Reklama

Lubański: – W Belgii ułożyłem sobie życie wokół ludzi, których cenię

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

07 czerwca 2022, 09:19 • 9 min czytania 35 komentarzy

W środę reprezentacja Polski zmierzy się w drugim grupowym meczu Ligi Narodów z Belgią. Przez lata w tym kraju występował jako piłkarz, a obecnie mieszka na stałe jeden z najlepszych zawodników w dziejach naszego futbolu. Włodzimierz Lubański w rozmowie z nami opowiedział o swoich czasach gry w Lokeren, propozycji transferowej od Realu Madryt, a także o zbliżającym się meczu. – To wytrenowani, w pełni sił zawodnicy, więc o jakimkolwiek wyczerpaniu fizycznym nie może być mowy. Gadanie o przemęczeniu jest bez sensu – wyjaśniła legenda polskiej piłki. 

Lubański: – W Belgii ułożyłem sobie życie wokół ludzi, których cenię

Mecz Polski z Walią pokazał naszą realną siłę? 

Włodzimierz Lubański: To był nasz przeciętny mecz. Nie pokazaliśmy nic specjalnego, ale wygraliśmy. Nie ma się co oszukiwać. Walia to zespół o niższej klasie od nas. W Lidze Narodów liczyło się jednak zwycięstwo i ten cel udało się zrealizować.

Mecz z Walią był pierwszym z czterech czerwcowych testów reprezentacji. A przynajmniej takie wrażenie daje wszystkim odnieść selekcjoner Czesław Michniewicz, który zapowiada kolejne zmiany. Co zatem może się zmienić w naszej grze?

Przede wszystkim w kolejnych meczach zmierzymy się z przeciwnikami z dużo wyższej półki. Belgowie mają świetnych zawodników. Grają z dużymi zaufaniem do swoich umiejętności i nawet po wypadku przy pracy, jaki nastąpił z Holandią bez problemu powrócą do swojego wysokiego poziomu. Oranje natomiast pokazali, że trzeba się z nimi liczyć w każdych okolicznościach. Tak naprawdę mecze z Belgią i Holandią pokażą, na co reprezentacja Polski może liczyć w mistrzostwach świata.

Reklama

Od wielu lat życiowo i emocjonalnie związany jest Pan z Belgią. Lokeren było Pana pierwszym zagranicznym klubem. Osiadł Pan tam też na stałe po zakończeniu kariery. Nie było myśli, by powrócić do Polski.

Żyjemy w Wolnej Europie! Nie ma znaczenia, gdzie mieszkam. Jednego dnia jestem w Belgii, drugiego w Polsce, a trzeciego w Hiszpanii, Francji czy Portugalii. To zupełnie inny świat. Poruszamy się bez problemu i nie widzę w tym żadnych trudności. Mało tego, nadal utrzymuję tyle samo kontaktów z Belgią jak i Polską.

Czy nie rekompensuje sobie Pan tego, że przed laty blokowano Panu możliwość wyjazdu z Polski do zagranicznego klubu? Władze PRL wstrzymały transfer do Realu Madryt.

Gdybym rozpatrywał przeszłość w kategoriach co by było gdyby, to z pewnością jest czego żałować. Oferta Realu Madryt, gdy byłem piłkarzem Górnika Zabrze i znajdowałem się w światowej formie, pojawiła się, ale nie dane mi było z niej skorzystać. I dywagacje teraz nic tego nie zmienią.

Opcji wyjazdu z Polski było więcej. W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” zdradził Pan, że zachęcano Pana do ucieczki do Niemiec, a także pojawiła się opcja pozostania w USA, gdzie chciała przygarnąć Pana spolonizowana rodzina, podczas torunee Górnika Zabrze za oceanem.

Reklama

Propozycji było znacznie więcej. Jednak to były sytuacje, w których musiałbym zaakceptować duże ryzyko. Ja na to się nie zdecydowałem. Nie mogłem pozostawić Polski i swojej rodziny. Myślę, że wybrałem właściwie. Co innego, gdy wpłynęła propozycja Realu Madryt. Byłem rozpoznawalnym piłkarzem na poziomie europejskim. Liczyłem sobie już ponad dwadzieścia lat i gdy pojawiła się oferta od razu chciałem z niej skorzystać. Była interesująca z dwóch względów. Przede wszystkim Real Madryt pozostawał w tym czasie najlepszą drużyną w Europie. Zdobył do tego momentu już pięć Pucharów Europy. Oprócz tego od strony finansowej była to niezwykle atrakcyjna propozycja.

W przełożeniu na obecne standardy był to gwiazdorski kontrakt na poziomie Roberta Lewandowskiego?

