Ile ważą notatki z rundy jesiennej ekstraklasy? Czy Paulina Czarnota-Bojarska pogada kiedyś ze Steven Seagalem i jak to jest jednego dnia pisać o obozie w Treblince, a w weekend pakować się w przygodę z Piotrem Malinowskim. O tym i kilku innych sprawach rozmawiamy z Andrzejem Kałwą, autorem “Poligonu” i współautorem rubryki „Trzecia połowa” w Lidze+ Extra.
– Dlaczego ja? Naprawdę nie ma ciekawszych ludzi?
Bo nie znam nikogo, kto przez ostatnie sześć lat obejrzał w całości wszystkie mecze ekstraklasy.
– Przy niektórych zasypiałem. Ale starałem się potem oglądać z odtworzenia.
Który był najgorszy?
– Mecz Cracovia – Arka sprzed kilku sezonów. Chodziłem na mecze niskoligowe, B-klasę, C-klasę, dużo widziałem, ale ten był naprawdę jednym z najgorszych. Po kwadransie zaczęły mi opadać powieki, aż w końcu zasnąłem. Obejrzałem, oczywiście, powtórkę, ale tak z zębami wczepionymi w blat – żeby nie zasnąć ponownie.
Nie myślałeś, żeby profilaktycznie przebadać się w Tworkach?
– Kwestia, co jest tutaj skutkiem, a co przyczyną: czy powinienem się przebadać, bo w ogóle mam ochotę oglądać ekstraklasę, czy może wypadałoby pójść i sprawdzić efekty, bo po 7 latach mogły wystąpić efekty uboczne? Wiesz… póki to jest praca, to wszystko jest w porządku. Równie dobrze można powiedzieć do górnika: “stary, ty pół życia siedzisz pod ziemią i walisz kilofem, normalny jesteś?” No, ale płacą mu za to. Mnie też płacą. W momencie, kiedy będę oglądał wszystkie mecze ekstraklasy wyłącznie dla funu, osiem spotkań co tydzień za kompletną darmochę, to tak – pójdę się przebadać.
Nie załamuje cię ta ligowa powtarzalność?
– W każdej dziedzinie masz powtarzalność. Oczywiście łapię się na tym, że coraz częściej wiem, co za chwilę zobaczę i usłyszę, ale z drugiej strony polska liga jest naprawdę coraz ciekawsza. Najgorsze są wywiady z piłkarzami w przerwie i po meczu. Powstał nawet na Twitterze hashtag #BingoEkstraklasa – spis klikunastu-kilkudziesięciu zdań, których zawodnicy nauczyli się na pamięć. Że trener wyznaczył im zadania taktyczne, że oni będą je realizowali, że muszą w szatni powiedzieć sobie kilka mocnych słów… A ja słucham, bo muszę słuchać i ziewam, bo wiem, co kto powie za chwilę. Czasami tylko zdarzy się coś nietypowego, co można wykorzystać w „Trzeciej połowie” jak np. wpadka Soni Śledź, która zakręciła się przy rozmowie z Karolem Linettym.
Masz swojego ulubieńca w wywiadach w przerwie?
– Fajnie słucha się Arka Głowackiego, to facet z dystansem do siebie i dystansem do dziennikarzy. Potrafi wyłapać każde potknięcie reportera, wbić szpileczkę, zrobić zgrabny unik. Jest też np. inteligentny zawodnik, który mówi inteligentne rzeczy, ale zawsze mówi to samo. To Jakub Wójcicki – kiedy Zawisza przegrywa, nie ma ma w zespole chętnych do rozmowy i zawsze wypychają tego biedaka. I co on ma powiedzieć? Enty raz, że się starają, że nie wychodzi, że za tydzień postarają sie bardziej… Z przegranej na przegraną coraz mocniej się gotuje. Strasznie mi go żal. Aż życzę Zawiszy wygranej, żeby nie musiał udzielać wywiadu albo żeby w końcu mógł uderzyć w inne tony.
Której frazy z #bingoekstraklasa nie lubisz najbardziej?
