Reklama

AC Milan 2006/07 – życiówka Kaki, demolka United i odkupienie w Atenach

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

11 marca 2021, 07:34 • 15 min czytania 24 komentarzy

AC Milan w sezonie 2006/07 długo sprawiał wrażenie zespołu podupadłego. Rozczarowywał zarówno wynikami, jak i stylem gry. Wyglądał właściwie na zlepek mocno zdziadziałych gwiazdorów z wypalonym trenerem u steru. Utrzymywany przy życiu wyłącznie przez heroiczne wyczyny rewelacyjnie dysponowanego, lecz na ogół osamotnionego Kaki. W trakcie rundy jesiennej chyba nawet najbardziej optymistycznie usposobiony kibic Rossonerich nie mógł przypuszczać, że ekipa dowodzona przez Carlo Ancelottiego zakończy sezon na europejskim tronie. A jednak Milan na ten tron w 2007 roku rzeczywiście powrócił. I to za sprawą napastnika, który przez cały sezon zawodził i irytował swoją postawą zdecydowanie najmocniej. Filippo Inzaghiego.

AC Milan 2006/07 – życiówka Kaki, demolka United i odkupienie w Atenach

Po Stambule nie wierzyłem, że będzie mi jeszcze dane zagrać w finale Ligi Mistrzów – przyznał Paolo Maldini, który w 2007 roku miał aż 39 lat na karku. – Mój występ w Atenach przeciwko Liverpoolowi wiązał się ze sporym ryzykiem. Dość powiedzieć, że już dwa dni po finale poleciałem do Belgii, gdzie przeszedłem operację kolana. Po wszystkim nie pamiętałem, czy my w zasadzie wygraliśmy finał, czy znowu się nie udało! Zrobiłem absolutnie wszystko, by zagrać przeciwko Liverpoolowi. To był tak naprawdę koniec mojej kariery. Ostatni wielki mecz.

AC MILAN 2006/07 – KRYZYSOWA JESIEŃ

„W grudniu 2006 roku moja ławka trenerka chybotała się i chwiała, jakby nażarła się ecstasy. Adriano Galliani miał już w ręku klucz francuski i luzował kolejne śruby”

Carlo Ancelotti

Runda jesienna sezonu 2006/07 była dla Milanu nieudana. Wręcz beznadziejna. Podopieczni Carlo Ancelottiego – pognębieni dodatkowo odjętymi punktami – po dziesięciu ligowych kolejkach plasowali się w okolicach strefy spadkowej. Po szesnastu tkwili w środkowej części tabeli i mieli na koncie zaledwie pięć ligowych zwycięstw. Stało się już wówczas jasne, że w Serie A mediolańczycy niczego poważnego nie zawojują. Bolesne okazały się dla nich zwłaszcza starcia na szczycie. Wygrać zdołali wyłącznie z Lazio, zresztą na otwarcie rozgrywek. A potem? 0:2 z Palermo, 1:2 z Romą, 2:2 z Fiorentiną (remis uratowany golem w 89. minucie). No i oczywiście 3:4 z Interem, który bez litości miażdżył konkurencję na krajowym podwórku.

Końcowy wynik nie wygląda może aż tak strasznie, ale Inter w pewnym momencie tego starcia prowadził aż 3:0 i generalnie zaprezentował się jako zespół ze znacznie wyższej półki. Jedną z bramek dla Nerazzurrich zdobył Zlatan Ibrahimović, co stanowiło prztyczek w nos dla działaczy Milanu, którzy na starcie letniego okna transferowego byli już właściwie dogadani ze Szwedem, lecz ten koniec końców wybrał lokalnych rywali. Nie chciał zmieniać jednego klubu wyrzuconego za udział w aferze Calciopoli na drugi, któremu również poważnie groziła karna degradacja.

