Dowiedzieliśmy się kiedyś, co mógłby reklamować Luka Modrić, to może pora zastanowić się, czego na pewno nie mogłaby reklamować defensywa Zagłębia Lubin. Drzwi antywłamaniowe, agencje ochrony, kagańce – absolutnie. Przez obronę Miedziowych może się przedostać każdy, nawet jakby miał na głowie czapeczkę ze śmigłem i kopał piłkę z dzwoneczkiem. I cóż, dziś ta kotwica znów bardzo chciała zatopić Zagłębie, ale tym razem się nie udało – Miedziowi wyszarpali remis z Lechią.
ZAGŁĘBIE LUBIN – LECHIA GDAŃSK. KURIOZALNA PIERWSZA POŁOWA
Pierwsza połowa w ich wykonaniu była jednak po prostu kuriozalna. Lechia oddała jeden celny strzał przed przerwą, a miała na swoim koncie dwa gole. Trzeba być niezwykle uzdolnionym, żeby na coś podobnego pozwolić. I oczywiście – jak się można domyślić – o takim stanie rzeczy zadecydował prezent lubińskiej defensywy.
Na skraju pola karnego przedarł się Sezonienko (inna sprawa, że zabrakło dla niego jedynie czerwonego dywanu), wrzucił do Zwolińskiego, ale we wszystko wtrącił się Ławniczak i zanotował swojaka. Klasa gospodarza – przyjmujesz gościa, to nie czekasz, aż on sam strzeli, tylko mu pomagasz. Pomógł więc Ławniczak, ale zrobił to również Bieszczad, który – trochę już jak zwykle – interweniował nieporadnie. Nie był to chyba największy talent na osiedlu, jeśli chodzi o łapanie motyli.
Drugi gol dla Lechii? Też można było mu zapobiec, ale jeśli wybicie na pałę Ceesaya kończy się wjazdem Flavio w pole karne i strzałem przy długim słupku, to można się załamać. Już nam się nawet nie chce znęcać nad Baliciem. Gość nie wygląda jak oldboj, tylko jak ktoś za słaby na drużynę oldbojów. Ma przed sobą tego Flavio, to zamiast utrudnić mu życie, odstawia jakiś szamański taniec w szesnastce i odprowadza go do strzału.
A kuriozalność tej połowy podkreślał fakt, że Lechia karciła Zagłębie przy każdej okazji (no, poza słupkiem Pietrzaka z dystansu), z kolei Miedziowi nie potrafili nic wypłacić w drugą stronę. A okazji mieli mnóstwo. Nasza ulubiona? Balić zgrywał futbolówkę do Bartolewskiego, ale ten leżał. Jednak leżał tak zgrabnie, że piłkę delikatnie podbił i ta trafiła do Kopacza, który z pięciu metrów przegrał pojedynek z Kuciakiem.
Drugi typ – akcja dwa na jeden rozprowadzona przez duet Chodyna-Daniel, która nie zakończyła się nawet celnym strzałem, bo pierwszy źle zagrał do drugiego. Jasne, pewnie tam był spalony, niemniej panowie grali do końca. I tak nie potrafili się dogadać na uderzenie w światło bramki.
ZAGŁĘBIE LUBIN – LECHIA GDAŃSK. ODRODZENIE MIEDZIOWYCH
Szczerze mówiąc można było wątpić, że Zagłębie w drugiej połowie się ogarnie. Prędzej stawialibyśmy na to, że pierwsza połowa skopie ich mentalnie – niby coś tam grają, a i tak dostają w ryj. Jednak – za co, powiedzmy, brawa – nie poddali się i wyciągnęli ten wynik.
Kuciak uwijał się jak w ukropie, ale w końcu dwukrotnie skapitulował. Jeszcze przy próbie Doleżala znów był górą, kiedy kapitalnie interweniował na linii, ale poprawka Szysza po paru sekundach była idealna. Szysz podbił sobie piłkę, którą wywalczył Starzyński i pieprznął nie do obrony. Naprawdę śliczne trafienie.
Swoją sztukę załadował też Starzyński, który po szybkim rozegraniu w trójkącie Chodyna-Szysz-właśnie Starzyński, nie dał szansy Kuciakowi strzałem w długi róg z obrębu pola karnego.
Masa była nerwów w tym spotkaniu, bo Zagłębie musiało czuć, że musi tutaj zdobyć jakieś łupy, skoro zaraz mierzy się z Rakowem i Lechem, gdzie choćby o punkt będzie cholernie trudno. Wściekał się Stokowiec, w efekcie wyleciał na trybuny i pozostało mu pytać technicznego, czy jest z siebie zadowolony (bo to techniczny polecił Przybyłowi eksmisję szkoleniowca).
Nie wiemy, czy sędzia był z siebie zadowolony, ale wiemy, że Zagłębie mimo powrotu do żywych w tym meczu, zadowolone być nie powinno. To tylko jedno oczko. Ani nie udało się przegonić Stali, ani sensownie odskoczyć Wiśle Kraków.
Więcej o Ekstraklasie:
- Dyrektor sportowy Jagiellonii: Imaz dostał propozycję. Czekamy też na badania
- Śląsk prosi się o kłopoty
fot. NewsPix.pl