Dawno nie było w polskiej piłce takiej sagi transferowej jak w przypadku Damiana Kądziora i Lecha Poznań. Zaczęła się rok temu, a tego lata odżyła z podwójną siłą. Skończyło się na tym, że piłkarz został w Piaście Gliwice i przedłużył kontrakt, a “Kolejorz” stał się obiektem kpin nawet ze strony własnych kibiców. Bitewny kurz już opadł, więc rozmawiamy z 30-letnim liderem gliwiczan.
Dlaczego temat tego transferu wyjątkowo go zmęczył? Czy gdyby to zależało od niego, byłby w Lechu? Za co docenia Piasta? Czy ma pretensje do Lecha za opieszałość w działaniach? Czemu odrzucił oferty z Holandii i Izraela? Czy robiłoby mu różnicę, za ile zostałby sprzedany? Z jaką nietypową kontuzją zmagał się przez ostatnie miesiące? Dlaczego żałuje, że odszedł z Dinama Zagrzeb? Zapraszamy.
*
W niedzielę zbytnio się Lechowi nie postawiliście. Gospodarze wygrali tylko 1:0, ale trudno powiedzieć, żeby ich zwycięstwo było mocniej zagrożone.
Uważam, że rozegraliśmy bardzo słaby mecz. To, że skończyło się na 1:0 pewnie po części wynikało z faktu, że Lech szybko objął prowadzenie i niekoniecznie forsował tempo. Źle się to spotkanie dla nas ułożyło, rywal nabrał pewności siebie. My zagraliśmy bojaźliwie, praktycznie nie mieliśmy atutów w ofensywie, całkowicie oddaliśmy inicjatywę. To Lech był przy piłce i budował akcje. Nam ciężko było w ogóle wyjść z niskiej obrony do jakiejkolwiek kontry.
Już drugi raz w tym sezonie nie macie nic do powiedzenia z przodu w wyjazdowym starciu z wielką marką. Piję oczywiście do meczu z Legią.
Rozmawiamy między sobą, robimy analizy i widzimy, że w takich meczach za dużo jest bojaźliwości w naszych poczynaniach. Trochę mnie boli, że w dwóch ostatnich spotkaniach zaczęliśmy wyglądać lepiej i łącznie strzeliliśmy pięć goli, a jak przyjechaliśmy na Lecha, prawie nie podejmowaliśmy ryzyka w ofensywie. Lech jest teraz niżej w tabeli niż Cracovia czy Stal, ale to aktualny mistrz Polski i jestem pewny, że wygrzebie się z dołka. Ta drużyna ma za dużo jakości, żeby błąkać się gdzieś na dalszych miejscach. Z drugiej strony, nie pokazaliśmy chyba nawet pięćdziesięciu procent swoich możliwości. Jeżeli nie oddajemy żadnego celnego strzału, trudno mówić o dobrej grze.
Wyjściowe założenia mieliście znacznie odważniejsze?
Jadąc na Cracovię po tym feralnym meczu z Legią powiedzieliśmy sobie, że musimy tam wygrać, czyli musimy dochodzić do sytuacji. No i wyglądaliśmy w tym względzie dużo lepiej, wynik mogliśmy otworzyć jeszcze w pierwszej połowie. Udało się to dopiero po przerwie. Ze Stalą rozegraliśmy najlepszy mecz od dawien dawna. Może nawet najlepszy, odkąd jestem w Piaście. Przychodzi mi jeszcze na myśl 4:1 z Legią, ale nawet wtedy nie stworzyliśmy tylu sytuacji. Wszystko nam wychodziło. Nie patrzę na piłkę tylko przez pryzmat zaangażowania, biegania, taktyki i tak dalej. Najważniejsze, żebyśmy cieszyli się grą i stwarzali zagrożenie pod bramką przeciwnika. I to wtedy się działo.