Reklama

Skończyło się wprawdzie na ośmiu odjętych punktach, ale Ibra nie miał zamiaru czekać na ostateczny werdykt. Przeprowadził się do Interu. Zapewne wówczas nie podejrzewając, że kiedyś jeszcze wyląduje po czerwono-czarnej stronie Mediolanu i będzie tam postacią uwielbianą.

AC Milan 3:4 Inter Mediolan (9. kolejka Serie A 2006/07)

Zamieszanie związane z korupcyjnym skandalem niezbyt korzystnie wpłynęło na atmosferę wewnątrz szatni Milanu. Na dodatek ekipie z San Siro odjęto też 30 punktów z ich dorobku w sezonie 2005/06, co zepchnęło ją na 4. miejsce w lidze i zmusiło do rozpoczęcia sezonu bardzo wcześnie. Od udziału w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Carlo Ancelotti był pełen obaw, że może się to nie spodobać uczestnikom mundialu w Niemczech, pragnącym wszak wypoczynku, a już zwłaszcza członkom mistrzowskiej reprezentacji Włoch. Tutaj jednak spotkało go miłe zaskoczenie – choćby Filippo Inzaghi przybył na zgrupowanie jako jeden z pierwszych zawodników. 33-latek zaświecił tym samym przykładem przed kolegami.

Uczucie nasycenia było mu najwyraźniej obce.

Początkowo wydawało się, że SuperPippo będzie także błyszczał skutecznością, ponieważ już w pierwszej kolejce zmagań w Serie A wpakował futbolówkę do siatki we wspomnianym starciu z Lazio. Problem w tym, że na kolejnego ligowego gola kazał kolegom i kibicom czekać… aż do końcówki stycznia 2007 roku. Podobna zapaść strzelecka dotknęła równolegle Ricardo Oliveirę, autora drugiego trafienia w starciu z rzymianami.

Reklama

Milan przed sezonem stracił Andrija Szewczenkę, który odszedł do Chelsea, no i nie udało się do klubu ściągnąć Ibrahimovicia, więc ostatecznie to właśnie Brazylijczyk – wykupiony z Realu Betis za 15 baniek – miał zostać nowym ofensywnym żądłem Rossonerich, albo przynajmniej godnie uzupełniać duet Filippo Inzaghi – Alberto Gilardino. Oliveira kompletnie nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Trafił w ligowym debiucie, a na kolejną bramkę w Serie A czekał aż do końcówki grudnia. Szału nie robił także 20-letni Yoann Gourcuff, wtedy jeszcze uważany za supertalent. Jeśli dołożyć do tego marną dyspozycję wielu weteranów, otrzymamy prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Jesienią 2006 roku w Milanie nie zgadzało się nic. Media coraz chętniej analizowały sylwetki potencjalnych następców Carlo Ancelottiego na ławce trenerskiej Rossonerich.

AC MILAN 2006/07 – TANKOWANIE NA MALCIE

„Przez dwa-trzy lata Kaka był najlepszym piłkarzem świata. Obrońcy po prostu nie mieli pojęcia, jak sobie z nim radzić”

Andrea Pirlo

No dobra, nie zgadzało się prawie nic. Zgadzał się Kaka.

Brazylijczyk do Milanu dołączył w 2003 roku i właściwie od początku wyrósł na lidera zespołu. Zresztą niewiele brakowało, a poprowadziłby Rossonerich do triumfu w Lidze Mistrzów w sezonie 2004/05. Ofensywny pomocnik w fazie pucharowej Champions League naprawdę się wówczas rozkręcił. Zanotował asystę w rewanżowym starciu ćwierćfinałowym z Interem Mediolan, potem dwie asysty w wygranym 2:0 starciu z PSV Eindhoven, następnie kolejną w rewanżu z Holendrami. No i jeszcze jedną w finale przeciwko Liverpoolowi. Rezultat starcia Milanu z The Reds wszyscy doskonale pamiętają – spektakularna klęska mediolańczykom sprawiła, że znakomite występy Kaki z tamtej edycji turnieju przeszły summa summarum trochę bez echa. Aczkolwiek trzeba też podkreślić, że akurat Brazylijczyk swojej jedenastki w konkursie rzutów karnych nie zmarnował.

