Niezapomniane rzuty wolne Pierre’a van Hooijdonka. Niepewność względem trenerskiego warsztatu późniejszego wicemistrza świata, Berta van Marwijka. Wielki talent Robina van Persiego. Narkotykowa aferka z udziałem Ebiego Smolarka. I mord na kontrowersyjnym polityku, który głęboko wstrząsnął lokalną społecznością. Dwadzieścia lat temu Feyenoord Rotterdam zatriumfował w Pucharze UEFA. Postanowiliśmy wspomnieć okoliczności tego sukcesu, biorąc pod uwagę, że w bieżącym sezonie Holendrzy wciąż mają szanse na zwycięstwo w Lidze Konferencji.
Tło. Od mistrzostwa do konfliktu
W 1999 roku Feyenoord Rotterdam powrócił na szczyt. Ekipa z De Kuip w znakomitym stylu sięgnęła wówczas po mistrzostwo Holandii, co stanowiło jej największy sukces od sześciu lat. Generalnie zresztą jeśli spojrzeć na listę ligowych triumfów Feyenoordu, to po złotym okresie przełomu lat 60. i 70. jest ona dość krótka. De Trots van Zuid, czyli “Duma Południa”, w sumie ma w dorobku piętnaście tytułów w Eredivisie, z czego ledwie cztery zostały zdobyte po 1974 roku. Również z tego względu zwycięstwo odniesione w sezonie 1998/99 smakowało podwójnie. No i należy pamiętać, że wtedy na mistrzów Holandii spoglądano z dość dużym respektem. Kibice wciąż pamiętali bowiem fenomenalne występy PSV Eindhoven i – przede wszystkim – Ajaxu Amsterdam w Pucharze Europy/Lidze Mistrzów. Triumfatorów z Eredivisie traktowano jako drużynę z potencjałem, by poważnie namieszać również w międzynarodowych rozgrywkach.
Do upragnionego mistrzostwa Feyenoord został poprowadzony przez Leo Beenhakkera, odbudowującego trenerską reputację w ojczyźnie po nie do końca udanych wojażach zagranicznych. W 1992 roku holenderski szkoleniowiec rozstał się z Realem Madryt, po czym wylądował w Szwajcarii, a następnie pracował kolejno w Arabii Saudyjskiej, Meksyku, Turcji i ponownie w Meksyku. Mogło się zatem wydawać, że to, co najlepsze już dawno za nim. A jednak Beenhakker zadał kłam tego rodzaju przypuszczeniom. Zbudował w swoim ukochanym, rodzinnym Rotterdamie naprawdę imponującą ekipę.
Leo Beenhakker podczas mistrzowskiej fety
Legenda głosi, że kluczowy dla losów mistrzowskiego sezonu był wypad na piwo, jaki zawodnicy Feyenoordu urządzili sobie podczas letniego obozu przygotowawczego. – Wymknęliśmy się w nocy z hotelu. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że trener o wszystkim wie. Nagle patrzymy – nadjeżdża samochód Dona Leo. Poukrywaliśmy się w krzakach, ale on musiał nas zauważyć. Następnego dnia nie skomentował jednak całego incydentu. Grupa, która urządziła sobie nocny wypad, najmocniej pracowała na treningu. To podejście bardzo spodobało się trenerowi – opowiadał obrońca Patrick Paauwe w rozmowie z portalem “Metro”. – Odpokutowaliśmy ciężką pracą na boisku. I tak było już zawsze. Oczywiście nie imprezowaliśmy co tydzień, ale te wspólne wypady przyniosły wielkie korzyści zespołowi. Niezależnie od tego, czy walczysz o tytuł, czy bronisz się przed spadkiem – każda drużyna potrzebuje dobrej atmosfery.