Z Lechem mieliśmy założenia, żeby próbować wychodzić do niego wyżej, wiele o tym mówiliśmy, natomiast w praktyce wyszło inaczej. Przez pierwsze 25 minut byliśmy ewidentnie pogubieni. Później przynajmniej potrafiliśmy się trochę utrzymać przy piłce i powymieniać podania, ale nie przekładało się to na sytuacje.
Gdy rozmawialiśmy w maju, przyznawałeś, że miałeś wiosną dodatkową motywację przed meczem z Lechem. W takim razie teraz pewnie była ona jeszcze większa.
Jeśli od dłuższego czasu mówi się w twoim kontekście o przejściu do danej drużyny, to siłą rzeczy masz z tyłu głowy, że jest to trochę inny mecz. Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony, ale nie było to nic innego jak przy wyjeździe na Łazienkowską. Jeżeli grasz na Lechu czy Legii, masz poczucie, że prestiż meczu jest nieco większy niż w pozostałych przypadkach i zawsze fajnie wtedy błysnąć. Gdy jedziemy na Górnik Zabrze, też inaczej do tego podchodzę, jest dodatkowy smaczek. W kontekście ostatniej historii było ich aż za dużo. Przed meczem z Lechem starałem się odciąć od całego szumu i skupić na swojej robocie. Zyskałem wreszcie mentalny spokój, którego od trzech miesięcy mi brakowało. Nie chodziło jedynie o kwestie transferowe. Dokuczała mi też kontuzja, powrót do zdrowia trwał długo.
No właśnie, w piątek rozmawiać nie chciałeś, potrzebowałeś wytchnienia na kilka dni. Sprawiasz wrażenie osoby, którą trudno przytłoczyć mentalnie, ale jak widać, każdy ma swoje granice.
Nie chodziło o kilka dni, tylko tak naprawdę o te trzy miesiące. Staram się na wszystko patrzeć pozytywnie, na zasadzie “szklanka zawsze jest do połowy pełna”. Jeśli jednak przez wiele tygodni twoja twarz wychodzi nawet z lodówki – “Kądzior idzie tu czy tam”, “nowa oferta za Kądziora” i tak dalej – może być to męczące. Wiele podawanych rzeczy mijało się z prawdą i trudno było je dementować. Pewnie trochę inaczej bym do tego podchodził, gdybym był zdrowy, w pełnym treningu. Przez dwa miesiące dokuczało mi zapalenie w stopie, później byłem gotowy najpierw na 15-20 minut grania i dopiero od trzech tygodni występuję od początku. To się skumulowało.
Chciałem, żeby moja sytuacja jak najszybciej się wyjaśniła, a że stało się to akurat przed meczem z Lechem? Widocznie tak miało być. Cieszę się, że wreszcie mam spokojną głowę. Wierzę też, że problemy zdrowotne już definitywnie minęły.
Mówiłeś, że wiele doniesień w tej transferowej sadze było kłamstwami. Które?
Mógłbym napisać książkę, serio. Nie chcę podawać nazwisk, mówić o kwotach, ale powtórzę: wiele z tych rzeczy było nieprawdziwych. Nie wiem, czym kierują się niektórzy ludzie mówiąc i pisząc coś takiego. Mogą przecież zadzwonić i zapytać, zamiast wymyślać historie, po których łapaliśmy się z agentem za głowę i zastanawialiśmy, czy to może nam ktoś czegoś nie mówi i coś ukrywa. Czasami nawet moja mama dzwoniąc do mnie mówiła o jakichś sprawach zasłyszanych z mediów i musiałem ją wyprowadzać z błędu. Niektórym mediom chodzi tylko o kliki. Nie chciałem rozgłosu w tej sprawie. Często wiele rzeczy łatwiej jest załatwić po cichu. Temat z Lechem przewijał się od dawna, podejścia były trzy, ale to, co działo się w tym okienku to już była lekka przesada. Na końcu miałem przesyt tematu. Całe zamieszanie było nie fair w stosunku do moich kolegów z szatni i trenera Fornalika. Oni też czytali te rzeczy i zastanawiali się, o co chodzi. Odbyłem z nimi wiele rozmów, nie miałem nic do ukrycia.