Potem Kaka dał się poznać nie tylko jako znakomity playmaker, ale i zawodnik bramkostrzelny, gwarantujący kilkanaście bramek w sezonie. Miał wszelkie zalety, jakich można oczekiwać od ofensywnego pomocnika. Nawet brak atutów typowo szybkościowych mu nie doskwierał.

Kaka wcale nie przypominał brazylijskiego piłkarza – opisywał go Carlo Ancelotti w książce „Nienasycony zwycięzca”. – Wyglądał raczej na świadka Jehowy z przemysłowych okolic Mediolanu. Zacząłem o niego wypytywać i zewsząd słyszałem: „Ma potencjał. Gra jako ofensywny pomocnik, choć nie jest superszybki. W meczu ligi włoskiej może mieć problemy”. Nie będę podawał nazwisk, żeby ci ludzie nie wyszli na osłów.

Kaka i Cafu

Jesienią 2006 roku Kaka pod względem liczb wypadał wprawdzie blado w Serie A, podobnie jak reszta drużyny, ale w Lidze Mistrzów punktował przeciwników z nawiązką. Milan de facto zapewnił sobie awans do fazy pucharowej rozgrywek po czterech meczach – remisie z Lille, dwóch zwycięstwach z Anderlechtem oraz triumfie nad AEK-iem Ateny. Kaka zdobył pięć goli, dorzucił asystę. Bez jego bezpośredniego udziału Rossoneri zdołali zdobyć zaledwie jednego gola. Nawet w wygranych spotkaniach gra im się często nie kleiła, a Ancelotti doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli Milan w jakikolwiek sposób ma uratować sezon 2006/07, to tylko poprzez sukces w Champions League. W kraju Inter był poza zasięgiem.

– Dopiero co zakwalifikowaliśmy się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a już myśleliśmy o finale w Atenach – przyznał Carletto w swojej autobiografii. – Dałem głośny wyraz swym przemyśleniom na ten temat dzień przed wyjazdowym meczem z AEK Ateny, podczas konferencji prasowej na Stadionie Olimpijskim: „Przyjechałem tu zapoznać się z boiskiem”. Pamiętam, że jeden czy dwóch dziennikarzy – z tych, co to im się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy, podczas gdy w rzeczywistości nie wiedzą nic – popatrzyło na mnie jak na idiotę. Tak naprawdę zmagaliśmy się z problemami jeszcze przez kilka miesięcy. W listopadzie i grudniu wszyscy stawiali już na nas kreskę. Prawda jest taka, że zalewaliśmy silnik.

Tankowanie nastąpiło podczas zgrupowania między rundami na Malcie. Już w drugiej połowie grudnia Milan zdawał się łapać drugi oddech, a w połowie stycznia, po przerwie świąteczno-noworocznej, Rossoneri zamienili się w prawdziwy walec.

AC MILAN 2006/07 – IL FENOMENO NA POKŁADZIE

„Futbol jest moją pasją, dlatego brak zwycięstwa w Lidze Mistrzów nie daje mi spokoju”

Ronaldo

Między 17. a 34. kolejką Serie A ekipa z San Siro wygrała aż czternaście spotkań, wiele w bardzo efektownym stylu. Zremisowała trzy, a przegrała tylko raz. W derby della Madonnina ponownie lepszy okazał się Inter. Rossoneri odpadli także z Pucharu Włoch po porażce w dwumeczu z Romą. Cudów nie ma – drużyna nie przepoczwarzyła się z regularnie rozczarowującej w absolutnie niepokonaną. Co nie zmienia faktu, że grała o kilka poziomów lepiej niż w pierwszej fazie sezonu. No i trzeba pamiętać, że priorytetem dla Milanu pozostawała Liga Mistrzów. Włoskie podwórko schodziło na dalszy plan, a i tak Milan zdołał rozpędzić się tam na tyle, by sezon skończyć na czwartym miejscu, gwarantującym udział w Champions League. Na nic więcej i tak nie było Milanu stać, biorąc pod uwagę siłę i szerokość kadry Interu. No i naturalnie karę punktową, która ciążyła na Rossonerich.