Podobnie tamte czasy wspominał Jerzy Dudek. – Leo to był wielki pedagog i autorytet. Umiał do nas dotrzeć. Nazywaliśmy go — Jerry Springer. Ochrzciliśmy imieniem gościa, który w amerykańskiej telewizji prowadził talk show. A że Leo robił mnóstwo odpraw z zawodnikami, opowiadał różne ciekawe historie o swojej filozofii gry, stąd jego pseudonim. Od przyjścia Lea zaczął się dużo przyjemniejszy okres dla Feyenoordu. Nowy trener poprawił atmosferę, zaczęliśmy wygrywać. Tłumaczył na odprawach, że sami zawodnicy muszą brać ciężar odpowiedzialności za wyniki zespołu. I to się świetnie sprawdzało – opisywał Dudek w swojej autobiografii. Dla polskiego bramkarza sezon 1998/99 był jednym z najlepszych w karierze. Nagrodzono go tytułem najlepszego golkipera w lidze.
***
Sezon 1999/2000 nie był jednak dla obrońców tytułu równie udany. Okej, w Lidze Mistrzów podopieczni Beenhakkera spisali się całkiem nieźle – przebrnęli przez pierwszą fazę grupową, a w drugiej do awansu niewiele im zabrakło. Natomiast w Eredivisie zostali wyprzedzeni przez PSV Eindhoven i SC Heerenveen. Do nowych mistrzów kraju Feyenoord stracił koniec końców aż 20 punktów. Prawdziwa przepaść. Poważnej kontuzji nabawił się Jean-Paul van Gastel, być może najważniejsza postać całego zespołu. Wkrótce z Rotterdamem pożegnał się też super-strzelec Julio Ricardo Cruz. Wprawdzie działacze klubu robili co mogli, by mistrzowska ekipa z 1999 roku się całkiem nie rozsypała, lecz stało się jasne, iż Feyenoord potrzebuje jeśli nie przebudowy, to co najmniej liftingu.
Posypała się też atmosfera, tak przecież istotna dla znakomitych rezultatów “Dumy Południa”.
Ciekawie opisuje to Dudek w cytowanej już książce “Uwierzyć w siebie: do przerwy 0:3”. – W lidze nie graliśmy już tak dobrze, jak w poprzednim sezonie. Leo na spotkaniu z zawodnikami prosił każdego, by powiedział, co mu się nie podoba, co przeszkadza. Chłopaki zaczęli się otwierać. Ktoś miał na przykład dość odpraw, które odbywały się zbyt często. “Dobra, będą teraz rzadziej” — zakomunikował Beenhakker. Kolejni piłkarze zabierali głos, wymieniali uwagi. Na końcu Leo powiedział: “Chciałbym, żebyśmy byli prawdziwą drużyną. To, co tu mówimy, musi zostać w naszym gronie”. Ale następnego dnia było w gazetach. Leo się wściekł. Zebrał chłopaków. “Niestety, jest wśród nas papużka, która wszystko klepie na zewnątrz. Mam tu coś dla niej” — powiedział, wyciągając z kieszeni paczkę orzeszków. “Niech się tym naje do syta”. Dał tę paczkę Keesowi van Wonderenowi, którego o to podejrzewał, i wyszedł.
Kees van Wonderen
– Później siedzieliśmy w klubowej świetlicy – snuje opowieść Dudek. – Wszedł Paul Bosvelt, który miał akurat kontuzję mięśnia dwugłowego. Podczas leczenia na siłowni przypakował w siebie niemiłosiernie, wyglądał prawie jak nasz Pudzianowski. Od razu odezwał się do van Wonderena: “Chyba ze dwa słowa za dużo powiedziałeś wczoraj do gazety”. […] Paul podszedł do niego i lekko odpychając, nazwał papugą. Kees miał bardzo szczupłą sylwetkę. Nigdy bym się nie spodziewał, że podniesie rękę na Bosvelta. Dlatego patrzyliśmy w osłupieniu, gdy rzucili się na siebie jak pitbulle. Wpadli na stoliki. Jak dwa kombajny młócili wszystko, co pojawiło się w zasięgu rąk. Baliśmy się podejść, by ich rozdzielić. […] Paul wyszedł z tego z podbitym okiem, Kees z rozwalonym nosem. A pobojowisko w świetlicy było takie, jak na filmach akcji po ostrej zadymie. Od tego czasu zgody między nimi już nie było. A jeśli była, to raczej dyplomatyczna. Beenhakker po rozmowie z prezesem doszedł do wniosku, że drużynę powinien objąć nowy trener. I ustąpił.
