Reklama

Największe eurowpierdole Lecha Poznań w pucharach

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

13 lipca 2022, 10:11 • 5 min czytania 189 komentarzy

Hello eurowpierdol, my old friend. Ostatnie eliminacje Lecha Poznań do europejskich pucharów były imponujące, niepolskie, wyjęte z kontekstu, co mogło napawać nas jakimś optymizmem. Niesłusznie – „Kolejorz” powrócił do swojej (i generalnie – mistrzów Polski) tradycji, zbierając solidne lanie od Karabachu. Z tej okazji zrobiliśmy miniranking – sześć najbardziej dotkliwych eurowpierdoli Lecha Poznań ostatnich lat.

Największe eurowpierdole Lecha Poznań w pucharach

Największe porażki Lecha Poznań w europejskich pucharach

Lech – FC Utrecht (0:0, 2:2)

Nie jest to klasyczny eurowpierdol, no bo odpaść z Utrechtem – żaden wstyd, to jasne. Ale odpaść w takich okolicznościach? Niesmak pozostał. Lech zagrał wówczas w bardzo bjelicowym stylu, prezentując gen frajerstwa, potykając się o własne nogi, samemu wkładając sobie kij w szprychy. Chorwacki trener wypowiedział po tym spotkaniu słynne słowa:

– Graliśmy przeciwko silnej drużynie. W swojej trenerskiej karierze nie byłem tak dumny z zespołu jak dzisiaj.

Odpadnięcie z pucharów – kapitalny powód do dumny, nie da się ukryć. Utrecht był wtedy ewidentnie pod formą – sezon w Holandii ruszał kilka tygodni po rozpoczęciu kwalifikacyjnych boi, co było widać chociażby na Malcie, gdzie oprawca Lecha bezbramkowo zremisował z Valettą, a w swojej ostatniej eliminacyjnej przygodzie odpadł z luksemburskim Differdange 03. W pierwszym meczu na własnym stadionie Utrecht w zasadzie nie pokazał żadnych ofensywnych atutów (skończyło się 0:0). Do rewanżu przystępował przetrzebiony kontuzjami. Lech miał wszystko, by przejść dalej.

Ale w rewanżu u siebie dostał bramkę już w pierwszej minucie. Finalnie skończyło się 2:2, zasada goli na wyjeździe premiowała Holendrów, ale ludzie kochani – Rakelsa przerosło wówczas trafienie na pustą bramkę. Nieskuteczność to największy grzech „Kolejorza” w tym meczu – ogółem nasz reprezentant oddał w tym meczu 26 strzałów, a Utrecht zaledwie osiem.

Reklama

Lech – Benfica (0:4)

Znów – przegrać z Benfiką to przecież nic skandalicznego, nawet, jeśli to porażka 4:0. Tylko że Lech oddał to spotkanie walkowerem, oszczędzając się na ligowy mecz z Podbeskidziem u siebie.

Ligowy mecz.

Z Podbeskidziem.

U siebie.

„Kolejorz” kompromitował się wtedy w lidze i postanowił odpuścić puchary, żeby się odkuć. Na wielu zawodników nie wpłynęło zbyt dobrze takie postawienie sprawy, bo co tu kryć – to gen frajerstwa w najczystszym wydaniu. Żuraw wystawił dublerów – na obronie Dejewski, w pomocy Muhar z Marchwińskim, w ataku duet Kaczarawa – Awwad. Ten mecz pokazał też, jak długą drogę w dół można przebyć przez kilka tygodni. Przecież w pierwszym meczu z Benfiką Lech zagrał odważnie, ofensywnie, zupełnie jak w eliminacjach, które przeszedł jak burza.

Reklama

Ale cel został zrealizowany – udało się ograć Podbeskidzie. I to aż 4:0. Czy byłoby to możliwe, gdyby Lech zmęczył się w Lizbonie? Z pewnością nie. 

LECHU POZNAŃ, TAK SIĘ KOŃCZY DZIADOWANIE NA TRANSFERACH

Lech – AIK Solna (0:3, 1:0)

2012 rok, Lech jest świeżo po fantastycznym pucharowym boju, gdzie dwa razy zremisował z Juventusem, ograł Manchester City, na luzie odprawił z kwitkiem Salzburg. I co? I męki. „Kolejorz” remisował z kazachskim Żetysu Tałdykordan i azerskim Chazarem Lenkoran, a w trzeciej rundzie AIK Solna pozbawiła go złudzeń.

W pierwszym meczu Szwedzi wygrali 3:0 i było już po herbacie.

