Wiadomo, że na tak wczesnym etapie rozgrywek nie ma co używać słów takich jak „rewelacja” pod kątem danych drużyn, bo dopiero co można było się zachwycać Cracovią, a ta wyłapała dwa razy z łeb. Niemniej – pochwalić można. I chcemy pochwalić Stal Mielec, bo – cholera – jest za co!
Naprawdę trudno nie było widzieć – znów – w ekipie Adama Majewskiego kandydata do spadku. To przecież w dużej mierze zespół poskładany z piłkarzy, których nikt inny na tym poziomie nie chciał. Lebedyński nie jawi się jako goleador w Ekstraklasie (zero bramek), Hiszpański od czasu debiutu w tak zwanej elicie tułał się po niższych ligach, zespół wzmocniono też 38-letnim Leandro. No, można wymieniać i wymieniać, kręcić głową i marszczyć brwi, a zawsze dojdzie się do tego samego wniosku: drużyna zrobiona po kosztach.
I co – i tak jest obecnie wicelider.
Zresztą: w naprawdę ładnym stylu, bo na przestrzeni pięciu spotkań Stal strzeliła więcej bramek niż Legia, Cracovia czy Pogoń. Mielczanie wygrali już trzy spotkania różnicą więcej niż jednej bramki, kiedy przez cały sezon poprzedni sezon zdarzyło się im to właśnie trzy razy – a dziś mamy dopiero sierpień. Nie ma mowy o przepychaniu meczów kolanem, fartownych 1:0 po głębokiej modlitwie. Stal ogląda się… przyjemnie.
Rozwijają się kolejni piłkarze, widać, że z transferami trafiono. Lech może się zastanawiać, czy ma konkretnego bramkarza w klatce, kiedy wypożyczony Mrozek odbił 20 na 25 strzałów i tylko raz według naszych not zszedł poniżej wyjściowej. A czy da się obecnie znaleźć pięciu lepszych pomocników w lidze niż Domański? Wątpliwe. Zachwycamy się Wolskim, ale Domański kręci bardzo podobne liczby, bo wypracował dla drużyny sześć bramek, tyle co Wolski, tyle że u niego rozkłada się to jeszcze na kluczowe podanie, a piłkarz Wisły Płock asystował bezpośrednio.
Dalej – Piotr Wlazło, piłkarz przecież spadkowicza i to takiego zdecydowanego. A w Stali nota 6,20 i wielki wpływ na grę drużyny, bo poza liczbami to wczoraj choćby podanie do Maka, które skutkowało czerwona kartką dla bramkarza Górnika. Trudno też było się zachwycać transferem Hamulicia z ligi litewskiej, a chłop ma już dwie bramki i dwie asysty.
Nie jest trudno sobie wyobrazić, że pod wodzą jakiegoś przypadkowego trenera ta banda regularnie łapie w trąbę, ale wychodzi na to, iż Adam Majewski nie jest przypadkowy. Można się było zastanawiać, czy trener, który nie zachwycił w Stomilu Olsztyn poradzi sobie na poziomie Ekstraklasy, a on nie ma z tym większych problemów. Ba, w wywiadach otwarcie mówi, że myślał – będzie trudniej. A tak trudno wcale nie jest, ostatnio utrzymał się z pewnym zapasem, teraz też nad przewagą w stosunku do czerwonej kreski rzetelnie pracuje.
Widać pomysł w Stali, ta drużyna wychodząc na mecz, wie, co ma grać. Na przykład dla niej akcja bez strzału w kierunku bramki jest akcją straconą – z Górnikiem było czternaście prób, z Cracovią dziesięć, z Rakowem sześć. Choćby po pucharach widać, jak trudno jest napocząć ekipę Papszuna – tymczasem Stal załadowała jej dwie bramki. Jako jedyna drużyna w tym roku! Wcześniej udało się to Górnikowi w grudniu.
Naprawdę można sobie pomyśleć, że Stal śmieje się z tej naszej przaśnej ligi. Eksperci widzą w niej murowanego kandydata do spadku, inni chwalą się transferami ze tysiące euro, a mielczanie siedzą sobie na podium.
Logika podpowiada, że to się kiedyś skończy, tak jak trudna była dla Stali wiosna w porównaniu do jesieni tamtego sezonu. Niemniej mamy nadzieję, że wówczas nikt nie straci głowy i Majewski nie padnie ofiarą jednej z najgorszych przywar polskiego futbolu, to znaczy – kary z robienie wyniku ponad stan.
WIĘCEJ O STALI MIELEC:
Fot. Newspix