W końcowej fazie sezonu 1999/2000 ekipą Feyenoordu dowodził znany z gwałtownego usposobienia Henk van Stee, wcześniej trenujący w klubie grupy młodzieżowe. Natomiast latem na ławce trenerskiej “Dumy Południa” wylądował Bert van Marwijk.
Droga. Zaczęło się od blamażu
To była dla Feyenoordu naprawdę rewolucyjna zmiana.
Beenhakker grzecznie komplementował o dziesięć lat młodszego van Marwijka. – Zimą zadałem sobie trzy pytania odnośnie swojej pracy trenerskiej. Czy nadal to lubię? Czy moje ciało nadal sobie z tym radzi? No i czy mój umysł wciąż staje na wysokości zadania? Odpowiedź na każde z nich była twierdząca, ale wiosną musiałem dodać jeszcze jedno pytanie. Co jest najlepsze dla Feyenoordu? Ostatecznie moje relacje z tym klubem są wyjątkowe. Zdecydowałem, że nie chcę stać się własną karykaturą. Nie mogę ugrzęznąć w pokoleniowym konflikcie. Dlatego bardzo się cieszę, że zastępuje mnie młodszy trener, ze świeżym spojrzeniem na futbolu – mówił Holender, jak gdyby chcąc wzmocnić autorytet następcy. Jednak pełna mocnych charakterów szatnia Feyenoordu nie od razu dała się przekonać.
Piłkarze widzieli w van Marwijku szkoleniowca przede wszystkim niedoświadczonego, mającego za sobą tylko kilka lat pracy w przeciętnej Fortunie Sittard. Na dodatek trener nie mógł się pochwalić spektakularną karierą piłkarską, zanotował ledwie jeden występ w seniorskiej reprezentacji kraju. Podczas gdy Beenhakker każdą ze swoich decyzji potrafił podbudować soczystą anegdotką z czasów pracy w Realu Madryt, van Marwijkowi musiały wystarczyć znacznie mniej barwne argumenty. Generalnie nowy trener Feyenoordu na tle charyzmatycznego poprzednika jawił się jako, co tu dużo mówić, straszny nudziarz.
Mimo wszystko sezon 2000/01 zaczął się dla “Dumy Południa” niezwykle obiecująco. Ekipa z De Kuip po dwudziestu ligowych kolejkach przewodziła w Eredivisie, notując po drodze między innymi prestiżowe zwycięstwo z Ajaxem. Wiosną podopieczni van Marwijka wpakowali się jednak w straszliwy dołek formy. Ostatecznie zakończyli zmagania w holenderskiej ekstraklasie na drugim miejscu w tabeli, lecz z olbrzymią stratą do mistrzów z PSV. Media rozpisywały się o niesnaskach wewnątrz zespołu, na przykład o konflikcie trenera z Jonem Dahlem Tomassonem, gwiazdą reprezentacji Danii. – Byliśmy szatnią pełną doświadczonych zawodników. Beenhakker doskonale sobie radził w takim środowisku, potrafił zarządzać ludźmi. Nie wszystkich traktował jednakowo, ale dbał, żeby każdy piłkarz był zadowolony, a to bardzo ważne. Wiele się od niego pod tym względem nauczyłem – przyznał Duńczyk, cytowany przez portal FR12.
Jon Dahl Tomasson
Tymczasem van Marwijk zdawał się nieco bardziej dbać o wschodzące gwiazdy, niż o starych wyjadaczy. – Przed każdym treningiem graliśmy w dziada. Na obwodzie stawała cała drużyna, a dwóch nieszczęśników ganiało w środku. Gdy dochodziło do jakiegoś sporu, zawsze decydował… najmłodszy w zespole. I doszło do takiej sytuacji między Jonem Dahlem Tomassonem a trenerem van Marwijkiem. Jon nie chciał wejść do środka, choć najmłodszy wskazał na niego. Już wiedziałem, że zaraz będzie gorąco. Gdy ktoś podał piłkę van Marwijkowi, Jon wjechał w niego wślizgiem. Jakby trener nie zdążył podskoczyć, pewnie miałby połamane nogi. Tomasson powiedział tylko: “No co jest? Gramy dalej…” – wspominał Jerzy Dudek, który latem 2001 roku odszedł do Liverpoolu.
