Zdarza się, że włączając mecz, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaką drogę musiał przejść dany piłkarz, byśmy mogli go regularnie oglądać. Opowiem wam historię zawodnika, który w młodym wieku przeżył rodzinną tragedię, porzucił szkołę i tranzytem przez argentyńskie budowy trafił na piłkarskie salony. Dziś jest współwłaścicielem klubu Primera Division, a zarazem jego piłkarzem. Poznajcie historię Dario Benedetto.
Życiorysy wielu argentyńskich piłkarzy są świetnym nośnikiem motywujących historii, które z perspektywy obywatela współczesnej Europy są nawet trudne do wyobrażenia. Nierzadko zdarza się, że któryś piłkarz z kraju słynącego z legendy o górach pełnych złota pracował na przykład jako zbieracz kartonów, by od najmłodszych lat pomagać rodzicom w utrzymaniu rodziny. W Europie takie sytuacje zdarzają się rzadko, a w Ameryce Południowej są na porządku dziennym. Trudne warunki bytowe w połączeniu z zacięciem często prowadzą piłkarzy z tego regionu do sukcesów. A jak było w przypadku piłkarza Elche?
Przerwany sen
Kiedy ma się dwanaście lat, a nad łóżkiem wiszą plakaty piłkarskich idoli, nie ma nic lepszego niż gra w piłkę. Obowiązki w nadmiarze dopiero przyjdą w kolejnych latach, więc można skupić się na beztroskim kopaniu futbolówki. W ten sposób funkcjonował Dario Benedetto, zanim doszło do tragedii, która wywołała przerwę w jego piłkarskim życiorysie.
Odbywał się właśnie lokalny turniej. Zespół Dario Benedetto radził sobie doskonale, pokonując kolejnych rywali w drodze do finału. Na trybunach zasiedli najbliżsi młodziutkiego wówczas chłopaka. Najmocniej wspierała go mama, która podobno sama całkiem nieźle radziła sobie z futbolówką. Wtem za plecami dzieciaka wydarzyła się tragedia, która odmieniła jego życie. Nagle serce jego mamy przestało bić i w jednej chwili świat dzieciaka, który kładł się z futbolówką do łóżka, runął. Kobietę przewieziono do szpitala, ale nie udało się jej odratować.
Nikt nie byłby w stanie przejść wobec takiej tragedii obojętnie. W głowie nastolatka pojawił się efekt wyparcia. Dario znienawidził futbol. Sam widok boiskowej murawy i toczącej się po niej futbolówki przywoływał mu najgorsze wspomnienia. Na domiar złego w szkole zaczęło iść mu gorzej niż zwykle, a uczniem i tak był już słabym. Uleciały z niego resztki motywacji do zaliczania sprawdzianów, które nie mają przełożenia na normalne życie. Podjął męską decyzję i zrezygnował z dalszej edukacji. Uznał, że będzie lepiej jeśli poświęci się pracy i w ten sposób u boku ojca rozpoczął pracę na argentyńskich budowach.
Po pracy szukał odskoczni, ale przecież do piłki nie miał zamiaru wracać. Musiał wybrać coś neutralnego, coś co nie przywoływało złych wspomnień. Skupił się na muzyce. Wraz ze starszym bratem założył zespół. Zdarzało im się grać w lokalnych knajpach, więc pojawiały się pierwsze małe sukcesy. Niby gra na perkusji i akordeonie sprawiała Dario mnóstwo radości, ale nie jest to kącik muzyczny, więc jak się już pewnie domyślacie — powrócił temat futbolu.
Nawrócenie
Nieco ponad cztery lata trwał rozbrat Dario Benedetto z futbolem. Nie wróciłby do piłki, gdyby nie naciski rodziny. Jego bliscy mieli mocną pozycję negocjacyjną. Kartą przetargową był fakt, że mama Dario marzyła, by jej syn został profesjonalnym zawodnikiem. Za życia starała się być na każdym jego meczu i robiła wszystko, by Dario nie czuł się gorszy od innych. Więź i szacunek do woli matki sprawił, że szesnastolatek pokonał opory i wrócił do piłki. Do dziś dedykuje mamie każdą bramkę.
Mimo że długo nie grał, to wciąż pytały się o niego mniejsze klubu. Przyjaciel rodziny polecił mu udanie się na testy do Arsenalu Sarandi i oddelegował go do właściwej osoby. Dario przeszedł testy bez większych problemów, ale z samej gry w piłkę nie był w stanie się utrzymać. Łączył treningi z pracą. Nie pracował już w pełnym wymiarze, ale i tak ciężko było mu złapać dwie sroki za ogon. Przez to często spóźniał się na treningi i zdarzało się, że czasem w ogóle się na nich nie pojawiał.