Nie czarujmy się: gdyby to zależało wyłącznie od ciebie, grałbyś dziś w Poznaniu i szykował się na Ligę Konferencji. Byłeś gotowy podjąć to wyzwanie. – Z tego, co mi Damian mówił, był dogadany z Lechem Poznań. On się zgodził na ich warunki. Był przekonany, że jeśli się zgodzimy, to on do Lecha pójdzie – mówił w Kanale Sportowym Bogdan Wilk.
Pozostaje mi więc podpisać się pod słowami naszego dyrektora sportowego. Tak to wyglądało. Na koniec Lech przyspieszył w rozmowach, ale Piast zdecydował, że w końcówce okienka nie chce mnie sprzedawać, zwłaszcza że sytuacja finansowa klubu nie zmusza go do szukania wpływów transferowych za wszelką cenę. No i Piast ma swoje ambicje sportowe, chce walczyć o coś konkretnego. Fajne jest też to, że klub docenił mój wkład i uznał, że beze mnie byłoby trudniej te ambicje zrealizować.
Bogdan Wilk mówił także, że zapewniałeś ich, że nie będziesz odchodził za wszelką cenę i zaakceptujesz każdą decyzję klubu, bo rok temu wyciągnął do ciebie rękę, dając ci szansę. Nie zamierzałeś protestować i robić scen.
No właśnie nie jestem takim typem człowieka. Może takie wymuszanie czasami w piłce pomaga, nie wiem. Ja po prostu w ten sposób nie postępuję, zostałem inaczej wychowany i tego się trzymam. Zawsze staram się doceniać ludzi, którzy w życiu wyciągali do mnie rękę i z którymi coś mnie łączy. Tak też było teraz z Piastem. Miałem pójść i powiedzieć, że jeśli nie zostanę sprzedany, to przestanę grać i przychodzić na treningi? Uderzyłbym w klub, trenera i chłopaków z drużyny. Jak mógłbym później spojrzeć w oczy Kubie Czerwińskiemu, Michałowi Chrapkowi czy Kamilowi Wilczkowi? Ja chciałem mieć jasność co do swojej sytuacji. Zespół i trenerzy też to rozumieli. Klub zdecydował, że zostaję, jednocześnie zaproponowano mi nowy kontrakt, z czego jestem bardzo zadowolony. Na koniec chodziło o to, żebym zadowolony był i ja, i Piast, i tak się właśnie stało. To, co było wcześniej, wycinamy.
Bogdan Wilk: Takich zawodników jak Kądzior trzeba traktować bardzo poważnie
Czyli nie potrzebowałeś chwili, żeby wrócić myślami na sto procent do Gliwic, bo już gdzieś wybiegłeś do przodu?
Ludzie często komentują w ten sposób. Czy po mojej grze z Cracovią i Stalą Mielec – pierwszych meczach od początku po kontuzji – w których prezentowałem się dobrze, strzelałem lub asystowałem, w jakikolwiek sposób widać było, że myślami mogę być gdzie indziej? Potrafiłem się od tego odciąć, rozegrałem dwa fajne spotkania, które wygraliśmy. A przecież przez kontuzję straciłem okres przygotowawczy, musiałem indywidualnie wrócić do swojego rytmu. Teraz słabiej wypadłem w Poznaniu, to już mówiono, że pewnie rozmyślałem o Lechu. Przed Cracovią i Stalą też rozmyślałem o przyszłości. Analizowałem, co będzie lepsze dla mojej rodziny i tak dalej, normalna reakcja inteligentnego człowieka. A jednak na boisku zostawiałem to za sobą. Takie rzeczy nie mają wpływu na moje nastawienie. To, czy zagram lepiej lub gorzej zależy od dnia, dyspozycji mojej, całej drużyny i przeciwnika, a nie od mętliku w głowie.
