Steven Gerrard pierwszy raz w życiu przyjechał na Anfield, będąc po drugiej stronie barykady. Plan Aston Villi na spotkanie z Liverpoolem nie przewidywał jednak fajerwerków. Wydawało się, że gości satysfakcjonuje już sam bezbramkowy remis, a z takim podejściem wygrać na Anfield jest bardzo ciężko. Nie ma więc zaskoczenia, że tym razem również się nie udało.
LIVERPOOL – ASTON VILLA 1:0. VILLA PROSIŁA SIĘ O KŁOPOTY
W pierwszej części spotkania ciężko było doszukać się choćby pół sytuacji, którą byli w stanie wykreować sobie piłkarze z Villa Park. Liverpool od pierwszych minut dyktował warunki, nie oddawał piłki, a gdy się to zdarzyło, to natychmiast ją odzyskiwał. Goście nie narzucali wysokiego pressingu, a bardziej czekali na ruch faworyta dzisiejszego starcia.
Matty Cash czuł się dziś na prawej obronie jak na karuzeli. Nie miał ani sekundy na złapanie oddechu, bo Liverpool upatrzył sobie dzisiaj atakowanie swoją lewą stroną. Reprezentant Polski musiał więc ścierać się z Sadio Mane, ale również z nieustannie wbiegającym w pole karne Aston Villi Andy Robertsonem. Nie było mowy, by sam mógł sprostać obu rywalom, więc na zmianę pomagali mu środkowi pomocnicy – John McGinn lub Marvelous Nakamba. Pojedynki w tym miejscu boiska powodowały wiele kontrowersji. Zawodnicy The Reds w samej pierwszej połowie trzy razy oczekiwali podyktowania rzutu karnego, ale sędzia żadnej z sytuacji nie uznał za wystarczające przewinienie. Polakowi się upiekło.
Do przerwy Steven Gerrard najbardziej mógł być więc zadowolony z ciepłego przyjęcia na Anfield. Anglik zagrał w barwach Liverpoolu 710 spotkań, jest klubową legendą i został powitany burzą braw. Przez cały mecz można było usłyszeć przyśpiewki na jego cześć z trybun, na których byli zgromadzeni kibice gospodarzy. Fakt, że Villa nie sprawiała żadnego zagrożenia sprawiał, że kibicom było pewnie łatwiej oklaskiwać menedżera gości. Sam Gerrard nie mógł być zadowolony z postawy swoich podopiecznych.
LIVERPOOL – ASTON VILLA 1:0. WYGRAŁ LEPSZY
Na drugą połowę Liverpool wyszedł zdecydowanie bardziej zmotywowany, tak jakby zrozumiał, że przez najbliższe 45 minut po prostu trzeba wcisnąć piłkę do bramki, jeśli chce się zgarnąć trzy punkty. Już w 53. minucie świetną sytuację miał Virgil Van Dijk, jednak jego strzał głową obronił Emiliano Martinez. O podejściu obu drużyn do tego spotkaniu najlepiej świadczy reprymenda od sędziego w stronę bramkarza Villi, który grał na czas już kilka minut po powrocie z szatni.
Swój upragniony rzut karny gospodarze otrzymali dopiero w 67. minucie spotkania. Tyrone Mings wyciął w polu karnym Mo Salaha i sędzia Stuart Attwell nie miał już żadnych wątpliwości. Dla Egipcjanina bycie bohaterem Anfield to już niemal codzienność. Jak trwoga, to do faraona. Salah wywalczył jedenastkę, a po chwili sam zamienił ją na bramkę. W Premier League z wapna pomylił się tylko raz, przy swoim pierwszym strzelanym karnym. Od tego momentu pewnie wykonał piętnaście kolejnych. Tylko Matt Le Tissier miał dłuższą serię, Egipcjaninowi brakuje siedmiu następnych do wyrównania tego osiągnięcia.
Od momentu straty bramki, Villa nagle zaczęła grać dużo odważniej. Wreszcie mógł pokazać się również Cash, który przede wszystkim imponuje zwykle w grze ofensywnej. Zresztą zespoły Gerrarda również w dużej mierze opierają się na wypadach do przodu bocznych obrońców. Tym razem pierwsze takie sytuacje mogliśmy zobaczyć dopiero w ostatnich dwudziestu minutach meczu, co dobrze oddaje podejście gości do tego spotkania.
Ostatecznie przez całe 90 minut nie oddali oni żadnego celnego strzału na bramkę Alissona, a to Liverpool mógł podwyższyć swoje prowadzenie w błyskawicznych kontratakach. Zmarnowane sytuacje się jednak na nich nie zemściły i The Reds lądują na drugim miejscu w tabeli. Czołówka Premier League bez zmian. Manchester City, Liverpool i Chelsea już wygrały swoje spotkania.
LIVERPOOL 1:0 ASTON VILLA
Salah 67′ z karnego
Czytaj także:
Fot. Newspix