Pan profesjonalista
Szybko nadrabiał braki względem kolegów, którzy nie mieli kilkuletniej przerwy. Nawrócony na futbol dostrzegał błyskawiczne postępy, więc zrezygnował z normalnej pracy i skupił się na futbolu. Decyzja okazała się trafiona, bo w wieku siedemnastu lat zadebiutował w argentyńskiej pierwszej lidze. W kolejnych latach szukał dla siebie miejsca na wypożyczeniach. Tułaczki po argentyńskich klubach ukrócił zagraniczny transfer. Przeniósł się do meksykańskiego Club Tijuana. Długo miejsca tam nie zagrzał. Wymieniano go w gronie najzdolniejszych młodych piłkarzy ligi meksykańskiej. Szybko zapisał się na kartach historii tego klubu. Ustanowił klubowy rekord pod względem liczby strzelonych bramek. Nie powinno nikogo dziwić, że zainteresowały się nim mocniejsze zespoły. W tym znacznie bogatszy Club America do którego ostatecznie odszedł.
Po raz kolejny szybko wywalczył miejsce w składzie. Kibice klubu ze stolicy szybko go pokochali. Gdyby nie Benedetto, klub z Meksyku nie zdobyłby Ligi Mistrzów CONCACAF w sezonie 14/15. Club America przegrał pierwszy mecz półfinałowy 3:0. Wydawało się, że Herediano jest już pewne gry w finale. Rewanż miał być już tylko formalnością. Zapobiegł temu Benedetto, który w spotkaniu rewanżowym zdobył cztery bramki, a Club America wygrał ten mecz aż 6:0. W dwumeczu finałowym zespół z Meksyku mierzył się z Montrealem Impact. Pierwszy mecz zakończył się remisem. W rewanżu Benedetto ustrzelił hat-tricka, a mecz zakończył się wynikiem 2:4. Było co świętować.
Powrót do domu
W kolejnych miesiącach szło mu znacznie gorzej. Często przytrafiały mu się urazy, które wybijały go z rytmu. Mimo to coraz częściej dostawał telefony od argentyńskich klubów, ale był tylko jeden klub, który rzeczywiście go interesował – Boca Juniors. Od najmłodszych kibicował Xeneizes. Z tego powodu wytatuował sobie herb klubu z Buenos Aires. Bardzo cieszył się na ten transfer. Dodatkową motywacją była możliwość gry u boku Carlosa Teveza, którego bardzo cenił. Krąży legenda, że Benedetto dopłacił milion dolarów, by mieć pewność, że dojdzie do transferu.
Z pewnością nie żałował, że trafił do wymarzonego klubu. Zmiana otoczenia sprawiła, że znów strzelał jak na zawołanie. W pierwszym sezonie ligowym zdobył 21 bramek w 25 spotkaniach. W kolejnym sezonie utrzymał formę strzelecką. Dorobek dziewięciu bramek w pierwszych ośmiu spotkaniach potwierdzał doskonałą dyspozycję Argentyńczyka i tym samym otworzyły się przed nim drzwi do reprezentacji. We wrześniu 2017 zaliczył debiut w barwach Albicelestes. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że pojedzie z reprezentacją mundial do Rosji.
– To była najpiękniejsza rzecz, jaka przytrafiła mi się w mojej karierze. Kiedy wszedłem do szatni i zobaczyłem Messiego, Mascherano, Otamendiego i pomyślałem: Cholera.. Gdzie ja jestem? To nie jest możliwe. Potem przywykłem do widoku Messiego. Nie widziałem go już jako kosmity, tylko jako kolegę z drużyny – wspomina Benedetto.
Reprezentacyjny sen szybko się zakończył. Plany pokrzyżowała kontuzja. Zerwał więzadła w kolanie i było pewne, że na mistrzostwa świata nie pojedzie. Zaczął grać ponownie po ośmiu miesiącach, ale długo dochodził do siebie. Po powrocie zdobył już tylko dwie ligowe bramki dla Boca. W ogólnym rozrachunku osiągnął średnią bramek na poziomie legendy Boca – Martina Palermo. Nadszedł czas, by powiedzieć do zobaczenia, bo Benedetto w przyszłości nie wyklucza powrotu do ukochanego klubu.
Na podbój Europy
Benedetto odhaczył już grę poza Argentyną, ale zawsze chciał spróbować swoich się na europejskich boiskach. Przed kontuzją pytały o niego Roma i Milan, ale odmawiał, bo jego celem było wygranie Copa Libertadores, czego w ostatecznym rozrachunku nie zdołał zrealizować. Latem 2019 Olympique Marsylia rozpoczął negocjacje z agentami piłkarza. Po kilku tygodniach negocjacji osiągnięto porozumienie i Argentyńczyk za 14 milionów euro trafił na Stade Veledrome.