Obecnie są inne czasy. Milion dolarów wyglądał inaczej w latach 70. XX wieku i obecnie. Trzeba byłoby sprawdzić kursy.

Czyli milion dolarów to była kwota, którą mógłby Pan zarobić, grając w zespole Królewskich?

Jeszcze więcej. Milion dolarów otrzymałby Górnik Zabrze za mój transfer. Ja rocznie zarabiałbym jeszcze więcej.

Transfer zagraniczny udało się sfinalizować dopiero w 1975 roku już po nieszczęsnej kontuzji odniesionej z Anglią. Trafił Pan do belgijskiego Lokeren. Dlaczego padło na ten zespół?

Wybrałem Lokeren zupełnie świadomie. Byłem po kontuzji i zdawałem sobie sprawę, że powrót do odpowiedniego poziomu zajmie mi sporo czasu. Zaufałem Lokeren głównie dlatego, że pod względem sportowym drużyna się rozwijała, a prowadził ją czeski szkoleniowiec Ladislav Novak, z którym znaliśmy się z boiska. On występował w Dukli Praga, a ja w Górniku. Spotkaliśmy się w przeszłości w meczu Pucharu Europy. Dzięki temu że był Czechem, łatwiej było mi przejść z piłkarstwa polskiego na to zachodnioeuropejskie.

To występując w Lokeren otrzymał Pan powołanie do reprezentacji Polski na mistrzostwa świata w Argentynie 1978 roku. Teraz nasza kadra również przygotowuje się do mundialu. Czesław Michniewicz traktuje czerwcową Ligę Narodów jako poligon doświadczalny przed tym turniejem. Testuje wiele rozwiązań. Pytanie, czy to coś zmieni. Jakie mamy szanse w mistrzostwach?

Dopiero po spotkaniu z Belgią będą mógł z większym prawdopodobieństwem ocenić, jakie mamy szanse. Na mundialu w Katarze będziemy rywalizować z podobnymi jakościowo drużynami do Czerwonych Diabłów. Z drugiej strony w spotkaniu z Walią nie porwaliśmy nikogo naszą grą, jednak wygraliśmy ten mecz, a trzeba pamiętać, że ta drużyna również wystąpi w mistrzostwach. Czesław Michniewicz dopiero rozpoczyna pracę z naszą kadrą narodową i musi zdobyć odpowiednie zaufanie zespołu. Bez testów i sprawdzianów się to nie uda. Na razie pierwsze próby można traktować w kategoriach pozytywnych bodźców, bowiem wygrał dwa ważne mecze z Walią i Szwecją, a zwycięstwa budują odpowiednią atmosferę w szatni.

Tej raczej nie było najlepszej w szatni reprezentacji Polski w 1978 roku. Mistrzostwa świata w Argentynie nie są dla Pana miłym wspomnieniem. Wcześniejszy mundial w Niemczech stracił Pan przez kontuzję, w tym nie odgrywał już pierwszoplanowej roli. Nasza reprezentacja jechała do Ameryki Południowej nawet z nadziejami na złoto, a skończyło się brakiem awansu do strefy medalowej. 

Akurat winy za to nie upatrywałbym w piłkarzach. Ludzie, którzy nas trenowali, doprowadzili do tego, że nie mogliśmy zająć lepszego miejsca.

Spotkałem się z historią, że mecz z Argentyną w drugiej fazie grupowej mundialu był dla Pana największą przykrością w całej piłkarskiej karierze. Szykował się Pan już do zmiany, słysząc imię Włodek, a trener Jacek Gmoch wprowadził na boisko Włodzimierza Mazura, który miał być, zdaniem szkoleniowca, jego czarnym koniem. Jak się okazało gola nie strzelił, a Biało-Czerwoni drugiego stracili chwilę po jego wejściu, niemal grzebiąc swoje medalowe szanse.

To fakt, ale chyba nie ma po co wracać do tych czasów. Szczególnie ja nie cofam się chętnie pamięcią do tych mistrzostw. Ten mundial i cała sytuacja w szatni to jedno wielkie nieporozumienie między mną a trenerem.

Powróćmy już może do tych bardziej pozytywnych aspektów Pana kariery. Po kontuzji nie wrócił Pan już do tak wysokiej formy jak w Górniku Zabrze, ale z czasów gry w Lokeren czy Valenciennes jest co wspominać.