Zimą w Mediolanie wylądowało dwóch cennych zawodników. Massimo Oddo rozszerzył pole manewru trenera w defensywie, a słynny Ronaldo miał zagwarantować skuteczność wobec rozczarowującej formy Inzaghiego i Oliveiry. Oczywiście w Milanie zdawano sobie sprawę, że Il Fenomeno ma 30 lat na karku, ale w jego przypadku 30 to jak u innego zawodnika 130. Zdewastowane kolana, nadwaga, zamiłowanie do imprez.

„Fenomen” był już po prostu past prime.

Ronaldo

Ronaldo okazał się nadzwyczajnym młodym człowiekiem. Stanowił dokładne przeciwieństwo tego, jak był postrzegany – wspominał Ancelotti. – Problem polegał na tym, że nic nie motywowało go do ćwiczeń i trenowania na poziomie, który pozwoliłby mu w pełni wykorzystać posiadany potencjał. Naprawdę mnie to wkurzało. Nigdy wcześniej nie miałem tak dobrego napastnika.

Do Milanello przyjechał z lekką nadwagą, więc – przynajmniej początkowo – bardzo ciężko pracował. Chciał zgubić zbędne kilogramy, choć już wtedy mieliśmy trudności z przekonaniem go, by sobie nie odpuszczał. Miał niesamowity, niepowtarzalny talent i sądził, że to wystarczy, aby znów stać się tym samym Ronaldo co kiedyś. Potrzebowaliśmy go do walki w lidze. Powtarzałem mu to, ale słuchał mnie chyba tylko jednym uchem. Pozyskanie Ronaldo od początku traktowaliśmy jako bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Na starcie wierzył w sukces razem z nami, wtedy jeszcze wszyscy parliśmy w tym samym kierunku. Potem jednak jakby zrezygnował. Właśnie wtedy, gdy zaczął strzelać bramki, znów się rozleniwił. Wszyscy na tym straciliśmy. Najpierw stracił on sam, a później Milan – dodał Carletto.

Ronaldo faktycznie początkowo wykazał się zupełnie niezłą bramkostrzelnością.

W drugim meczu w Serie A strzelił dwa gole i zanotował asystę. Trafił do siatki przeciwko Interowi. Zapakował dwie sztuki przeciwko Cagliari. Naprawdę wyglądał nieźle. Kilka ostatnich kolejek ligowych opuścił wprawdzie z powodu kontuzji, ale w sumie zanotował siedem trafień (i pięć asyst) w czternastu ligowych występach. Tylko Kaka i Gilardino strzelili dla Milanu więcej bramek w Serie A w całym sezonie 2006/07. Ronaldo nie był już „Fenomenem”, nie mijał rywali jak pachołków, nie potrafił objechać z piłką połowy boiska. Ale jako lis pola karnego spisywał się więcej niż przyzwoicie.

AC Siena 3:4 AC Milan (24. kolejka Serie A 2006/07)

W lidze Ronaldo drużynie zatem pomógł całkiem wydatnie, nawet biorąc poprawkę na to, że nie aż tak bardzo, jak mógłby jej pomóc, gdyby włożył w treningi sto procent zaangażowania. Jednak na najważniejszym dla klubu froncie wykazać się nie mógł. Zgodnie z ówczesnymi zasadami mediolański klub nie mógł zarejestrować Brazylijczyka w Champions League. Ancelotti w Europie musiał sobie zatem radzić z tercetem Inzaghi – Gilardino – Oliveira, który w fazie grupowej rozgrywek uciułał łącznie oszałamiające dwa gole.