Ciężko powiedzieć, że zawiódł, ale oczekiwano od niego więcej. Być może zbyt wiele. U boku Andre Villasa-Boasa miał nawiązać do okresu sprzed kontuzji. Jednak w wielu spotkaniach był bardzo nieskuteczny. W ciągu dwóch sezonów gry w Ligue 1 zdobył 16 bramek. Zapamiętano go przede wszystkim z dość nietypowej sytuacji, która nijak ma się do zdobywania bramek. W pierwszych minutach meczu z Amiens doznał urazu rozcięcia głowy. Sztab medyczny OM wpadł na nietypowy pomysł. Znaleźli dla Argentyńczyka czepek pływacki, w którym grał już do końca meczu.
https://twitter.com/ActuFoot_/status/1236022095777325057
Piłkarz i współwłaściciel w jednej osobie
Z czasem jego pozycja w Marsylii uległa osłabieniu. Przegrał rywalizację między innymi z Arkadiuszem Milikiem a Jorge Sampaoli, który kiedyś powoływał go do reprezentacji niespecjalnie go cenił. W związku z tym 31-latek szukał dla siebie nowego klubu. W grę wchodziło wypożyczenie. Miał trafić do Realu Betis, który od dłuższego czasu szukał napastnika. Negocjacje pomiędzy stronami były zaawansowane, ale koniec, końców Betisowi nie starczyło pieniędzy na pensję dla Argentyńczyka.
Okno transferowe zmierzało ku końcowi, więc musiał szybko znaleźć klub. Ostatecznie trafił do Elche, którego jest akcjonariuszem. Jak do tego doszło? W grudniu 2019 roku Cristian Bragarnik, argentyński biznesmen i agent zdecydował się zwiększyć swoje wpływy w Europie. Nie wystarczało mu, że pełnił rolę doradczą i wysyłał swoich piłkarzy po klubach z całego świata. Postanowił, że wraz ze swoją grupą inwestycyjną przejmie jeden z hiszpańskich klubów. Wybór padł na występujące wówczas w drugiej lidze Elche. Już wtedy było wiadomo, że w skład jego grupy inwestycyjnej wchodzili również piłkarze: Gustavo Bou i właśnie Dario Benedetto.
– Błędem byłoby myśleć, że będąc właścicielem klubu, powinienem być bardziej zrelaksowany niż reszta. Przychodzę, aby dołączyć wspaniałego zespołu, który chce zaliczyć dobry sezon. Bycie właścicielem bardziej mnie angażuje, ponieważ sukces będzie dobry dla wszystkich – tak skomentował wypożyczenie do Elche sam zainteresowany.
Wygrać rywalizację i zapewnić utrzymanie
A jak sobie radzi Dario Benedetto po transferze do ligi hiszpańskiej? Na ten moment jest głównie zmiennikiem. Początek sezonu miał słaby, ale w zasadzie przystąpił do rozgrywek z marszu i został rzucony na głęboką wodę. Konkurencja w ataku Franjiverdes jest bez porównania większa niż przed rokiem, kiedy Lucas Boye wygrywał rywalizację z 40-letnim Nino, który ledwo biegał. Ten pierwszy ostatnio gra lepiej. Latem na Estadio Manuel Martinez Valero trafił Lucas Perez, więc obsada ataku, jak na warunki tego skromnego klubu jest całkiem mocna.
Ostatnio Elche zmieniło trenera. Zwolniono Frana Escribę, a zastąpił go Francisco. Elche przechodzi poważny kryzys, więc celem nadrzędnym będzie utrzymanie zespołu w Primera Division. W tym mają pomóc bramki Benedetto. Na tym etapie sezonu Argentyńczyk ma tylko dwa trafienia i asystę. Z pewnością liczył na więcej, ale do końca rozgrywek jeszcze daleka droga. Musi bardzo wierzyć w swój zespół. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zamieniłby Marsylii na Elche, jeśli nie byłby pewny, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Na tym etapie sezonu może powoli zacząć się zastanawiać, czy nie przezarżował i nie będzie musiał dopisać sobie w CV spadku do Segunda Division. Przecież głównym problemem Elche nie jest atakowanie tylko bronienie. Już pięciokrotnie w tym sezonie trwonili przewagę. Tylko w dwóch spotkaniach potrafili dowieźć zwycięstwo do końca. To pokazuje, że mnóstwo pracy przed nowym trenerem i nawet bramki Benedetto, mogą nie wystarczyć, by zapewnić Elche utrzymanie.
Czytaj też:
- Czy Sevilla gra na miarę potencjału?
- Dlaczego Inaki Williams przestał się rozwijać?
- Jak dobrze bronić po czterdziestce? Przypadek Diego Lopeza
fot. NewsPix