Mecz Zagłębia Lubin i Jagiellonii Białystok był starciem drużyn bardzo podobnych – obie w budowie, obie rozczarowujące w ostatnich latach, obie bez większego stylu. Raz wygrają, raz przegrają i tak to się kręci. Obstawialiśmy więc, że przy takim zestawieniu skończy się remisem i dokładnie tak było, bo trochę logiki w tej nielogicznej lidze jednak musi zostać zachowane.
Z drugiej strony to byłby numer, gdyby spotkanie rozstrzygnął centrostrzał i to jeszcze w wykonaniu Tomasza Makowskiego. Pomocnik Zagłębia ma na koncie ponad 100 meczów w Ekstraklasie, trudno powiedzieć, z czego jest w ogóle znany przez ten czas, ale na pewno nie ze strzałów. Trafił do siatki dwa razy (obie sztuki ze Śląskiem Wrocław). Dzisiaj też próbował wcześniej i oczywiście mu to nie wychodziło, natomiast gdy spróbował inaczej, to znaczy – wrzucić, wówczas… wpadło. Piłka leciała, leciała, obrońcy przepychali się z napastnikami, bramkarz to obserwował i bez kontaktu z kimkolwiek futbolówka zatrzepotała w siatce.
W Ekstraklasie jak w dobrym filmie – trudno nawet mrugnąć, bo albo Hyjek strzeli samobója z połowy, albo Makowski załaduje centrostrzał. Nie ma chwili spokoju.
I jest to paradoksalne, że Zagłębie strzeliło gola z dupy, bo rozegrało tyle ciekawych akcji, że powinno strzelić dwie-trzy ładne bramki i zamknąć ten mecz na cztery spusty. Sam Bohar mógł się pokusić o hattricka, ale choć trzeba mu oddać, że był aktywny, to jednocześnie cholernie nieskuteczny. Raz przelobował bramkarza, natomiast bramkę również, raz z ostrego kąta piłka prześlizgnęła mu się po poprzeczce, raz z pola karnego znów nie zmieścił futbolówki w prostokącie. A ten prostokąt nie jest wcale taki mały, Damjanie.
Z kolei w innych wypadkach dobrze spisywał się Alomerović, który odbił na przykład uderzenie Łakomego z rzutu wolnego, próbę Chodyny po szybkim ataku, czy – bodaj najtrudniejsze – uderzenie Gaprindaszwilego z szesnastki. W sumie więc Miedziowi oddali dziewięć celnych strzałów plus czternaście niecelnych. Jeśli to nie jest strzelanina, to my już nie wiemy, co nią może być. A jeśli z tego wszystkiego do siatki wpada tylko centrostrzał i remisuje się takie spotkanie…
Wtedy trzeba nazwać rzeczy po imieniu: frajerstwo.
Jagiellonia naprawdę powinna tutaj przyjąć kilka sztuk i podziękować grzecznie, że nie więcej. Grała słabo i przy życiu utrzymywała ją tylko postawa Zagłębia – bez tak sympatycznego przywitania mecz powinien skończyć się w pierwszej połowie. Ale się nie skończył i Jagiellonia oddając jeden (!) celny strzał, wywiozła z Lubina remis.
Nastić zagrał z lewej strony do Nene, ten strącił do Bortniczuka, a napastnik nie miał problemów, by z pola karnego pokonać Bieszczada. Drugi mecz, drugi gol 20-latka – wcześniej trafił w Pucharze Polski, a jeśli dodać, że ma na koncie pięć bramek w pięciu spotkaniach trzecioligowych rezerw, to ten sezon zaczyna się dla niego obiecująco.
Pokazał młody jak należy wykańczać sytuacje – nie po autach, nie w bramkarza, tylko między słupki. Jeśli Zagłębie wyciągnie wnioski, może jeszcze coś w tym sezonie wygrać, a jeśli będzie kopać tak jak dziś, to co chwilę straci jakieś punkty. A Jagiellonia? Z jednej strony czwarty mecz bez porażki z rzędu. Niby więc fajnie, ale dziś naprawdę – więcej szczęścia niż rozumu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Galancie się pokazałeś, Widzewie. Witaj z powrotem w Ekstraklasie
- Napędzany przez złość, dynamit w nogach. Skąd wziął się Jakub Myszor
- Jean Carlos: Kiedy wyjeżdżaliśmy do Europy, pukali się w głowę. Później witali nas jak legendy
Fot. Newspix