AC MILAN 2006/07 – KAKA KONTRA BORUC

„Kaka to obecnie najlepszy piłkarz na świecie. Kiedy mamy ważny mecz, zawsze staje na wysokości zadania”

Paolo Maldini

Tak naprawdę już w 1/8 finału Ligi Mistrzów mediolańska drużyna mogła wylecieć za burtę i wielkie marzenie o ateńskim finale szlag by trafił. Milan zmierzył się wówczas z Celtikiem Glasgow, co wzbudziło zresztą sporą ekscytację polskich kibiców, ponieważ barwy The Bhoys reprezentowali w tamtym okresie Maciej Żurawski oraz Artur Boruc. Ten pierwszy przeciwko Rossonerim zagrać nie mógł z powodu kontuzji, ale „Holy Goalie” w pucharowym dwumeczu jak najbardziej wystąpił i zaprezentował się z fenomenalnej strony. Pierwsze spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0, w drugiej podstawowy czas gry także nie przyniósł ani jednej bramki. Dopiero w dogrywce Kaka – no bo któż inny? – znalazł sposób na polskiego bramkarza. Choć trzeba pamiętać, że wcześniej Celtic powinien dostać rzut karny za zagranie ręką w wykonaniu Paolo Maldiniego.

Tak czy owak, jeśli ktoś poza Kaką pozostawił w tym dwumeczu dobre wrażenie, byli to wyłącznie piłkarze Celticu. Milan z całą pewnością nie zaprezentował się jak przystało na zespół zdolny, by zawojować Ligę Mistrzów. – Gdybyś powiedział komuś latem 2006 roku, że linia obrony złożona ze Stephena McManusa, Darrena O’Dea, Lee Naylora i Paula Telfera/Marka Wilsona zdoła powstrzymać ofensywę Milanu od zdobycia gola przez 180 minut, ten ktoś z całą pewnością by cię wyśmiał – skwitował Kieran Devlin na łamach The Athletic.

W kolejnej rundzie było jeszcze gorzej. Milan zaczął od remisu 2:2 z Bayernem Monachium na San Siro. Bawarczycy mieli zatem w garści bardzo komfortowy rezultat przed rewanżową konfrontacją. Jest tajemnicą poliszynela, że Berlusconi i Galliani prowadzili już rozmowy kontraktowe z Marcello Lippim – gdyby Ancelotti wyłożył się na dwumeczu z Bayernem, w kolejnym sezonie Milan miałby nowego trenera.

Carlo Ancelotti

Carletto pod presją wrócił do starych, sprawdzonych rozwiązań. W Monachium postawił na swoją klasyczną choinkę, czyli ustawienie 4-3-2-1. Na szpicy wystawił Inzaghiego, w środku pola znalazło się miejsce dla Ambrosiniego, Gattuso, Seedorfa i Pirlo. W centrum defensywy Maldini z Nestą, między słupkami Dida. Stara gwardia. Swoje minuty z ławki dostali także 36-letni Serginho i 37-letni Cafu.

Milan zwyciężył 2:0. Do siatki trafili Seedorf i Inzaghi.

Dla tego drugiego było to trafienie numer dziewięć w całym sezonie 2006/07. Dwukrotnie pokonał bramkarza jeszcze latem, w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Trzy razy w Pucharze Włoch, ledwie dwa razy w Serie A. Jak się potem okazało – paliwa w baku wystarczyło mu już tylko na dwa gole. No i nie trzeba chyba dodawać zupełnie oczywistej sprawy – SuperPippo w starciu z Bayernem gola strzelił ze spalonego. Jak powiedział niegdyś Emiliano Mondonico, jeden z trenerów Inzaghiego: – Pippo kocha gole, ale najważniejsze jest to, że one kochają go jeszcze mocniej.

