczuli, że ich duma została urażona. Sam byłem zszokowany, nie miałem pojęcia, że wolą Canarias. Myślę, że wynika to z faktu, że większość zawodników gra w Europie i wśród nich Canarias jest po prostu popularna. Wypromowali ją Urugwajczycy, to u nich podpatrzył ją Antoine Griezmann — słyszymy od Francisco Galarragi.
Burza o mate to nie żart. Kiedy mleko się wylało, rzecznik prasowy argentyńskiej drużyny narodowej wrzucił zdjęcie innej walizki, wypełnionej yerbą rodzimej produkcji i tłumaczył, że do Kataru zabrano różne rodzaje naparu, w zależności od tego, kto jaką wersję preferuje. Nie jest to jednak jedyny skandal związany z mate i reprezentacją Argentyny. Problemy przez yerbę miał nawet sam Lionel Messi.
— Rodrigo de Paul, Papu Gomez i Leo Messi zawsze stają wcześniej, przed innymi i wspólnie przygotowują yerba mate, potem wspólnie je piją. Parę tygodni temu de Paul stwierdził, że mate Messiego nie jest tak dobra, że nie przygotowuje jej tak dobrze, jak oni. Messi naprawdę się tym przejął, a jeszcze bardziej przejął się, gdy w jednym z późniejszych wywiadów dziennikarz zapytał go, czy może zobaczyć jego yerbę. To brzmi kuriozalnie, ale najlepszy piłkarz świata w tamtym momencie zestresował się bardziej niż podczas innych, teoretycznie trudniejszych rozmów. Kiedy ten dziennikarz zaczął mówić, że jego mate nie wygląda zbyt dobrze, Messi zaczął wyjaśniać, że to pije ją od dłuższego czasu i to dlatego. Dziennikarz nie dawał wiary i stwierdził, że Leo chyba nie przywiązuje dużej uwagi do przygotowania yerby, Messi starał się z tego wytłumaczyć i usprawiedliwić. Najlepszy piłkarz świata przejęty tym, że komuś nie spodobała się jego yerba mate, niebywałe! — opowiada nasz rozmówca.
Rada dla polskich piłkarzy? Jeśli chcecie wytrącić z rytmu najlepszego piłkarza świata, skrytykujcie jego yerba mate.
Polska – Argentyna. Łączy nas więcej niż można przypuszczać
Starcie Polski z Argentyną, którego stawką jest wyjście z grupy mundialu, sprawi, że lokal Francisco Galarragi na parę godzin stanie się centrum piłkarskiego wszechświata. Argentyńczyk mówi nam, że jego rodacy wpadają do niego, żeby wspólnie obejrzeć mecze mistrzostw świata. On sam najważniejszego spotkania turnieju nie obejrzy. Nie może, bo wzorem rodaków jest przesądny do bólu. Meczem z Meksykiem stresował się tak, że wolał go nie oglądać i proszę — Scaloneta wygrała. Skoro tak, to nie wolno zmieniać nawyków, żeby przypadkiem nie przynieść pecha. Może to i lepiej? Po paru latach życia nad Wisłą mógłby mieć rozdarte serce. Galarraga tłumaczy nam, dlaczego w Polsce czuje się jak w domu.
— Łączy nas gościnność. W Hiszpanii czy we Włoszech ludzie nie zapraszają cię do domu, jecie na mieście, Anglicy zabierają znajomych do pubów. W Polsce i Argentynie wciąż jest tradycja przygotowywania jedzenia własnoręcznie, zapraszania ludzi na obiad czy kolację. Gdy przyjedziesz do mojego kraju, usłyszysz, że musisz spróbować asado i otrzymasz na nie zaproszenie. Ludzie chcą się tym pochwalić, chcą, żebyś zasmakował Argentyny i poznał całą ceremonię.
W argentyńskiej kuchni poza asado i yerba mate jest jednak coś jeszcze. Słodycze. Specjały tamtejszego cukiernictwa zjemy w „Chimi&Churri”, ale najpopularniejsze łakocie z kraju ze stolicą w Buenos Aires znajdziemy w Polsce… na każdym kroku.
— Naszym narodowym słodyczem jest „krówka”. Tak, nazywa się dokładnie tak samo, jak u was. Kiedy przyjechałem do Polski, przywiozłem ją ze sobą, myślałem, że zaimponuję nowym znajomym takim łakociem. Pochwaliłem się: to nasz przysmak, spróbujecie, a oni na to: o, krówka. Byłem w szoku, a potem poszedłem do sklepu i zobaczyłem, że krówki są wszędzie. Wy macie wiele firm, które je produkują, my mamy jedną, ale to niesamowite, że w tak odległych krajach znajdziemy słodycze o tej samej nazwie. Argentyńczycy uwielbiają kajmak, jemy go łyżkami prosto z opakowania, mamy 20 różnych rodzajów i kilogramowe opakowania. Wersje „niskokaloryczne” i normalne. Pączki czy rogaliki nadziewamy tylko kajmakiem, żadnej marmolady. Steki, yerba mate i kajmak, „dulce de leche”. W tych trzech słowach zawiera się nasza kuchnia, nasze DNA — mówi nasz rozmówca.
🇦🇷 Asado en el Barwa, donde para la mayoría de argentinos en Qatar.
La manija es absoluta. 🔥🥩 pic.twitter.com/UYopXDCjNf
— FÚTBOL ARGENTINO 🇦🇷 (@TodaLaPrimeraA) November 21, 2022
Francisco będzie pewnie jedynym Argentyńczykiem, który nie zasiądzie przed telewizorem, żeby obejrzeć mecz o wszystko. No, chyba że ktoś jeszcze ma do odbębnienia zakaz spowodowany szczęśliwym przesądem. Większość argentyńskich domów będzie jednak pełna zapachów świeżych wypieków i yerby, w części z nich na rozgrzanym grillu będzie smażyło się starannie przyrządzone mięso. O tym, czy tradycyjne asado zamieni się w wielką biesiadę, czy też będzie największą w historii Argentyny stypą, dowiemy się jednak dopiero w 90. minucie.
Niemniej sam fakt, że Polska będzie miała w tym swój udział, brzmi jak materiał na kolejną, kapitalną historię.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA 2022:
- Ronaldo: najpopularniejszy bezrobotny świata
- Białek z Kataru: Dzień wielkich miłości. Do Rosji, Ronaldo i praw człowieka
- Jesteśmy Ekwadorem. Independiente Del Valle, fabryka talentów, która napędza reprezentację
SZYMON JANCZYK
fot. własne/Tiempo