Mimo że Miedź Legnica wywalczyła awans do Ekstraklasy jeszcze przed meczem z Widzewem, wczorajszy dzień dla mistrza 1. ligi i tak był wyjątkowy. Piłkarze mogli świętować sukces z kibicami przed i po ostatnim spotkaniu w sezonie na własnym stadionie, a poza tym w międzyczasie działy się warte opisania rzeczy. Nie tylko te z boiska, takie jak nokaut sędziego Musiała na nosie Szymona Matuszka, obroniony rzut karny przez Mateusza Abramowicza czy gol na wagę zwycięstwa, jakiego Chuca strzelił w 81. minucie. Te dwa kluczowe zdarzenia to były prawdziwe bomby emocjonalne na trybunach, największe tego dnia.
Może takiej pompy jak w 2018 roku nie było, ale to też dlatego, że obecnego sukcesu “Miedzianki” w pewnym punkcie sezonu można było się spodziewać. Z tego względu każdy miał okazję wyszumieć się już wcześniej, 15 maja podano jedynie wisienkę na torcie.
“Zrozpaczony Niedźwiedź, świecący blaskiem triumfu Łobodziński”
To miał być wielki dzień dla całej Legnicy i zaiste był. Nie dość, że w atmosferze święta po wywalczeniu zasłużonego awansu do Ekstraklasy, to jeszcze dzień okraszony wytrawną rywalizacją na boisku. Miedź kontra Widzew, mistrz z potencjalnym wicemistrzem – scena, orkiestra i widzowie. Wszystko było na swoim miejscu.
No, dobra. Nie do końca. Nie było kibiców Widzewa, którzy oczywiście dostali zakaz stadionowy po zajściach w meczu z ŁKS-em. Szkoda, acz – mówiąc zupełnie szczerze – doping fanów raczej niewiele dałby piłkarzom gości. Miedź pokazała wyższość właściwie w każdym aspekcie, a słowa Daniela Tanżyny w stadionowych kuluarach tylko ten fakt potwierdzały. “To był dramat” powiedział kontuzjowany kapitan łódzkiej ekipy po zakończeniu spotkania.
Gdy kurz bitewny już opadł i kluby zaczęły rozchodzić się w swoje strony, zobaczyliśmy również zrozpaczonego Janusza Niedźwiedzia. Trener Widzewa siedział w autobusie, przeżywał samotną wędrówkę emocjonalną. Wyglądał na gościa, który właśnie stracił coś więcej niż klepnięcie bezpośredniego awansu do Ekstraklasy. Nie chcemy jednak pisać palcem po wodzie i na podstawie jednego obrazka określać przyszłość trenera. W każdym razie – był to obrazek smutny, niewątpliwie zapadający w pamięć. Obrazek klęski.
Zgoła inny nastrój miał wczoraj Wojciech Łobodziński. Trener Miedzi, któremu niektórzy chcieliby już stawiać w Legnicy pomnik, wydał wzruszającą przemowę przed rzeszą kibiców, która wylała się na murawę stadionu. Ten sam trener, który cztery lata temu świętował pierwszy awans “Miedzianki” do Ekstraklasy jeszcze w stroju zawodnika. “Stałem tu przed wami w 2018 roku w innej roli, szczęśliwy i spełniony. Dzisiaj czuję to samo. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomogli w tym sukcesie. Bez was nie byłoby tego awansu, czuliśmy wsparcie fanów w każdym meczu!”.
Chwilę później na stadionie nie było człowieka w niebieskim trykocie, który nie skandowałby imienia i nazwiska głównego pilota tej jakże pięknej dla legniczan podróży.
Wczoraj Legnica nie była jednak tylko niebieska. Różne odcienie zieleni zwracały na siebie uwagę niczym pojedyncze wysepki na morzu. Wysepki w liczbie niemałej, mowa oczywiście o kibicach Śląska, którym feta mistrzowska Miedzi urozmaiciła smutny sezon we Wrocławiu. Ich wsparcie też było ważne, acz spodziewane. Awans kolejnego klubu z miasta na Dolnym Śląsku to duże wydarzenie dla całego województwa, choć niektórzy fani Zagłębia Lubin mogliby mieć na ten temat nieco inne zdanie.
“To jak z pierwszym seksem – awans w 2018 roku smakował inaczej”
Kontrast. Rzecz, która trafnie powinna określić emocje panujące w Legnicy w porównaniu do 2018 roku. Owszem, kibice byli zachwyceni, na ich twarzach malowało się poczucie błogostanu. Ale kontrolowana radość różni się od dzikiej i niepohamowanej euforii, jaka wylała się na murawę legnickiego stadionu cztery lata wcześniej. Wtedy kwestia awansu rozgrywała się do ostatnich chwil w spotkaniu z Chojniczanką, nie była podkreślona taką dominacją.
Choć smak tegorocznego sukcesu dla Miedzi nadal jest wyborny, ekipa trenera Łobodzińskiego po prostu zdążyła przyzwyczaić swoich kibiców, że czasami potrafi zrobić z ligowymi rywalami, co zechce. To nie był triumf w stylu walki berserka, a bardziej przykład chłodnego, wyważonego i robotycznego wręcz dzieła, którego ostateczny kształt dało się przewidzieć z większym wyprzedzeniem.