Mimo wszystko podejście trenera miało swoje uzasadnienie.
Kadra Feyenoordu na sezon 2001/02 stanowiła już bowiem osławioną “mieszankę rutyny z młodością”. Z jednej strony figurowali w niej wspomniany Paul Bosvelt (31 lat), ściągnięty z ligi portugalskiej
(31), doświadczony bramkarz Igor KorniejewProblem w tym, że “Duma Południa” na starcie sezonu 2001/02 znów prezentowała się poniżej oczekiwań. Zwłaszcza na europejskiej arenie. W pierwszej fazie grupowej Ligi Mistrzów podopieczni van Marwijka wygrali zaledwie jedno spotkanie. Szczególnie upokarzający był dla nich dwumecz ze Spartą Praga, przegrany summa summarum aż 0:6. Niewiele brakowało, a Holendrzy definitywnie pożegnaliby się wtedy z pucharami. Uratowali się dopiero w szóstym meczu fazy grupowej. Skromne zwycięstwo 2:1 ze Spartakiem Moskwa zapewniło Feyenoordowi miękkie lądowanie w Pucharze UEFA. No a tak się akurat złożyło, że finał tych rozgrywek miał się odbyć właśnie na De Kuip w Rotterdamie. Komunikat ze strony kibiców był zatem jasny – chcemy Feyenoordu w finale.
Finał. Triumf w cieniu tragedii
Zmagania w Pucharze UEFA zespół z Rotterdamu rozpoczął od trzeciej rundy i batalii z Freiburgiem. No i już wtedy okazało się, że kluczowa dla ewentualnego sukcesu “Dumy Południa” będzie dyspozycja strzelecka Pierre’a van Hooijdonka. Doświadczony napastnik – znany ze świetnej gry głową, doskonałych uderzeń ze stojącej piłki i niezwykle trudnego, konfliktowego charakteru – wyrósł w sezonie 2001/02 na niekwestionowanego lidera ofensywy Feyenoordu.
Pisaliśmy na Weszło: Wiele osób powątpiewało, czy ściągnięcie Holendra na De Kuip to w ogóle jest właściwy pomysł. Nie brakowało głosów otwarcie sceptycznych. Pojawiały się w mediach sugestie, że napastnik trafieniami z rzutów wolnych i karnych tuszuje rażące braki w szybkości i Feyenoord podetnie skrzydła własnej ofensywie, jeśli oprze ją na 32-latku. Wypominano też Hooijdonkowi różne jego występki z przeszłości. Konflikty z trenerami, działaczami, a nawet kolegami z drużyny. – Hooijdonk to tykająca bomba – pisała prasa. Pozamykanie ust krytykom poszło rosłemu napastnikowi nad wyraz sprawnie. W Eredivisie został królem strzelców, regularnie notował naprawdę niesamowite trafienia. Jednak to jego popisy na europejskiej arenie najlepiej zapisały się w pamięci kibiców.
– Czasami jest tak, że między dwoma napastnikami po prostu coś kliknie – opowiadał Jon Dahl Tomasson. – Taka chemia narodziła się między mną i Pierrem. Od razu poczuliśmy, że będzie nam się razem znakomicie grało. To facet po wielu przejściach, ale nie ma wątpliwości, że jest doskonałą dziewiątką. Można na nim polegać. A że strzela częściej ode mnie? Cieszy mnie to, chętnie pracuję na jego gole. Istotne jest dla mnie tylko to, żeby Feyenoord zwyciężał.
Pierre van Hooijdonk
Jako się rzekło, w trzeciej rundzie Pucharu UEFA los skojarzył piłkarzy Feyenoordu z ekipą SC Freiburg. Hooijdonk strzelił Niemcom jedną z najpiękniejszych bramek w karierze. A takie stwierdzenie naprawdę sporo znaczy w przypadku gościa mającego w dorobku setki goli, z których pewnie co najmniej jedną czwartą ustrzelił w pięknym stylu, uderzeniami spoza pola karnego. Po zwycięskim dwumeczu z Niemcami przyszła pora na konfrontację z Glasgow Rangers. Także i tym razem van Hooijdonk błysnął strzeleckim kunsztem. Jego dwa trafienia – oba z rzutów wolnych! – pozwoliły Feyenoordowi zwyciężyć 3:2 przed własną publicznością i przechylić szalę rywalizacji na swoją stronę. Dla byłego napastnika Celtiku Glasgow te gole miały rzecz jasna dodatkowy smaczek. Poza tym trzeba zaznaczyć, że Pierre wyciągnął swoich kolegów z wielkiej opresji, gdyż w rewanżu Szkoci mieli na murawie wyraźną przewagę.
