Po nieszczęśliwym debiucie z San Marino (7:1) pod wodzą Paulo Sousy i przebojowym wejściu z ławki w spotkaniu z Walią (2:1) okraszonym golem, Jakub Kamiński otrzymał kolejną szansę w reprezentacji Polski. Tym razem Czesław Michniewicz sprawdził go na tle wymagającego rywala, z którym musiał mierzyć się od pierwszych minut. Jak świeżo upieczony mistrz kraju z Lechem Poznań spisał się w spotkaniu Ligi Narodów z Belgią?
Belgia – Polska: występ Kamińskiego
Względem pierwszego spotkania z Walią w meczu z Belgią u Jakub Kamińskiego zmieniła się jedna rzecz. Zamiast zagrać z numerem 2, skrzydłowy, jeszcze Lecha Poznań, wystąpił z “trzynastką”. Zupełnego pecha mu z pewnością nie przyniosła, bo ten w reprezentacji minął dla niego po odejściu Paulo Sousy, z którym zupełnie się nie rozumiał. O szczęściu też jednak nie może mówić. 20-latek był długimi fragmentami po prostu niewidoczny. Można to zrzucić na garb występu na prawym, a nie jak zwykle grywa w klubie, lewym skrzydle. Co nie zmienia faktu, że oceniając trzeci mecz z orzełkiem na piersi Kamińskiego, ciężko dopatrzyć się wielu pozytywów.
Przed spotkaniem 20-latek zarzekał się w wywiadach, że jest już gotowy na stałe zameldować się w reprezentacji. Zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń, ale również dzięki odpowiedniej komunikacji z selekcjonerem wie, czego Michniewicz od niego oczekuje. Zerkając na ustawienie taktyczne, wyglądało to tak, jakby komunikacja z trenerem pozostawała jednostronna. Kamiński rozpoczął spotkanie na prawym, a nie lewym skrzydle jak zwykle przychodzi mu grać w klubie. Z drugiej strony jeśli Wolfsburg kupuje cię za 10 mln euro, powinieneś poradzić sobie po przeciwległej stronie boiska. Nie było tego jednak widać na boisku.
Poczuć się jak Jóźwiak
Kamiński w wielu sytuacjach często pozostawał przyklejony do linii bocznej, chowając się przed podaniami. Jedyną możliwością zagrania do piłkarza Lecha był przerzut na wolne pole w finalną tercję gry. Przez cały mecz 20-latek nie otrzymał ani jednej takiej piłki. Gdy nawet się zanosiło na taką sytuację w kluczowych momentach nasi rozgrywający – Sebastian Szymański, Piotr Zieliński, Szymon Żurkowski – tracili posiadanie piłki.
Przyklejenie do linii bocznej zmuszało Yannicka Carrasco do nieco szerszego ustawiania się w defensywie. Właśnie z tego powodu tworzyła się luka między nim a półlewym defensorem – Janem Vertonghenem. W tę przestrzeń wbiegał często, szczególnie w pierwszej połowie, Żurkowski, dublując pozycję Kamińskiego. Dlatego tak mało razy piłkarz Lecha brał udział we właściwej fazie rozgrywania akcji ofensywnych. W tercji obronnej Belgów zanotował zaledwie osiem kontaktów z piłką, a do zmiany wykonał tylko 24 podania. Niemal tyle samo, co Tymoteusz Puchacz, który boisko opuścił w przerwie.
Dużo większy ciężar ciążył na Kamińskim w obronie. Jakiś czas temu na prawej stronie boiska przeżywał to również Kamil Jóźwiak. Skrzydłowy wobec ofensywnie usposobionych rywali na bokach, skupiał się w głównej mierze na zabezpieczeniu tyłów, zupełnie zapominając o ataku. Podobnie mógł przeciwko Belgom poczuć się 20-latek. Mając na przeciwko siebie Carrasco, a także wspierających go ze środka pola Kevina De Bruyne czy Edena Hazarda, skupiał się na defensywie. Szczególnie na początku wespół z Robertem Gumnym nie potrafili się ustawić odpowiednio w obronie na grających systemem 1-3-4-3 piłkarzy Czerwonych Diabłów. Mimo wszystko rywale nie stwarzali sobie w tym rejonie boiska wielu bramkowych okazji.
Praca, praca, praca
Do tego na plus Kamińskiego należy zaliczyć dobre przeczytanie poczynań Hazarda. Bez najmniejszych problemów odebrał zawodnikowi Realu Madryt piłkę na skraju naszej szesnastki, inaugurując kontratak biało-czerwonych. Podobną udaną interwencję zanotował w drugiej połowie, ale po rajdzie przez całe boisko, dośrodkował niecelnie w pole karne w kierunku Roberta Lewandowskiego. Niemniej jednak jednym zagraniem, przy pierwszym golu dla Belgów, Carrasco obnażył brak zgrania i wyczucia ustawienia Gumnego oraz Kamińskiego w defensywie. Prostopadłym podaniem związał całą naszą prawą stronę, wprowadzając w pole karne De Bruyne. Akcję do końca próbował wślizgiem asekurować Żurkowski, ale nie powiodło mu się to na tyle, byśmy gola nie stracili.
Po wejściu Matty’ego Casha, Kamiński w 67. minucie spotkania przeniósł się na swoją nominalną pozycję, czyli lewe skrzydło. Niewiele się wtedy zmieniło poza tym, że z każdą kolejną sekundą opadał z sił. Przez następny kwadrans Belgowie wbili nam kolejne dwa gole. Pierwsza z nich padła po akcji naszą lewą stroną boiska, lecz ciężko obwiniać o nią 20-latka. Już większy udział miał przy naszej bramkowej akcji, bowiem umiejętnie sprowadził Carrasco w głąb pola karnego, w wyniku czego wahadłowy złamał linię obronną, chroniąc tym samym Lewandowskiego przed spalonym.
I z pozytywów to byłoby na tyle, bowiem w 81. minucie Kamińskiego zastąpił Nicola Zalewski. Dla gracza Lecha nie był to z pewnością tak przełomowy mecz jak ten z Walią. Musi dorosnąć jeszcze do potyczek o tak wysoką stawkę i z tak klasowymi zawodnikami, jakich posiadają Belgowie. Nie należy jednak również oczekiwać, że już w trzecim spotkaniu w kadrze weźmie odpowiedzialność za grę biało-czerwonych. Na razie zmierzył się z problemami, które przez lata dzielą inni prawoskrzydłowi. Trafnie występ piłkarza Lecha skwitował Mateusz Borek. – Talent wielki, ale pracy jeszcze dużo – powiedział na antenie TVP Sport komentator. Można się pod tym podpisać, bowiem by myśleć o grze w reprezentacji Polski, tym bardziej na mundialu, a także w Wolfsburgu, potrzeba znacznie więcej niż tylko półgodzinny występ z ławki przeciwko drugiemu garniturowi Walii. A w takich meczach jak z Belgią, gdzie odstajemy piłkarsko od rywali, najważniejsze są praca i zaangażowanie.
WIĘCEJ O BELGIA – POLSKA:
- Walka o bramkę. Który z bramkarzy zaliczył najlepszy sezon?
- Starość nie radość. Mundial w Katarze ostatnim tańcem „złotego pokolenia” Belgów?
- Lubański: – W Belgii ułożyłem sobie życie wokół ludzi, których cenię
Fot. Newspix