Mariusz Rumak odgrażał się przed rewanżem: – Mamy swoją dumę, ambicję i na pewno powalczymy w rewanżu. Plan na rewanż jest taki, żeby strzelić cztery bramki. Nie możemy też żadnej bramki stracić.

Lech wygrał u siebie 1:0, ale na nic się to zdało. To była brutalna lekcja. Rafał Murawski diagnozował powody pierwszej porażki mówiąc, że jego drużyna… niepotrzebnie atakowała. – Zawaliliśmy mecz w Solnej, bo przegraliśmy tam za wysoko. Nie znaczy to jednak, że zagraliśmy tam słabo. Po prostu niepotrzebnie rzuciliśmy się do ataku w Sztokholmie i przeciwnik nas skontrował.

Lech – Karabach (1:0, 1:5) 

Czy to już moment, w którym Karabach Agdam stał się większym wrogiem Polaków niż niemiecki sędzia w skokach narciarskich? Być może. To już na pewno nie czasy, gdy na wieść o tym rywalu mówiliśmy „łeeee, co to za ogórki”. Azerowie wyrzucili z pucharów już Wisłę, Piasta i Legię, zatem polski kibic (i piłkarz) dostał wystarczająco dużo argumentów, by nabrać pokory i nie lekceważyć rywala.

No, ale 1:5?

Toż to wstyd, kompromitacja i wszystkie inne epitety, które zagościły na słynnej okładce „Faktu”. Artur Rudko, który nie potrafi złapać piłki. Satka i Milić biegający jak dzieci we mgle. Niebywałe kłopoty, gdy trzeba mieć piłkę przy nodze dłużej niż dziesięć sekund. Dajcie spokój.

CZY LECH POZNAŃ ŚCIĄGNIE KIEDYŚ BRAMKARZA Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA?

Lech – Żalgiris Wilno (0:1, 2:1)

Mecz, w którym skompromitowali się nawet kibice Lecha, którzy wywiesili transparent „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”. Litewski cham nie zamierzał klękać, co więcej, na luzie ograł sobie polskiego pana.

Wszyscy piłkarze Żalgirisu zarabiali tyle, co Manuel Arboleda. Porażka w Wilnie 0:1 sprawiała, że u siebie można było jeszcze spokojnie odwrócić losy dwumeczu. I przy Bułgarskiej Lech wygrał, owszem, ale tylko 2:1, przez co to Litwini przeszli dalej. Co było najbardziej dramatyczne – Żalgiris zaprezentował się w tym dwumeczu po prostu lepiej. To nie tak, że brakowało szczęścia, naszych przekręcił sędzia czy cokolwiek innego. Żadna wymówka nie miała wówczas prawa bytu, choć Mariusz Rumak twierdził, że gdyby Lech wykorzystał co czwartą okazję, to by awansował (zapomniał jednocześnie, że jego drużyna praktycznie nie stwarzała sytuacji).

Lech – Strajnan (0:1, 0:0) 

W moim zespole grają niemal wyłącznie amatorzy, tylko czterech Duńczyków ma kontrakty półprofesjonalne – mówił po meczu Runar Pall Sigmundsson, trener oprawców poznańskiej lokomotywy. I w zasadzie nic więcej tutaj nie trzeba dodawać.

Poznań koniec końców dobrze wspomina ten sezon – Lech zdobył przecież mistrzostwo Polski. Może dzięki innymi dlatego, że pozbył się kłopotu w postaci pucharów i mógł w stu procentach skupić się na lidze. Po pierwszym meczu, który skończył się wynikiem 0:1, w Poznaniu dominowała narracja, że w rewanżu spokojnie da się to odrobić. No bo w sumie dlaczego nie – zwykła wpadka, było jeszcze 90 minut, by zamazać plamę. Tylko że w rewanżu Lech nie potrafił nawet zdobyć gola i skończyło się 0:0. Mariusz Rumak analitycznie analizował to, co się stało:

– Stjarnan Gardabaer reprezentuje kraj piłkarsko wyżej notowany od nas. Islandia dopiero co walczyła w barażu o mistrzostwa świata w Brazylii, a my nie. Islandczycy są także wyżej notowani w rankingu i mają więcej piłkarzy w dobrych ligach europejskich.

Fantastyczna wymówka. Szkoda, że trener lechitów wziął pod uwagę ranking FIFA, ten reprezentacyjny, a nie ranking klubowy, gdzie Islandczycy okupują najniższe rejony.

WIĘCEJ O PORAŻCE LECHA Z KARABACHEM: 

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

189 komentarzy

Loading...