Ludzie z klubu przyznają wprost: “Drugi awans to coś zupełnie innego”. Jeden z architektów tej wiktorii, Marek Ubych, przyznał nawet, że na tył jego głowy wkrada się stres. Myślami jest już w Ekstraklasie, nic dziwnego. Dzisiaj w Legnicy panują pewne obawy przed powtórką z rozrywki, a jednocześnie słyszymy przekaz, że te same błędy nie zostaną popełnione. Oczywiście czas pokaże wszystko, aczkolwiek w 2022 roku Miedź może znaleźć powody do większego optymizmu na przyszłość. Choćby taki, że nikt tak pewnym krokiem nie wszedł na najwyższy szczebel rozgrywek od sezonu 2009/2010, kiedy Widzew wygrywał 1. ligę z przewagą aż 16 punktów (łącznie 77 punktów) nad drugim w tabeli Górnikiem Zabrze. Przed ostatnią kolejką przewaga Miedzi nad, nomen omen, Widzewem wynosi 15 punktów.
Mistrzowie 1. ligi w XXI wieku z największą liczbą punktów (system z 18 klubami):
- Zagłębie Lubin w sezonie 2014/2015 – 77 punktów
- Widzew Łódź w sezonie 2009/2010 – 77 punktów
- Górnik Polkowice w sezonie 2002/2003 – 76 punktów
- Miedź Legnica w 2021/2022 – 74 i jeszcze 3 do zdobycia
Z kolei zapytany przez nas kibic Miedzi, noszący legnicki klub w sercu od kilkudziesięciu lat, w dość rarytasowy sposób podsumował wczorajsze świętowanie: “To jak z pierwszym seksem – smakuje inaczej. Cieszymy się jak dzieci, ale wiemy już, jak to jest, no i tym razem zdemolowaliśmy ligę”. Trzeba przyznać, że coś w tym jest.
Jeden z ratowników medycznych obecnych na stadionie, który Miedzi pomaga od wielu lat, wrócił wspomnieniami do czasów, gdy klub awansował do 1. ligi. Wczoraj nikt nie wbiegał na murawę w szaleńczym pędzie tuż po ostatnim gwizdku, kibice byli nawet uświadamiani przez spikera, że będzie na to czas po ceremonii wręczania pucharu. Ale kiedyś… “Pamiętam to jak dziś, wtedy murawa była oddzielona od trybun dwumetrowym płotem. Jeden z kibiców po zakończeniu spotkania wspiął się na płot, zeskakiwał na boisko, ale wylądował już bez jednego palca. Nawet się nie zorientował, że zahaczył o wystający, mały pręt. W takiej był euforii, nie czuł bólu! Oczywiście później udało się ten palec przyszyć z powrotem.”
Bardziej stonowane emocje dało się odczuć właściwie na każdym kroku. Nawet piłkarze sprawiali momentami wrażenie, jakby, najzwyczajniej w świecie, dokończyli skrzętnie zaplanowaną robotę. Okej, szampany na mini-fecie w parku nieopodal stadionu i wspólne świętowanie z kibicami miały miejsce, ale spontaniczności nie było w tym za wiele. Czy to powód do narzekań? Nie, skąd. To tylko podkreślenie wcześniej wspomnianego kontrastu. To zupełnie normalne.
“Nie mamy czego się bać, to oni mają się nas bać!”
Na mini-fecie po meczu z Widzewem (na imprezę z większą pompą i autobusem nie pozwoliliby komendant policji w porozumieniu z prezydentem miasta) cała ekipa Miedzi jeszcze raz spotkała się z tysiącami kibiców. Jak to bywa w przypadku takich uroczystości, było komu dziękować: od trenera Łobodzińskiego, po ludzi z dalszego planu, których codziennej pracy nie widać. Show na scenie skradli najlepsi goście w szatni od atmosfery: Mateusz Abramowicz, Nemanja Mijusković – swoją drogą, nazwany przez Krzysztofa Drzazgę najlepszym kapitanem-obcokrajowcem na świecie – czy właśnie Krzysztof Drzazga. Warto napomknąć, że swoje 15-lecie w klubie świętował Marcin Garuch, kolejny w gronie piłkarzy, który nakręcał całe zgromadzenie.
W Parku Miejskim w Legnicy niosły się burzowe oklaski w stylu Islandii, ale najważniejsze brzmienie miała przemowa Andrzeja Dadełły, właściciela klubu: “Przez pół życia nie miałem takiego dorobku, jaki mam teraz. Dlatego nawet jeśli Miedź w Ekstraklasie będzie finansowym kopciuszkiem, nie znaczy to, że w najwyższej klasie rozgrywkowej nie możemy budować pięknej historii. Nie mamy czego się bać, to oni mają się nas bać! Ekstraklasa jest nasza!”.
Potem do głosu znów doszli piłkarze z kibicami i wszystkie drzewa w Legnicy w promieniu kilometra odbijały echo jakże charakterystycznej melodii…
Jaki tu spokój, na, na, na
Nic się nie dzieje, na, na, na, na
Nikt się nie bawi, na, na, na
Wszyscy się nudzą, na, na, na, na
Wieczorem, jeszcze na dokładkę, piłkarze wybrali się na rynek (już z kapitanem Matuszkiem), żeby postawić na nogi centrum Legnicy. W myśl “każdy ma wiedzieć, kto z powrotem zawitał do Ekstraklasy”.
KAMIL WARZOCHA
Fot. Newspix
WIĘCEJ O MIEDZI LEGNICA:
- Sukces Miedzi niejednego ma ojca. Jednym z nich jest Marek Ubych
- Maxime Dominguez: Zakaria? Nie był najlepszy. W Genewie mieliśmy talenty, ale i łatkę leniów [WYWIAD]
- Carlos Julio Martinez: Barcelona to fikcja. Gdy odejdziesz z La Masii, uczysz się, jakie jest życie [WYWIAD]
- Nemanja Mijusković: Czego mam się bać? K*rwa, grałem na Lewandowskiego [WYWIAD]
- Dadełło: Możemy wziąć piłkarza z La Liga, ale Miedź nie jest klubem pierwszego wyboru