– Czasami zdarzają się zwroty, które piłkarze przejmują z automatu. Przez pewien czas było takie popularne zdanie „może uda nam się coś ukłuć”. Początkowo mówili “ukłuć”, potem zrobiło się z tego “ukuć” i teraz większość “ukuwa” To nie była kwestia dykcji. Tu chodzi o zupełnie inny wyraz.
Kalek językowych jest więcej niż kiedyś?
– Więcej ludzi mówi o piłce i choć coraz mocniej szuka się sposobu, żeby inaczej o niej opowiadać, trudno uciec od utwartych zwrotów, które się słyszało milion razy i które wsiąkły w człowieka. „Dał drużynie prowadzenie”, „otworzyć wynik” – to są frazy, od których nie uciekniesz i używasz ich odruchowo. Sam używam, a raczej nadużywam, choć staram się pilnować. Ale kiedy setny raz słyszę “przysłowiowej przerwie na uzupełnienie płynów”, to zaczynam warczeć pod nosem. Nie wiem, kto to wymyślił, ale już się przyjęło i pewnie za 10 lat nikt już nie zwróci uwagi na tę “przysłowiowość”. To tak jak z „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”. Nikt nie pamięta, kto to wymyślił, ale zawsze, gdy mówimy o kolarstwie, to gdzieś to zdanie padnie.
Trudno jest ogarniać „Trzecią połowę”? Musisz oglądać, słuchać i jeszcze notować. Dzisiaj nikt nie ogląda i nikt nie słucha, bo wszyscy piszą na Twitterze.
– Ale ja też tam piszę! Głównie siedzę jednak w notatkach. Nie nagrywam meczów. Notuję na bieżąco, bo oglądanie każdego meczu dwukrotnie… /jęk/ Powiedzmy, że zajęłoby mi to wszystko dwa razy więcej czasu. Sporo tych kartek nazbierałem – w rundzie jesiennej wyszło tego 8 centymetrów i 1,93 kilograma.
Greenpeace cię nie ściga?
– Umówiłem się, że oddam na makulaturę. Te moje notatki są specyficzne: notuję szybko, z jednym okiem wbitym w ekran i czasami rano nie potrafię odczytać, co napisałem wieczorem. Pomaga taki roboczy system skrótów, rysunków, kresek, kropek, kolorów – nawet jeśli nie wiem, co ważnego zapisałem, to przynajmniej wiem, gdzie.
Jak wygląda taki twój ligowy weekend?
– Przy biurku siadam w piątek o 17:30, kończę o 23:00, bo wtedy kończy się “Super Piątek”. W sobotę rano godzina-półtorej pisania. Od 15.00 gra ekstraklasa, a dzień mi się kończy się po Lidze+ i w niedzielę rano znowu pisanie. Do 10.00 mam wszystko wysłane i wtedy zaczyna się martwić Radek Śliwiński, który to wszystko montuje.
A potem jeszcze “Poligon” na Weszło, gdzie o tych samych meczach musisz opowiedzieć inaczej…
– Jest z tym czasem problem, podobnie jak z Twitterem. Pod wpływem głupawki przychodzą mi do głowy żarty, wrzucam je na Twitera, używam w “Trzeciej połowie” i potem robi się dziwnie, bo głupio wykorzystywać je ponownie. Ogólnie ratuje mnie to, że niektóre teksty lepiej wyglądają w wersji filmowej i wtedy daję je do “Trzeciej połowy”, a część jest typowym żartem słownym, sprawdzającym się wyłącznie w formie pisanej. Wtedy ląduje w “Poligonie”.
”Poligon” to twój pomysł? Albo zapytam inaczej: skąd ty się w ogóle wziąłeś?