Postawa Lecha w pewnym momencie zaczęła cię irytować? W dużej mierze to przez jego zachowawczą strategię w negocjacjach temat rozciągnął się na wiele tygodni. Gdyby “Kolejorz” 800 tys. euro zaproponował miesiąc temu, Piast pewnie by się zgodził.
Nie oceniałbym tego tak jednoznacznie. Biorąc pod uwagę również wypowiedzi z mediów, bardzo możliwe, że Lech początkowo miał przeznaczony większy budżet na zakup stopera. Później się okazało, że stoper nie przychodzi, a klub awansował do fazy grupowej Ligi Konferencji i złożono korzystniejszą ofertę. Być może dało się to przeprowadzić w inny sposób, ale każdy ma swój styl i sposób pracy. Nie mam do nikogo żalu, bo na koniec zostaję w Piaście i mogę tylko dziękować klubowi, że podpisałem nowy kontrakt na lepszych warunkach. Skupiam się na tym, na co mam wpływ, czyli na jak najlepszej grze w gliwickich barwach.
Wracamy do tego, że skoro ty zostajesz, zimą przyszedł Kamil Wilczek, a latem Jorge Felix, to Piast jasno pokazuje, że nie ma zamiaru bić się jedynie o środek tabeli.
Tak to wygląda i bardzo się z tego cieszę. Kamil Wilczek jest w skali Ekstraklasy dużą postacią, byłym królem strzelców, byłym reprezentantem, autorem wielu goli w lidze duńskiej. Jorge na pewno jeszcze potrzebuje czasu, żeby dojść do optymalnej formy. Sam po sobie widzę, że dwa stracone miesiące pozostawiają ślad na dłużej. Wahania formy, mecze, w których będę czuł się gorzej, pewnie będą mi się jesienią przytrafiały. Oby było ich jak najmniej. Z Jorge może być podobnie, ale o jego wartość dla zespołu jestem spokojny. Gola z Cracovią już strzelił, wchodzi na 20-25 minut, a czwartkowy Puchar Polski z Lechią Dzierżoniów wydaje się idealnym momentem, żeby zagrał w większym wymiarze. Tylko meczami można wrócić na najwyższe obroty. Gdyby trener Fornalik cały czas wpuszczał mnie na kwadrans, to trudno byłoby mi dojść do formy. Z Cracovią zostałem rzucony na głęboką wodę, zagrałem 80 minut, w końcówce “pływałem” na boisku, ale tydzień później ze Stalą w 80. minucie miałem już więcej sił.
Co do drużyny, na każdej pozycji mamy bardzo doświadczonych zawodników, wyróżniających się w skali całej ligi. Jest tu potencjał, żeby walczyć o coś więcej i tak też rozmawialiśmy z władzami Piasta. Co nie znaczy, że czasami nie przytrafią się mecze do zapomnienia jak z Legią i Lechem.
Ciągle mówimy o Lechu, ale miałeś też oferty z Holandii i Izraela.
Tak, ale te tematy szybko zostały ucięte. Fortuna Sittard mogłaby zapłacić Piastowi, załóżmy, jakieś 400 tys. euro. Piast nie był zainteresowany. Klub ten ma bogatych tureckich właścicieli, ale i sama pensja nie imponowała na tyle, żebym mógł umierać za ten transfer. Drugim tematem był Hapoel Beer Szewa, którego dyrektor sportowy dobrze mnie zna od czasów Dinama Zagrzeb. Mierzyliśmy się z nimi w eliminacjach Ligi Mistrzów. Izraelczycy złożyli ofertę i Piastowi, i mnie, natomiast z różnych względów się nie zdecydowaliśmy. Raz, że finansowo nie była to Turcja, w której wcześniej byłem. Dwa, że perspektywa życia obok Strefy Gazy trochę odstraszała. To już musiałaby być naprawdę oferta extra, żeby zdecydować się na taki ruch. Na koniec zresztą i tak decyduje Piast, a te propozycje były na poziomie 400-450 tys. euro, podobnie jak któraś z ofert Lecha w tamtym momencie.