– Van Hooijdonk zwyczajnie wyłudził u sędziego te rzuty wolne. Dyskutowałbym, czy w tych sytuacjach był faulowany – irytował się szkoleniowiec Rangersów, Alex McLeish. – Trudno bronić się przed facetem, który ciągle udaje pokrzywdzonego, żeby w ułamku sekundy wstać i perfekcyjnie wykonywać stały fragment.
W ćwierćfinale doszło z kolei do holendersko-holenderskiej batalii, Feyenoord zmierzył się z PSV Eindhoven. Pierwsze starcie zakończyło się remisem 1:1, drugie także. Obie bramki dla ekipy z Rotterdamu zdobył – cóż za zaskoczenie! – niezawodny van Hooijdonk. Do niego należało również piąte uderzenie w serii jedenastek, która rozstrzygnęła dwumecz. Snajper się nie pomylił i zapewnił swojemu zespołowi awans do kolejnej rundy. Tam Feyenoord w sensacyjnych okolicznościach rozbił natomiast Inter Mediolan. Włosi byli zdecydowanymi faworytami półfinałowego dwumeczu, w ich składzie roiło się od gwiazd światowego futbolu, lecz zasłużenie zebrali po głowie. Na San Siro rotterdamczycy wygrali 1:0, u siebie zremisowali 2:2.
Równolegle Borussia Dortmund rozprawiła się z Milanem. Mediolańscy kibice bez wątpienia widzieli już oczyma wyobraźni Derby della Madonnina w finale Pucharu UEFA. Tymczasem o losach trofeum zadecydować miały między sobą ekipy Feyenoordu i BVB.
niezapomniane trafienie van Hooijdonka z Freiburgiem
Na dwa dni przed finałem, Rotterdamem wstrząsnęła jednak straszliwa tragedia, która niemalże doprowadziła do przełożenia meczu. Zamordowany został jeden z najbardziej kontrowersyjnych i jednocześnie najpopularniejszych polityków w portowym mieście – Pim Fortuyn. Ta postać bez wątpienia stanowi materiał na osobną opowieść, niekoniecznie opublikowaną na łamach Weszło. Zadeklarowany homoseksualista, a zarazem zajadły nacjonalista, krytyk masowej imigracji i wróg islamu. Przeciwnicy polityczni określali go jako skrajnie prawicowego populistę i podłego islamofoba. Zwolennicy cenili go za przywiązanie do tradycji narodowej i brak poprawności politycznej. Zginął zastrzelony na parkingu przed studiem radiowym, gdzie udzielał wcześniej wywiadu. Dziewięć dni przed wyborami parlamentarnymi, w których jego partia miała olbrzymią szansę na znaczący sukces. Niektórzy widzieli w nim kolejnego premiera kraju.
Zabójca, niejaki Volkert van der Graaf – lewicowy aktywista, w Holandii znany przede wszystkim jaki żarliwy obrońca praw zwierząt – został pojmany na gorącym uczynku, obezwładnił go kierowca ofiary. Kiedy na miejscu zbrodni pojawiła się policja, van der Graaf wciąż ściskał w dłoni pistolet, z którego z zimną krwią zamordował Fortuyna. Rotterdam pogrążył się w żałobie. Można to porównać do scen z Gdańska po śmierci Pawła Adamowicza.