– Dawno, dawno temu pisywałem na usenetowej grupie poświęconej piłce nożnej. Swoją drogą, sporo osób związanych z piłką przewinęło się przez te grupę: Paweł Mogielnicki, Krzysiek Stanowski też się tam udzielał – ale to było jeszcze zanim tam trafiłem i jakoś się minęliśmy. Pisywałem tam takie “michałki”, część o Ekstraklasie, część o krakowskich meczach niskoligowych, aż po pewnym czasie odezwał się Bohdan Pękacki ze Zczuba.pl, bo to on wymyślił “Poligon”. No i poszło. Ludzie, którzy kupili humor Zczuba, kupili też “Poligon”, a po jakichś dwóch latach dostałem maila od… Tomasza Smokowskiego. Z pytaniem, czy jestem chętny do współpracy. Popatrzyłem na adres nadawcy, nic mi niemówiący, bo Tomasz Smokowski pisał z prywatnego maila i pomyślałem: “OK, jasne, róbcie sobie ze mnie jaja – też mogę powiedzieć, że nazywam się księżna Diana Spencer”. Potem okazało się, że to faktycznie Tomasz Smokowski, który wymyślił, że można podsumowywać kolejkę w inny niż dotąd sposób i jakoś wykorzystać przy tym moje pióro. To, że funkcjonuję trochę na zasadzie trefnisia, daje mi dużą swobodę. Nie udaję, że mam nie wiadomo jaką wiedzę, bo jej nie mam, mogę pozwolić sobie na więcej, mogę omijać albo pomijać merytorykę, wrzucać obrazki, piosenki, bawić się skojarzeniami, mogę wreszcie o nudnym meczu nic nie napisać. W “Trzeciej połowie zdarzyło się, że po takim koszmarnym “widowisku” daliśmy tylko planszę z wynikiem, a Bartek Ignacik przeczytał” “Mecz się odbył. Dobranoc państwu”. Urok konwencji – ja mogę, dziennikarzom tego nie wolno.
Mówisz, że merytorycznie odstajesz, ale w odróżnieniu od wielu dziennikarzy nie dość, że oglądasz ekstraklasę to jeszcze robisz to wyjątkowo skrupulatnie. Masz ranking najbardziej niedocenianych piłkarzy?
– Rany, i teraz mam pustkę w głowie… Najchętniej sięgnąłbym po “Skarb kibica” i pomyślał… O, wiem, do tej pory dziwię się bardzo niskim notom Jakuba Kowalskiego z Ruchu. Uważam, że to materiał na fajnego piłkarza, a ciągle czytam, że jest fatalny.
Robi dużo wiatru, ale z efektywnością jest różnie.
– Gra w przeciętnej drużynie – obecnie w bardzo przeciętnej. Musiał wejść do składu, bo inni się wykruszyli. Nie gra gorzej niż jego kolega z drugiego skrzydła. Jest jeszcze kilku podobnych piłkarzy: np. Gerard Badia z Piasta. Po pierwszym meczu mówiłem „rany boskie, dlaczego ten facet nie gra częściej”? Przegląd pola, podanie, precyzja. Od początku byłem przekonany, że gdy tylko zacznie więcej grać, to sporo pokaże.
Jak na niego patrzysz to masz w głowie jakiś filmowy odpowiednik?
– Mam różne opinie o piłkarzach i trenerach, ale aż tak ich nie porównuję.
A łatwo ci balansować między tymi dwoma światami? Z jednej strony: film, książki, kultura. Piszesz na dzieje.pl o obozie w Treblince, a potem w weekend przygoda z Piotrem Malinowskim.
– Raz jest to obóz w Treblince, innym razem rocznica otwarcia warszawskich Filtrów albo powstania Wyścigu Pokoju. Piłka nie jest całym moim światem. Cały urok polega na tym, że mogę pisać o wszystkim i jeśli są ludzie, którzy to doceniają, a ktoś chce mi za to płacić to znaczy, że nie jest tak źle. Widzę, że jest spore grono ludzi podobnych do mnie: którzy w piłkę nie wchodzą po szyję czy nawet po czubek głowy, dla nich futbol to dziedzina “jedna z”. Mają do niej dystans, łapią aluzje, jakoś ich ten mój styl bawi.
Połowa może nie łapać tych kodów. Powiedzą: totalny odjazd, nie czytam.
– Sam mam często świadomość, jak wielu kodów i aluzji nie łapię. Najprostszy przykład – „cykl wiedźmiński” Sapkowskiego. Tam tych kodów, cytatów, odniesień kulturowych jest mnóstwo. Miałem radochę, kiedy wyłapywałem w tekście “za rzeką miarka owsa – talara” czy ojca Owsiwuja, ale wiem, że sporo rzeczy mi uciekło, bo czegoś nie czytałem, czegoś nie widziałem. I z moimi “michałkami” jest podobnie – ktoś wyłapie, ktoś nie, ktoś komuś podpowie, że to z tego czy tamtego fimu, ktoś się skrzywi, że to nie jego bajka, ktoś odrzuci całkiem.