AC MILAN 2006/07 – ODKUPIENIE W ATENACH

„Gdyby to ode mnie zależało, w pierwszym składzie na finał wyszedłby Gilardino. Jest lepszy fizycznie niż Inzaghi”

Silvio Berlusconi

Wydawało się, że w półfinale Champions League przyjdzie wreszcie kryska na podopiecznych Carlo Ancelottiego. Milan trafił bowiem na Manchester United, czyli ekipę uważaną przez wielu za głównych faworytów do końcowego triumfu w rozgrywkach. „Czerwone Diabły” wciąż miały w swoich szeregach bohaterów sprzed lat – Paula Scholesa, Ryana Giggsa, Ole Gunnara Solskjaera, Gary’ego Neville’a. Jednak o sile zespołu stanowiła już nowa fala supergwiazdorów. Cristiano Ronaldo, Wayne Rooney, Rio Ferdinand, Nemanja Vidić, Michael Carrick czy Louis Saha. Plus Edwin van der Sar, którego trudno było rzecz jasna nazywać młodzieniaszkiem, lecz niewątpliwie zapewnił on na Old Trafford nową jakość między słupkami.

W ćwierćfinale podopieczni sir Alexa Fergusona potrafili zezłomować 7:1 AS Romę. Tę samą Romę, z którą Milan nie wygrał żadnego z czterech spotkań w Serie A i Pucharze Włoch. To była prawdziwa demonstracja siły w wykonaniu ekipy z Manchesteru.

Problem w tym, że defensywa drużyny „Czerwonych Diabłów” przed pierwszą batalią z Milanem została zdziesiątkowana przez kontuzje. Fergusonowi wypadli jednocześnie Ferdinand, Vidić i Neville. I być może także dlatego spotkanie półfinałowe na Old Trafford okazało się tak fenomenalnym dreszczowcem. Ostatecznie 3:2 zwyciężyli United, a trafienie Rooneya na wagę zwycięstwa padło w jednej z ostatnich akcji meczu. Stadion prawie eksplodował od euforii. Rossoneri długo prowadzili 2:1 po dwóch trafieniach genialnie dysponowanego Kaki. Ancelotti tak się wściekł na swoich zawodników, gdy wypuścili z rąk tę zaliczkę, że postanowił zignorować zaproszenie od Fergusona na tradycyjną, pomeczową lampkę wina. Aczkolwiek prawda jest taka, że Szkot też nie miał się z czego przesadnie radować. Dwa stracone gole u siebie to nic pozytywnego w pucharowych realiach.

Manchester United 3:2 AC Milan (1. mecz półfinałowy Ligi Mistrzów 2006/07)

Gol Kaki na 1:2 – jeden z najpiękniejszych w historii Champions League.

Zwraca też uwagę, że zdesperowany manager United w pierwszym spotkaniu nie dokonał ani jednej zmiany. Rzut oka na ławkę tłumaczy, dlaczego. Zasiadały na niej takie ancymony jak Kieran Lee, Dong Fangzhuo, Chries Eagles czy Kieran Richardson. W rewanżu było już nieco lepiej – do składu wskoczył połatany naprędce Vidić, w kadrze meczowej znalazło się też miejsce dla Ferdinanda. Problem w tym, że 2 maja 2007 roku Rossoneri rozegrali jedno ze swoich najdoskonalszych spotkań za kadencji Carlo Ancelottiego. I w ogóle jedno z najlepszych w całych 122-letnich dziejach klubu. Na San Siro zmasakrowali Manchester United 3:0 i z wielkim przytupem wdarli się do finału Ligi Mistrzów. To była szokująca wręcz deklasacja. Kaka zdobył tamtego wieczora otwierającą bramkę i rozwiał wszelkie wątpliwości odnośnie tego, kto jest najlepszym piłkarzem globu – on czy Cristiano Ronaldo.