8 maja 2002 roku, w dniu wielkiego finału, po prostu nie dało się uciec od politycznych demonstracji. Było jasne, że kto w tak trudnym dla miasta czasie zostanie bohaterem finału rozgrywanego na De Kuip i zapewni Feyenoordowi zwycięstwo w Pucharze UEFA, ten zyska w Rotterdamie – mówiąc trochę górnolotnie, lecz mimo wszystko prawdziwie – nieśmiertelność. Pierre van Hooijdonk stanął na wysokości zadania. – Rozmawialiśmy o tym w szatni. Trudno zaakceptować, że coś takiego wydarzyło się w naszym kraju. Teraz, jako piłkarze, mamy wyjątkowy obowiązek. Musimy go spełnić na boisku – mówił klubowym mediom.
skrót finału Pucharu UEFA 2001/02
Jego dwie arcyważne bramki otworzyły Feyenoordowi drogę do zwycięstwa w finale. Najpierw rzut karny, potem rzut wolny. Zresztą – wiosną 2002 roku dla van Hooijdonka nie miało to większego znaczenia. Kiedy uderzał ze stojącej piłki, był najzwyczajniej w świecie nie do zatrzymania. Tak z jedenastu, jak i trzydziestu metrów. Można więc powiedzieć, że Holenderski snajper wywalczył dla Feyenoordu puchar w najbardziej typowy dla siebie sposób. Szalejący na trybunach kibice gospodarzy wymachiwali nie tylko klubowymi szalikami, ale również fotografiami Pima Fortuyna.
Triumf Feyenoordu to do dziś ostatnie europejskie trofeum zdobyte przez przedstawiciela Eredivisie.
Mocnym punktem rotterdamczyków w decydujących starciach Pucharu UEFA był wspomniany Tomasz Rząsa. W kadrze meczowej na finał zabrakło zaś Ebiego Smolarka. Z powodu afery… narkotykowej. “Dziennik Polski” informował: – Miał kłopoty ze zdrowiem, a ponadto w jego organizmie wykryto kannabinol – substancję zabronioną przez UEFA (jest ona jednym z składników marihuany). “Nic nie zrobiłem specjalnie, świadomie. Nie palę, nie zażywam narkotyków. W Holandii moja sprawa nie jest dużym problemem. Wyolbrzymia się ją w Polsce. Tu dużo ludzi zna mnie i wierzy mi” – mówił Euzebiusz.
***
Dla Feyenoordu triumf w Pucharze UEFA stanowił zamknięcie pewnego etapu. Drużyna jeszcze przez kilka lat trzymała się wprawdzie w ścisłej czołówce holenderskiej ekstraklasy, ale potem popadła w zupełną przeciętność, a także kłopoty finansowe oraz organizacyjne. Mistrzowski tytuł udało się “Dumie Południa” odzyskać dopiero w sezonie 2016/17. Choć trzeba dodać, że wielu bohaterów z 2002 roku porobiło znaczące kariery. Robin van Persie wyrósł na mega-gwiazdę światowego futbolu, Bert van Marwijk dotarł z reprezentacją Holandii do finału mistrzostw świata, Jon Dahl Tomasson wylądował w wielkim Milanie.
Czy w sezonie 2021/22 uda się ekipie z De Kuip znów okryć chwałą na europejskiej arenie? Do sukcesu w Lidze Konferencji pozostały ledwie trzy kroki. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę okoliczności triumfu sprzed dwóch dekad, tegoroczne zwycięstwo z pewnością nie będzie miało równie doniosłego charakteru.
CZYTAJ WIĘCEJ O KULTOWYCH DRUŻYNACH SPRZED LAT:
- Narodziny „The Special One”, czyli o przygodzie Mourinho w FC Porto
- Real Sociedad 2002/03 – nieudany zamach na „Galaktycznych”
- Cud na Riazor. Jak Deportivo rzuciło Milan na kolana
- AC Milan 2006/07 – życiówka Kaki, demolka United i odkupienie w Atenach
- Upokorzenie Seamana, moment chwały Nayima. Jak Real Saragossa podbijał Europę
- Fiorentina 1998/99. Eksplozja, kontuzja, karnawał i niespełnione marzenie o scudetto
- Szewczenko, Łobanowski i Surkis. Jak Dynamo Kijów próbowało podbić Europę
- Mistrzowie-widmo. Jak Everton zdetronizował Liverpool
fot. Feyenoord Rotterdam (oficjalny portal), NewsPix.pl