Z pewnością. Przede wszystkim po urazie wróciłem do reprezentacji Polski, która była dla mnie najważniejsza. Oprócz tego strzeliłem dwa gole przeciwko Danii (2:1), które pomogły nam w awansie na mundial. Kilka dobrych meczów po kontuzji udało mi się zagrać, ale zupełnie zgadzam się z tym, że nie byłem już tym samym zawodnikiem po kontuzji. Jednak wystarczy popatrzeć na moje statystyki. Piłkarz z jednym kolanem zdrowym, a drugim chorym strzela blisko sto goli dla Lokeren, to jednak coś tam potrafił.

I po zakończeniu kariery Belgia stała się dla Pana domem na stałe.

Nie bez przypadku Belgia stała się drugim miejscem naszego pobytu. Tu zaczęliśmy od nowa układać sobie życie. Ten kraj dał mi też szansę po kontuzji.

Czyli nie ma raczej planów powrotu na stałe do Polski?

Pytanie co by się w tej Polsce robiło. To ważniejsze, bo jechać do Polski i nic nie robić, też mi nie za bardzo pasuje. Najbliższe plany związane są z Belgią. Tu są nasze dzieci.

Mimo 75 lat pozostaje Pan bardzo aktywny i nie traci wigoru.

Już coraz mocniej dokuczają urazy, których nabawiłem się w trakcie kariery. To niestety cena gry na najwyższym poziomie sportowym. Coś mi dolega, tam zaboli, tu zakuje, ale jakoś sobie z tym radzę.

Co najbardziej przekonało Pana do przyjazdu do Belgii?

Najbardziej przekonał mnie fakt, że mogłem tu wrócić do gry w piłkę na wysokim poziomie. Drugą istotną rzeczą była akceptacja. Kolejną jest to, że ułożyłem sobie życie wśród ludzi, których tutaj poznałem i bardzo ich cenię.

W Belgii odwiedził Pan nie tylko Lokeren, ale występował Pan również w Mechelen, a po karierze trenował młodzież Anderlechtu. Dlatego przypuszczam, że tych znajomości i poznanych ludzi jest dość sporo.

Wykorzystano moje doświadczenie i umiejętności, bym dalej pozostawał związany z piłką. Roczny epizod w Anderlechcie wspominam miło. Ten klub był, jest i będzie jednym z najlepszych w kraju, dlatego z przyjemnością tam pracowałem. Warto też podkreślić, że obecna liga belgijska, a ta, do której trafiłem znacznie się różniły. Rozgrywki stały na zdecydowanie wyższym poziomie w skali europejskiej. Na pewno do najłatwiejszych spraw nie należało przebicie się do pierwszego składu, nawet takiej drużyny jak Lokeren. Nie był to klub, który jakoś mocno liczył się w walce o mistrzostwo kraju. A po moim przyjściu i kolejnych wzmocnieniach występowaliśmy w europejskich pucharach i zrobiliśmy bardzo dobrą robotę dla miasta oraz historii belgijskiej piłki.

Czy nadal jest Pan związany z piłką w Belgii?

Obecnie już tylko przyglądam się temu wszystkiemu z boku. Od czasu do czasu rozmawiam z dziennikarzami o piłce. W poniedziałek jeden z nich, pracujący dla dużej belgijskiej gazety, umówił się ze mną na wywiad przed meczem z Polską. Poniekąd czy się chce, czy też nie, to zostaje się do końca życia przy tej piłce. Oglądam wiele spotkań, kibicuje kilku drużynom, cały czas jestem zainteresowany światowym futbolem. A tylko przyjemniej śledzi mi się poczynania reprezentacji Polski, gdy trafia do tak prestiżowej grupy Ligi Narodów jak ta z Belgią i Holandią. Rywalizacja między tymi zespołami jedną z najstarszych na świecie. Na boisku spotkają się nie tylko czołowi piłkarze świata, ale w zasadzie historia obu tych nacji. Łączy się ona bardzo mocno.

Tylko piłkarskie rywalizacje austro-węgierskie i argentyńsko-urugwajskie mają dłuższą historię niż ta belgijsko-holenderska. Mimo to podkreślano przed pierwszym meczem grupowym, jak i tym z Polską, że zawodnicy są wyczerpani sezonem. 

Historia tych rywalizacji jest bardzo ciekawa i jest to podkreślane dość często. Zawodnik nie może być jednak wyczerpany sezonem. Co najwyżej może być lekko zmęczony i potrzebować chwilowego odpoczynku psychicznego. To wytrenowani, w pełni sił zawodnicy, więc o jakimkolwiek wyczerpaniu fizycznym nie może być mowy. Gadanie o przemęczeniu jest bez sensu. Uważam, że każdy wytrenowany piłkarz po kilku dniach relaksu, przystępuje do meczu w wysokiej formie, w pełni skoncentrowani i bez grama zmęczenia.

Rozmawiał Szymon Piórek

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

35 komentarzy

Loading...