Może oliwa sprawiedliwa, ale futbol już niekoniecznie. Widzew Łódź zagrał dużo, dużo słabiej niż w ostatniej kolejce, a tym razem nie schodził z murawy z niczym. Śląsk Wrocław sprawiał lepsze wrażenie od ligowego beniaminka, a i tak koledzy powinni postawić Michałowi Szromnikowi dobrą kolację, bo bez niego nie byłoby mowy o bezbramkowym remisie.
Tak naprawdę rywalizacja w stolicy Dolnego Śląska miała dwa momenty godne zapamiętania. Ale nie z braku laku, bo widowisko mizerne (a było mizerne), tylko faktycznie coś się wydarzyło.
Śląsk – Widzew 0:0. Szromnik przeczytał Pawłowskiego
Najpierw jeden z najlepszych piłkarzy w ekipie gospodarzy – Patryk Janasik – zrobił to, co próbowali przeciwnicy Widzewa w poprzednich spotkaniach – huknął z dystansu. Serio, dla RTS przestrzeń tuż przed polem karnym jest niczym urodziny żony dla męża po 30 latach małżeństwa – no za cholerę nie potrafią o tym pamiętać. Stamtąd bramki zdobyli Wahan Biczachczjan i Maciej Gajos, a po uderzeniu Flavio Paixao skuteczną dobitkę zaliczył Łukasz Zwoliński. Co złego dla zespołu z Łodzi na starcie tego sezonu, to przed szesnastką. Na szczęście dla przyjezdnych, tym razem centymetrów zabrakło Janasikowi do idealnego skopiowania wyczynów poprzedników i ostatecznie tylko obił spojenie słupka z poprzeczką. Przyznajemy, efektowna bomba, ale to tyle.
Widzew prędko odpowiedział. Marek Hanousek próbował kopnąć w pole karne i trafił w rękę Victora Garcię. Czech na początku trwających rozgrywek spisywał się kapitalnie, ale w sobotę, w dniu swoich urodzin, był fatalny. Jakby zamiast przyjmować prezenty, zdecydował się je rozdawać. Na tę jedną chwilę się zapomniał i przypadkowo wywalczył karnego. W tej chwili wszedł on, cały na czerwono. Bartłomiej Pawłowski. Bohater wszystkich minionych meczów RTS. Strzelał gole z akcji, z karnego i wolnego. Wydawał się pewniakiem. Do tej pory prezentował się jak król Midas i czego nie dotknął na boisku, zamieniało się w złoto. Aż do soboty. Szromnik znał Pawłowskiego z czasów występów w Ślasku i wiedział, w jaki sposób wykonuje jedenastki. Co gorsza, nie zawahał się z tej wiedzy skorzystać i piękną paradą uratował drużynę. Nie ma takiego strzelania!
Od biedy można jeszcze wspomnieć interwencję Szromnika po uderzeniu Patryka Lipskiego zza pola karnego i świetną okazję Petra Schwarza, zmarnowaną za sprawą udanej asekuracji Bożidara Czorbadżijskiego. I to by było na tyle.
Goście będą szanować ten punkt
Widzew zaczął z impetem, rozgrywał koronkowo jak w poprzednią niedzielę przeciwko Lechii Gdańsk (2:3), tyle że z minuty na minutę tracił animusz. Jakby przyjechał ze zwykłymi bateriami, zamiast alkalicznymi. Z kolei Śląsk kroczek po kroczku przejmował inicjatywę, ale nie umiał z niej skorzystać. W zasadzie ofensywa jednych i drugich zasłużyła na zajęcia wyrównawcze. Czyli wszyscy niezadowoleni? Mimo wszystko zdaje się, że RTS będzie mocniej szanował ten punkt. We Wrocławiu drużyna Janusza Niedźwiedzia była bardziej efektywna niż efektowna, co zaowocowało jakąkolwiek zdobyczą, w przeciwieństwie do występów w Szczecinie z Pogonią (1:2) czy przed swoją publicznością z Lechią. Może Widzew nie wywalczył remisu w swoim stylu, ale ten punkcik daje nadzieję, że będzie miał okazje pokazywać ten styl w Ekstraklasie dłużej niż przez sezon.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Wizerunkowi dyletanci. Jak Paweł Żelem i Adam Mandziara kompromitują Lechię Gdańsk
- Wojownik. Połączenie mentalności zwycięzcy z umiejętnościami. Lub po prostu Michał Rakoczy
- Miłość, miłość do „zakopanego”. Jak Luka Zahović rozkochał w sobie Szczecin
Fot. Newspix