Wcześniej, w rozmowie na Weszło, Bogdan Wilk śmiał się po jednej z pierwszych ofert Lecha, że wręcz byś się na nich obraził, gdyby puścili cię za tak małe pieniądze.
Rozmawialiśmy potem na ten temat z dyrektorem. Wydaje mi się, że nie ma na świecie piłkarza, który obrażałby się na kwotę, za którą odszedł. Piłkarzom nie robi większej różnicy, za ile zostaną sprzedani. Okej, jeżeli chodzi o jakieś kwoty symboliczne czy przełomowe, jak w Ekstraklasie milion euro, może jest to jakiś dodatkowy smaczek. Czy jednak robiłoby mi różnicę, czy odszedłbym za 400 czy za 600 tys. euro? Szczerze mówiąc, nie. Na koniec liczy się, czy jako człowiek jesteś szczęśliwy i czy jako zawodnik widzisz się w danej drużynie. Do Hiszpanii poszedłem za 2 mln euro i co mi to dało? Może gdybym przyszedł za 200 tys., dostałbym więcej szans. Nie wiadomo.
Masz pewność, że saga transferowa się zakończyła i na finiszu okienka znowu nie pojawi się zaskakujący temat?
Oficjalnie wszystko zakończyliśmy. Nie po to przedłużałem umowę z Piastem, żeby po paru dniach odejść. Oczywiście to, że podpisałem umowę do 2025 roku, nie oznacza, że do 2025 roku będę grał w Gliwicach. Dyrektor Wilk czy pan Zbigniew Kałuża wyraźnie to zaznaczali. Docenili mnie jako osobę i mój wpływ na zespół, ale życie pisze różne scenariusze. Zobaczymy, jak będę się prezentował w tej rundzie. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze, ale czasami dostajesz ofertę nie do odrzucenia, z której zwyczajnie musisz skorzystać. Na tę chwilę jednak wszystkie tematy są pozamykane.
Zbigniew Boniek pisał na Twitterze, że jego zdaniem nie jesteś wart 800 tys. euro. Jak zareagowałeś, bo na pewno to do ciebie dotarło?
W pewnym stopniu się z panem Bońkiem… zgadzam. Płacenie takiej kwoty za 30-letniego zawodnika oczywiście może być racjonalne. Dostajesz gotowy produkt, kogoś, kto da jakość tu i teraz. Jeżeli jednak mówimy o klubie mocno nastawionym na promowanie i sprzedawanie piłkarzy, raczej nie będzie to przyszłościowa inwestycja. Z drugiej strony, pewnie 3/4 klubów Ekstraklasy na miejscu Piasta oddałoby mnie za 800 tys. euro ligowemu konkurentowi. A w Piaście stwierdzili, że nie zależy im na pieniądzach. Tak cenią mnie jako piłkarza i człowieka, że zamiast sprzedawać zaproponowali nową umowę. Co do naszego byłego prezesa, teraz już chyba komentuje każdy temat (śmiech).
Kilka razy wspominałeś o ostatniej kontuzji. Była ona nietypowa.