„Cristiano zagrał słabo i on sam dobrze o tym wie”

sir Alex Ferguson

W rewanżu wyszedł nam mecz doskonały. Graliśmy jak zaczarowani – wspominał Ancelotti. Jak przyznał, jego podopiecznych motywowała przede wszystkim świadomość, że w finale czeka już Liverpool. Takiej okazji do zemsty za Stambuł nie można było wypuścić z rąk. – 24 godziny przed naszym meczem Liverpool grał półfinał z Chelsea. Tamtego wieczoru nasz ośrodek treningowy przestał istnieć. Zamienił się w regularne trybuny. Legendarna trybuna The Kop ze stadionu Anfield została przeniesiona do Carnago w prowincji Varese, do samego serca naszego świata.

Przed finałem w Atenach szkoleniowiec Milanu miał tak naprawdę tylko jedną zagwozdkę do rozwikłania. Kogo ustawić na szpicy – solidnego przez cały sezon Gilardino, czy doświadczonego Inzaghiego, od wielu miesięcy będącego grubo pod formą?

Silvio Berlusconi expressis verbis sugerował, że jego zdaniem SuperPippo powinien otrzymać najwyżej rolę jokera. Adriano Galliani był mniej bezpośredni, ale on również wysyłał sygnały, że umieszczenie Inzaghiego w wyjściowej jedenastce to jego zdaniem fatalny pomysł. Nawet niektórzy z bardziej doświadczonych piłkarzy próbowali sondować sytuację i sugerować trenerowi między wierszami, że Gilardino bardziej przyda się drużynie od pierwszych minut. Carletto pozostał jednak głuchy na tego rodzaju sugestie. Dobrze pamiętał, że Pippo z powodu kontuzji nie mógł wystąpić przeciwko Liverpoolowi w Stambule. Pamiętał, jak się skończył tamten finał. Doszedł do wniosku, że nieobecność Włocha może znów sprowadzić na Milan pecha.

Postawił więc  na weterana. I nie rozczarował się. Inzaghi dwukrotnie trafił do siatki, a Rossoneri pomścili Stambuł.

AC Milan 2:1 Liverpool FC (finał Ligi Mistrzów 2006/07)

W końcówce Liverpool zdobył gola kontaktowego. Gracze Milanu przeżyli wówczas chwile grozy. – Przez chwilę pomyślałem: „Boże, nie. Tylko nie to. To nie może się znowu wydarzyć!” – wspominał Kaka. Ale tym razem Rossoneri zdołali dowieźć prowadzenie. Powrócili na europejski tron po czterech latach, całkowicie rekompensując sobie wszelkie niepowodzenia poniesione na włoskim podwórku. I tylko trochę szkoda, że choćby cegiełki do tego sukcesu nie mógł dołożyć Ronaldo, bo Brazylijczykowi ostatecznie nie udało się nigdy zwyciężyć w Lidze Mistrzów. Obecność w zwycięskiej drużynie musiała być zatem dla niego podwójnie frustrująca. No ale tamten Milan miał innych bohaterów.

Kakę, nagrodzonego Złotą Piłką za 2007 rok. Clarence’a Seedorfa i Andreę Pirlo, autorów wielu arcyważnych goli i asyst. No i Filippo Inzaghiego, który jednym wybitnym występem zdołał całkowicie wymazać z pamięci kibiców wiele miesięcy grania totalnego piachu. – Miałem to szczęście, że strzeliłem całe mnóstwo goli w klubach i w reprezentacji – przyznał SuperPippo. – Ale jeśli nie trafiasz do siatki w ważnych meczach, w twojej karierze czegoś brakuje. Na koniec wszyscy pamiętają tylko o tych najważniejszych bramkach. O zwycięskich finałach ludzie będą pamiętać i rozmawiać przez lata.

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Liga Mistrzów

Komentarze

24 komentarzy

Loading...