Z której historyjki w „Trzeciej połowie” jesteś najbardziej zadowolony?
– Na pewno fajną rzeczą było podsumowanie ligi, gdzie narracja oparta jest „Rękopisie znalezionym w Saragossie”. To było moje marzenie, teraz w kolejce czeka “Stawka większa niż życie”. Ostrzegam – zaklepuję pomysł, oklejam copyrightem i wykorzystujących go będę pozywał /śmiech/. Od początku chciałem i na “Poligonie” i w “Trzeciej połowie” wykorzystywać urywki różnych filmów, piosenek, robić taki multmedialny misz-masz. Do tej pory rozbijało się to o kwestię praw autorskich, ale chyba coś w tej sprawie jest robione, bo z “Rękopisem” się udało. Czasem kiedy oglądam mecz, co chwilę otwierają mi się klapki z filmów na zasadzie „o, tutaj pasowałaby taka scena, a tu pasuje Wita na kocie…”. Marzy mi się robienie „Trzeciej połowy”, w której trener Wdowczyk dyskutuje z Mieczysławą Ćwiklińską, a na pytanie Pauliny Czarnoty-Bojarskiej odpowiada Mel Gibson albo Steven Seagal.
Które filmy są największą kopalnią cytatów? Tradycyjnie „Miś” i „Rejs”?
– Jeszcze „Sami Swoi”. Cała trójka jest tak kultowa i tak mocno tkwi w pamięci, że muszę się pilnować, by nie cytować za dużo. Często – chyba zbyt często – odwołuję się też do kabaretu Potem czy Monty Pythona. Tylko to nie jest tak, że celowo to robię. U mnie najpierw jest jakieś skojarzenie, żart, a potem myślę, jak to wbudować w opowieść. A na koniec, już po fakcie, orientuję się, że, kurczę, znowu poleciałem “Misiem”, tysiąc pięćset siódmy raz… Znowu przesadziłem.
Był czas, że zbyt często brałeś na celownik Żelka Żyżyńskiego.
– Tak, to były początki “Granego poniedziałku”, a ja wtorkowe teksty traktowałem jako post scriptum, kompletna głupawa, jazda bez trzymanki, a czasem nawet bez związku z meczem. To do dziś trochę traumatyczne przeżycie, bo potem doszły mnie słuchy, że przesadziłem w tej wtorkowej głupawce. Tomasz Smokowski zasugerował mi w mailu, że jestem zbyt okrutny. No i faktycznie – byłem zbyt okrutny. Czepianie się jest łatwe, krytykowanie to samograj i łatwo stracić nad tym kontrolę – leci człowiek po klawiaturze, nie patrzy wokół, nie widzi, że może robi komuś krzywdę, że efekciarstwo powinno mieć granice. Wtedy zrozumiałem także, że to co piszę, czyta jednak trochę więcej ludzi niż paru stałych internetowych bywalców. Myślałem, że to taka skromna rubryczka, nieobarczona żadną odpowiedzialnością, a tu ups – sporo osób to czyta, niektórych boli… Do tej pory mi głupio. Przeprosiłem ostatnio Żelka, szczerze i gorąco – mam nadzieję, że uwierzył w szczerość. Wcześniej nie miałem okazji, dopiero niedawno “ujawniłem się” na imprezie firmowej.
No właśnie: wcześniej nikt nie wiedział jak wyglądasz. Zdjęcie profilowe z Twittera to selfie z ręki czy z lustra?
– Ten robocik? Znalazłem go gdzieś przy szukaniu grafik do “Poligonu”. A ponieważ jestem człowiekiem skromnym i jak to się mówi, “mam ku temu wszelkie podstawy”, zacząłem używać w sieci. Nie ma znaczenia, jak wyglądam. Albo komuś się podoba, jak piszę ,albo nie.
To jakie mam dać zdjęcie do tej rozmowy?
– Daj notatki z linijką.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ GRABOWSKI