Bardzo nietypowa. Wszystko zaczęło się w kwietniu, po wyjazdowym meczu z Legią, który wygraliśmy po moim golu. W drodze powrotnej poczułem, że mocniej zaczyna mnie boleć ścięgno podeszwowe. Jeden, drugi mecz rozegrałem na środkach przeciwbólowych. Rano chwilami przy wstawaniu trudno było ciągnąć nogę za sobą. Nie chciałem jednak odpuszczać, bo walczyliśmy jeszcze o czwarte miejsce. Z fizjoterapeutą w klubie zastanawialiśmy się, o co chodzi. Może jakaś pęknięta kość? Na USG nic nie wychodziło, poza tym, że zbierał się płyn. Rezonans wykazał jedynie, że w stopie jest jakiś stan zapalny. Pojechałem na wakacje. Zakładałem, że odpocznę dwa tygodnie i wszystko będzie w porządku. Po urlopie trenowałem dwa dni, noga spuchła, chłopaki wyjechali na obóz, a ja zacząłem serię badań. Zrobiliśmy ich mnóstwo. Okazało się wreszcie, że to bardziej reaktywne zapalenie stawu wywołane prawdopodobnie jakąś bakterią. Dwa wskaźniki w badaniach miałem podwyższone.
Niestety bardzo długo nie mogłem niczego robić na boisku. Przez dwa miesiące funkcjonowałem w rytmie siłownia-basen-rower. Trudno było mi zrozumieć, że coś się dzieje i nie ma to nic wspólnego z jakimś zdarzeniem na boisku, z ortopedią i tak dalej. Kostką ciągle była obolała, zwłaszcza po przebudzeniu. Trochę zaczęło mi to odpuszczać już przed 1. kolejką z Jagiellonią, ale po tak długiej przerwie w treningu piłkarskim nie byłbym gotowy nawet na wejście z ławki. Teraz jest zdecydowanie lepiej, choć jeszcze zdarzają się dni, w których rano trochę tę nogę czuję i muszę ją rozruszać. Wykonuję dużo ćwiczeń profilaktycznych, więc mam nadzieję, że problem się wyciszy.
Czyli tu pomóc mógł tylko czas? Nie brałeś antybiotyków?
No właśnie przeszedłem kurację antybiotykową i bardzo źle się po niej czułem. Przez trzy tygodnie czekaliśmy na wyniki specjalistycznych badań. W tym czasie praktycznie nic nie mogłem robić. Gdy wyniki nadeszły, zdecydowaliśmy się na antybiotyk. Brałem go przez kolejne trzy tygodnie i mój organizm to odczuł. Trudno po czymś takim od razu w pełni normalnie funkcjonować na co dzień, a co dopiero wrócić na boisko.
W sondzie z Piotrem Wołosikiem w “Przeglądzie Sportowym” powiedziałeś, że żałujesz odejścia z Dinama Zagrzeb. To świeże odczucie? Do tej pory raczej mówiłeś w stylu “nie żałuję, to była życiowa szansa, później bym sobie wyrzucał, że nie spróbowałem w La Liga”.
Ustaliłem sobie kiedyś pod kątem mentalnym, że nie będę żałował rzeczy, które się nie wydarzyły, albo są już za mną i nic nie mogę zmienić. Jak każdy człowiek, po czasie mam jednak różne przemyślenia. Z Piotrkiem znamy się od lat, prosił o szczerość, więc na pytanie, czego żałuję, wskazałem odejście z Dinama. Kłóci się to z moim podejściem, ale kilka razy w rozmowach z żoną mówiłem tak samo.
W tamtym momencie ja i agent nie patrzyliśmy na transfer do Eibaru według tych samych kryteriów, co zazwyczaj, czyli czy trener widzi mnie w zespole, czy ten zespół swoją specyfiką pasuje do mnie. Jak mówiłem ci w innym wywiadzie, w Hiszpanii chciał mnie dyrektor, a nie trener. Zajaraliśmy się tym, że chodziło o Primera Division, ja już miałem 28 lat i pewnie dziewięciu piłkarzy na dziesięciu zdecydowałoby się na podjęcie wyzwania. Nie wyłamałem się, ale po dwóch latach mogę stwierdzić, że chyba lepiej byłoby zostać w Dinamie. Widzimy, gdzie obecnie jest Dinamo, a gdzie Eibar.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O DAMIANIE KĄDZIORZE:
Fot. FotoPyK/Newspix